Literatura

Pokój zabaw (opowiadanie)

Marcelina

 

                                                    1

Zapadał zmierzch. Do pokoju sączyło się przez okno zimne światło księżyca. Było zupełnie cicho. Nagle z najciemniejszego kąta pokoju dało się słyszeć cichutkie chlipanie. Trwało tylko chwilę i znów zapadła cisza. Rita jednak nie spała i dobrze wiedziała, skąd pochodziły te odgłosy. Wstała cichutko i podeszła do Marceliny. Ta miała zamknięte oczy ale Rita wiedziała, że nie śpi.

-Ej, czego beczysz? -spytała szeptem. Marcelina otworzyła powoli oczy, pod którymi lśniły jeszcze wyraźne ślady łez. Była tu od niedawna i wyglądało na to, że  tęskniła za swoim dawnym domem. Pewnie nie mogła się przyzwyczaić i czasami, gdy wszyscy już spali, albo tak jej się przynajmniej wydawało, płakała w poduszkę. Rita słyszała ją wiele razy i dziś odważyła się podejść.

Marcelina nie powiedziała nic ,tylko usta niebezpiecznie wygięły jej się w podkówkę. Wyglądała tak żałośnie, że Rita bez namysłu, odruchowo przytuliła ją do siebie. Czuła teraz na ramieniu bezgłośne łkanie, które powoli zaczęło słabnąć i po kilku minutach zupełnie ucichło. Marcelina usnęła.

Rita była najstarszą lalką w przedszkolu. Wiele przeszła i wiele widziała. Jedne zabawki odchodziły, inne się pojawiały, często bywało tu bardzo wesoło ale czasem zdarzały się kłótnie czy, jak dziś, ukrywane przed światem i współtowarzyszami łzy.

Mimo, że każde z nich było inne, pojawienie się kogoś nowego zawsze przebiegało podobnie.

W zależności, czy zabawka była ze sklepu czy miała wcześniej swój dom, była albo pełna wyższości wobec nowych towarzyszy albo zagubiona w znającej się już wspólnocie.

Sposób postępowania grupy wobec nowo przybyłych też wyznaczany był przez pewien niepisany schemat. Wobec zarozumiałych nowicjuszy stosowano obojętność i kompletny brak zainteresowania. Na efekty zazwyczaj nie trzeba było długo czekać. Szybko nudziła im się samotność i wyalienowanie, a duma z powodu posiadania nowych ubranek ustępowała miejsca  potrzebie uczestniczenia w życiu tej znającej się, mającej wspólne sprawy gromadzie pomyleńców. Zagubionych otaczano oczywiście troskliwą opieką, aby jak najszybciej poczuli się tu jak w domu. Marcelina była inna. Od początku nie należała do żadnej z dwóch grup. Miała podobno wcześniej swój dom, ale nie wyglądała na zagubioną. Bardziej na wyniosłą, ale szybko się okazało, że to pozory. Była po prostu małomówna i zamyślona. Nie działała więc na nią obojętność otoczenia, bo zdawała się jej nie zauważać, nikogo nie zauważała. Z drugiej zaś strony stwarzała pewien dystans, który wykluczał okazywanie zwyczajowego ciepła i troski. Nie wyglądała jak ktoś, kto tego potrzebuje. Była typem samotniczki a Rita, która obserwowała ją od początku, wyczuwała, że coś się kryje za tym ciągłym zamyśleniem i apatią. Kilka razy zauważyła, że w ciągu dnia, gdy w przedszkolu były dzieci, Marcelina w przeciwieństwie do innych zabawek, nie próbowała zwrócić na siebie uwagi. Raczej  tak długo mięła sukienkę i kołtuniła włosy, aż każde, nawet najmniej wymagające dziecko omijało ją z niechęcią i wybierało każdą inną zabawkę, nawet, gdy była starsza i bardziej zużyta. Początkowo brała to za jakąś niepojętą oryginalność, ale gdy popołudniami Marcelina zaszywała się w kącie i w milczeniu obserwowała beztroskie harce innych po opustoszałym o tej porze  przedszkolu zrozumiała, że to świadoma postawa: aby się nie zaprzyjaźniać. Gdy po raz pierwszy usłyszała wieczorem jej płacz wiedziała już, że Marcelina nie jest urodzonym samolubem. Ona po prostu nie chce się przyzwyczaić ani do miejsca, ani do innych. Rita nie rozumiała tylko jednego: dlaczego tak jest...

Mijały tygodnie, i wszyscy powoli przyzwyczaili się do Marceliny. Nikt nie próbował na siłę zapraszać jej do zabawy, a ona czasem uśmiechała się z  niemą  wdzięcznością w oczach za to, że zostawiają ją w spokoju. Nikt nie wiedział, że czasem zasypiała w życzliwych ramionach  Rity, zwłaszcza, że za dnia nic nie wskazywało, że łączy je ta dziwna, milcząca  więź.

Wyjaśnienie zagadki, jaką była alienacja Marceliny przyszła w pewien wiosenny dzień.

 

2

Likwidowano sierociniec na przedmieściu i kilka zabawek trafiło do przedszkola, w którym była Rita. Wraz z nimi pojawił się przemiły misiek o imieniu Mały, który był całkiem sporym, niemłodym, brązowym pluszakiem, z paskudnie naderwanym, nieudolnie doszytym uchem. Na zagubionego wyglądał może dwie godziny i zanim ktokolwiek zdążył się o niego zatroszczyć, on już poznał niemal wszystkich mieszkańców. Po trzech godzinach rozrabiał na całego z kłapouchym futrzakiem Maksem, ciągnął za ogon żyrafę Florę i wytrącił wachlarz księżniczce Maggy. Bawiąc się w berka z kudłatym psem Jotkiem wpadł z impetem na Ritę. Zgromiła go surowym spojrzeniem, ale ponieważ nie umiała ukryć pod tą surowością wesołych iskierek w oczach, roześmieli się oboje serdecznie podając sobie ręce na zgodę. Ponieważ Mały, mimo wieku, miał w naturze psoty, spojrzał na siedzącą tyłem do pokoju postać i natychmiast zapragnął pociągnąć za rozwichrzone, potargane, długie włosy, zwisające poniżej poręczy bujanego fotela. Zanim Rita zdążyła zareagować, Mały był już przy Marcelinie. Ponieważ podszedł od tyłu, nie zauważyła go i poczuła dopiero delikatne ale wyraźne szarpnięcie. Odwróciła się gwałtownie i wtedy Rita zauważyła coś, co ją zdumiało: oczy Marceliny, początkowo pełne złości ,na widok Małego z  wolna zrobiły się okrągłe ze zdumienia a potem pojawił się w nich paniczny strach. Rita spojrzała na Małego-jego twarz też wyrażała zdumienie i zmieszanie. Zniknął gdzieś jego animusz, wybąkał z zakłopotaniem „przepraszam” i z wyraźnie udawaną beztroską pospiesznie odszedł do stolika gdzie grano w warcaby. Rita rozejrzała się wokół-wyglądało na to, że poza nią nikt nie zauważył tego, co rozegrało się w milczeniu między Marceliną a Małym. Marcelina nie zauważyła nawet tego, że Rita jej się przygląda. Zamknęła oczy, skuliła się w swoim foteliku i zamarła w bezruchu.

Tego wieczoru płakała dłużej niż zwykle, ale gdy Rita podeszła do jej łóżka, po raz pierwszy odwróciła się od niej , naciągnęła kołdrę aż po czubek głowy i tylko jej plecy, wstrząsane niesłyszalnym spod kołdry łkaniem zdradzały to, co się z  nią działo. Rita cicho wróciła do łóżka. Nie mogła zasnąć. Myślała o Marcelinie. Wsłuchiwała się w ciszę, ale nie słyszała już płaczu tylko skrzypienie jednego z łóżek. Nie było to łóżko Marceliny. Ktoś wiercił się niespokojnie w przeciwległym końcu pokoju. To był Mały. On też nie mógł spać.

Tej nocy Rita poznała historię Marceliny, zamkniętej w sobie, smutnej, wyglądającej na starszą niż była, z wiecznie zmierzwionymi włosami, które kiedyś na pewno musiały być ładne i lśniące.

***

Gdy Mały trafił do sierocińca na przedmieściu, Marcelina już tam była. On był właśnie po operacji ucha, miał stłuczone kolano i czuł się okropnie. Wylądował w przedszkolu przy sierocińcu  na skutek porządków w jego dawnym domu i wtedy odczuwał smutek i tęsknotę. Po raz pierwszy zmieniał miejsce zamieszkania. To właśnie Marcelina podeszła do niego jako pierwsza i z poważną miną powiedziała:

-Hej, jak gustownie przyszyte ucho, może pogadasz ze swoim lekarzem żeby zrobił coś z moimi- są taaaakie odstające!- po czym roześmiała się serdecznie, wzięła go za rękę i powiedziała:

-Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Nie damy Ci się długo smucić. Obiecuję. Mały szybko zauważył, że nawet gdyby nie było tam nikogo prócz Marceliny, nie mógłby się nudzić a tym bardziej smucić. Ona była jakby wypełniona po brzegi energią i radością. Gadała jak najęta, potrafiła cieszyć się jak dziecko i wcale nie miała odstających uszu. Nie było w niej nic z wyniosłości eleganckich lalek Barbie, ale mimo że była raczej typem łobuziaka w spódnicy miała w sobie coś delikatnego. Była ogólnie lubiana, choć nigdy nie próbowała w żadnej zabawie grać pierwszych skrzypiec .Gdy w przedszkolu były dzieci, nie chowała się przed nimi ale też nie zabiegała, jak inni, o uwagę. Była otwarta i szczera.

Pewnego dnia, po śniadaniu, pani dyrektor przyprowadziła na salę nowe dziecko.

 

3

-To jest Krzysiu, od dziś będzie z wami w grupie. Zajmijcie się nim i pokażcie mu wszystkie zabawki. Wiem, że będzie się tu dobrze czuł.

Gdy pani wyszła, wszystkie oczy z ciekawością zwróciły się w stronę nowego przybysza: był wyższy niż rówieśnicy, miał zmierzwioną, jasną czuprynę i szare oczy. Patrzył śmiało na inne dzieci i tylko zaciśnięte kurczowo drobne dłonie na ładnej, szmacianej, kolorowo ubranej, ciekawie rozglądającej się dookoła lalce zdradzały, że jest zdenerwowany. Lalka miała na imię Bela i jak się wkrótce okazało, była słodką, spokojną towarzyszką zabaw. Krzysiu nie rozstawał się z nią ani na chwilę, widać było, że są razem od zawsze i nawet gdy bawił się misiem Małym, psem Reksem czy lalkami, Bela zawsze była obok. Oboje byli spokojni i łagodni, Krzysiu nie kłócił się z innymi dziećmi a Bela utrzymywała poprawne stosunki ze wszystkimi zabawkami, którymi się bawił. Pasowali do siebie, ale było coś, co ich różniło: w oczach chłopca pojawiał się czasem  dziwny błysk, jakby chęć do psot, jakieś wesołe iskierki nie licujące z jego spokojem i opanowaniem. Nigdy jednak nie rozrabiał a Bela zawsze była blisko. Tak było do czasu, gdy po raz pierwszy zobaczył Marcelinę. Akurat siedziała wraz z innymi lalkami w grupce dziewczynek, które bawiły się w szkołę. Mimo, że Marcelina wcale nie była dobrze ubrana i sporo starsza nawet od Beli, Krzysiu od razu ją zauważył i nie mógł od niej oderwać wzroku. Następnego dnia jako pierwszy wstał od śniadania, szybko wyniósł swój talerz do kuchni i pobiegł po Marcelinę. Zdążył przed innymi. Do końca dnia, mimo, że Bela wciąż była obok, plotkując z innymi lalkami, Krzysiu nie wypuszczał Marceliny z rąk. Bawił się jej długimi włosami, zaplatał warkocze, zawiązywał na nich tasiemki i czytał jej bajki. Mały szybko zauważył, że Marcelina się zmieniła. Popołudniami nie bawiła się już z resztą tak często jak dawniej, za to spoglądała przez okno rozmarzonym wzrokiem, jakby na kogoś czekała. Mały za dnia był mocno zajęty, ciągle z kimś musiał się bawić, ale coraz częściej próbował szukać wzrokiem Marceliny, której ostatnio niemal nie widywał. Któregoś dnia  wylądował przytulony do zapłakanej dziewczynki, która po kłótni z koleżanką uciekła za półkę z bajkami. Tam na podłodze siedział Krzysiu i jedna z dziewczynek. Ona trzymała Belę na kolanach, zaś Krzysiu bawił się włosami Marceliny. Wkładał delikatnie swe drobne palce w długie pasma, zawijał je wokół nich, to znów gładził, dmuchał w nie a gdy był pewien, że Bela nie patrzy, przytulał się do nich policzkiem. Nie mógł oderwać od nich wzroku ani rąk. Krzysiu wyglądał jak zaczarowany, ale to wyraz twarzy Marceliny zaskoczył Małego najbardziej: miała zamknięte oczy, leciutki, pełen rozmarzenia uśmiech i wyglądała, jakby spała. Nigdy jej żywa, wesoła  twarz nie wyglądała tak łagodnie i spokojnie. Nigdy wcześniej jej takiej nie widział. Nie wiedział dlaczego, ale ten widok od początku go zaniepokoił. Postanowił przyjrzeć się tej dziwnej sytuacji z bliska. Przez następne dni dokładał starań, aby zwrócić na siebie uwagę Kasi, dziewczynki, którą kilka razy widział z Krzysiem. Gdy mu się to w końcu udało, siedział całymi dniami obok nich i mógł patrzeć, co się dzieje. Bela, zajęta plotkami z  misiem Toffim i lalką Mary, których Krzysiu zabierał jej do towarzystwa, zdawała się nie zauważać tego, co robił jej towarzysz. Mały mógł ,siedząc blisko, słyszeć każde jego słowo, które wymawiał szeptem  do Marceliny. Szybko stało się jasne, że odnalazł w niej coś, o czym zawsze marzył, a czego nie miała Bela. Kochał ją, był do niej bardzo przywiązany, ale jej sznurkowe włosy, choć ładne, nie mogły się równać z aksamitnymi i miękkimi w dotyku włosami Marceliny. Ona sama nigdy nie widziała w nich nic nadzwyczajnego, ale też nikt ich jeszcze tak nie dotykał. Przy Krzysiu odkryła nieopisaną przyjemność z dotyku jego dłoni, czuła nieznany dotąd dreszcz rozkoszy gdy zaplatał jej warkocze lub rozdzielał delikatnie włosy na pasemka, by zawiązać na nich kolorowe tasiemki. Było kwestią czasu, kiedy Bela zauważy jego oczarowanie Marceliną. Ona sama zupełnie o tym nie myślała. Popołudniami tonęła we wspomnieniach cudownie spędzonego

 

4

dnia i coraz bardziej niecierpliwie czekała na nadejście następnego. Coraz bardziej odsuwała się od przyjaciół zatapiając się w marzeniach. Mały próbował z nią rozmawiać, tłumaczyć, że

Krzysiu jest tu tylko na pewien czas i gdy odejdzie, z  Belą-bo są nierozłączni-ona zostanie tu sama. Ale Marcelina patrzyła na niego nieobecnym wzrokiem, uśmiechała się z rozmarzeniem i mówiła:

-Nie znasz go. On lubi się ze mną bawić i nigdy mnie nie zostawi. Powiedział, że odkąd tylko pamięta, marzył właśnie o mnie, że kocha tylko mnie i tylko ze mną jest naprawdę szczęśliwy.

Powoli jednak miejsce rozmarzenia zaczęła zajmować coraz większa tęsknota. Czasem zdarzało się, że ktoś zabierał Marcelinę zanim zrobił to Krzysiu. Wystarczyłoby, żeby porozmawiał, zaproponował zamianę albo chociaż przyłączył się do zabawy aby być bliżej. Ale on tylko uśmiechał się do niej, często na nią patrzył, ale ze spokojem oddawał się zabawie-mając Belę obok-samochodami albo czytaniem Beli bajek. Po takim dniu Marcelina była jeszcze bardziej milcząca, ślady radości znikały z jej twarzy i najczęściej, jakby na złość nie mogła spać, aby chociaż w ten sposób skrócić czekanie na następny dzień. Najtrudniej było w weekendy. Mały coraz gorzej radził sobie z odwracaniem jej uwagi od czekania, ciągłego myślenia o Krzysiu i pogłębiającego się niepokoju. A ona coraz bardziej odsuwała się od innych, była małomówna i milcząca. Wieczorami zdarzało się, że płakała cichutko.

Pewnego dnia, był to na pewno poniedziałek, bo Marcelina wyglądała wyjątkowo źle, pani dyrektor oznajmiła, że Krzysiu i jeszcze troje dzieci za miesiąc będzie przeniesionych do przedszkola w innej dzielnicy.. Mały spojrzał najpierw na Krzysia, potem na Marcelinę. Po twarzy chłopca przebiegł cień, coś jakby smutek pomieszany z lękiem. Twarz Marceliny była szara a w jej oczach odbiła się taka rozpacz, że Małym wstrząsnął dreszcz. Postanowił nie spuszczać ich z oka i następne dni udawało mu się być ciągle blisko Marceliny i Krzysia, który nie pozwalał sobie już na chwilę nieuwagi i nie rozstawał się nią ani na moment. Bela widziała już, że coś się z nim dzieje, zrobiła się czujna i coraz trudniej było Małemu czy nawet zaprzyjaźnionej z nią lalce Mary zająć ją rozmową. Bela była smutna, ale starała się tego nie okazywać Krzysiowi. Była spokojna i cierpliwa., choć Krzysiu coraz częściej widział jej pełne wyrzutu spojrzenia. Nic nie mówiła tylko patrzyła na niego tymi swoimi ogromnymi, szarymi, podobnymi do jego, oczami. Teraz pełnymi żalu i pretensji. Wolałby chyba, żeby zrobiła mu awanturę, obraziła się, zrobiła cokolwiek. Tymczasem ta niema skarga w jej oczach sprawiała, że czuł się jak przestępca.. Z drugiej strony tęsknił za swobodną zabawą z Marceliną, bo pod czujnym wzrokiem Beli nie mógł jak dawniej tulić się do jej włosów i beztrosko zaplatać jej warkoczy. Czytał bajki, niby wszystkim ale wybrane specjalnie z myślą o niej i gdy Bela czasem nie patrzyła, muskał skrycie włosy Marceliny. Był coraz bardziej rozdarty. Jednego dnia szeptał Marcelinie, że zabierze ją ze sobą, a jeśli Bela się nie zgodzi to po prostu ją tu zostawi, zwłaszcza, że znalazła tu wielu przyjaciół i była lubiana; innego-pod wpływem wymownego, pełnego smutku spojrzenia Beli-potrafił nawet nie zbliżyć się do Marceliny.

Marcelina wyglądała coraz gorzej, jej radość i spontaniczność gdzieś zniknęły, wieczorami płakała pod kołdrą a w dzień od samego rana wypatrywała Krzysia. Mały widział jego rozterki ale i rosnące zmęczenie smutkiem Marceliny. Bo choć Krzysiu wiedział, że z Belą nigdy nie będzie tak się bawił, nigdy nie poczuje w dłoni zniewalającej, aksamitnej miękkości włosów to jednak był jej winny lojalność, była z nim zawsze. Na swój sposób wciąż ją kochał. A Marcelina....? Ją też chciał  mieć zawsze przy sobie, okazywał jej to, dotykał jej włosów choćby ukradkiem a  jeśli nie mógł-czytał bajki specjalnie dla niej. Ale ona zdawała się z tego nie cieszyć tak, ja dawniej. Nie rozumiała, że nie może jej zabierać na noc do domu, bo Bela nigdy się na to nie zgodzi. I nie umiała docenić, że i tak poświęca jej więcej uczucia i uwagi niż Beli. Nie umiała też okazać współczucia dla jego trudnej sytuacji: chciał zatrzymać

5

je obie-nawet rozmawiał już z panią, czy pozwoli mu zabrać Marcelinę-ale mogło się okazać, że będzie musiał wybrać! Bo jeśli Bela się nie zgodzi, będzie się musiał zdecydować. I zrezygnować z jednej z nich. A ona, Marcelina, tego nie rozumiała! A kto miał go zrozumieć jeśli nie ona?. Przecież od początku czuli, że są jak jedno, że czują i myślą tak samo, że rozumieją się bez słów. Tymczasem ona coraz rzadziej się uśmiechała, jej włosy straciły dawny blask i zaczęły się robić matowe. Wiedział, że gdyby zajmował się  nimi jak dawniej, znów byłyby miękkie i miłe w dotyku, ale nie mógł. Musiał być ostrożny, żeby nie zranić Beli. Beli, która cierpiała w milczeniu. A Marcelina coraz częściej była smutna, nie sprawiała mu już tyle radości co dawniej, a na jej twarzy nie pojawiał się już ten uśpiony, rozmarzony uśmiech który tak kochał. I coraz częściej zdarzało jej się płakać. A on pragnął jej radości, rozmarzenia w oczach, ciepła i serdeczności. Nie dość, że tego nie miał, choć zasługiwał na to, bo to ona była przecież dla niego najważniejsza, to jeszcze zarzucała mu, że nic a nic go nie obchodzi to, co ona czuje. To było nie do zniesienia. A przecież było oczywiste, że gdy zajmował się Belą to nie mógł bawić się z nią. Był miły dla Beli, bo robił to dla nich, aby-być może- zgodziła się na to, żeby i ją, Marcelinę, zabrał odchodząc niedługo. A ona potrafiła się tylko obrażać albo płakać. Był taki nieszczęśliwy. Z jednej strony nie wyobrażał sobie, że mógłby już nigdy nie dotykać tych pięknych, długich włosów i nie patrzeć na ukochany uśmiech, a z drugiej nie mógł znieść myśli o smutku Beli. Tak bardzo chciał, żeby się polubiły, żeby mógł mieć je obie i z każdą bawić się tak, jak potrafił. Szedł co rano do przedszkola i zastanawiał się co ma zrobić. Był zmęczony wymownymi, pełnymi goryczy spojrzeniami Beli i miał nadzieję, że chociaż ona, Marcelina zadba o chwile radości, których tak potrzebował. Że go rozweseli. Pocieszy. To mogły być ich ostatnie dni, ale ona, zamiast cieszyć się nimi narzekała, opowiadała o samotnych nocach i coraz częściej wyrzucała mu, że już jej nie kocha. Tłumaczył, że robi co może, aby ją zabrać, ale jeśli się nie uda, będą mieli przynajmniej cudowne wspomnienia. Ale Marcelina nie umiała tego docenić. Czuł się zmęczony i rozczarowany. Także tym, że przestała dbać o swoje piękne włosy. Chociaż wiedziała, czym sprawić mu przyjemność i zmobilizować do działania.

Postawa Beli w te ostatnie dni nie pozostawiała cienia nadziei na to, aby Marcelina mogła odejść z nimi. Musiał wybrać. Bo żadna z nich nie chciała mu pomóc. Wiedział, że żył bez aksamitnej miękkości tak długo, że poradzi sobie bez niej. Ale do końca liczył, że wydarzy się coś, żeby nie musiał z tego rezygnować. Wpadł na pomysł, żeby przemycić Marcelinę  w plecaku; znajdzie dla niej miejsce w domu z daleka od Beli i będzie do niej zaglądał w każdej wolnej chwili, gdy Bela będzie zajęta po powrocie z przedszkola. Myślał, że Marcelina się ucieszy. Ale ona nie wydawała się być uszczęśliwiona tym pomysłem. Tak, pamiętał, obiecywał jej, że jej nie zostawi, że chce być tylko z nią, że jest dla niego najważniejsza, ale nie sądził, że będzie to takie trudne.. A teraz w jej oczach ,zamiast odrobiny nadziei i radości, i wdzięczności, że próbuje coś jednak dla niej zrobić-pojawiały się łzy. Nigdy nie miał tyle radości bawiąc się z kimś, ale też żadna zabawa nie była okupiona takimi problemami. Zabawa z Belą od dawna była raczej zabijaniem czasu, ale przynajmniej wszystko było proste. Oboje się bawią i jeśli nawet nie jest ekscytująco, to przynajmniej spokojnie. Marceliny nie rozumiał. Bawili się cudownie a ona teraz nie potrafi się nawet uśmiechnąć!. Jemu też było smutno, ale nic nie mógł na to poradzić! Czemu więc nie cieszyć się z tych chwil, kiedy jeszcze są razem?

W ostatnim dniu, który Krzysiu wraz z pozostałymi dziećmi miał spędzić w przedszkolu, Marcelina zawołała Małego na bok.

-Słuchaj, boli mnie głowa, może wymyślisz coś, żebym nie musiała się dziś bawić?

Mały dobrze wiedział, co to za „ból głowy”.

-Jak przyjdą dzieciaki przykryję cię kołdrą. Nie wierć się to może cię nie zauważą.

-Jesteś kochany-powiedziała słabym głosem Marcelina.

6

Tego dnia Krzysiu szukał jej wszędzie. Nie bacząc na rozgoryczenie Beli, postanowił się pożegnać z Marceliną, popatrzeć jeszcze raz na jej piękne niegdyś włosy i poprosić, aby umieli rozstać się w przyjaźni i pozostawić sobie tylko miłe wspomnienia. Nie mogąc jej

znaleźć, siedział przez jakiś czas smutny i przygnębiony, nawet nie patrząc na Belę. Jednak pod koniec dnia zaczął już myśleć o tym, jak to będzie w nowym miejscu i o tym, że już niedługo będzie lato i będzie można pojeździć rowerem. Wychodząc po południu z przedszkola spojrzał jeszcze raz na pokój, którego nigdy nie zapomni, pomyślał z lekką

pretensją o Marcelinie, o tym, że nie chciała się nawet z nim pożegnać, westchnął, zapakował Belę do plecaka i wyszedł.

Gdy Mały zajrzał po południu pod kołdrę, Marceliny tam nie było. Zaniepokoił się. Zaczął jej szukać. Nigdzie nie mógł jej znaleźć. W nocy długo nie mógł spać.

Następnego dnia rano jedno z dzieci podeszło do pani i otwierając plecak powiedziało;

-Chyba ktoś wyrzucił naszą lalkę przez okno. Leżała koło śmietnika. Czy da się ją jeszcze naprawić?

***

Mały nie widział jej od tego czasu. Spotkał ja dopiero dziś. Zaskoczyło go nie tylko samo spotkanie ale przede wszystkim jej wygląd. Bardzo się zmieniła. Zwłaszcza włosy.

Ale widział w oczach Rity, której opowiedział długo tłumioną w sobie historię Marceliny, że ona mu wierzy, gdy mówi, że  włosy Marceliny były kiedyś lśniące, miękkie i pełne blasku.

Kiedy  Mały już się położył, Rita podeszła jeszcze raz do łóżka Marceliny. Blask księżyca rozświetlał pokój na tyle, że mogła zobaczyć jej twarz. Spała. Twarz miała spokojną, odprężoną a na jej ustach pojawił się ledwie dostrzegalny, pełen rozmarzenia uśmiech. Delikatnie przykryła ją kołdrą. Po twarzy Marceliny przebiegł nagły skurcz, ale nie obudziła się. Po chwili rysy znów jej złagodniały i dalej śniła swój sen..

 


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
ataraksja
ataraksja 21 stycznia 2009, 10:38
Świetne opowiadanie dla starszych dzieci :) Bardzo zmusza do refleksji nad odpowiedzialnością za obdarzanie kogoś uczuciem.
Nie sądzę jednak Marcelino, by ten tekst mógł trafić na pierwszą stronę na portalu, który przede wszystkim promuje twórcze poszukiwania w dziedzinie sztuki i literatury.
Marcelina
Marcelina 21 stycznia 2009, 11:27
To właśnie było główną intencją- zmusić do refleksji:). Cieszy mnie, że tak właśnie jest :). Dziękuję i pozdrawiam.
przysłano: 15 stycznia 2009 (historia)

Inne teksty autora

Małgorzata
Marcelina

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca