Literatura

Narano - epizod 06 (opowiadanie)

Valhalla

— Mam nowy rowerek, mam nowy rowerek... — na korytarzu dał się słyszeć coraz głośniejszy wrzask ’Pusziego’. Minęło już sporo czasu od Wigilii, na której dostał od ’białej’ trójkołowca, żeby sobie łba zbyt często nie rozwalał, a i tak codziennie oznajmiał wszystkim, że ma nowy.

Właśnie wrócił z nocnej zmiany, więc była nadzieja, że zaraz uśnie i chociaż przez parę godzin będzie spokój. Nic z tego. Karuzela zdarzeń właśnie zaczynała się kręcić. Ledwo zamknął oczy a do drzwi dobijała się roztrzęsiona ’Ataraksja’; od czasu kraksy byli po imieniu.

— Ratuj ’Flashback’, nie wiem co robić! Rano przed gabinetem czekał ’Peraldżajna’, odwrócony tyłem do siebie, by nie pluć już wszystkim pod nogi. Zażartowałam, że na jego dolegliwości to tylko kastracja pomoże, a ten głupol zgodził się bez mrugnięcia okiem. Leży teraz na ’OIOMie’ jako ’madchen’ i czeka na wybudzenie, a ja boję się, co będzie dalej...

— Czym się przejmujesz, chciał, to ma. Może chociaż teraz będzie się trochę wstydził i przemykał tak, żeby nie zwracać na siebie uwagi?

— Obyś miał rację. Być może kastracja wyciszy tego narwańca. Choć — zawiesiła głos — mam wrażenie, że to dopiero początek nowego przypadku chorobowego.

— ’Doktor White’ proszona do gabinetu — oznajmił głos dyżurnego spikera.

— Cholera, lecę. Wyśpij się to pogadamy wieczorem.

Dla ’białej’ był to dopiero początek kiepskiego dnia.

Jak się później okazało, zwykle pewny siebie ’borunsky’, wybitny znawca języka ’algol’* i zarazem najzacieklejszy wróg kolarstwa przełajowego, stanął na drodze ’Pusziego’ i nie ustąpił. To był jego życiowy błąd niestety. Siedział teraz pod gabinetem ’białej’ obejmując rękoma, połamane poniżej kolan, nogi.

— ’Pies’, ja cię zagłodzę na śmierć, żebyś o tym wiedziała! — darł się (o dziwo) prozą ’borunsky’. Nikt nie wiedział, o co mu chodzi. Domyślano się jedynie, że to pewnie ’weltzchmetz’** był...

W tym czasie biedny ’Puszi’, przykucnął w kącie i założył na głowę foliową torebkę. Wszyscy myśleli, że to stres pourazowy i samobójstwo chce popełnić, a ten skurczybyk tylko autoportret sobie pstryknął i nie przejmując się zbytnio jęczącym ’borunskim’ wsiadł na rower i odjechał.

***

Po obiedzie odwiedził ’Ataraksję’. Postanowił ją trochę pocieszyć. Zabrać na kawę, oderwać od codziennych zmagań z psycholami. Wiedział, że takie dni jak dzisiejszy, źle wpływają na ogólne samopoczucie i przyda się jej odrobina relaksu.

Od kilku dni mieli łączność radiową z Ziemią. Wysłał parę ’geomejli’ i odebrał pocztę. Puścił też kupony galaktycznego lotka. 15 milionów ’palantów’ do wygrania stanowiło niemałą pokusę. Dział kulturalny na ‘S-onecie’ donosił o kolejnym ślubie ’Anody’, ’DyMano’ wydał nowy chip z największymi przebojami, a w ’Ośrodku Leczenia Uzależnień’, który wybudowano na Księżycu, w okolicach ’Mare Vaporum’ (Morze Oparów), narzekano na brak wolnych miejsc. Było o czym pogadać.

— Wiesz, podobno ’3753 Cruithne’ zacieśniła swoją orbitę — rzucił od niechcenia. — Ale to mały pikuś... Trzy inne latają już tak blisko Ziemi, że widać je gołym okiem. Pieprzone asteroidy. Cholera wie, co się stanie jak ich nie rozwalą. Kilka razy już w nie przycelowali, i dupa. Teraz mają wysłać geologów, by się w nie wwiercili i rozwalili od środka.

— I to ma mi poprawić humor? — zapytała, rozglądając się po kantynie.

— No tak — zmieszany spuścił głowę. — Jak tam ’Enikita’? Co u niej? — zapytała.

— Żona pisała, że mała przeprowadziła się ze swoim chłopakiem na wyspy i pracuje dla jakiejś firmy wynajmującej ’GPS-y’ dla budownictwa. Teraz rozglądają się za własnym ’kontenerem’. Chcą kupić. Planują tam zostać na stałe. Jak nie tam, to gdzie indziej, ale do siebie nie wracają.

— Słuchaj, słyszałam o twoim kursie na brygadzistę. Podobno robisz postępy?

— Chyba żartujesz. Od trzech miesięcy dają mnie tam gdzie są braki personalne, to i robotę poznaję. ’Kilof’ przechodzi do magazynu, bo po tym jak spadł z sufitu kuleje, i się nie wyrabia. ’Mątwa’ się tylko martwi bo sobie na zmianie nie pośpi.

— Da sobie radę... — wzięła kęs dyniowego ciastka i podparła ręką głowę. — Cholera, myślałam, że będzie łatwiej. A tu jak się nie potną, albo połamią, to im na czachy coraz bardziej wali. Nie wiem, może brak słońca tak na nich działa?

— A te twoje pomocnice, jak im tam — ’ew’ i ’estel’, tak? Co z nimi?

— Daj spokój. Nigdy ich nie ma. I tak, jak się coś poważniejszego dzieje, to mnie wołają.

— A książka? Mówiłaś, że ci nieźle idzie.

— Widzę, że nie odpuszczasz — spojrzała na niego kręcąc głową. — No sam widzisz. Zajmuję się innymi i nie mam czasu na pisanie. W ogóle nie mam czasu dla siebie. O kant dupy to wszystko. Powiedz, co my tutaj robimy? Te technologie, kosmos? Na co to komu potrzebne? ...Tak sobie czasami myślę, że kiedyś, wiesz, pięćset albo i tysiąc lat temu było lepiej. Na przykład połowa dwudziestego wieku. Bez komputerów, mejli, wirtualnych przyjaźni. To miało sens, jakąś wartość w sobie. Tak jak teraz nasza rozmowa.

— A jak myślisz? Dlaczego cię dzisiaj zaprosiłem?

— Daliby ’cześkom’ zestawy doraźnej pomocy: igłę, nici, jakiś klej. Już tyle razy ich łatałam, że chyba się nauczyli, to by się sami zszywali.

— Dobrze chociaż, że się z tymi silnikami uporali, bo pomału dostawałem świra. Traciłem nadzieję, że kiedykolwiek ruszymy z miejsca. Właściwie to się nie dziwię ’świecącym’. Krytykujemy ich, robimy z nich degeneratów. A może to oni mają rację? Może to nie choroba a lekarstwo? Gdyby nie ’Enikita’, to chyba sam bym zaczął pić. Przecież bym nie wyskoczył z tej krypy... — uśmiechnął się — cholera, tam na zewnątrz nie ma dołu ani góry.

Teraz oboje się roześmiali, aż kilku sąsiadów zwróciło ku nim twarze.

— A jak tam twoja głowa? Chyba masz spokój, bo nie przychodzisz po prochy?

— No, nawet w porządku. Ale to ’Horton’. Dzisiaj okej, a jutro będę zdychał — zapalił papierosa. — Wiesz coś o tej witaminie ’D’, co nam do każdego żarcia dodają? O co tu chodzi? Przecież nie mam krzywych nóg.

— To przez brak słońca. Normalnie, to promienie słoneczne powodują jej powstawanie w organizmie, tak naturalnie, z cholesterolu gromadzącego się pod skórą. A tu sam widzisz. A wymieniłeś w kajucie blendy na zielone... tak jak mówiłeś?

— Jest pięknie... Jak chcesz to u ciebie też wymienię. ’3.14’ wstawił mi automatyczny trymer. Teraz zamiast ciągłego migania, światło lekko przygasa i jaśnieje, ale tak powoli i delikatnie.

W znacznie lepszych humorach szli do swoich kajut. Na ’Narano’ kończył się kolejny dzień. Nie lepszy, nie gorszy, może tylko trochę inny...

___________________________________________________________________________________________
* — algol — język algorytmiczny przeznaczony do wyrażania obszernej klasy procesów numerycznych, automatycznie tłumaczących te procesy na kody wewnętrzne maszyn
** — weltzchmertz — ból istnienia (typowa przypadłość nadwrażliwców w typie werterowskim)


wyśmienity 5 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
ripvanwinkle 15 lutego 2008, 19:40
nie myślałeś o publikacji na innych portalach ?
ripvanwinkle 15 lutego 2008, 19:49
marnujesz się tutaj...
puszi
puszi 21 marca 2008, 22:37
dokładnie
przysłano: 13 lutego 2008 (historia)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca