Literatura

Biały murek (opowiadanie)

Nasciturus

Tu brakuje neonów, najwięcej ich w Centrum. Krypta reklamy, szczypta reklamy. Przecież masz już dosyć. Ja mam otwieracz, noszę go w kieszeni. Chcesz, mogę ci pożyczyć. Wyciągniesz wtedy taką długą nitkę pulsującą argonem. U la la!
Biały murek

Pełen

Biełomorek

Nie kotku, nie zrobimy już tego więcej. Koła się zakręciły i światło zaczęło przygasać. Szedłem podziemiami, oblewany skąpymi jarzeniówkami i patrzyłem na grafitti pocięte pociągnięciami nosa. Ta kurtka jest do dupy, bo wcale nie chroni przed wiatrem, a chciałem, żeby ktoś jechał na rowerze przez miasto w tym filmie, co go wszyscy kręcimy od roku palcem na wodzie.

Miasto, ciągle miasto. Czy w ogóle my mamy we łbach coś oprócz miasta. To miasto oblepia nas jak ciasto. Chcę wyjechać, odpocząć, coś jakby spokój, ale co to za wyjazd? Przecież tramwaje ciągną mnie za sobą, chociaż nimi nie jeżdżę. Jak można pójść dokądś bez chodnika czy przez tydzień nie oglądać krawężnika. Masa ludzi skupiona na niedużej powierzchni produkuje to wszystko. Otacza się własnymi wytworami, sra jedno na drugie; rzeczy bardzo szybko stają się niepotrzebne i przeterminowane.

Koła się kręcą, coś tam połyskuje w słońcu. Lekki kaszel, zanim zamkną się drzwi w autobusie. Spojrzenie lali zza lady w sklepie z polarami.

- Ile ten kosztuje?

- Czterysta złotych.

- Do widzenia.

Dzięki tej klamce na Brackiej oddycham; czuję się jak na wczasach, u wód.

Idę w krótkim rękawku, czasem potrącany przez przechodnia, gapię się na nogi, cycki, twarze panienek. Wyświetlacz LCD - mig, mig, mig, mig - zmiana cyferki. Ucieka - nie słychać kroków. Kolory soczyste, złociste, czerwone, pomarańczowe, granatowe. Niektóre migają, gasną na chwilę, rozbłyskują ponownie.

Dyspensa na trzech czwartych chodnika. Duży zjazd. Stroma uliczka - nie patrz w dół, tam połyskują śniegi leżące cały rok. Przejmujący chłód - co tu, kurwa, na siebie włożyć? Zamknij to okno jebaku, bo mnie przewieje! No głuchy jesteś? Poproszę! Błagam! Tak, wypierdalaj! Co się gapisz? Za dwadzieścia lat będziesz tłustą świnią z wąsem, z obwisłą żoną na plecach, podającą obiady. Chuj ci w dupę!

I tak: w domu, pod zwałami śmieci szukam pilota do wieży, bo skończyła się strona i trzeba przewinąć, bo nie chcę czekać, aż zacznie grać. Koszmary nocne - zniszczone budynki, wypalone ruiny, jakiś człowiek - tylko oczy, bo cały jest w kurzu i pyle - pokazuje za siebie, szlocha. Pewnie jego rodzina tam zginęła. Co dzień w telewizji. Mam czterdzieści kanałów koszmarów, po co mi moje własne? Dlatego mam wyjechać.

Trzeba się ciągle chwalić własnymi zasługami, żeby być kimś. A to szukając pracy - oficjalnie, wśród znajomych - podświadomie, przed dziewczyną - wyrafinowanie. Nie wyjdę już na miasto.

A jakbym chciał tylko wdychać i wydychać powietrze? Pewnie, tylko odejścia [rozstania] są prawdziwe, ciągle Cię obracam w pamięci. Odchodzisz, ale zostajesz; nie - inaczej - odchodzisz, żeby zostać. Powietrze to nieustający orgazm - ile palcówek dziennie strzelasz? Pokazując palcem, chwytając słuchawkę, urywając papier toaletowy. Bez orgazmu można się udusić. Dlatego artyści są tak zadufani nad swoimi rzeźbami, farbami na płótnach i pozostałych instalacjach. Mam przed oczami jako żywo taką scenkę: wystawa, autor otoczony słuchaczami tokuje na temat swojego produktu. Słowa, dźwięki perliście brzęcząc spadają na posadzkę. Wkrótce wszyscy stoją po kostki w słowach. Wpatrzone oczy. Deja vú. Drzwi zamykają się z cichym trzaskiem. Dyskretny szum ulicy - wodospadu.

Wnioski: Zamknąć wszystkie otwory ciała. Naturalna reakcja obronna. Chcesz być embrionem - narasta strach przed przestrzenią; lepiej być otulonym ciepłą, przytulną kołderką leniwej cieczy.

Płaty złuszczonej skóry tapetują mieszkanie; ciągle ta sama muzyka. Wchłanianie - trawienie - wydalanie. Czysta skatologia - defekacja podstawą wszystkiego. Hodowców nowego zliczysz na palcach jednej ręki. Zliż sobie to z palca, bo ci skapnie na podłogę.

Tu brakuje neonów, najwięcej ich w Centrum. Krypta reklamy, szczypta reklamy. Przecież masz już dosyć. Ja mam otwieracz, noszę go w kieszeni. Chcesz, mogę ci pożyczyć. Wyciągniesz wtedy taką długą nitkę pulsującą argonem. U la la!

Nie będzie delikatnych dotyków, przytulania, być może nieśmiałych pocałunków. Czasem tylko przelotne spojrzenie w oczy gdzieś w metrze, czy przez szybę sklepu.

Dotrze do Ciebie, kiedy zaklniesz zdyszany, bo właśnie Ci spierdolił autobus z przystanku.


słaby 8 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
przysłano: 15 listopada 2000

Inne teksty autora

IKONY
Nasciturus
Dworcowe Gołębie
Nasciturus

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca