Literatura

Przyzwoitość (opowiadanie)

vidocq

Od bardzo dawna wiadomo, że nie ma nic gorszego od małych miasteczek. Wiadomo to przynajmniej od pierwszych literackich pomników gloryfikujących pracoholizm, narkomanię i seks w wielkim mieście; Wielkim Mieście ze swoimi podniecającymi psychozami i nerwicami, neoneodekadentyzmem (to neoneologizm) turpizującym do granic przyzwoitości- która jest z resztą właściwa małym miasteczkom- Wielką Samotność w Wielkim Mieście.

Przyzwoitość nie jest czymś dobrym, ale na rozwinięcie tej myśli będzie jeszcze czas.

W małym miasteczku tego wieczora nie było tłoku na ulicach, właściwie nigdy nie ma tam tłoku, gdyby nawet wszyscy jego mieszkańcy naraz wyszliby z domów, byłoby to za mało ludzi na tłok. Właściwie nie można też mówić w kontekście małego miasteczka o ulicach, raczej o uliczkach i nie o domach, a domkach; nawet blokowisko liczyło zbyt skromną ilość za niskich budynków, by mogło być prawdziwym blokowiskiem. Także nic nie było naprawdę, życie w miniaturze; Mistrzostwa jedenastolatków w futsal, wybory jedenastu rajców, mały kościółek zamiast ogromnych, zimnych katedr. W miasteczku oczywiście wszyscy się znali i wszyscy byli praktykującymi katolikami- co jest pewnego rodzaju implikacją, gdyż jeżeli wszyscy w miasteczku są praktykujący, jest jeden kościółek i jedna prowadząca doń uliczka, to ci wszyscy ludzie mijają się na niej w swoich małych czerwonych fiatach 126p i chcąc nie chcąc tworzy się między nimi wielka zażyłość. Człowiek ma wrodzoną skłonność lubić podobnych sobie, a skoro potrzebuje sam być lubiany, małe miasteczka obfitują w setki prawie identycznych osób- w Wielkich Miastach to jest tylko pozerstwo- z których tworzy się jedna wielka, wesoła rodzinka bawiąca się na gminnych dożynkach przy dźwiękach disco- polo. Z miasteczka, podchodząc do sprawy geograficznie, a nie antropologicznie tym razem, można wydzielić cztery strefy: bloki (wspominane wcześniej), place (osiedle domków jednorodzinnych; zachowana oryginalna nomenklatura autochtonów), błonie (tereny dawnego PGRu) oraz andersówki (bloki kolejowe stojące w miejscu, gdzie onegdaj stał dwór Andersów). Jest jeszcze park, kiedyś własność bogatych hrabiów R., z pięknym pałacem bezczeszczonym obecnie przez gimnazjalną gówniarzerię, gdyż ówczesnym decydentom zdawało się, że zaoszczędzą kilka milionów na budowie nowego budynku, a otoczenie starych drzew i głębokich stawów wpłynie kojąco na rozwrzeszczane dzieciaki.

Tego wieczora i w parku nie było tłoku, kilku zaledwie miejscowych pijaczków siedziało na rozwalonym moście łączącym za swych lepszych dni wysepkę na stawie ze stałym lądem; sekretarka przewodniczącego rady z wesołym kundelkiem spacerowała wzdłuż wysokiego parkanu odgradzającego park od pól rzepaku; na ławce na przeciwko frontowych drzwi hrabiowskiego pałacu, schowanej za rozłożystymi cisami, usiadła para młodych ludzi.

Nad małym miasteczkiem zapadał zmrok, a po zmroku w małych miasteczkach jest dużo ciemniej niż w Wielkich Miastach.

- Mamo, a co to za pani z tymi dziwnymi włosami tam na pałacyku, na dachu, tam ooo?

- To jest Meduza, to taka mityczna postać, która ma węże zamiast włosów. Jeżeli ktoś się na nią spojrzał, zamieniał się w kamień.

- Mamo, ale prawdziwe węże ta pani miała? A czemu ona sama jest w kamieniu? Zaklęła się sama w kamień?

- Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Był wtedy taki bohater, który był bardzo sprytny, córciu, który wymyślił taki sposób unieszkodliwienia tej Meduzy. Ona zamieniała ludzi w kamienie z wyrachowania.

A wiesz, córciu, że podobno mają tu zrobić szkołę podstawową? W pałacyku? Może będziesz tu chodzić na lekcje...

O gimnazjach wtedy jeszcze nikt nie myślał.

Jeden z pijaczków siedzących na starym moście upuścił butelkę "Wina"- tak zwanego siarczanu wiśni- zaklął i chrząknął. "Ryszard, widziałeś ty smarkacza od Kowalskich? Bramą wychodził przed chwilą. Chyba mu panna dać nie chciała, taki wkurwiony był...". Smarkacz faktycznie wychodził bramą, poszedł dobre pięćset metrów prosto, skręcił w lewo za stadionem, przelazł przez dziurę w płocie na bloki i poszedł gdzieś dalej. Z małego miasteczka nie można się wydostać; także nie jest istotne to, gdzie się udał. Równie dobrze mógłby iść do diabła.

Młody Kowalski znał kilkudziesięciohektarowy park, większy od całego miasteczka bodaj, jak własną kieszeń. W parku chodził do szkoły. Tak mówiło się w miasteczku; dziecko na pytanie "gdzie chodzisz do szkoły" odpowiadało: wariant A "do jedynki", wariant B "do parku". Lokalna specyfika semantyczna. Także ta dziewczynka, która trzynaście lat wcześniej żywo interesowała się postacią Meduzy, wybierała w analogicznej sytuacji wariant B. Dziewczynki zawsze są mądre i grzeczne. Chłopcy łobuzują i popalają papierosy przy parkanie, albo włażą w rzepak. Dziewczynki potem zostają pielęgniarkami albo przedszkolankami, a chłopcy reperują czerwone fiaty 126p i wożą swoje żony pielęgniarki do jedynego kościółka, jedyną uliczką w jedynym miasteczku, w jedynym życiu, w jedynym szczęściu, w jedynym, najlepszym ze światów.

- Mamo, kochasz mnie?

- Tak.

- Mamo, a dlaczego tata nas nie kocha?

- Kocha, córciu, tylko umarli mu rodzice, jest daleko od swojego domku i jest nieszczęśliwy.

- A dlaczego się znowu wyprowadzamy? A czemu ty tyle pracujesz? Nudzi mi się u ciebie w pracy... Pani Agatka jest bardzo miła i daje mi swoje długopisy i dziurkacz i pozwala mi z tych takich żółtych gazet wycinać zwierzątka, ale nudzi mi się to już... Takie są ładne, żółciutkie jak rzepak, ale czuję się taka samiutka, bo tata jest gdzieś z kolegami zawsze, a ty jesteś w pracy i w pracy i w pracy i w pracy i w pracy...

Dziewczynka i smarkacz Kowalskich mijali się na klatce schodowej. Nie mówili nigdy nic do siebie. Przyglądali się. Potem i jedno i drugie opuściło tę klatkę na rzecz innych klatek.

Małego miasteczka nie da się opuścić.

To, przed czym uciekasz, jest zawsze dwa kroki przed tobą.

W małym miasteczku była już noc. Żeby zaoszczędzić na energii elektrycznej, świeciła się co druga lampa uliczna. Małe miasteczko piękniało ostatnimi czasy pod mądrymi rządami dobrych władców. Nieopodal skrzyżowania, między budynkiem poczty a blokami pracownicy miejskiego zakładu gospodarki komunalnej posadzili bratki, czterysta sztuk sadzonek. Aktualny stan wynosi około dwustu sztuk, pozostałe zostały przez prywatną inicjatywę poprzesadzane na nagrobki, balkony lub ogródki działkowe POD "Kolejarz". Interwencyjni codziennie sprzątają chodniki i wynoszą kilogramy psich odchodów z trawników na śmieci.

Im więcej się czyści, tym więcej jest śmieci. Gdyby nie było drzew, nie byłoby wiatru.

Do mieszkanka opuszczonego kilka lat wcześniej przez córcię i jej mamusię, wprowadziła się inna córcia. W małym miasteczku była już noc, a tymczasem córcia nie wracała od swojej mamusi. Miała czternaście lat, trądzik, na imię Milenka, jak większość małomiasteczkowych dziewczynek z rodzin praktykujących katolików posiadających czerwonego fiata 126p. Czternastoletnie dziewczęta chcą mieć chłopaka, chcą się całować. Chcą uprawiać seks i śmieją się, zaczerwienione, kiedy chłopcy z klasy na dzień kobiet kupują im, niby dla żartu, podpaski lub prezerwatywy. Życie płciowe czternastoletnich dziewczynek ze wsi i małych miasteczek jest wybujałe; one są nieprzyzwoite, na wiejskich dyskotekach podrywane przez chłopców w białych dresach uprawiają seks w czerwonych fiatach 126p; potem zaczerwienione jak karoseria przeglądają magazyn "Trzynastka" i wypisują głupoty o kaszance i o tym, że były gwałcone płonącą pochodnią.

O ile taka wiejska zabawa byłaby lepsza dla Milenki, niż to spotkanie z dwudziestoletnim miłym chłopcem sąsiadów.

Przyzwoitość nie jest czymś dobrym.

- Halo? Córciu, czy możesz przyjechać we wtorek? Bardzo bym Cię prosiła... wiesz, stało się coś strasznego...

- Mam spotkanie o trzynastej. Mogę być około osiemnastej, jeżeli to Cię urządza. Co się stało?

- Aneta, jedziesz gdzieś? Jutro Krzysiek robi grilla na Jelonkach...

- Do domu, muszę. Z resztą, imprezy na Jelonkach są cienkie.

- Lis i winogrona. I kwaśne, i zielone takie i rosną tak wysoko...

- Przestań, przestań z tymi metaforami. Może mi to dobrze zrobi. To pieprzone Wielkie Miasto zastawia na mnie sidła. Mam wrażenie, że nie dam rady już dłużej. Wiesz, u mnie w domu wszyscy się znają. Są cztery ulice na krzyż. Nawet nie ulice, ale uliczki. Takie życie w miniaturze. Małe miasteczko, które da się obejść w pół godziny. Tutaj mam wrażenie, że idę i idę, ale nie w tą stronę, co trzeba.

- Powiedz to, do cholery, nie oszukuj chociaż siebie. Ty i te twoje małomiasteczkowe ograniczenia, ciasnota twojego umysłu... W imię czego nie chcesz walczyć o swoje? W imię przyzwoitości?

Sekretarka przewodniczącego rady zagwizdała na wesołego psiaka. "Misiek, do domu, wracamy, ciemno już".

Wszystkie psy w małych miasteczkach wabią się Misiek; obojętnie, czy bardziej przypominają prawdziwego niedźwiedzia, czy Kubusia Puchatka, czy w ogóle niczego nie przypominają, prócz samych siebie.

Aneta stała w przejściu między wagonem restauracyjnym a wagonem pierwszej klasy. Tłok, straszny tłok.

Kiedyś wreszcie błogosławiona myśl o ucieczce z miejsca własnej kaźni, z ciasnego piekła czterech ścian własnego mózgu, staje się nie do zniesienia; kiedy zaczynasz dostrzegać, że to, przed czym próbujesz uciec zawsze jest dwa kroki przed tobą; że nikt nie ochroni cię przed tą chwilą, gdy rano otwierasz oczy i chcesz zawyć z bólu; jedyną przyjemnością na jaką możesz sobie pozwolić jest wypalenie papierosa w cichym i ciemnym kącie.

Jednak pocieszającym i kojącym jest uczucie niemocy, zupełnego paraliżu okoliczności; odbijania się o ściany zamkniętego labiryntu, kłujący żywopłot, niski i nie będący realną przeszkodą, ale dający jasny znak: tu przejścia nie ma. Kto stoi obok ciebie, za tobą, kim jesteś, czego tu chcesz.

Odejdź, proszę cię ponad wszystko, odejdź.

Nawet nie raczyłeś przyjść. Zmartwychwstały generale dniu zwycięstwa wracam intertekstualność nachalna namacalna metroseksualiści dziwki pod zusem, znowu, kto uwierzy w całym Krakowie?

Teraz zadziwiają mnie zasoby silnej woli zgromadzonej gdzieś mam to wszystko klasy i elegancji by nie dać poznać tego po sobiesiebie nikomu i nigdzie. Obiecałam kiedyś komuś. Że już się tak nie załatwię. Przyzwyczailiśmy się wyciągać rękę i brać gdy taka nasza wola i ochota. Trasa wz mariensztat powiśle codziennie nieważny wydeptany szlag trafił na drodze do wielkiej kariery, krwawaciarstwa milionów dolarów i centów. Nie!

Wracała z Wielkiego Miasta; Samotność w Wielkim Mieście to poza, samotność w małym miasteczku to patologia.

Aneta spojrzała przez ramię jakiemuś facetowi do książki, którą czytał.

"...nie można było zrobić inaczej, trzeba go było wezwać; do końca życia robiłabym sobie wyrzuty, gdybym go nie sprowadziła..."

Pociągiem zakołysało.

"...pierwszym jego odruchem było- zbuntować się, skłamać, krzyknąć, że czuje się bardzo dobrze, że nic mu nie trzeba. Ale szybko uświadomił sobie, że byłoby to śmieszne..."

Następnego dnia pewnien portal informacyjny podał taką oto wiadomość:

>>Ciało zamordowanej 14-letniej dziewczyny, która w poniedziałek zaginęła w K*, znaleziono we wtorek po południu w miejscowym parku. Policja zatrzymała 19-latka podejrzewanego o zabójstwo. Według wstępnych ustaleń, zabójstwo miało tło seksualne.

Jak poinformował PAP rzecznik Prokuratury Okręgowej w Ł*, w poniedziałek wieczorem zaginięcie 14-latki zgłosiła jej rodzina. Rozpoczęto poszukiwania dziewczyny. Ustalono, że nastolatka była widziana w towarzystwie 19-letniego mężczyzny, gdy razem wieczorem wchodzili do parku. "Godzinę później mężczyzna był widziany jak sam opuszcza park. 19-letni K. został zatrzymany" - wyjaśnił rzecznik.

Według prokuratury, wstępne oględziny ciała nastolatki wykazały, że zabójstwo dokonane zostało na tle seksualnym. "Trwają oględziny miejsca zdarzenia i zabezpieczanie śladów. Przesłuchiwani są także świadkowie. We wtorek przeprowadzona zostanie sądowo-lekarska sekcja zwłok zamordowanej dziewczyny" - dodał rzecznik.<<

Zatrzymanemu mężczyźnie nie przedstawiono dotąd zarzutów. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Ł*.

Aneta w imię przyzwoitości poszła na pogrzeb, po czym w pośpiechu spakowała walizki.

Informacja z portalu: gazeta.pl

Fragment książki G.T. di Lampedusy "Lampart" w przekładzie Zofii Ernstowej

oparte na wydarzeniach autentycznych

imiona bohaterów zostały zmienione.


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
sick
sick 22 czerwca 2007, 13:20
nie publikujemy cudzych tekstów.
przysłano: 16 czerwca 2007 (historia)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca