Literatura

Taniec Śmierci (opowiadanie)

Bajarz

TANIEC ŚMIERCI

Muzyka ucichła, ale jedna para nadal wirowała w tańcu. Goście stali i patrzyli na nich jak urzeczeni. A oni nie zważając na nich tańczyli w rytmie swoich serc. Stanowili dobraną parę. Obydwoje byli mistrzami walca i wykonywali wszelkie kroki instynktownie bez pomocy muzyki.

Czuł jej oddech na swojej szyi, a także ciepło ciała i dotyk dłoni. Miała błękitne oczy, które błyszczały jakimś cudownym blaskiem. Wszystko to powodowało, że coś grało w jego duszy. Wewnątrz drżał i pragnął tańczyć z nią przez całą wieczność. Ogarnęło go dziwne podniecenie, jakiego doznają tylko bardzo zakochani. Serce biło mu jak oszalałe, tak jakby biegł czy też może raczej ścigał się z samym Achillesem, ale jego nogi nadal pewnie prowadziły w tańcu.

Jej uśmiech nie gasł. Patrzyła na niego i czuła całym swoim jestestwem, że w końcu spotkała wymarzonego partnera, z którym chciałaby spędzić całe życie. Widziała oczyma duszy swoją przyszłość u jego boku. Szukała cały czas tego jednego, tego wyjątkowego i spotkała go... spotkała go w tańcu. Ciepło jego dłoni, a także uśmiech, powodowały, że pragnęła, aby ten moment nigdy się nie skończył.

W pewnym momencie zaczął padać deszcz i wszyscy goście schowali się pod dach. Ale tej parze to nie przeszkadzało i tańczyli dalej. Nic nie mogło tego przerwać: ani deszcz ani głupawe uśmieszki czy złośliwe komentarze. Ten wieczór należał do nich i byli pogrążeni we własnym świecie.

***

Ciszę poranka rozdarł świst nadlatujących pocisków. Niemcy rozpoczęli nawałę ogniową, która miała przygotować szturm. Wszyscy żołnierze padli na dno okopu i pragnęli zapaść się pod ziemię. Ale nic nie mogło im pomóc. Jeśli pocisk miał trafić, to trafiał czyniąc rzeź i nie było takiej siły, która zdolna byłaby go zatrzymać. Thomas skulił się mocno przy ścianie okopu. Jego pluton był rozrzucony na pozycjach. Słyszał huk wybuchów, krzyki rannych i ginących ludzi. Wiedział, że jego żołnierze umierają, lecz nic nie mógł na to poradzić, więc trwał skryty w zagłębieniu okopu i modlił się o szybką śmierć. Wydawało się, że nawała ogniowa trwa już wieczność, kiedy w końcu wszystko ucichło. Thomas wyturlał się z zagłębienia i zerwał się na równe nogi. Spojrzał na zegarek. Półgodziny... półgodziny trwał ten deszcz śmierci. Szybko podbiegł do punktu obserwacyjnego i wspiął się na drabinę. Tego się obawiał: Fryce szturmowali i byli co raz bliżej, a jego pluton był w rozsypce. Odwrócił się i krzyknął w dół:

- Morsby! Pogoń ludzi na stanowiska - sierżant nie odpowiadał. Dwóch ludzi wstało z ziemi i ruszyło na stanowisko. Nigdzie nie było widać sierżanta. Thomas zeskoczył z drabiny i krzyknął:

- Morsby! Do jasnej cholery! Gdzie jesteś?! - I wtedy dopiero rozpoznał ciało leżące jakieś cztery metry od niego. To był starszy sierżant Morsby, a raczej to co z niego zostało. Szrapnel upadł tak pechowo, że oderwał podoficerowi pół twarzy. Porucznika złapały torsje, ale musiał się powstrzymać. „Najpierw muszę zebrać ludzi. Potem będzie czas na słabości” - pomyślał i zaczął krzyczeć na żołnierzy;

- Ruszajcie się ludzie! Myślicie, że Szwaby będą na was czekać! Ruszajcie te leniwe tyłki, za nim nas powyrzynają! - żołnierze zaczęli się podnosić i przechodzić na stanowiska. Był na to już najwyższy czas, gdyż Niemcy zaczęli forsować zasieki. Oficer pobiegł na stanowisko karabinu maszynowego. Znalazł tam martwego strzelca i jego pomocnika trzymającego się za rozszarpany brzuch. Porucznik sprawdził karabin, ale jeden z odłamków uszkodził zamek i nie można było go uruchomić. Wtedy dopiero zajął się żołnierzem. Zrzucił bluzę i zerwał rękaw koszuli, którym zakrył ranę.

- Trzymaj mocno chłopie! - Z rany wystawały jelita i pomimo tego, że żołnierz nie miał żadnych szans przeżycia, Thomas chwycił go na ręce. Na szczęście szeregowiec był chuderlakiem i ważył z sześćdziesiąt kilogramów, a porucznik w końcu był mistrzem okręgu w zapasach i boksie. Miał dwa metry wzrostu i był tak szeroki w barach, że ludzie, na widok jego niedźwiedziej postury, unikali z nim zwady. Gdy niósł go w stronę schronu, usłyszał po lewej stronie charakterystyczne staccato karabinu. Uśmiechnął się, gdyż to strzelali chłopcy z plutonu jego najlepszego przyjaciela Andy’ego. Popędził dalej i wpadł do schronu. Ułożył szeregowca na podłodze obok innych rannych powoli ściąganych z okopów.

- Co jest poruczniku?! Dlaczego nie jesteście ze swoimi ludźmi? - Porucznik odwrócił się i ujrzał tego drania: Majora Pipeta dowódcę kompanii.

- Przyniosłem jednego z moich ludzi. Zaraz wracam. - Major podążył wzrokiem za ręką porucznika i spojrzał na rannego.

- Nie potrzebnie fatygowaliście się! Przecież on i tak umrze.

Młodszy oficer zrobił się czerwony na twarzy ze wściekłości i miał ochotę walnąć dowódcę, ale ujrzał jego wzrok i wiedział, że tamten nie pragnie niczego innego tylko oskarżyć go o niesubordynację i postawić przed sądem polowym, więc tylko się odwrócił i wyszedł ze schronu.

***

Gdy ucichł ostrzał, Andy wygrzebał się z ziemi, która osunęła się na niego ze ściany okopu. Wiedział, że teraz nastąpi szturm, więc zaczął zbierać ludzi i rozkazał strzelać do wroga. Sam pospieszył na stanowisko karabinu maszynowego. Nie wiedzieć, czemu ckm milczał. Strzelec leżał na ziemi ranny, a żołnierz, który podawał normalnie amunicję, opatrywał jego ramię. Gdy zobaczył dowódcę przerwał bandażowanie kolegi i zameldował:

- Sir! Johnson dostał, a sam nie dam rady obsłużyć tego cholerstwa. - Andy wiedział, że za nim znajdzie kogoś drugiego do obsługi karabinu Niemcy mogą zbliżyć się za bardzo. Podjął szybką decyzję:

- Dobra! Ja będę strzelał, a ty będziesz podawać amunicję! - Wspięli się na stanowisko i ujrzeli, że wróg był już w połowie drogi do ich pozycji. Andy i przesunął lufę, a szeregowiec założył taśmę. Porucznik nacisnął na spust, lecz usłyszał tylko suchy trzask.

- Co jest do diaska! - Widział zbliżających się oddział niemiecki, w sile co najmniej batalionu, a te cholerne ustrojstwo nie działało. Na dodatek nie słyszał, aby karabin z plutonu Thomasa strzelał, musiał być uszkodzony lub stracił obsługę.

- Sir! Zamek się zaciął. To cholerstwo ciągle szwankuje. - Andy spojrzał się w umorusaną twarz szeregowca i spytał:

- Potrafisz to naprawić? - Szeregowiec uśmiechnął się ukazując garnitur postrzępionych zębów.

- Dwie minuty, sir i będzie jak nowy.

- Dobra bierz się do roboty. - i spoglądając na nadchodzącego wroga dodał do siebie - Możemy nie mieć tyle czasu.

Żołnierz uwijał się przy karabinie, a on zaczął ostrzeliwać wroga ze swojego pistoletu, chociaż wiedział, że z tej odległości ma marne szanse na trafienie któregokolwiek z Niemców. Gdy wróg zbliżył się do linii zasieków odległej siedemdziesiąt metrów od okopu, szeregowiec krzyknął:

- Gotowe sir! - Andy szybko przyskoczył do karabinu maszynowego i zaczęli strzelać do przedzierającego się wroga. Była już na to najwyższa pora, gdyż Fryce właśnie zaczęli przekraczać zasieki.

Najgroźniejszą bronią przeciwko szturmującej piechocie jest ciężki karabin maszynowy, który wypełnia powietrze setkami pocisków, przechodzących przez ludzi jak przez masło. Dopóki nie strzela karabin, szturmujący żołnierze mają jakieś pięćdziesiąt procent szans na dotarcie do okopów wroga i na przeżycie, lecz gdy on się odezwie ich szanse gwałtownie maleją. Jeden karabin nie mógł jednak powstrzymać ataku całego batalionu, bynajmniej nie tak blisko własnych pozycji. Mógł zadać tylko spore straty i tym samym wyrównać szanse w zbliżającym się starciu na bagnety. Gdy Niemcy wdarli się do okopów plutonów Thomasa i Andy’ego mieli nadal przewagę. Andy chwycił saperkę i pierwszego wskakującego do okopu żołnierza walnął przez głowę. Zaczęli z szeregowcem walczyć z wsypującym się na ich pozycję wrogiem. Chwilę potem dołączyli do nich żołnierze z sąsiednich stanowisk, a Andy zaczął strzelać ze swojego pistoletu do atakujących go ludzi. Pierwszego trafił z bliska w głowę, także mózg tamtego ochlapał go. W tym czasie szeregowy Adams, który z porucznikiem obsługiwał cekaem, dźgnął bagnetem szarżującego na niego fryca, ale sam chwilę później padł pod ciosem wroga. Andy został zaatakowany przez dwa razy większego od siebie faceta, który rzucił się na niego używając karabinu jak maczugi. Najpierw uderzył porucznika w bark, tak że ten upadł na dno okopu, a fryc, uśmiechając się złowrogo, schylił się, aby go udusić. Wtedy ostatnim wysiłkiem Andy wyszarpnął spod siebie pistolet i praktycznie wkładając lufę w usta olbrzyma nacisnął na spust. Głowa Niemca rozprysła się niczym bańka mydlana, a olbrzymie cielsko przygniotło porucznika do ziemi. Zanim wydostał się spod tego ciężaru, usłyszał głos gwizdków. Na szczęście to kompania B, stojąca dotąd w odwodzie, pospieszyła im na pomoc. Wróg został wyparty z pozycji kompanii A.

***

Był początek lata. W sadzie kwitły jabłonie, na dróżce rozległ się śmiech. Dwa rowery wyjechały zza zakrętu. Na pierwszym jechała wysoka blondynka, a za nią wysoki brunet. Śmiali się radośnie i byli szczęśliwi. W pewnym momencie ona zatrzymała się i zeskoczyła z siodełka. On też stanął i zdjął z bagażnika piknikowy kosz. Podczas, gdy on rozkładał koc, ona wyjmowała kanapki. Usiedli obok siebie i jedząc prowadzili rozmowę. W pewnym momencie brunet wziął kanapkę i położył jej na twarzy, tak że masło rozsmarowało się na jej policzku. Ona pisnęła i sięgnęła po butelkę z wodą, którą otworzyła i całą zawartość wylała na niego. Chwycił ją za rękę i tak zaczęli miłosne zapasy. Przeturlali się przez całą szerokość koca. On zlizał masło z jej twarzy, a później zatopił swoje usta w jej ustach. Zaczęli się całować. Ona rozpinała jego koszulę, a on pieścił ją delikatnie. Tak o to pogrążyli się we własnym świecie. Świecie bez skazy.

***

Siedzieli przed gospodą. Upał był straszny. Popijali zimne drinki. Andy wpatrzył się w horyzont, za którym gdzieś był ich dom. W tym czasie Thomas oglądał się za kelnerką, ale ta zniknęła w lokalu, więc obrócił się w stronę przyjaciela i podążył za jego wzrokiem.

- Znów się rozmarzyłeś. - uśmiechając się rzekł do przyjaciela.

- A cóż innego mi zostało?! - odpowiedział Andy.

- Ciesz się urlopem, a nie zamartwiaj się

- Nie mogę. Chcę po prostu być już w domu, obok mojej żony. - spojrzał na kumpla, a ten właśnie popijał wino i puszczał oko do kelnerki, która szła w ich stronę. - Ale widzę, że ty za bardzo nie myślisz o powrocie do domu.

- Wiesz, że Francuzki są ładniejsze i bardziej gorętsze - powiedział ze śmiechem Thomas. Na to Andy skrzywił się i sztucznie nadętym tonem rzekł:

- Hola! Kolego! A gdzie twój patriotyzm?! Twój kraj cię potrzebuje nie tylko na polu walki, ale i w domu. Nie wytrzymawszy Andy parsknął śmiechem a Thomas prawie spadł z krzesła ze śmiechu. Wtem przed nimi wyrósł żołnierz:

- Sir! Kapral Johne’s prosi o pozwolenie - Andy obrócił się do podoficera:

- No już! Co jest Johne’s?

- Mam dla pana pocztę, Sir! Wyciągnął i podał list porucznikowi, a ten rzekł:

- Możecie odmaszerować kapralu! Dziękuję!

Thomas patrzył jak Andy niecierpliwie otwiera kopertę. To musiało być od jego żony. Przyjaciel tęsknił za nią bardzo, a listy przychodziły spóźnione. Postanowił zostawić go samego i zająć się ładną kelnerką, gdy ujrzał jak twarz Andrew zamarła i że z jego oczu zaczynają płynąć łzy.

- Andy! Co się stało???

- To… niemożliwe… Kate umarła na zapalenie płuc!

Thomas patrzył zszokowany na przyjaciela i nie był wstanie wykrztusić ani słowa.

***

- Ale to pogrzeb mojej żony Majorze!!! - Pipet spojrzał na podwładnego i powiedział chłodno:

- Rozumiem! Ale właśnie przyszedł rozkaz i wieczorem mamy zająć pozycje w okopach. Czwarty batalion poniósł znaczne straty podczas ataku i wymaga wymiany. Oprócz tego szykuje się nowa ofensywa. Potrzebuję każdego oficera.

- Niech was szlag Majorze! Zawsze wiedziałem, że jest pan kretynem! - Andy odwrócił się i miał zamiar wybiec z budynku.

- To niesubordynacja! - Pipet zaczerwienił się ze złości - Każę postawić was przed sądem poruczniku!!!

- Walcie się! Sami powiedzieliście, że potrzebujecie wszystkich oficerów - wściekły Andy trzasnął drzwiami.

***

Thomas martwił się o przyjaciela. Od czasu otrzymania tej tragicznej wieści, Andy stał się nieobliczalny. O czym świadczyła chociażby awantura u Pipeta. W końcu się rozlokowali i nastał już dzień. Teraz oficer miał szansę zajrzeć do swojego kolegi, żeby podtrzymać go na duchu. Szedł okopem, gdy usłyszał dziwną rzecz - melodię walca, ale nie z któregoś schronu tylko z przedpola. Wszedł na drabinę, aby spojrzeć co się dzieje. To co ujrzał przeraziło go do głębi.

Ludzie z obydwóch stron wychylili się z okopów i patrzyli na niecodzienne zjawisko. Na ziemi niczyjej stał gramofon a na polu tańczył angielski oficer. Sam, bez nikogo. Oniemieli Niemcy nie strzelali, a Anglicy patrzyli osłupiali jak jeden z ich oficerów najwyraźniej zwariował. Aż w końcu któryś Fryc wymierzył i strzelił do tańczącego. Tamten upadł, a Anglicy oszaleli ze wściekłości i zaczęli strzelać do wroga. Rozpoczęła się kanonada. Gramofon trafiony kilkoma kulami zamilkł.

Andy leżał. Nie czuł nóg, a jego tułów ogarniało zimno, ale on nie zwracał na to uwagi tylko patrzył w niebo gdzie widział jej twarz. A potem jego życie zgasło niczym świeca zdmuchnięta przez wiatr.


dobry 1 głos
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
sick
sick 7 czerwca 2007, 20:36
narracja miejscami kanciasta, przegadana, trzeba by sporo powycinać, fabuła dość banalna, ale przeczytałem od początku do końca i się nie znudziłem..
przysłano: 7 czerwca 2007 (historia)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca