Literatura

Wędrowiec (opowiadanie)

Mith

Kiedys bylo mi smutno i splodzilem jedyne skonczone opowiadanie w zyciu... I jedyne z jakims sensem ;-). A co do tresci, sami zobaczcie... BTW, ktos kogo zmusilem do przeczytania, powiedzial, ze jest "pedalskie" ;) Do homoseksualistow nic nie mam, ale opowiadanie mialo byc tylko paraboliczne...
Wędrowiec

Poczuł ze spada, spada, spada bez końca w przepaść bez dna... Obudził się zlany potem: "Ufff... to był tylko sen, koszmarny sen..." - pomyślał.

Był młodym nietoperzem, samotnikiem, latającym w poszukiwaniu miejsca dla siebie. Pewnego dnia odkrył dużą, pusta jaskinie. Zadowolony wleciał do niej, odszukał przyjemny występ w suficie i przyczepiony do niego zasnął.

Kiedy się obudził, zauważył, ze nie jest sam... W drugim końcu jaskini spal inny nietoperz. Był większy od naszego, starszy. Nietoperz poczuł się nieswojo...

- Cześć. - powiedział niepewnie.

- Cześć. - odpowiedział tamten.

Od słowa do słowa, zaczęli ze sobą rozmawiać. Niedużo, obaj byli samotnikami, a na odległość rozmawiało się dosyć niewygodnie, trzeba było prawie krzyczeć.

Czas płynął, mijały dni. Mieszkali w jednej grocie, ale prawie się nie widywali. W ciemnościach jaskini dostrzegali tylko swoje zarysy, uczepione sufitu. O innych porach wylatywali się pożywić, czasem tylko wymieniali kilka uwag krzycząc przez cala długość groty.

Młody nietoperz pomyślał pewnego razu, ze dobrze by było zaprzyjaźnić się z tym drugim, starszym i większym. Imponowało mu jego doświadczenie. Fajnie było by mieć takiego kumpla, nie być jak dotychczas zawsze sam, latać razem na polowania, rozmawiać, a nie tylko krzyczeć do siebie od czasu do czasu przez

cala jaskinie. Początkowo ignorował te myśl, ale z biegiem czasu zaczęła mu się ona coraz mocniej nasuwać, coraz bardziej go męczyć. Wreszcie kiedyś bardzo delikatnie i mimochodem, bojąc się urazić starszego kolegę, wspomniał o niej w rozmowie dużemu nietoperzowi.

Dni płynęły, a młodego nietoperza coraz bardziej dręczyła samotność, coraz bardziej tęsknił do tego drugiego. Tamten tez stawał się jakby milszy, przystępniejszy... Kiedy nasz bohater kolejny raz wspomniał o przyjaźni, w

odpowiedzi drgało ziarno nadziei. Po jakimś czasie starszy nietoperz zaakceptował idee przyjaźni. Ale młodszego ogarnął nagle strach i wątpliwości. Ten drugi był dużo większy, silniejszy. Co będzie, jeśli się zezłości? Jeśli stwierdzi nagle, ze to był zły pomysł? Jeśli się rozmyśli? Jeśli uzna, ze nie jestem dobrym przyjacielem?

Czas płynął. Młody nietoperz w dzień spal, nocą latał na łowy - zupełnie jak kiedyś. Ale cale ranki i wieczory spędzał wisząc na swojej skale, pogrążony w myślach, sparaliżowany przez strach. Z każdym dniem coraz bardziej pragnął mieć kumpla, latać razem na polowania, wierzyć, ze dla kogoś jest ważny. Były dnie, kiedy myśl o samotnych łowach była mu tak nienawistna, ze wolał głodować. Ale jednocześnie, im bardziej mu zależało, tym bardziej się bal, ze może się nie udać, ze znów będzie zupełnie samotny, ze nawet te nikła więź, która już miedzy nimi była - w końcu mieszkali niedaleko, trochę rozmawiali wieczorami na odległość - zostanie przerwana, ze jak kiedyś będzie musiał zupełnie sam żyć. Zwłaszcza, ze w okolicy nie było innych nietoperzy.

Starszy nietoperz czasem się niecierpliwił:

- Co jest? Dlaczego nie podlatujesz? W końcu, chcesz, żebyśmy byli przyjaciółmi, czy nie? To był twój pomysł.

Tak bardzo chciał podlecieć. Tak bardzo mu zależało, taki był samotny. I tak strasznie, strasznie się bal. Nie był w stanie oderwać się od skały, zdecydować się na ten krok... Spojrzał tęsknie na wyjście z jaskini. Na zewnątrz

rozpościerała się ciepła ciemność. Wspomniał wesołe życie, jakie pędził wcześniej, przez moment zatęsknił za beztroska, za wszystkimi zwiedzonymi w życiu jaskiniami, i za tymi których nie zwiedził, przykuty do tej nadzieja. Ale na myśl o samotnym lataniu nie wiadomo po co i gdzie ciarki przeszły mu przez skrzydła. Tak bardzo chciał mieć przyjaciela, wiedział, ze nie jest w stanie odlecieć teraz, kiedy wspaniały przyjaciel czekał tuz obok.

Wreszcie podjął decyzje. Powoli, z wysiłkiem, oderwał się od skały i poleciał na drugi koniec jaskini. Niepewnie krążył chwile koło starszego kolegi, zanim przyczepił się do skały obok niego.

Poczuł kły rozrywające szyje, wbijające się w tętnicę... Poczuł ze spada, spada, spada bez końca w przepaść bez dna...


wyśmienity 3 głosy
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
przysłano: 16 czerwca 2000

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca