Literatura

Byli też ciemnoocy o ochrypłych głosach... część siódma (opowiadanie)

marcinsen

13

 Prawdziwy smak flamenco.

 

     Około dziewiątej wieczorem leżałem już w łóżku, skacząc po ośmiu dostępnych kanałach telewizyjnych. Zadzwonił telefon. To Eduardo zapraszał mnie do baru, gdzie tej nocy grali flamenco. Miałem do wyboru – zostać ze swoją melancholią i czarnymi myślami, oglądając hiszpańskich „Milionerów”, w ciasnym pokoiku hotelowym, albo wziąć ją (melancholię) na koncert flamenco, gdzie być może pozwoliłaby mi bardziej wczuć się w żałosne i ochrypłe skargi cygańskich artystów.

     Bar nazywał się Estrella, co znaczy „gwiazda” i leżał ukryty w małej uliczce, której koniec wychodził na Plaza Nueva (czyżby wszystkie drogi prowadziły na Plaza Nueva?).

    Kiedy przybyliśmy na miejsce, okazało się, że jesteśmy pierwszymi klientami, więc z zadowoleniem zajęliśmy miejsca w ciasnym pomieszczeniu, które, jak mówił Eduardo, w ciągu kilkunastu minut będzie zapchane do granic możliwości.

     Faktycznie, po chwili ludzie głośną falą zaczęli wlewać się do  środka. Najwidoczniej wszyscy się znali i co chwila ktoś witał barmana głośnym okrzykiem, objęciem, albo nawet cmoknięciem w policzek. Nie zauważyłem nawet, kiedy zjawili się muzycy, ale w sumie połowa z tych ludzi wyglądała, jakby zaraz miała wziąć do ręki gitary i zacząć zawodzić o andaluzyjskich tęsknotach. Później, już w trakcie koncertu, większość z nich bezgłośnie i nieomylnie powtarzała słowa piosenek, śpiewanych przez dwójkę artystów.

     Z tłumu szczególnie wyróżniała się jedna postać. Był to stary Cygan, o przenikliwych, ciemnych  oczach i kręconych włosach, tak czarnych, że prawie granatowych. Wyglądał jak skrzyżowanie indiańskiego wodza i Al Pacino. Spytałem o niego Eduarda. Wyszeptał mi na ucho, że jest to słynny Manuel Arana, który urodził się w jaskiniach Sacromonte i całe życie poświęcił flamenco. Można go spotkać na każdej większej juerdze. Sam jest wyśmienitym śpiewakiem i gitarzystą, legendą Granady. Eduardo dodał, że skoro zjawił się dziś w Estrelli, to znaczy, że dzisiejsi artyści muszą być naprawdę dobrzy.

     Facet miał coś w sobie i ciężko było mi oderwać oczy od jego wyprostowanej, dumnej postaci. Później, kiedy zaczął się już koncert, Manuel Arana, z zamkniętymi oczami zaczął kołysać się do transowego rytmu, śpiewając cicho do siebie, albo wyrażając swoje uznanie głośnymi „Ole!”, „Pero como toca!”, „Escucha a esta chica!”.

 

     Muzyków było dwoje. Gitarzystą był jowialnie, może nawet trochę komediowo wyglądający ciemny Andaluzyjczyk, o ogromnym nosie i wielkich, śmiejących się oczach. Wyglądał jak przerysowana postać z „Don Kichota”, ale jakiekolwiek pozory śmieszności zniknęły bez śladu, kiedy zamknął oczy i zaczął mistrzowsko uderzać w struny, albo delikatnie muskać je opuszkami palców.

     Towarzyszyła mu kobieta, około czterdziestki, o głosie tak ochrypłym i smutnym, że w niektórych momentach wydawało się, jakby jej struny głosowe miały zaraz pęknąć, nie będąc w stanie znieść więcej alkoholu, dymu i śpiewu.

    Spodziewałem się czegoś innego. Oczekiwałem, tak jak wczoraj, żywego rytmu i melodyjnych piosenek, ale to co dostałem, było kompletnie innym doświadczeniem. Czasami dźwięk gitary zniżał się prawie do szeptu, żeby nagle wybuchnąć szorstkim akordem, po którym następowała cała seria prawie jazzowych improwizacji. Dziewczyna zwykle zaczynała piosenkę dosyć cicho,  sama wyklaskując sobie rytm, za to pod koniec pieśń przechodziła w krzyk, przeraźliwą skargę na zły los, a nawet płacz. W pewnym momencie naprawdę zaczęła głośno szlochać i w tym szlochu zgubiła się granica pomiędzy tym, co było tylko przedstawieniem, a jej prawdziwymi emocjami, co miejscowi znawcy przywitali głośnym aplauzem i serią pełnych podziwu „Ole!”.

 

     Śmiało mogę powiedzieć, że to był pierwszy raz w życiu, kiedy naprawdę poczułem flamenco i nie mam na myśli współczesnych, melodyjnych zespołów grających tzw. fusion, jak np. Ojos de Brujo, ale prawdziwe, czyste flamenco, roots. Żałuję, że nie potrafię opisać tego wszystkiego lepiej.

 

14

 Patatas, śliczna kelnerka i jeszcze więcej melancholii pod nocną katedrą, gdzie całowali się cyrkowcy.

 

Lista południowa:

 

1. W Vico, na małą wioskę zawalił się kilkuset tonowy głaz, który wisiał nad jej domami od setek lat. Przez jeden dzień przejęci mieszkańcy, na których zawalił się świat są w centrum uwagi całej Hiszpanii.

 

2. Kupiłem prezenty. Dla Tulasi czerwoną, kwiecistą sukienkę i misternie zdobioną szkatułkę z drewna, jakie na setki sprzedają arabscy handlarze. Dla Nicka kupiłem zestaw herbat o szumnie brzmiących nazwach, jak Cuentos de Alhambra, Esplendor Andaluci, Pasion Turca.

 

* * * * * * * * *

 

     We wtorek po raz kolejny odwiedziłem Raices, miłą wegetariańską restaurację, w której najadłem się pierwszego dnia pobytu w Granadzie i gdzie, jak podejrzewam, zgubiłem pięćdziesiąt euro. Widząc jak moje konto w banku topnieje szybciej niż śnieg w kwietniowy, słoneczny dzień (facet, to ma być  literackie porównanie?!), zamówiłem tylko jedno danie. Patatas de la Casa, czyli frytki zalane śmietaną i obsypane smażonymi pieczarkami. Do tego cierpka Rioja i sernik jagodowy na deser. Znów obsługiwała mnie ta sama, miła dziewczyna co ostatnio. Długie kręcone włosy, szczery uśmiech i miła twarz; wprawdzie pozbawiona klasycznej, zmysłowej urody, ale ładna dzięki przebijającej z wewnątrz przyjacielskości i prostocie. Bardzo lubię takich ludzi i miałem ochotę porozmawiać z nią przez chwilę, ale po kilku latach pracy w restauracjach wiem, jak męczący są klienci, którzy w godzinach szczytu próbują uszczęśliwić obsługę przyjazną konwersacją.

     Sama restauracja też zrobiła na mnie duże wrażenie. Menu mieściło się w grubej, opatrzonej zdjęciami i szczegółowymi opisami księdze i jako  kucharz (co za ulga-były kucharz!), wiedziałem ile wysiłku kosztuje zaprezentowanie tak zróżnicowanego wyboru potraw. Ceny również były przystępne i gdybym był krytykiem gastronomicznym, Raices dostałoby dziesięć gwiazdek, na dziesięć możliwych.

 

* * * * * * * * *

 

     Pomimo wyśmienitego posiłku, przegrywałem pojedynek z depresją. Próbowałem walczyć głównie z tego powodu, że chciałem opublikować zapiski z podróży; albo w jakimś czasopiśmie, albo przynajmniej w internecie, a komu chce się czytać o czyichś mentalnych problemach, skoro większość z nas ma swoje? W końcu dałem sobie spokój z próbowaniem na siłę i wrzuciłem na luz. Najważniejsza jest autentyczność i naturalność.

 

     Za oknem było już prawie ciemno. Wysmarowałem swędzącą wysypkę kremem, który w ogóle nie działał, ale nie chciałem rezygnować z choć minimalnego efektu placebo, tym bardziej, że wizytę u lekarza miałem dopiero w następny poniedziałek. Programy w telewizji były marnej jakości, być może jeszcze gorszej niż standardowa, europejska sieka. Nie chciało mi się jeszcze spać, tak więc choć czułem się leniwy i słaby, postanowiłem połazić jeszcze po ulicach i być może napić się piwa w jakimś małym, przyjaznym barze z dobrą muzyką.

     Na korytarzu natknąłem się na hospitalero, który stojąc na drabinie, wkręcał żarówkę.

     - Hola caballero! Idziesz na spacer? – zawołał do mnie przyjaźnie.

     - Buenas tardes. Tak, ileż można siedzieć w pokoju?

     - Dziś jest piękny i ciepły wieczór. Doskonały wieczór na spacer.

     Faktycznie wieczór był przyjemny, muskany ciepłą bryzą i przesiąknięty zapachem wiosennych kwiatów z pobliskiego parku. Towarzystwo przechodniów, oraz hałas samochodów i skuterów przegoniły trochę kąsającą samotność. Na Plaza Nueva zastałem grupki włóczęgów, pijących piwo z litrowych, pękatych butelek, kelnerów powoli sprzątających krzesła, marokańskich sklepikarzy, wypatrujących ostatnich klientów i spoglądających z niezdecydowaniem na zegarek oraz przyglądających się przechodniom policjantów. Doszedłem aż na Plaza de St. Anna, gdzie usiadłem na chwilę na ławce, słuchając dobiegającej z nad rzeki melodii granej na flecie.

 

* * * * * * * * *

 

     Kiedy doszedłem pod Catedral, panowała już noc. Na placu ciągle było jeszcze kilka osób, głównie zakochane pary. Gdzieś na innej ulicy, niewidoczny, stary Rumun, grał coś smutnego na akordeonie. Pod bramą katedry zobaczyłem początkujących cyrkowców, którzy ćwiczyli jazdę na unicyklu, korzystając z nocy, zapewniającej mniejszą liczbę gapiów.

     Później dołączył do mnie Paco, kelner. Opowiedział mi jak nienawidzi swojej pracy, w której czuje się jak niewolnik, ale niedawno zakochał się i ożenił, tak że musiał wziąć się za jakąś robotę. Poradził mi też, że jeśli kiedykolwiek będę chciał kupić dobry haszysz, powinienem pójść do przejścia podziemnego, pod parkiem El Triunfo, gdzie muszę wypatrywać młodych Marokańczyków.

     Kiedy Paco poszedł odpocząć przed kolejnym dniem zmagań, o mało co nie najechał na mnie chłopak, sunący szybko na biurowym krześle. Za nim biegła zmieszana dziewczyna, która rzuciła mi przepraszające spojrzenie i podniosła w biegu, zgubiony przez jej towarzysza but.

     Był też pies, a zakochani cyrkowcy zaczęli całować się namiętnie obok porzuconego unicykla. Trochę dalej, po drugiej stronie placu, młody, czarny jak smoła Afrykańczyk wracał do domu, po całym dniu sprzedawania na ulicy pirackich płyt i chyba z przyzwyczajenia przemykał pod ścianą, rozglądając się ukradkiem na boki.

     Zaczęło robić się coraz chłodniej i prawie umilkł szum pojazdów, które dziś już senne, jutro znów miały z rykiem opanować ulice.

     Licha, niedokończona katedra i złociste światło latarni.

     Lśniący w księżycu granatowy bruk.

 

 


wyśmienity 1 głos
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
modliszqa
modliszqa 17 kwietnia 2009, 10:33
Poczekam na Jacę, niech odwali większą część roboty, bom dziś leniwa, ale już teraz podpowiem - trza zmienić pierwsze zdanie. Najlepiej przed kiedy postawić kropkę a słowo kiedy zastąpić - wtedy. :D
Jacek
Jacek 17 kwietnia 2009, 10:56
Szczyt szczytów:D Za 15 minut wracam, tylko się ogarnę ;]
modliszqa
modliszqa 17 kwietnia 2009, 11:43
no dobra, to ja zrobię ostatnią część , bo nie muszę suwakiem za bardzo poruszać :D
modliszqa
modliszqa 17 kwietnia 2009, 12:05
"paru ludzi," - sporo osób, kilka osób, - paru i pary unikniesz ;>

"Gdzieś na innej ulicy, niewidoczny, stary Rumun" zalatuje jasnowidztwem, skoro noc i gdzies na innej to skąd wiesz kto grał i w dodatku znasz jego wiek ?

"nieopierzonych cyrkowców," hehe chciałabym zobaczyć jak się pierzą :D:D - może początkujących ?
"korzystając z nocy, która oznaczała mniejszą" - noc nie oznaczała, ona zapewniała, zabezpieczała przed, chociaż chyba jeszcze inne słowo lepiej by tu pasowało, ale mi umknęło
a może - skrywała przed wzrokiem ewentualnych gapiów ......

"Później dosiadł się do mnie Paco," - z tekstu powyżej nie wynika, żeś siadł ...
"tak że musiał wziąć się " - więc

"krześle, z biegnącą" - krzesło z biegnącą dziewczyną ? po krześle kropka, a potem - Za nim biegła dziewczyna ....

"umilknął szum pojazdów, które dziś już senne," - umilkł, a senne pojazdy do mnie nie przemawiają :D

znowu sporo - "który" w zdaniach , może warto przekonstruować te zdania ?
Jacek
Jacek 17 kwietnia 2009, 12:13
13)

Z pierwszego zdania, robiłbym dwa. Gubi się sens po przecinku. Może by tak- " Około dziewiątej wieczorem leżałem już w łóżku, skacząc po ośmiu dostępnych kanałach telewizyjnych. Zadzwonił telefon. Potem zdanie można zacząć od 'To' i wszystko będzie grało.

"zauważyłem nawet kiedy "- przecinek

"tak czarnych, że prawie granatowych"??? to czerń ma bledszy odcień?

"juerdze i sam "- tu wywaliłbym 'i' i zrobił nowe zdanie.

"niby jakaś "- raczej 'jak'

"(albo delikatnie muskać je opuszkami palców)."- po co nawias?

"wyklaskując rytm dłońmi"- a czym jak nie dłońmi?

"kiedy to "- raczej bez 'to'

14)

" sama miła "- przecinkiem oddzielić

" sympatyczności "- nie wiem dlaczego, ale dziwnie brzmi mi to słowo. nie jestem pewny czy jest to dobra forma...

" restauracjach wiem jak "- przecinka brakuje

"zróżnicowanego menu"- powtórzenie

***********

"posiłku przegrywałem"- przecinek. Wszystkie zdania podrzędnie złożone musisz oddzielać przecinkami.

" jeszcze nawet "- bez 'nawet'

"włóczęgów pijących "- przecinek

", oraz "- zbędny przecinek

*****************

"Catedral panowała "- przecinek

"kelner, który "- tu zbędny przecinek. Takich połączeń się nie rozbija.

"młody czarny "- przecinek

"umilknął"- umilkł
modliszqa
modliszqa 17 kwietnia 2009, 12:30
a masz pewność , że to on ? :D:D:D
marcinsen
marcinsen 17 kwietnia 2009, 12:34
-Skąd wiedziałem, że stary Rumun? No bo widziałem go tam wcześniej, tego dnia:))
Wiem, że to proza, ale czy nie można wprowadzić trochę poezji?;)

-Słownik wyrazów bliskoznacznych PWN podaje synonim słowa "nieopierzony", którym jest "początkujący".

-Senne samochody. Mi się podoba. Uważam, że nie zaszkodzi trochę poezji.

Resztę poprawiłem, dzięki modliszqa.
marcinsen
marcinsen 17 kwietnia 2009, 12:47
Poprawiłem też to co wskazał mi Jaca.

Tak, jestem pewny Modliszqa, rozpoznałem jego piosenki i styl;)))

Jeszcze co do Paco i tego, że sie przysiadł: kurde, no przecież jak sie pisze, to nie trzeba chyba pisać wszystkiego, wtedy każda książka miałaby przynajmniej 1000 stron:)
modliszqa
modliszqa 17 kwietnia 2009, 14:01
ja wiem co znaczy nieopierzony :D , ale to dziwnie w zestawieniu z cyrkowcami . zaraz widzę pióra, które powinni miec :D no bo cyrkowcy różne stroje mają .....

co do zdania z dosiadaniem - to nie chodzi o to, żeby opisać każdą czynność, ale żeby umieć przejść między , w taki sposób, który czytelnika poprowadzi płynnie .
Wystarczyło zamiast - przysiadł napisać - dołączył do mnie
no i te "które" ..... powalcz, wyjdzie na zdrowie tekstowi :)
marcinsen
marcinsen 17 kwietnia 2009, 14:09
Ok, spróbuję:)
marcinsen
marcinsen 17 kwietnia 2009, 14:22
Poszło chyba z sześć "których". Paco już się nie dosiada, ale dołącza,a co do nieopierzonych cyrkowców, stwierdziłem, że jednak zmienię na początkujacych. Po co udziwniać niepotrzebnie:)
Jacek
Jacek 17 kwietnia 2009, 14:29
pięknie:)
modliszqa
modliszqa 17 kwietnia 2009, 15:26
ehe :)
płynie się :)
wydłubałam jeszcze : >
"wisiał nad jej mieszkańcami od ..." - "nad jej domami...", bo mieszkańcy pojawiają się chwilę potem

:-)
marcinsen
marcinsen 17 kwietnia 2009, 16:25
Nie rozumiem. Chodziło mi właśnie o pokazanie: żyją sobie ci mieszkańcy, ten głaz jest dla nich jak nizmienna część natury, świadcząca o tym, że świat jest stabilny i niezmienny, aż tu nagle cały ich światopogląd i poczucie bezpieczeństwa rozsypały się w pył. Nic mnie nie obchodziły ich domy:)
modliszqa
modliszqa 17 kwietnia 2009, 17:49
ale ich ich domy obchodzily, skoro zawalił się ich świat kiedy runęły ich domy .... mi idzie o powtórzenie "mieszkanców" w kolejnych dwóch zdaniach :D
marcinsen
marcinsen 17 kwietnia 2009, 18:01
Acha, nie zrozumiałem:)) Już poprawiam.
Jacek
Jacek 18 kwietnia 2009, 11:36
To i tym razem pan lecisz na pierwszą ; ]
Usunięto 5 komentarzy
przysłano: 16 kwietnia 2009 (historia)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca