Literatura

* * * (inny tekst)

nonFelix

szkic scenariusza. przepraszam za ew. niedociągnięcia. będę wdzięczny za wszelkie komentarze.
osoby:

mężczyzna1

mężczyzna2 (ew. kobieta, podobieństwo czysty schematyczne)

kobieta

przechodzień

dziewczyna (mężczyzny1)

Mężczyzna1 budzi się w windzie. Skulony, trzyma pod głową koszulę. Winda rusza, i ten budzi się. Zdziwiony, zakłada leżące obok okulary, zakłada pogniecioną i obdartą koszulę. W tym i znoszonych jeansach wygląda trochę jak żebrak. Zaczyna rozglądać się po windzie, kiedy ta się zatrzymuje. Wychodzi na korytarz. Przez chwilę wygląda przez klatkowe okno/świetlik, za którym nisko widać szare, budzące się do życia miasto. Ledwo odwraca się od okna, w korytarzu otwierają się drzwi. Wychodzi z nich kobieta ubrana w garnitur, nowoczesna. Przytrzymuje drzwi i robi zapraszający gest do środka.

- Witam, czekaliśmy na pana.

Mężczyzna1 wchodzi do środka, do pedantycznie czystego gabinetu, w którym króluje czarne biurko. Słychać szum klimatyzacji. Kobieta wskakuje mu krzesło na którym ten, zmieszany, siada. Sama zajmuje miejsce po drugiej stronie biurka. Wyjmuje formularz i pyta:

- Imię?

Mężczyzna1 przez chwilę myśli

- Nie wiem. (k. zapisuje)

- Nazwisko?

- Nie pamiętam. (zapisuje)

- Wiek?

Mężczyzna patrzy na kalendarz z 1999/2000 roku.

- Dwudziesty? (zapisuje)

- Ma pan może przy sobie jakiś dowód tożsamości ze zdjęciem? (mężczyzna1 zaczyna przeszukiwać kieszenie) Może być dowód, legitymacja... prawo jazdy?

Mężczyzna1 wyjmuje z kieszeni portfel, który po przeszukaniu okazuje się pusty.

- Chyba nie mam nic przy sobie.

- Jest pan pewien? (skinięcie głową)

Kobieta podnosi słuchawkę stojącego na biurku telefonu. Przyciska jakiś guzik. Mówi po łacinie (?):

- Nie ma nic przy sobie. (pauza) Słucham? (pauza) Tak. Możecie go zabrać.

Do mężczyzny (już po polsku):

- Niech pan się nie rusza, już po pana jadą.

Mężczyzna1 zdenerwowany, wstaje, opiera ręce na biurku:

- Kto?!

- Proszę się uspokoić, to nie potraw długo.

- Muszę wyjść.

- Proszę zostać na miejscu.

- Muszę wyjść! (cofa się w stronę drzwi)

Kobieta wyjmuje z szuflady biurka pistolet i mierzy w stronę mężczyzny1.

- Proszę się nie ruszać!

(...)

Otwierają się grube, drewniane drzwi na jakiejś podwórkowej studni. Ze środka wybiega inny mężczyzna (2), ubrany jednak dokładnie tak samo jak poprzedni, w tych samych okularach. Z chwilą, gdy drzwi się otwierają słychać strzał. Mężczyzna2 biegnie na przełaj przez podwórko, przez bramę, po czym wybiega na jezdnię i szybko znika w jakiejś uliczce. W chwilę potem, jeszcze z bronią w ręku z bramy wyłania się wcześniejsza kobieta. Zdyszana, rozgląda się jeszcze, po czym zrezygnowana odwraca się na pięcie i wchodzi do bramy.

(...) ujęcie ruchliwej ulicy.

Mężczyzna1 wpada do klatki i dobiega do drzwi. Wyjmuje klucze i próbuje wcisnąć jeden z nich do zamka, lecz ten okazuje się nie pasować. Zdenerwowany próbuje na siłę, kiedy nagle słychać trzask otwieranego zamka i drzwi otwiera starsza kobieta zaspana i w bibelotach. Mężczyzna1 upuszcza klucze z głośnym brzdękiem.

- Czego tu?!

- Ja...

- Wynocha! (kobieta zatrzaskuje drzwi, przekręca zamek)

Mężczyzna1 patrzy drzwi, potem na leżące na posadzce klucze, jeszcze raz zerka na numer mieszkania po czym, zdezorientowany, wychodzi.

(...)

Mężczyzna2 budzi się w windzie w takim samym stanie i pozie jak wcześniej mężczyzna1. Zakłada koszulę, okulary, winda cały czas jedzie. Zaczyna wpatrywać się w klatki za szybką, kiedy za którąś kolejną zauważa spodnie kobiety z pierwszej sceny. Panicznie wciska guzik stop, winda zdąża podjechać trochę do góry i widać dłonie i marynarkę kobiety. Ta schyla się i zagląda do środka, mężczyzna wciska jakiś przycisk i winda rusza w dół. Kamera zatrzymuje się na znikającej za szybką kobiecie, która zaczyna uderzać ręką w szybę.

(...) kolejne ujęcie ulicy

Mężczyzna1 idzie chodnikiem, rozgląda się w zadumie, jednak mało konkretnie, widocznie jest zamyślony. W pewnym momencie wchodzi na ulicę, nie zauważając jadącego wprost na niego samochodu. Rozlega się pisk opon, klakson. Za kierownicą widać kobietę. Ktoś łapie mężczyznę1 za koszulę i szarpnięciem pociąga do siebie, z drogi samochodu. Mężczyzna1 wpatruje się za jadącym dalej samochodem, nie widzimy kto mu pomógł.

- Uratowałem ci życie, chłopie (słychać wesoły głos zza kadru, klepnięcie w plecy). No, idź już, i uważaj na siebie.

Mężczyzna1 odchodzi chwiejnym krokiem.

(...)

Mężczyzna2 jedzie windą, inną windą. Stojąc pod przeciwległą do wejścia ścianą. Winda cały czas jest w ruchu. Ktoś ją przywołuje, może nawet jest to późniejszy przechodzień, nikt jednak nie zwraca uwagi na mężczyznę. Ten mówi spokojnie, acz pewnie, bez nerwowej mimiki, z minimum gestów. Monolog:

- Chciałbym zwymiotować, jednym skurczem trzewi wyrzucić z siebie tę całą piekącą truciznę, te metale ciężkie składujące się w mózgu i płucach, ten smród wdychanych toksyn, tych wstrząsających magm flaków i krwi, którym kazałem milczeć. Chciałbym pozbyć się wszystkiego co udawane, być wstrząsany prawdziwymi jak skurwysyn torsjami czystego bólu, prabólu, nie pozostawiającego miejsca na nic innego jak cierpienie. Zawieszony w próżni, na sztychu miecza, falując tym całym pijaństwem i rozkoszując się pojedynczą chwilą nieskończoności chciałbym wisieć, i rzygać, i bluźnić na wasze matki, i na waszych ojców. Chciałbym kiedyś wytłumaczyć płaczliwie, że wszystkie moje słowa były kłamstwami, a każdy pocałunek jednym wielkim zawodem. Chcę zademonstrować, jak wiele nie znaczę, i jak znaczę niebotycznie więcej niż wy, jak każda kobieta której szorstkiej skóry dotykałem była mniej nawet niż przerwą w słabej samotności. Chcę opowiedzieć, jakim prywatnym orgazmem byłoby dla mnie porwanie waszych twarzy w strzępy. Chcę w zamian usłyszeć, że to wszystko, co robiliście wy, nie było tak na serio, bynajmniej nie na poważnie, i że tląca się we mnie jeszcze iskierka nadziei iż nie jesteście tak wyrafinowanie głupi, tak intrawertycznie imbecylni aby lizać chodniki po których chodzę, aby wierzyć w bogów głupszych od siebie i siebie samego głupszego od bogów, mogła zapłonąć faktem. Chcę zwymiotować na ten wasz cały system wartości, nasączyć śmierdzącą żółcią ubrania, naznaczyć piętnem spalonej skóry i pociętych oczu. Chcę cierpieć waszym nieszczęściem, czuć ból waszej miernoty wykrzywiony po trzykroć, aby nie zostało nic prócz bólu. Chcę ślinić się skurczem na wasze czerwone dywany, marmurowe posadzki i nienarodzone dzieci. Chcę łamać wasze kości i uwić sobie gniazdo w kupie tkanki i słodkiego rozkładu. Wszystko aby tylko pozbyć się tej waszej selektywnej pamięci, widoku tępych twarzy i świńskich oczek wiercącym się niczym owsiki. Mielące spojrzenia i zmrużenia. Chcę być wszystkim, byle nie być wami, byle stanąć poza, byle nie rozumieć tego, jak bardzo to wszystko prawdziwe.

(...)

Pokój, porozrzucany i w nieładzie, niewielki, powolne zbliżenie. W kącie siedzi dziewczyna ubrana wyjściowo. Do niej to zbliżenie. Płacze spazmowo, wtulając twarz w ręce. Kiedy kamera zbliży się do jej twarzy, samej twarzy, ta podnosi głowę, widzimy zaczerwienione oczy i rozmazany makijaż.

- Radość - mówi tłumiąc dreszcze. Chwilowe przetrzymanie i uciekamy.

(...)

Mężczyzna1 idzie chodnikiem. Podchodzi do przechodnia czekającego na zmianę świateł. Dotyka go ręką, zwracając na siebie uwagę.

- Przepraszam, która...

- Nie! (z całą pasją)

- ...godzina...

- Nie!!! (łapie go silnie za koszulę i przyciska do reklamowej kolumny, jest niewyobrażalnie zirytowany) Nie! Nie obchodzi mnie wasze poczucie czasu! Mam głęboko w dupie te wasze schematy! Nie ma żadnej godziny, nie ma czasu! Zrozumiałeś!? (przy braku reakcji przyciska go jeszcze mocniej) Czy zrozumiałeś!? (mężczyzna1 kiwa głową).

Przechodzień odwraca głowę, widzi zielone światło, puszcza mężczyznę i przechodzi przez jezdnię. Kiedy mężczyzna otrząsa się z szoku i poprawia ubranie, widzimy, że przechodzień ma przyczepioną do pleców kartkę z napisem "radość".

Mężczyzna1 odchodzi chodnikiem.

(...)

Mężczyzna2 jedzie tym razem tramwajem. Siedzi na którymś z miejsc, wszystko jak w ujęciu z windą. Kolejny monolog:

Ta specyficzna posługa jaką robimy społeczeństwu uniemożliwia nas zupełnie. Świadczymy usługi maszynom: dotknij mi tutaj, pomasuj mi tutaj, włóż mi tutaj, pocałuj mnie wiesz gdzie. Cały czas folgujemy ich sposobowi myślenia, rozważając wszystkie za i przeciw zamiast po prostu postępować. Stajemy się dookreśleni, mamy swoje zainteresowania, kolor oczu i włosów, wszystko opisane i pewne. Zamiast chodzić przemieszczamy się z miejsca na miejsce. Nasze życie to pasmo akcji rozdzielone nudnymi przeprawami pomiędzy. Mówią nam prawdę, a my przytakujemy, i nie robimy nic, żeby przestać żyć w kłamstwie. Kłamią nam, a my przytakujemy i nie robimy nic, aby przestać żyć w prawdzie. Patrzymy na składowe, na ścieżki, na drzewa, na zieleń, zamiast widzieć wszystko jednocześnie, katalogujemy, dzielimy, rozbijamy. Analizujemy. Stanowczo i nieświadomie rozpieprzamy się od środka. Próbujemy zmieniać stan umysłu, próbujemy zmieniać samych siebie. Skupiamy się, rozkupiamy: czy myślimy czy nie, zawsze jest fatalnie. A kiedyś okazuje się, że wszystkie proszki, używki, ćwiczenia czy myśli zawsze dawały efekt dokładnie odwrotny. Okazuje się, że coś się zmieniło, że jest inaczej. Ponieważ straciliśmy przeszłość, ta "zawsze była" lepsza. Więc, z braku konkluzji, zaczynamy dążyć do szczęścia - to, utracone, staje się nagle tak potrzebne i nieodzowne. Ale szczęście jest ważne tylko wtedy, gdy jest całością, o tym nie pamiętamy. Może i nie wiemy. Przetrawiamy dni na dyskusjach i tyraniu do celu, marnujemy się, a potem tylko kusimy przyszłością. Lecz niebo jest dla starych ludzi, którym nie pozostało już nic, uwierzyć w nie za wcześnie, znaczy poddać się. Co zatem nam pozostało? Za mało czasu, stanowczo za mało czasu, bo nagle trzeba się śpieszyć, aby być szczęśliwym. A kiedy już na szybko uda się wam dobyć do celu, jak zwykle zupełnym przypadkiem, przestaniecie mieć żal, że próbowałem przekonać was kłamstwami.

(...)

Mężczyzna1 wychodzi z tramwaju, staje na skrzyżowaniu i czeka na zmianę świateł. Zauważa jednak grupkę ludzi, skupionych w wianeczku, nie widać wokół czego. Podchodzi do jednego z gapiów przypalającego na boku papierosa.

- Co się stało?

- To tutaj się stało, panie. Właśnie tutaj. Sam widziałem. (mężczyzna1 podchodzi bliżej do zbiorowiska) jakiś dziwny taki, powinno się ich trzymać w odosobnieniu, powinno się...

Mężczyzna przedziera się wreszcie przez tłum i widzi mężczyznę2 w zachlapanej krwią koszuli leżącego na bruku. Nie zdąża nic zrobić, bo ręka, ta sama co przy samochodzie, chwyta go ponownie i "wyrzuca" w stronę ulicy. Słychać pis opon i klakson.

(...)

Odjazd kamery z twarzy mężczyzny2. Klęczy po turecku obok, jak się okazuje, mężczyzny1. Ostatni monolog, zakończony końcem. W trakcie szmer tłumu, pod koniec może wycie karetki. Kobieta mówi rzeczy typu "Proszę się uspokoić, to nie potrwa długo.". Męzczyzna1 leży na chodniku z zachlapaną krwią koszulą, jest blady. Przechodzień trzyma go za rękę w charakterystyczny sposób sprawdzania pulsu, patrzy cały czas na zegarek. Dookoła wianuszek ludzi. Widać zaparkowany niedaleko samochód, który o mało co wcześniej go nie potrącił. Kobieta pochyla się nad nim, mówiąc:

- Niech pan się nie rusza, już po pana jadą. (zdenerwowana)

Monolog:

- Mam tyle krwi na palcach, skąd ta cała krew? Jakbym kogoś zabił, albo zaciął się przy goleniu. Cała koszula jest w krwi. Gdzie tylko trochę zakrzepła, wygląda całkiem jak rdza. Jakby zestarzała się wraz ze mną, jakby całe moje wnętrze chciało wyrwać się na wolność, jakbym wyciekał od środka. Jakby ktoś skropił mnie wodą święconą i próbował przegnać. Ta cała krew i te ruchy takie bardzo powolne i ciężkie. Takie nieżyciowe. Być umarłym za życia, przemienić się w skorupę, i dalej popadać w coraz głębszą nieświadomość świadomości. Takie niedrażliwe to wszystko. Jak krzyk bez dźwięku. Jak krzyk bez dźwięku są moje myśli. Zupełnie bez czucia. Dylematy też jakieś takie nieprawdziwe. Jakby się chciało być tylko dobrym i tylko złym jednocześnie. Na tym chyba polega dorastanie - na burzeniu murów odgradzających naszą wrażliwość od rzeczywistości. Na tym polega starzenie się. Mam tyle krwi na palcach. Czyja ta krew? Czy kogoś zabiłem, czy też zaciąłem się przy goleniu? Na co mi ta cała krew, jeśli nie potrafię nią pisać. Jeśli nie potrafię jej pić. Kim jesteś skoro nie jesteś? Czego pragniesz skoro nie pragniesz? Ile jeszcze granic możesz przekroczyć, zanim zorientujesz się, że szedłeś w złym kierunku? I co robi tu ta cała krew?


niczego sobie 7 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
forever 2 maja 2003, 13:17
tematyka monologu 1 czesto przewijała się w Twojej twórczosci :) tyle tylko mogę powiedzieć, że tekst jest całkiem interesujacy, a tak poza tym to nie znam się na prozie... byłabym wdzięczna gdybyś skomentował mój wiersz - jest w niedopuszczonych, "wieczorne...". pozdrawiam
nF
nF 2 maja 2003, 19:30
cóż, ciężko określić to mianem prozy, ale :) Ech, już zerkam. Teraz jako "nonFelix", powiedzmy lepiej. Wykasowało stare ID. Ustrojstwo. Już już :)
forever 2 maja 2003, 21:23
Mi też wykasowało... Dzięki za komentarz. To chyba był ostatni mój wiersz (w sumie "pierwszy" i ostatni) na wywrocie. Zaczynam wątpić w idee tego serwisu. Pozdrawiam!
przysłano: 27 kwietnia 2003

Inne teksty autora

jesteś pełna
nonFelix
po przebudzeniu
nonFelix
wyjdź na ludzi
nonFelix
nienie
nonFelix
yass
nonFelix
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca