Literatura

część kolejna o.. (opowiadanie)

graf.man

o.

 

Wariacki kraj w swoim pędzie odbija się od świateł latarni, zatoczywszy się na nierównym berlińskim, a jakby z Polski wziętym, chodniku uśmiechnąłem się do kochającej się pary. Oparci o jedną z lip uprawiają seks.

 

Slalom gigant z butelką w moim ręku, slalom przy lipach rzędem ustawionych na Linden Strasse. Wykolejony polski Żyd z fletem w ustach i melodią radosną, melodią radości, Odą, wreszcie. Pędzę w pędzącym pędzie berlińskich obywateli z kolczykami w uszach.

 

Od lipy do lipy, od płyty do płyty, od ciebie do ciebie i do mnie w zaułkach czarnych, mrocznych, upadłych w pędzie prętem przekładam orędzie.

 

Uzależnienie jest na rękę państwu. Uzależnieni napędzają gospodarkę swoim uzależnieniem, zamiast stworzyć lek oduzależniający od alkoholu, narkotyków, nikotyny, państwo podnosi akcyzę, zaostrza kary za dragi. Gdybyśmy wszyscy mogli dojść na szczyt naszych możliwości intelektualnych, zwiększyć nasze możliwości odczuwania i osiągnąć kresowe stadium naszej percepcji. Poznać Boga umyślnie zmysłem naszych wielkich, kolorowych komórek. Gdybyśmy tylko tak mogli. Rządzący światem nie opanowaliby oświeconych tłumów. Tłumów, które nie byłyby już ludem. Stałyby się te tłumy ELITĄ INTELKTUALNĄ. Powstałoby państwo anarochoindywidualnointeligenckieopodłożustricteumysłowymznającymodwewnątrzświat.

I o wolności nie warto już mówić, bo wolność, ta prorocza wolność, niech czarno na białym zostanie w Świętych Księgach Ludzkości. Bo wolność w praktyce to ograniczenie, mam, mogę wykrzyczeć moje skargi na świat, ale ONI mogą rzucać we mnie kamieniami i oszczerczymi bluźnierstwami. Miałem sen, jak ten pastor z Atlanty, miałem jednak sen inny.

 

Promienie słońca spadały prostopadle na palmę, na rondzie de Gaulla’e.  Dzień był zwykły, letni, kobiety chodzące na pięknych, długich i opalonych nogach, przechadzały się ulicami ze swymi jeleniami. Zbierały się tłumy mężczyzn w parkach i piły piwo, kontemplując ciszę otwieranych puszek. Ja. Ja pozwalałem palmie, tej sztucznej, plastikowocośtam rzucać na mnie swój piękny, długi, delikatny cień. Stałem, a gniew wzbierał się w mojej duszy i chciał eksplodować, jak wulkan zalać chciałem lawą moich słów ten świat. Erekcja doprowadziła do erupcji. Erekcja, bo mój męski mózg stał na baczność, filtrowała krew rewolucyjnego, reformisty, i do mózgu ludzkiego przesyłała wiadomości. Podniosłem twarz w stronę słońca, by ujrzeć uśmiech trwającego od wieków naturalnego świecidełka. Twarz topiła się w promieniach jak wosk w świecy. Wydarł się krzyk z moich ust, z mojego gardła i moich płuc.

 

Krzyk!

 

Krzyczałem, bo wbrew mojej woli ukonstytuowano moje ludzkie położenie. A kolory mieniły się czerwone na mojej twarzy, odcienie czerwieni. Gniew i krzyk oszukanego. Jestem intelektualistą, człowiekiem nauki, choć może byłoby lepiej gdybym był umysłem przeciętnym! Krzyk biedy. Krzyk w imię biedy waszej i mojej. Głód i brak głodu waszego, umysłowego. Krzyk baranka na rzeź niedostarczonego. Ucieczka. Moja broda, siwa broda, zakrywała moje ciało, anonimowy krzyk tego, który nie w tłumie, a jak Roland pod drzewem, ponad. I wy, bez winy, kamieniami słów opluwaliście mnie, krzycząc, a krzyk wasz był niczym wobec mojego rozgoryczenia, że to ja sam sobie winny, że to ja nie chcę stać, gdy was rozstrzeliwują, że to ja chcę przed szereg, przed szereg dla was, by się poświęcić. I krzyczycie, że poświęcenie to nic. Że już grzyb w Hiroszimie, że był ten krzyk krzyczycie. Że nasza młodsza dominująca siostra robi zabawki sama sobie, a nam nie pozwala. Bo zabawki takie to nie dla dzieci. Młodsza siostra wyzyskująca i szał mnie dopada. Że Chiny i Tybet, że Etiopia i Erytrea, że Rosja i Czeczenia, że świat we krwi się nurza.

 

Za naszymi zamkniętymi oczami.

 

Są różne drzewa. Nie, nie gatunki, bo o tym wiemy wszyscy, każde dziecko wie, że są różne gatunki drzew. Rosną lipy, brzozy, dęby, buki, sosny, świerki, kasztanowce, akacje, brzozy, cisy, derenie, klony, leszczyny, lipy. Są drzewa liściaste, drzewa iglaste. Ale nie ten podział jest podziałem moim. To tak jakby powiedzieć, że są biali, czarni, białoczarni, żółci. Są więc drzewa rozłożyste i drzewa proste. Rozłożyste są jakby na krawędzi między zachodem, a wschodem, nie wiedzące, czy pójść tu czy tam. Takie właśnie wiedzą najwięcej. Ich zieleń przesycona jest niepewnością, tajemniczością i chęcią odnalezienia swojego miejsca. Taka właśnie potężna zieleń, rozbudowana, patrzyła się na mnie, gdy obudziłem się w bramie. Ręce miałem jakby uwiązane, bez czucia. Krew nie mogła dopłynąć do kończyn. Czucie stało się bezczuciem. A ono drzewo spoglądało na mnie z góry, wiedząc lepiej, czemu czuję się, jak poczułem się, gdy wstałem. A poczułem się nagi przed tym drzewem, co znaczyło dla mnie nagość przed całym światem.

 

Nagość znaczyła dla mnie w tamtym momencie opuszczenie. Brak możliwości zwrócenia się o pomoc w sprawach tak podstawowych, jak choćby potrzeba rozmowy. Rozmowa zwykła, na gruncie koleżeńskim, o przyjacielskim przestałem śnić będąc człowiekiem młodszym, niż niejeden młody. Było dla mnie czymś niesamowitym, u zwierząt, umiejętność zajmowania sobie czasu. Znajdują sobie sposób spędzania czasu. Obwąchiwanie, zdobywanie wiedzy poprzez doświadczania w samotności, bo samotność nie jest dla nich czymś obcym i dziwnym. Samotność stanowi część zwierzęcego życia. Więc jestem największym zwierzęciem w tym świecie. Jednak zwierzęciem potrzebującym ludzi.

 

Znowu brudny, spłukany, z łbem bolącym, żołądkiem, w którym przewraca się cała armia alkoholowa, z uszami wrażliwymi na dźwięk. Nie potrafiąc zrozumieć schematu, na którym opiera się świat. Choć może świat nie ma schematu. Schemat, jako taki, wymyśla sam człowiek i w tym schemacie się porusza. Więc inaczej. Po prostu nie umiem stworzyć sobie swojego, prywatnego schematu. Wynika to z braku talentów, talentu, który objawiłby się i talentu, który krzyczałby o wykorzystanie.

 

Brak, brak, brak.

 

Swoją uśmiechniętą, zarośniętą mordkę wystawiam w stronę deszczu. Deszcz kapie na nos, na twarz moją splamioną złem. Gdy wewnątrz mojego organizmu kotłują się i przewalają wrogie sobie armie, gdy w umyśle szaleje wojna, a wiatr uderza w okiennice próbując przedrzeć się do mieszkań, w których kobieta dochodzi do czwartego orgazmu, mężczyzna kopie żonę, dziecko płacze, drzwi skrzypią, a robot kuchenny odrabia pracę domową zmęczonemu, młodemu berlińczykowi, ja po prostu wystawiam zmęczoną, smutną mordkę w stronę spadającego z łomotem wodospadu deszczu. I nie próbując przedzierać się, jak zarośnięty misio knajpowoberliński z dwoma kuflami w ręku, zmagam się z samym sobą, o samym sobie.

 

 


wyśmienity 5 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Trzyczternascie
Trzyczternascie 1 czerwca 2008, 00:10
cóż powiem patetycznie:
wyjebane
szklanka
szklanka 1 czerwca 2008, 10:53
od początku do końca zachwytogenne.czyta się jednym tchem i przeżywa pięcioma.
graf.man 1 czerwca 2008, 12:42
i nawet Marku umieściłem fragment naszej rozmowy o wietrze.
tajemnica
tajemnica 2 czerwca 2008, 21:09
Krew nie mogła dopłynąć do kończyń - kończyn

Ja tu jeszcze wrócę... przygniotłeś mnie tekstem... genialny, dobitny i poruszający jak psia mać...
Trzyczternascie
Trzyczternascie 3 czerwca 2008, 14:16
rozmawialiśmy przecież już po tej publikacji
ataraksja
ataraksja 4 czerwca 2008, 15:51
ja zaczęłam czytać od zajawki... mógłbyś poprawić to nieszczęsne `anonimowym mężczyźnie`? bo obciach ;)
`platikowocośtam` (literóweczka).

a ja powiem szczerze - nie zachwyciło mnie tu nic. pęd, pęd i jeszcze raz czerwona korweta Jamesa Deana... ja wolę posmakować i pospacerować między słowami. jak mnie ma coś kopnąć, to nie w jeszcze jednym tekście o ogólnoludzkiej degrengoladzie.
bo to już było. ten styl, ten sposób mówienia. przejadło mi się i nuży skiełkiem, skargą, krzykiem.

proszę wybaczyć. mam prawo do własnego zdania.
tajemnica
tajemnica 5 czerwca 2008, 21:17
Po to komentujemy, żeby wyrazić własne zdanie. Na szczęście nie biją tu za to... jeszcze... :D
Kochana o!boska Ataraksjo to może niech wypowie się jeszcze jeden o!boski? :))))
Ale mi się ładnie napisało... :)
ataraksja
ataraksja 6 czerwca 2008, 13:26
tak. właśnie na to czekam, bo mamy demokrację :)
nie będę decydować sama,skoro liczy się głos ludu. a głos ludu - głosem bogów! ;)
hayde
hayde 7 czerwca 2008, 14:46
jak długo już sobie wisi ten tekst.
ataraksja
ataraksja 8 czerwca 2008, 21:59
nie wiem...... proszę o wybaczenie.... ja mam ograniczone możliwości korzystania z komputera aż do końca lipca. Kropka nie ma, sicka nie ma.... tajemna robi co może.
puszczam tekst, będzie sprawiedliwie? - myślę, że mimo mojej opinii, najwazniejsza będzie ta od czytelników...
Latte
Latte 9 czerwca 2008, 17:31
Swietny tekst, a nuż oniebieszczę:)
graf.man 10 czerwca 2008, 14:09
rozmawialiśmy przed.
szanta - Edyta Ślączka-Poskrobko
Wariacki kraj w swoim pędzie odbija się od świateł latarni, zatoczywszy się na nierównym berlińskim - tu zamiast przecinka kropka, to raz, dwa zatoczywszy to nowy akapit, bo nowa myśl.
Tekst mi się pdoba ogólnie, choć przychylę sie do zdania Ataraksji,ze to już było, opatrzyło sie, ale pewnie jeszcze nie wszystkim- ja doczytałąm do połowy i mnie znudziła ta prędkośc słów i ta ponurosc ogółna pzrekazu- chyba mam dosyc tego an codzień a i an codzień staram się jasnieć.
niemniej uważąm,ze to nei jest złe:)
przysłano: 31 maja 2008 (historia)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca