Literatura

[08] Śniadanie (opowiadanie)

Valhalla

 

    Jechała na spotkanie obciążona odpowiedzialnością za decyzję, którą podjęli kilka dni wcześniej. Ścisk jaki panował w autobusie nie pozwalał na wykonanie żadnego ruchu, a zaduch z przepoconych ubrań wypełniający wolną przestrzeń był na tyle silny, że nie mogła zebrać myśli. Jeszcze chwila a eksploduje. Przymknęła oczy i zaczęła liczyć... 6, 7, 8...

    Gwałtowne hamowanie wytrąciło ją z letargu, który wydawał się nie mieć końca. Nareszcie. Szła szybkim krokiem, prawie biegła. Nie zwracała uwagi na przechodniów, którzy wytrącani z szeregów przesuwających się z prędkością ruchomych schodów, odwracali się w jej stronę z wyrazem zdziwienia na twarzy. Skręciła w bramę. Lekkość, z jaką pokonywała strome schody była tak nienaturalna, że na moment stanęła. Już tylko kilka stopni.

    Stał w końcu słabo oświetlonego korytarza, z rękoma wciśniętymi głęboko w kieszenie płaszcza. Nieruchoma sylwetka sprawiała wrażenie manekina, który za moment przewróci się i roztrzaska plastikową głowę o kant pobliskiej umywalki.
    Jej kroki słyszał już od kilku chwil. Podeszła do niego i stanęła oddalona jedynie o kilka centymetrów. Poczuł na swych ustach ciepłe wargi, przez które delikatnie wślizgnął się język.

— Módlmy się... — powiedział robiąc miejsce przy drzwiach. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Łagodny dźwięk otwieranego zamka rozniósł się po korytarzu.
— Musimy kupić wieszak.

    Jeszcze w przedpokoju przylgnęła do niego, jakby chciała stopić się w jedną całość. Wargami objął jej nos i delikatnie wsysał wydychane powietrze. Odsunął się tylko na tyle, by móc z namaszczeniem rozpinać guziki jej płaszcza. Czym dłużej to trwało, tym bardziej ich oddechy stawały się częstsze i krótsze. Podłogę usłały ubrania, a powietrze wypełniła namiętność. Delikatnie objął pośladki i posadził ją na szafce. Chwycił za włosy a ‘frotka’ strzeliła jak z procy i już po niej. Można nurzać się w gąszczu rozpuszczonych włosów. Na chwilę tylko zatrzymał się na wargach i wsunął język bardzo, bardzo głęboko. Omiótł brodawki najpierw lewą, później prawą. Wtulił twarzą w brzuch. Czuł cały zapach jej miłości, a czym bardziej zbliżał się do tego miejsca, tym bardziej był jak zwierze. Zarzucił jej nogi na swoje ramiona i wszedł w nią najgłębiej jak mógł.

    Obudzili się prawie jednocześnie. Palcem przesuwał po jej krągłościach, chcąc dotrzeć do najintymniejszego miejsca.
— Już dosyć. Brzuch mnie boli, chyba dostanę okres — poderwała się nagle i podeszła do lustra by poprawić makijaż.
    Przytulił się do jej pleców i całował szyję. Przechyliła głowę by zrobić miejsce dla ust. Ręką objęła kark i ścisnęła.

— Masz piękne piersi — palcami delikatnie szczypał odstające brodawki.
Ujmując jego dłonie odwróciła się:
— Bardzo cię kocham.
— Wiem.
    Mówił ściszonym głosem. Zamknął oczy i przytulił się jeszcze mocniej. Rozluźnili objęcie. Przybliżyła twarz do lustra i delikatnym ruchem dłoni starła z dolnej powieki rozmazany tusz. Przejeżdżający tramwaj wprawił pokój w lekkie drżenie.

    Siedział na kanapie opierając się plecami o słomianą matę rozwieszoną wzdłuż ściany. Pił herbatę śledząc jej ruchy.
— Zimno tu. Znowu nie napalił.
— Wiesz, że nie ukryjesz się przede mną?
Spojrzała na niego pytająco.
— Wywęszę cię. Całe miasto zasnute jest zapachem twojej miłości.

***

    Słowa jakie dotarły do jego uszu były na tyle głośne, a przy tym tak bardzo znajome, że otworzył oczy. Biały kwadrat sufitu wydawał unosić się ku górze.

— Która godzina?
— Już po siódmej.
— Co to jest? — spytał widząc zastawioną naczyniami białą skrzynkę po jabłkach.
— Twoje śniadanie. Byłem już w sklepie.

    Na skrzynce stał talerzyk z rogalami posmarowanymi masłem i dżemem, obok którego nad kubkiem kakao unosiła się mgiełka pary. Przechylił się i wysunął spod łóżka paczkę Carmen. Ręka zawisła bezwładnie muskając delikatnie dywan. Dym wypuszczał na przemian nosem i ustami. Leżał znowu na plecach patrząc w jeden punkt sufitu, który teraz znajdował się na swoim miejscu.

— Pamiętasz wczorajszą rozmowę? ...Pójdziesz do niej?
    Do pokoju przedostało się poranne słońce.

 

 

 

Cyrk

Przebierz się w strój normalności
Zmęczone plecy wyprostuj
I trwaj na posterunku
Codzienności naszej

Reflektory robaczków
Świętojańskich rozświetlając
Arenę próżności
W pełnym świetle
Ukazują naszą bezradność

Kostium klauna poszedł
Do prania
A my bez niego
Nic nie warci


dobry 3 głosy
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Pegaz
Pegaz 13 grudnia 2007, 16:23
Ja już jestem po – lekturze wszystkich kawałków.
Zdaje się nie należy sugerować się numeracją i czytać sobie można w dowolnej kolejności.
‘Ony’ odrywa w ‘Śniadaniu’ kolejny kawałek siebie i daje nam do pożarcia.
Jestem ciekaw kiedy zostaną z niego same kości i kapuśniak można będzie tylko na nich ugotować...? (‘Haroko’, ‘Menu’) ;)
Ona
Ona 14 grudnia 2007, 09:34
... bez namiętności nie ma miłości.
Zapach jednego i drugiego aż drapie w nozdrza.
Przez chwilę czytelnik może poczuć się 'dotykaną' lub sam 'dotykać'... .
Jak dla mnie - to kilka chwil obcowania ze szczerym uczuciem.
Na chwilę przywołałeś smak takich chwil.
Lubię czasami coś takiego poczytać.
Valhalla
Valhalla 14 grudnia 2007, 09:42
...ło jezu - to ty :)
Witaj, dziękuję za komentarz. Jak zawsze można na ciebie liczyć :).
Ona
Ona 14 grudnia 2007, 09:58
Nie...to Ona.
Daj spokój...Pozdr.
Marek Dunat
Marek Dunat 14 grudnia 2007, 11:08
Poczuł na swych ustach ciepłe wargi, przez które delikatnie wślizgnął się język. - tutaj mi cos nie gra . z tym wślizgującym się językiem . no pomyśl sam :p
pozdrawiam
Pegaz
Pegaz 15 grudnia 2007, 11:11
Słupkowiczu Valhallo,
czy doczekam się 'Kolacji'?

Z tym językiem to jak z wężem wślizgującym się do dziury - ja tak sobie to wyobraziłem... ;)
Pozdrawiam :)
ataraksja
ataraksja 16 grudnia 2007, 22:32
Kompozycyjnie większy porządek widzę. Zaczynasz od Niej szkicując ledwie zarysy Jej myśli, odczuć. Potem - On. Mam wrażenie, że znasz Go lepiej, niż Ją :)) Jest zdecydowanie bardziej wyrazisty i już w chwili, gdy napisałeś "Stał w końcu słabo oświetlonego korytarza, z rękoma wciśniętymi głęboko w kieszenie płaszcza. Nieruchoma sylwetka sprawiała wrażenie manekina..." oczami wyobraźni zobaczyłam Humphreya Bogarta z Casablanki ;)
Razem - Ona i On ... namiętni, chwilowi kochankowie celebrujący miłosne "śniadanie". Ale miałam też jakieś przedziwne wrażenie, że to Jemu na koniec bardziej zależało na zmienieniu rytuału ukradkowych spotkań w coś... trwalszego lecz w rzeczywistości - niemożliwego? Takie wrażenie umacnia we mnie finał - rzeczywiste śniadanie mimo "sytości" ma smak smutku. Podkreśla go jeszcze mocniej wiersz stanowiący coś w rodzaju epilogu.
Po poprawkach tekst ma zdecydowanie bardziej wyrazisty smak :)
ataraksja
ataraksja 16 grudnia 2007, 22:34
Aha. Trzeba jeszcze dać posmakować innym :))
Publikacja. Voila!
zieloneciele
zieloneciele 17 grudnia 2007, 15:49
co chcesz od tych warg?
Marek?
gra wszystko.
przysłano: 13 grudnia 2007 (historia)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca