Literatura

Wariacje, rozdziały 1-3 (opowiadanie)

Kredka

Zabawa słowem, czyli próba pisarska dwunastolatki.

1

 

Deszcz cichutko szemrze znanym tylko sobie językiem. Rozmokłe świerki lekko tańczą z wiatrem. Kable energetyczne kołyszą się pod ciężarem spadającej wody. Niebo wydaje się bardzo odległe; przywdziało jasnoszarą suknię i mierzy mnie wyniosłym spojrzeniem. Odpowiadam mu uśmiechem – lubię taką pogodę.

Obserwuję małe krople na szybie. Jedne zatrzymały się w swojej wędrówce po szkle, inne powoli spływają ku framudze okna. Ich siostry, które lecą z nieba niczym małe, przerażone istotki, co chwila spadają na moje dżinsy i rozpływają się w zgodzie z szorstkim materiałem potęgując uczucie zimna. Wiaterek pląsa z wodą i liśćmi drzew, wilgotne powietrze przykleja się do mojej twarzy, ociera o dłonie i uprzykrza miłe chwile sam na sam z przyrodą.

Było zbyt zimno, zdecydowanie. Niebo popatrzyło na mnie szyderczo, śmiejąc się pewnie z naiwności małej dziewczynki siedzącej na parapecie, która uważała że nie zmarznie. Pożegnałam je z krzywą miną, zeskoczyłam z powrotem do pokoju i zamknęłam okno. Zrobiło się trochę cieplej.

Przeleciałam wzrokiem po zawartości mojego pokoju. Biurko z jasnego drewna, duży regał zapchany książkami, niepościelone łóżko i fotel przykryty wzorzystą kapą. Wszędobylski bałagan zaczął dawać mi się we znaki, więc zaczęłam sprzątać.

Och, ja bardzo nie lubiłam sprzątania. Dobrze o tym wiedziałam i bynajmniej nie sprzątałam z zapałem. Robiłam to raczej z niechęcią, co nie znaczyło że niedokładnie. Metodycznie, powoli ściągałam z półek bibeloty, przesuwałam książki i ścierałam kurze. W mieszkaniu panowała nieznośna cisza, więc wygoniłam ją i włączyłam delikatne dźwięki przypadkowo wybranej płyty.

Dwie godziny później deszcz przestał padać, niebo było bardziej przychylne śmiertelnikom a ja mogłam powiedzieć, że skończyłam. Zjadłam coś naprędce, bardziej z przyzwyczajenia niż z głodu, złapałam torbę i wyszłam.

Była sobota. Klatka schodowa raziła ponurym odcieniem zieleni. Z ulgą niemal wyrwałam klamkę od drzwi i wytrysnęłam na dwór. Osiedlową drogą jechała ciężarówka z napisem „Piekarnia – pieczywo i ciasta” pozostawiając za sobą o dziwo nie zapach reklamowanych bułeczek, ale spalin. Raźno ruszyłam ku bramie. Nie lubiłam tego miejsca, było nieznośnie pospolite i schodzone.

Do centrum nie było daleko.

Z wprawą wtopiłam się w otoczenie. Było rano, aczkolwiek kilku zapracowanych biznesmenów już wyruszyło do pracy. Wczesne godziny postanowiłam przeczekać w pobliskiej kawiarni. Gdy weszłam do jasnego wnętrza w nozdrza uderzył mnie zapach mocnej kawy. Niemal żałowałam, że jestem za mała, by ją sobie zamówić.

Zamiast skosztować aromatycznej kawy, której nie będę miała okazji zasmakować przez kilka najbliższych lat, zamówiłam wodę – bezpłciowy płyn, dzięki któremu nie zwracałam na siebie uwagi. Stolik pod oknem wabił i przyciągał – usiadłam na niewygodnym krześle i zerknęłam na kelnerkę. Nie patrzyła – wszystko idzie według sobotniego planu. Misja: obserwować wtapiając się w tłum, cel: ludzie.

Wypuściłam na wolność myśli; pozwoliłam im wałęsać się po zakątkach umysłu. Myśli mają zwierzęce instynkty, a więc jak to zwierzęta – potrzebują ruchu.

Wiele jest sposobów patrzenia. Chociażby jezioro – można widzieć odbijające się w wodzie chmury, dno i muł, ryby, albo wszystko po trochu. Ja patrzyłam oczami płaza. Czasem przebywałam wśród ryb, ale częściej wychodziłam na odrębny świat – Powierzchnię. Zwykłe ryby na niej umierają, ale płazy są przystosowane do życia na lądzie. Taki to już mechanizm działa od zarania dziejów, i tak najwidoczniej ma być. Trudno.

Teraz właśnie wychodziłam z wody, choć raczej powinnam powiedzieć – wymykałam się tak, aby nie widziały mnie ryby. I oto stoję na Powierzchni, otrząsając się z resztek świata, w którym się urodziłam. Było mi dobrze: nadzieje przygrzewały mnie w plecy, myśli szumiały gdzieś niedaleko, emocje wirowały, a w oddali słychać było tętent pragnień. O, tak.

Marzycielstwo uderzyło mi do głowy. Niebezpiecznie oddaliłam się od wody. Gdybym chciała w natychmiastowym tempie powrócić do Rzeczywistości, miałabym utrudnione zadanie. Ja nie lubiłam być rozważna. Paroma skokami zwiększyłam dystans.

A potem już nie myślałam.

Zapadłam w nieznany mi jeszcze stan – nie słyszałam, nie widziałam, nie smakowałam i nie dotykałam. Za to bardzo, bardzo wyraźnie czułam. Wychwytywałam uczucia jakimś nowo odkrytym nadajnikiem, niczym fale dźwiękowe. Nagle ekstaza zamigotała i odzyskałam zmysły. Były jak po wizycie w Warsztacie – wyostrzone i odmienione.

Spojrzałam na Rzeczywistość.

Jakaś dziwna osoba mówiła coś do mnie. Z łatwością wychwyciłam słowa, także odmienione. Brzmiały tak, jakby miały ukryty sens.

- Czy mogę w czymś pomóc?

Tak, pomyślałam, możesz pomóc mi w wyrwaniu się z Powierzchni. Wyostrzony stan umysłu zaczynał mnie drażnić – czułam się jednocześnie trzeźwa i śpiąca – a to, wierzcie mi, może męczyć człowieka.

- Nie, nie, dziękuję, czekam na koleżankę – spostrzegłam że nawet nie ruszyłam zamówionej wody. Ach, biedne, niemyślące ryby!

Siłą zebrałam myśli. Przestraszone przemocą właścicielki chciały znowu się rozpierzchnąć, ale z niewzruszoną miną zamknęłam je w klatce. Starałam się nie słyszeć jęków i krzyków zza krat.

Sztywnym krokiem wyszłam z kawiarni. Chciało mi się śmiać. Ja, niby twardo stąpająca po ziemi marzycielka, dałam się złapać w sidła wyobraźni? Myślałam o tym bez ironii, raczej z uśmiechem. Było to nader dziwne uczucie i chciałam zachować je w pamięci jak najdłużej.

Zasiadłam na ławce niedaleko największego centrum handlowego. Wokół panował już wielkomiejski gwar, wielobarwny tłum z poważnymi twarzami cisnął się do wejścia sklepu. Wystawy krzyczały o obniżkach i wyprzedażach, parę wczesnojesiennych liści pałętało się po brudnym chodniku. I to lubiłam w mieście. Było tam głośno, ale ten bezosobowy szum pozwalał mi się wyciszyć. A potem wbijałam wzrok w jednego z przechodniów i rozmyślałam; śledziłam w wyobraźni jego losy.

I było mi po prostu dobrze.

Ciekawe, co to była za ekstaza, ta nagła utrata podstawowych zmysłów i przywrócenie ich w nieznanej postaci? Zawsze dużo marzyłam, zawsze w soboty wychodziłam do miasta, zawsze siadałam w jakiejś kawiarence. Dlaczego ten dzień miał być bardziej wyjątkowy?

Dostałam olśnienia, jak grom z jasnego nieba spadła na mnie niespodziewana myśl.

Dorastanie!

Ryby dorastają w inny sposób. Dziewczyny w moim wieku, zaczynają malowanie, dyskoteki, poznawanie chłopaków, randki, wyzywające ciuchy. A jak dorastają płazy?

Jak dorastam ja?

W jednej z zakurzonych części umysłu wygrzebałam potrzebne informacje. Płazy… Ach, tak. Powoli wyrastają im kończyny, a potem odpada ogon. Później wychodzą na ląd.

No nie! Nie potrzebuję kończyn, ale skrzydeł! A jeśli odpadnie mi właściwy dzieciństwu ogon pełen marzeń i fantazji to po prostu stanę się… dorosła. Z obrzydzeniem wyplułam ostatnie słowo, które spojrzało na mnie lekceważącym wzrokiem i odleciało, mieszając się z miejskimi odgłosami. Przeszły mnie dreszcze. Kilka istot popatrzyło na mnie słysząc słowo lecące wraz ze śliną.

Dobry humor prysnął.

Powlokłam się w stronę domu. Nie miałam zamiaru tam wracać, ale pragnęłam odwiedzić niedalekie mu miejsce nasycone wspomnieniami. Nasycone dzieciństwem.

 

 

2

 

W sumie nie wiem dlaczego ruszyłam właśnie w tamtą stronę. Żyłam w tym mieście całe życie, aby dotrzeć do miejsca nasyconego dzieciństwem równie dobrze mogłabym pójść do spożywczaka na rogu. To przecież tam pierwszy raz sama robiłam zakupy, to tam przewróciłam się i obtarłam kolano. Odezwały się jednak we mnie sentymenty – pragnęłam znaleźć się w miejscu magicznym.

Lubiłam wędrować, nauczyłam się tego, gdy co sobotę wychodziłam na wielogodzinny spacer. Szłam szybko, mimo że torba zawzięcie obijała mi się o prawe biodro, boleśnie kując kluczami. Byłam jednak zbyt leniwa, aby zatrzymać się i przełożyć klucze do innej kieszonki. To już szczyt – żeby lenistwo wygrywało z komfortem? Zanim na dobre się zdenerwowałam, ujrzałam przed sobą podrdzewiałą siatkę ogradzającą zaniedbany ogród i starą szopę od reszty świata. Sprawnie wspięłam się na rozchybotane ogrodzenie i zeskoczyłam, oczywiście lądując w pokrzywach. Ślepe szczęście.

To był inny świat.

Ha, to jest inny świat!

Zdałam sobie sprawę że nie zmieniło się tu nic. Wydawało mi się, że nawet pokrzywy, w które wpadłam były tej samej długości co kilka lat temu, choć oczywiście musiało to być złudzenie. Chętnie mu się poddałam.

Rzuciłam torbę na ziemię, zdjęłam sweter narzucony na bluzkę i uśmiechnęłam się, jednak gdy zdałam sobie sprawę, że huśtawka nastrojów też jest objawem dorastania, usiłowałam przybrać posępną minę. Nie udało się.

Gdy wyśmiałam się już do woli, połaziłam po drzewach, z których kiedyś co chwilę spadałam, a teraz nie zawahałam się przed postawieniem stopy ani razu, powygłupiałam i pobiegałam, podeszłam do chatki (szopą to w sumie nie było) i zastukałam do drzwi.

Wiedziałam, że w Rzeczywistości nikt nie odpowie.

Wyszłam na Powierzchnię i dopiero wtedy usłyszałam cichutki głos:

- Tam?

To była jej dziwna przypadłość – czasami słychać było tylko końcówki wypowiadanych przez nią słów. Teraz zapewne chciała zapytać „kto tam?”, ale pierwszego wyrazu nie usłyszałam.

- Ja.

- Ty?

- Mhm.

- Och.

Otworzyłam drzwi, pamiętając, aby najpierw je przycisnąć, a dopiero potem pociągnąć za klamkę. Zaskrzypiały pytająco. Padłyśmy sobie w objęcia.

Wróć. Chciałam, abyśmy padły sobie w objęcia, ale za drzwiami tylko wąski pas światła wirował z kurzem. Wiało nicością.

Z początku myślałam, że wzruszona, przez przypadek wpadłam do Wody. Ale nie, wciąż byłam na Powierzchni. Nie chciałam za bardzo się oddalać, aby nie zapaść w Stan, ale niewątpliwie nie było mnie wśród Ryb.

Stanęłam jak wryta. Co jak co, ale żeby nawet ona odeszła? Przecież była Wytworem, moim własnym, wyłącznie! Co prawda nie umiałam nad nią panować, jak nad żadnym innym wyobrażeniem, ale… tak po prostu sobie pójść? Żadnej informacji, nic? Tylko dlatego, że spóźniłam się o parę lat? Bez niej nie mam nikogo!

Nikogo.

Słowo to, mimo że w małym domku nie było echa, odbiło się od czegoś i powróciło tysiącami powtórzeń. Nikogo, nikogo, nikogo. Nikogo.

Spróbowałam znów rozmawiać przez drzwi, ale nie wychodziło. Dopadła mnie panika. Naprawdę, naprawdę nie mam już nikogo! Moja najlepsza przyjaciółka sobie poszła.

A może ona też dorosła? Przecież była w moim wieku. Chociaż, właściwie – nigdy jej o to nie pytałam.

Nie lubiłam płakać. Nie dlatego, bo się wstydziłam, tylko dlatego że było to dla mnie nieprzyjemne. A teraz łzy subtelnie wżerały się w moje policzki, jak nigdy dotąd. Załkałam spazmatycznie. Oparłam głowę o próg Domu. Tak, ta stara, trzeszcząca rudera była moim domem, teraz uświadomiłam to sobie. Nikt z mojej rodziny tu nie mieszkał, za to mieszkało tu moje dzieciństwo. Kochałam Dom, kochałam Ogród a przede wszystkim kochałam Ją. Nigdy nie miałam przyjaciół, Ona mi to wynagrodziła.

Zauważyłam zmiany. W końcu. Drzewa były wyższe, podwórko bardziej zachwaszczone, chatka osowiała, liście brązowe a łóżko zapewne niepościelone. Jego właścicielka zapomniała, a ja nie miałam siły pójść tam i zrobić to za nią. Chciałam wykopać grób, ale musiałabym pochować samą siebie.

Uplotłam wianek z długiej trawy. To chyba ona mnie tego nauczyła, nie pamiętam. Tak wiele umiejętności przyszło mi samo z siebie. Zapomniałam już, komu dziękować.

O tej porze roku nie było już kwiatów, toteż smutny, ciemnozielony wianuszek ozdobiłam liśćmi. Wyglądał jeszcze posępniej, ale przynajmniej pasował do moich uczuć. Trawiasty okrąg położyłam za drzwiami domu, które cichutko zamknęłam. Trawa rozłoży się, ale uczucia pozostaną nienaruszone jeszcze przez długi czas.

Starannie zamknęłam furtkę. Wiedziałam, że już tu nie wrócę.

 

3

 

„Niech wszechświat mija, nic mu do nas”

Znalazłam te słowa gdzieś w internecie, kiedy wróciłam do domu. Rzadko siadałam do komputera, ale kiedy już go włączyłam to od razu znajdowało się mnóstwo spraw do załatwienia. Zajrzeć na pocztę, poczytać przemyślenia innych ludzi, odpisać komuś na komunikatorze internetowym. Czasem przez miesiąc nie wchodziłam na komputer, ale potem siadałam i siedziałam pięć godzin bez przerwy.

Co do tych słów - chciałabym, żeby tak było. Niestety świat jest beznadziejnie wprost materialny i trudno uciec od czasu choć na chwilę. Czas lubi biegać, pływać, mijać – za to nie cierpi się nie ruszać. Wiem, że chwila, w której się zatrzyma byłaby chwilą mojej śmierci, jednak niczym mała, uparta dziewczynka, którą byłam kilka lat temu – mam mu za złe, że nie chce usiąść i odpocząć. Może okazałby się całkiem miłym Panem? A może Czas to kobieta?

No i liczba mnoga w podmiocie tego zdania. „Nic mu do nas”. Ja nie miałam nikogo, z którym mogłabym stanowić liczbę mnogą. Przyjaciółka odeszła, na moją nieliczną rodzinę nie ma co liczyć, o znajomych ze szkoły nie wspominając. Swoją drogą, ciekawe co by się stało, gdybym wróciła do centrum, podeszła do pierwszej lepszej osoby i powiedziała „zostań moim przyjacielem”. Patrzyłby na mnie w osłupieniu? Udawał, że nie słyszy? Odtrąciłby , mrucząc coś pod nosem? Bo na pewno nie przytuliłby i nie powiedział „Dobrze, kochanie. Choć do mnie, zapraszam Cię na herbatę”. A tego ostatniego właśnie potrzebowałam.

Dobrze już, nie łudź się. Nie poszłabyś z nikim obcym do domu. To podstawowa zasada wpajana do głowy dzieciom przez strachliwe matki. Skąd bym wiedziała, czy ta miła pani nie jest nożownikiem? A ten łagodny pan – czy nie porwałby mnie dla okupu? Takie sytuacje nie zdarzają się tylko w filmach amerykańskich – ich pierwszym reżyserem było życie.

Poza tym, w tych słowach była wyrażona niejaka obojętność odnośnie Wszechświata. „Niech mija” znaczy tyle, co „niech robi co chce, mnie to i tak nie dotyczy”. A przecież Wszechświat był krępująco i żałośnie ważnym problemem, który krępująco i żałośnie dotyka każdego z nas.

Beznadziejnie.

Po co ja to wszystko roztrząsam?

Proste pytanie – prosta odpowiedź. Tak jak alkoholik, który pije, by nie pamiętać, tak jak człowiek uzależniony od narkotyków, który bierze, by oderwać się od problemów – tak samo ja rozmyślałam aby zapomnieć. I podobnie jak alkoholik i uzależniony – dobrze wiedziałam, że zapomnienie o troskach było tylko chwilowe.

Właściwie nad czym płaczę? Nad tym, że moje wyobrażenie rozwiało się i poleciało gdzieś indziej? Nad tym, że dorastam? To czeka każdego, ale czy ktokolwiek płacze z tego powodu? To chore, wiedziałam o tym, ale co z tego? Wiedziałam, czy nie wiedziałam – pozwalałam nieprzyjemnym łzom spływać, mocząc moje policzki i spodnie a przede wszystkim – oczy, które podobno są oknami duszy. Łzy też szlochały współczująco, jak niepotrzebne przyjaciółki, które tylko pogarszają sprawę. Jeśli płaczesz, a chcesz być sama, to im więcej podejdzie przyjaciółek, tym bardziej się rozklejasz. Tak samo było ze łzami.

Czym są łzy? Nieświadomie znów uciekłam w świat refleksji. Wytworem emocji? Brudem na oknach duszy? Czy istnieją tylko po to, by ochraniać oczy przed wysychaniem, czy mają jakiś inny, znany tylko sobie cel? Czy głowa boli mnie dlatego, że płaczę?

Czy płacz jest czymś złym?

Tak, bolała mnie głowa. Zbyt wiele niespodzianek jak na jeden dzień. Zerknęłam na ekran włączonego jeszcze komputera. Przecież była dopiero piętnasta! Minie jeszcze dobrych parę godzin, zanim położę się spać i minie ta koszmarna sobota. Wiedziałam, że nie zasnę, ale przynajmniej będę miała względny spokój.

Za półtorej godziny wróci mama. Za półtorej godziny będę musiała wmusić w siebie kolejny odgrzany obiad albo pizzę – moja rodzicielka po pracy nie miała siły gotować normalnego obiadu. Szczególnie w soboty, kiedy zmęczenie całym tygodniem bardzo ją dołowało. Szykują się co najmniej dwie kłótnie i cisza przy jedzeniu.

Czy kiedyś było inaczej? Nie pamiętam. Od zawsze mnie i mamę dzielił jakiś mur, który złowrogo patrząc, dzielił jedną istotę na dwie części. Bo przecież ja i mama byłyśmy kiedyś jedną istotą. Niestety to był pierwszy i ostatni raz. A mur został.

Tata…

Nigdy mi go nie brakowało.

Nie pamiętam go.

Odszedł, z własnej woli. Byłam mała.

Jestem mała?

Tak, jestem maleńka. Maleńka, przerażona istotka w ciele i umyśle dorastającej dziewczyny. Straszne.

Zwykle muzyka mi pomagała. Otulała mnie swym brzmieniem, ukrytym, widocznym tylko dla mnie sensem, uśmiechała się i kołysała jak prawdziwa matka, podczas gdy moja rzeczywista mama czas miała tylko dwa tygodnie w ciągu roku. A ja potrzebuję więcej czasu niż dwa tygodnie na trzysta sześćdziesiąt pięć dni.

Teraz też chciałam przytulić się do muzyki. Wyszłam z pokoju, poszłam do salonu i włączyłam odtwarzacz. Włożyłam płytę „Lazy Hours” . Była dość smutna, ale pasowała. Usiadłam na sofie i starałam się tylko słuchać. Wczułam się w instrumenty, w ich brzmienie.  Nie złagodziło bólu, ale pozwalało spojrzeć na niego z innej strony. Nawet nie zauważyłam, kiedy CD przestało się kręcić.

Chyba zasnęłam – w każdym razie na pewno zapadłam w drzemkę. Jak na złość, dzisiaj wszystkie pokryte kurzem i nadgryzione Czasem problemy i wspomnienia zebrały się na jakieś posiedzenie szyderczych uśmiechów. Choć na chwilę pragnęłam się uwolnić.

Tak bardzo chciałam, by mama wróciła z pracy i przytuliła swoją córkę. Oczywiście odsunęłabym ją lekko, dając znać że nie chcę tkliwych scenek, co nie zmienia faktu, że bardzo na to czekałam. Zresztą – kto wie? – być może dziś bym jej nie odtrąciła? Było mi tak źle.

Brzęk kluczy na klatce schodowej. Wąska fala zmęczenia przeciskająca się przez zamek i drgająca w powietrzu. Otworzenie i zamknięcie drzwi. Podejście do stołu w kuchni, zdjęcie torebki i płaszcza. Zerknięcie do salonu.

- Jesteś chora?

- Nie. Trochę się zdrzemnęłam.

- Mnie też dziś bolała głowa.

Jakby głowa miała tu coś do powiedzenia! Owszem, bolała, ale bardziej bolało serce. Dlaczego mama tak bezbłędnie wyczuwała? I czy czuła coś… innego? Nie. Możliwe. Niemożliwe.

- Jaki jest obiad? – spytałam wypranym z emocji głosem.

- Kurczak w cieście.

- Mhm.

Wypadało dopowiedzieć chociaż „mhm”, niż milczeć. Nadopiekuńcza mama mogła uznać, że nie mam siły na odpowiedzi, co równa się u niej (jak u większości mam, z tego co wiem) z zaniepokojeniem i zdenerwowaniem.

- Mamo?

- Co?

- Jutro masz wolne?

- Tak… - odpowiedziała zaskoczona. Nigdy nie pytałam się o takie rzeczy. – A co?

- Po prostu się pytam.

Sama nie wiem – może rzeczywiście byłam chora? Może nudziło mi się, i potrzebowałam luźnej wiązanki zdań z drugą istotą ludzką? Zwykle milczałyśmy we własnym towarzystwie, a jeśli już któraś z nas się odezwała – to tylko po to, by wszcząć kłótnię. Miło było ze sobą porozmawiać, chociaż śmiałam się z siebie – nudzi ci się, to pogadasz z mamą, tak? A jak będziesz zajęta, to nie?

Mama zawołała mnie na odgrzany obiad z pobliskiej budki.

Nie zdążyłam, zasnęłam.

Może śniłam o tym, że moja rodzicielka gładzi mnie podczas snu ręką.

A może nie.

 

 


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
.
. 29 maja 2009, 18:02
'Deszcz cichutko szemrzy znanym tylko sobie językiem.'
Deszcz cichutko szemrze znanym tylko sobie językiem.

w pierwszych dwóch zdaniach zaczynasz bardzo poetycko
żeby zaraz walnąć: 'kable energetyczne'

to na razie sam początek ;)
zenga
zenga 29 maja 2009, 19:46
Przeczytałem. Jestem pod wrażeniem przemyśleń, wiedząc, że napisała je dwunastoletnia dziewczyna. Kilka fragmentów jest interesujących.

Niestety sporo błędów, nad którymi należy popracować: ortograficzny, interpunkcyjne, literówki...
Nie wiem, czy nie byłoby lepszym rozwiązaniem wrzucić Twoje rozważania w trzech osobnych częściach. Wtedy mógłbym pomóc w korekcie. Ale tu pewnie opiekunowie zadecydują, co dalej.
Kredka 29 maja 2009, 21:12
Kropek - O to mi chodziło z tymi kablami.
Toni - Niestety mam zepsutego Worda - nie wyłapuje mi błędów. Sama nie wszystko zdołam wyszukać.
ataraksja
ataraksja 30 maja 2009, 21:23
Pomogę jutro. Na spokojnie, bo pogoda zapowiada się raczej jak we wstępie opowiadania...
ataraksja
ataraksja 31 maja 2009, 17:34
Zrobiłam korektę literówek i kilku ortografów.
Moje zdanie jest takie, że koniecznie powinnaś kontynuować próby pisarskie. Masz przeogromną wrażliwość, patrzysz na otaczający Cię świat indywidualnie i może najpiękniejsze jest to, że jeszcze z pozycji dziecka, ale też już z pozycji coraz bardziej dojrzałej i zastanawiającej się nad światem osoby.

Szlify pisarskie zdobywa się stopniowo. Na pewno musisz bardzo popracować nad stylem i językiem. Zdarzają się, choć i tak nieliczne jak na młodą dziewczynę, potknięcia w składni zdania, ale i tak gratuluję Ci dość sprawnego posługiwania się mową ojczystą w piśmie :)

Nie wiem, jakie jest zdanie pozostałych opiekunów Prozy, ale ja jestem za publikacją tekstu - choćby dlatego, że znalazłam w nim coś z magii Alicji w Krainie Czarów i z powieści Tokarczuk "E.E.". Być może powiecie, że przesadzam, ale tak czuję i to moja subiektywna opinia.

Chciałabym, byście wypowiedzieli się wszyscy Panowie opiekunowie i wtedy niech zapadnie demokratyczna decyzja.

Dominiko - pisz i nie zatrać tego daru własnego widzenia i odczuwania.
.
. 31 maja 2009, 18:55
ja jestem za
i podziwiam Autorkę
że jej się chce (pisać)
i w dodatku tak długo ;)
Kredka 31 maja 2009, 19:30
Dziękuję. Jest mi niezmiernie miło, że ktoś docenia mój wkład włożony w pracę. Pisać na pewno nie przestanę, ponieważ jest to jedna z moich najgorętszych pasji. Wiem że do ideału jeszcze mi daleko, ale cieszę się, że malutkimi kroczkami, na podstawie prób i błędów - zbliżam się do niego.
przysłano: 29 maja 2009 (historia)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca