Literatura

Trzydzieści zachodów słońca (opowiadanie)

Magdalena

podroz na Hawaje

 

TRZYDZIEŚCI ZACHODÓW SLOŃCA

 

 

Miesięczna podróż w środku życia jest trochę jak recap z życia, krótkie jego streszczenie. W nowym miejscu od razu odtwarza się swój świat, tworzy się małą wersję swojego życia. Szuka się tych samych elementów, które ten świat tworzyły, rzeczy zaczynają się i kończą tak samo. Kolejny raz przekonujemy się, że wszystko istnieje w nas, razem z przyszłością, niezależne od otoczenia. Być może tak właśnie jest.

 

 

Typowe Hawaje

 

Poranek rozpoczął się jak zwykle: otwieram oczy i niebo jest niebieskie. Potem tańczę, piję kawę i odpowiadam na listy, w dowolnym porządku, wreszcie pakuję się i wychodzę.
Palma numer cztery jest moja. Rośnie blisko budki ratownika, o którym wymyśliłam podczas którejś tortury opalania, że jest jak barman w barze. Ocean to wódka...

Najpierw biegam. Sześć piosenek. Biega ze mną mnóstwo ludzi, a obok deptaka grillują na piknikach i patrzą. Nie wiem kto ma lepiej, nawzajem sobie zazdrościmy. Potem odpoczywam i próbuję się opalać, wreszcie biorę gogle i idę pływać. Pływam aż do kompletnego upojenia.

 

 

Nietypowe Hawaje

 

Jedną z pierwszych rzeczy, które zapragnęłam mieć na Hawajach był nauczyciel śpiewu. Na wyspie przebywa dużo emerytowanych śpiewaków, ale nie wszyscy mają cierpliwość nauczyciela. Trochę się więc naszukałam i w końcu znalazłam Johna S., tenora. Mieszkał po drugiej stronie wyspy, u stóp wielkiej góry i jechałam tam autobusem przez przełęcze, doliny, kotliny i góry, a głos informował, że podążamy autostradą Kamehameha, a potem Liki-Liki, co mnie bezustannie doprowadzało do śmiechu. John pochodził z Seattle i był dziwakiem. Główną rzeczą, na której postanowił się skupić i koniecznie mnie nauczyć, było prawidłowe oddychanie. Leżałam więc na podłodze z encyklopedią na brzuchu podczas gdy on się popisywał na pianinie.
Po czterech lekcjach i jednej górskiej wspinaczce, wymieniłam Johna na pokój karaoke. Gdy tylko w Waikiki zaczynało padać, wynajmowałam  pokój w klubie Karaoke Room 2, śpiewałam wszystkie fajne piosenki i spokojnie odkrywałam jak działają mikrofony.

Potem znalazłam pracę gdzie się śpiewało za pieniądze. W pewnym sensie.

 

 

Club Reno

 

Długa sukienka sięgająca za obcasy i odkryte plecy. Opanowałam nareszcie odruch poprawiania dekoltu. Nie czuję się komfortowo, ale to jest kwestia kostiumu, wejścia w jakiś charakter i gry. Najtrudniejsze jest go utrzymanie w niesprzyjających okolicznościach. Otwieram piwo rękami, raniąc sobie palce, ale tak właśnie chcę. Na przedmieściach Honolulu pije się piwa marnych jakości, głównie Coors Light i Bud Light. Rozbrzmiewają pierwsze takty piosenki z maszyny. Dustin podaje mi mikrofon i wychodzę zza baru. W boksach sami mężczyźni: siedzą, piją piwo i wciągają koreańskie kluski. Śpiewanie do koreańskich klusek jest chyba jeszcze gorsze od śpiewania do kotleta. Zamykam oczy i intonuję: „Sooner or later you’re gonna be mine…”

Rozmowy nie cichną, drugi wers śpiewam więc głośniej. Obserwuję jak jakiś Hawajczyk przelewa Coors Light do szklanki z lodem, rozcieńczając piwo do granic definicji. Wyobrażam sobie, że jestem w prawdziwym klubie jazzowym i są lata czterdzieste. Zaczynam powoli przechodzić między boksami, przesuwając ręką na oparciach. Kilka osób zaczyna śledzić mnie wzrokiem i dodaje mi to otuchy. Chcę ich zawłaszczyć, zabrać ich do mojego świata, chcę by uwierzyli w historię z piosenki i poczuli się jak publiczność. Kilka wybuchów śmiechu, które odsłaniają rzeczywistość. Potem jest ciszej. Refren śpiewam głośno, odchylając mikrofon. Mój charakter wyśpiewałby pewnie ostatnią część wodząc ręką po twarzy jakiegoś mężczyzny, ale mi brakuje brawury, zresztą nie mam na sobie rękawiczek. Śpiewam zwracając się do bogatego Japończyka. Siedzi nieruchomo, wpatrzony w dal, ani drgnie. To mogło być nawet jakieś wczesne stadium śmierci klinicznej. Koniec piosenki. Może trzy brawa. Napiwek.

 

Stemple, które łatwo nie schodzą

 

Honolulu, jak każde szanujące się amerykańskie miasto, miało Chinatown. Nigdy nie byłam tam w dzień, ale mogę sobie wyobrazić tłumy ludzi, stragany, krzyki i unoszący się smród rybich trupów. Nocą wszystko się zmieniało. Ulice pustoszały, w budynkach rozbrzmiewała muzyka, dzielnica przeistaczała się w epicentrum barów i imprez.

Był piątek. Szłam główną ulicą Chinatown w siedmioosobowej grupie przyjaciół Pabla. Szłam z tyłu, potykając się co chwilę ze zdziwienia. Szeregi złączonych ze sobą niskich, kolorowych domków przypominały trochę Zlatą Ulicę w Pradze, ale głównie jakiś western. Wszędzie rozłożone były materace typu queen. Bezdomni przygotowywali się do snu, czytali, oglądali telewizję. Przechodziliśmy przez ich jadalnie, sypialnie i łazienki.

Pablo zaczekał na mnie i weszliśmy razem na górę. Bramkarz przywitał się z nim, a Pablo podał mu moją rękę do ostemplowania.

Klub był olbrzymim loftem. Na scenie zmieniały się zespoły: najpierw jazz, potem hawajskie reggae, a potem jazz-hiphop-reggae, tak przynajmniej się zapowiedzieli. Siedzieliśmy wszyscy na podłodze w bezpiecznej odległości od tupiącej gromady. Podawaliśmy sobie wino. Znajomi mojego kochanka byli w dużej mierze uciekinierami z kontynentu, określanego tu mianem „Mainland”. Dwóch chłopaków z Miami, w poszukiwaniu dalszego relaksu, para z Ohio, typowi uchodźcy polityczni, dziewczyna z Kalifornii, której skończyła się kariera oraz Nowojorczyk Sebastian, fotograf, z którym zaczęliśmy tak urągać Miastu, że w końcu oboje za nim zatęskniliśmy.

Ludzie wolnych zawodów, ludzie poszukujący relaksu, poszukujący piękna, ludzie mający wszystkiego dość, ludzie, którym nie wyszło. Mogłam się podłożyć pod każdą z tych kategorii. W objęciach Pabla, w objęciach dymu, w oparach wina i przy rytmach jazzu wyjazd z Hawajów wydał mi się absurdalny.

Dopiero nazajutrz z bólem głowy, gdy zmywałam z siebie kolejne stemple z Chinatown, jasnym się dla mnie stało, że jestem z Nowego Jorku.

 

  

Ognie olimpijskie

 

Szłam Kalakua do Lewers. Ulica Lewers była zdecydownie najbardziej hot. Ciągnęła się od gór do oceanu i przechodziła przez wystawy z bikini po pięćset, czerwone pudełeczka Cartiera, mieszkanie znajomych, bardzo popularny bar Yard i wpadała do hotelowego lobby. Był wieczór. Dwudziesty dziewiąty zachód słońca był pomarańczowy i w skali na sześć. Pablo dziś pracował i problem kolacji nie został rozstrzygnięty. Dręczyła mnie wizja statku. Rejsu statkiem. Patrzenia na zachód słońca ze statku. Jedzenia kolacji, picia wina i patrzenia na zachód słońca ze statku. Wizja miała się ziścić po kilku miesiącach.

 

Postanowiłam nie przejmować się ograniczeniami samotności i iść nocą na plażę. Ocean był ciemny jak czeluść. czasem tylko pobłyskiwały białe linie fal. Poszłam wybrzeżem w kierunku przeciwnym do domu, przeciwnym do wzkazówek zegara, przeciwnym do ludzi. Najpiękniejszy moment plaży był całkowicie pogrążony w ciemności. Potem zaczął się Sheraton.

Sheraton jest zdecydowanie najlepszym z hoteli. Ten stał w miejscu plaży i oddzielał go od oceanu murek. Ale miał za to ogród palmowy z leżakami oraz dwa baseny. Właśnie padało. Ogród palmowy był pusty. Stoliki na patio były wciąż mokre, telewizor płaskiej generacji świrował, a w wielkich misach paliły się ognie. To była idealna scenografia by zacząć pisać trzeci akt sztuki, która mi się osobiście podobała i byłam ciekawa co się stanie dalej.

Usiadłam na wygodnym fotelu tuż obok ognia, wśród komercyjnie podświetlonych palm i przed czeluścią oceanu, gotowa przeżywać najpiękniejsze chwile.

 

 

 

Magdalena Wypych

www.magdalenawypych.com

 


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
M.
M. 13 maja 2009, 14:19
Ale czemu tytuł bez polskich znaków?
ataraksja
ataraksja 14 maja 2009, 14:56
Pani Magdaleno? A czy mogłaby Pani zmienić rodzaj tekstu i przenieść tę typową prozę do Prozy a nie trzymać w dziale Miniatur?
Jacek
Jacek 15 maja 2009, 21:33
Przekleiłem do Nas.
Jacek
Jacek 16 maja 2009, 20:38
Nie podoba mi się. Jest to sucha relacja z kilku miejsc. Przeplatasz ją makaronizmami, które wnoszą niewiele. Są błędy interpunkcyjne, są błędy stylistyczne, językowe. Nie wiem jak długo jesteś za granicą, ale być może jest to po prostu brak obcowania z językiem polskim na co dzień. Brakuje też polskich znaków w tytule. Nie miej mi tego za złe, ale przypomina mi się piosenka T Love "Stany"...jestem na nie.
Jacek
Jacek 17 maja 2009, 19:29
"ah, masz dziewietnascie lat i piszesz wiersze... to wszytko tlumaczy. chcialam tylko ci odpowiedziec, ze nie ma w moim tekscie bledow stylistycznych, wszystko jest zamierzone, sa bledy z polskimi znakami bo wstawiam je pozniej i mam je gdzies. relacja wyda ci sie mniej sucha gdy dorosniesz i wyrosniesz z herberta. pozdrawiam. magdalena wypych."

Pani Magdaleno, to że błędy w tekście są nie ulega dyskusji. Lekceważenie polskich znaków jest co najmniej nie na miejscu, ponieważ jest w pewnym sensie niezgodne z regulaminem serwisu. Teksty powinny być pozbawione literówek. Proszę mi wierzyć, że tekst nie jest wybitny. Wprawdzie o gustach się nie dyskutuje, ale jako opiekun mam obowiązek wypowiedzieć się na temat tekstu i mam prawo mieć na jego temat własne zdanie, oczywiście odpowiednio uargumentowane. Nie rozumiem uogólnienia, którym posłużyła się Pani w w celu skrytykowania mojego wieku. Czy jest to dla Pani rzeczywiście miernik wartości człowieka? Być może moje wiersze nie są najlepsze, ma Pani prawo tak sądzić, ale także prosiłbym o odpowiednią argumentację. Jak powiedziałem "de gustibus non disputandum", ale są pewne niepodważalne wzorce. wydaje mi się, że takowym dla polskiej literatury współczesnej jest zdecydowanie postać Zbigniewa Herberta. Z całym szacunkiem, nie chcę wyrastać z niemalże laureata nagrody Nobla. Liczę na odpowiedź.

Ps W razie potrzeby, mogę wypunktować błędy

Pozdrawiam
Jacek Podgórski
Magdalena
Magdalena 17 maja 2009, 21:11
Panska argumentacja dotyczyla makaronizmow (ktorych funkcja nie jest wnoszenie czegokolwiek) i zbyt dlugiego przebywania poza granicami, nie dostrzeglam w niej konstruktywnej analizy, a jedynie plytkie "nie bo nie". Uznalam to za niedojrzale i dlatego przyczepilam sie do wieku. Tak, oceniam ludzi po wieku, jestem rowniez rasistka.
Wycofuje sie jedynie z Herberta. mowiac o wyrosnieciu z Herberta mialam na mysli ogolne wyrosniecie z wierszy. Gdy czytam Panskie wiersze wydaje mi sie, ze cofnelam sie w czasie, znowu mam 20 lat, chodze po Krakowie, kocham Swietlickiego i wydaje mi sie, ze lepiej juz byc nie moze. To juz bylo. co dalej? co z budowaniem struktury, opisem, tworzeniem bohatera..?

prosze punktowac bledy.

Magdalena Wypych
Jacek
Jacek 17 maja 2009, 22:01
Od razu powiem, że cieszę się z poprawionej przed momentem masy literówek.


„, o którym wymyśliłam” archaiczna fraza

„Sześć piosenek” zdanie?

„pierwszych rzeczy” nauczyciel śpiewu = rzecz?

„przebywa dużo emerytowanych „ wielu

„, u stóp wielkiej góry […]kotliny i góry” powtórzenie

„co mnie bezustannie doprowadzało do śmiechu” ‘co bezustannie doprowadzało mnie do śmiechu

„koniecznie mnie nauczyć” brak zaimka wskazującego

„brzuchu podczas” brak przecinka

„popisywał na pianinie” kolokwializm. Popisywać się + narzędnik

„gdzie się śpiewało za pieniądze” śpiewało się. Ten błąd powtarzał się też wcześniej.

„jest go utrzymanie” utrzymanie go

„przesuwając ręką na oparciach” rękę po oparciach

„Chcę ich zawłaszczyć, zabrać ich” powtórka

„część wodząc” brak przecinka pomiędzy

„Śpiewam zwracając” ponownie

„się z nim, a Pablo” za dużo Pabla

„Miastu” mimo wszystko małej

„najbardziej hot” naprawdę, nie czuję tych makaronizmów

„Rejsu statkiem” Mimo konwencji, te konstrukcje zdaniowe są błędne.

„słońca ze statku” powtórka


„Ale miał” Spokojnie można pociągnąć dalej zdanie

„mi się osobiście” tautologia
Jacek
Jacek 17 maja 2009, 22:15
Mam nadzieję, że przynajmniej częściowo uargumentowałem swoją opinię. Proszę wziąć pod uwagę, że przy pisaniu pierwszego komentarza, tekst był pełen literówek.
Magdalena
Magdalena 17 maja 2009, 22:37
"reka po oparciach" - jedynie z tym sie zgadzam. reszta to kwestia stylu, nawet jesli to jest zly styl. kiedys korekta walczyla ze mna o to, ale dali mi po pewnym czasie spokoj. wole zly styl niz pretensjonalnosc. przeczytalam wlasnie kilka proz na WYWROCIE. wszystko co chwalone wydaje mi sie strasznie pretensjonalne, szczegolnie "cyrkiel ramion", wybralam chyba zle miejsce.
pozdrawiam i zycze powodzenia w pisaniu wierszy.
M.
Magdalena
Magdalena 17 maja 2009, 22:44
jeszcze chcialam podziekowac za korekte, za fatyge korekty
Jacek
Jacek 17 maja 2009, 23:10
odp. na prv, myślę że tak będzie lepiej : )
.
. 19 maja 2009, 19:47
średnio mi się podoba
nie na tyle
żeby znaleźć się na pierwszej stronie
Usunięto 1 komentarz
przysłano: 13 maja 2009 (historia)

Inne teksty autora


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca