Literatura

mała aleja róż, złamanych piór i serc. (list, cz. 1/3) (opowiadanie)

fąfel

 

 

Warszawa, 28 czerwca 2009 rok

 

Jezus,

        

nie gniewaj się za taki początek, za powitanie, za mój list. Bóg nigdy nie istniał, Ty nadal jesteś moim Jezusem. Maluczcy wymyślili go, by się czegoś bać. Przecież my nigdy się niczego nie baliśmy, pamiętasz?  Przecież zawsze byłeś nowonarodzony, pamiętasz? Mój Jezusie…

         Jestem Twoją marihuanową siostrą, początkiem własnej samotności, kolejnym herbacianym koktajlem. Opowiem Ci moje życie, opowiem Ci zakazaną książkę o tytule z moim imieniem . Jaka jest miara mojej samotności? To godzina 7:05, mocna kawa z pięcioma łyżkami cukru, spacer poprzez zbyt ciepły park, nasz park. Minione, gadające godziny. Potem samotność jest wieczorem, księżycem opadającym na członki pedofilów w ciemnych uliczkach Warszawy. Jest drogą do biblioteki, do liter, do poezji. I nagle jej nie widzę, chociaż wiem, że gdzieś niedaleko czai się, by siąść na mnie i zgwałcić moje obwisłe piersi. Chcę patrzeć na ludzi, dostrzegać ich podniecony wzrok, kiedy po raz kolejny odczytują moje zdania napisane wzruszeniem w porannej gazecie. I robię to. Każdego dnia dopinam swego. Wczoraj byłam morderczynią, wiesz? Piękna, nieobnażone moje pośladki, czyste włosy, marmurowa skóra. Ale to się musi skończyć. Ktoś przewija taśmę w przód i znowu jestem samotnością. Źle mi się śni, Jezus. Ja nie śnię. Ja po prostu jestem. Łykam pigułki polecone przez doktora Mikrozbawiciela i jestem bujną wyobraźnią. Kiedyś muszę się zmęczyć i umrę, ale tylko Tobie. Czasem łowią mnie za łeb dwie myśli. Ja już nie istnieję w Tobie, co nie? To musiało się kiedyś wydarzyć. A to drugie, kolejna myśl… Taka iskra nadziei, że przyjdziesz. Złapiesz mnie za ręce jak dawniej i pocałujesz słodkimi ustami we włosy. Bądź jutro. W naszej świątyni, w bibliotece. Tym razem zapiszę szczęście i uśmiech. Chyba Ci się spodoba.  

         Był rok 1999. Piękny koniec wiosny, bo z Twoich oczu ciekły łzy. Kiedy pierwszy raz je zobaczyłam, chciałam złapać wszystkie i schować do fiolki z napisem „Szczęście”. Byliśmy przyjaciółmi, już nie boję się tego powiedzieć. Czy mówię prawdę? Przyjaźń jest szczera, tajemnic nie ma. Oddanie powinno pokonać wszystko. Czy moje pokonało? Zostawiłam Cię, Twoje życie, nasze rozmowy, uśmiechy i nocne kawy. Nie wygrałeś z pisarstwem. Nie potrafiłeś… Może to ja nie potrafiłam zrezygnować z niektórych marzeń. Zrezygnowałam z Ciebie. Nie umiałam zrzec się moich zasad. Nadal jestem honorowa jak kiedyś. Zostałam taką samą Kierką, która opuściła Cię wtedy, na peronie. Potem była tylko Warszawa, studia, redakcja. Łzy płynęły, a mi wydawało się, że to nasze szczęście. Moje spełnione marzenie.  

         Pamiętasz sekundę, w której się poznaliśmy? Chciałam ją wywlec z życia i zabić. Nie udało się. Może ja wcale tego nie pragnęłam…

         To wtedy zdarzył nam się październik roku 1999. Zimne powietrze skakało wokół moich uszu i nosa, ręce kochały się z kieszeniami, ale nogi robiły coraz to szybsze i potężniejsze kroki, by jak najszybciej znaleźć się w słodkim zaciszu Pałacu Miejskiego. Otworzyłam szklano-drewniane drzwi i nie oglądając się w boki podążyłam ku białym, drewnianym wrotom biblioteki miejskiej. Pociągnęłam za złotą klamkę i zaraz moim oczom ukazało się kilkanaście regałów, kilkanaście pociągów, kilkanaście planet. I każda z nich posiadała dziesiątki odrębnych historii. Tych przerażających, zaopatrzonych w ogromne pokłady śmiechu, seksu, łez, wszystkiego. Słyszałam tysiące głosów dochodzących z wnętrza ksiąg, książek, książeczek, głosów miliona bohaterów. Krzyki odbierały mi dech w piersiach, mój smutek najwyraźniej skapitulował. Wróciłam na chwilę do świata realnego, bym mogła ujrzeć Ciebie. Twoje długie blond włosy, bladą cerę i morskie oczy. I staliśmy tak zanurzeni w swoich umysłach…

Układanie zmyślonym bohaterom historii ich życia, szaleństwo na kartach, cztero zwrotkowe śmierci, nowelki o ćpunach, marzycielach, mordercach, o całym wszechświecie. Biblioteka, jej kawowy zapach, seks z bestsellerami, z poezją, z każdym bohaterem, wena bogów-poetów i pisarzy. To było we mnie od początku. Dostałam się na warsztaty pisarskie w roku 1997. Stara biblioteka i my, cała reszta, posmak rozmów i delikatny szmer stukania klawiszy maszyny. Magia. Od razu odkryliśmy, że oboje zwątpiliśmy w Boga. Nikt przecież nie zaplanował nam życia. Zwiedziliśmy zakątki naszej wspólnej pasji. I żadne z nas nie zachłysnęło się tą podróżą w nieznane. Czuliśmy wtedy ogrom szczęścia, rozumieliśmy, że to jest właśnie ta wolność. Niewiara nas połączyła, powroty zimą z Naszej Świątyni nas połączyły, wspólne zdanie na wiele tematów. Pytałeś czemu to wybrałam, jak znalazłam się wśród tamtych ludzi od zajęć pisarstwa. Lubiłam te moje niedomówienia. Tak, nic na siłę.

         Chcesz teraz poznać moją historię? Musiało minąć ponad kilka lat, bym oziębiła swoje uczucia w stosunku do siebie samej i mówić o tym w stanie odurzenia, bez łez. Jedynie czasem na moją twarz wkrada się delikatny uśmiech. Coś miłego. Jestem na prochach, niech nie dziwi Cię moje otępienie.


niczego sobie 4 głosy
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Johannes Tussilago
Johannes Tussilago 11 grudnia 2009, 14:56
"Jezus" - w języku polskim, zwracając się do kogoś, odmieniamy imię, fąflu :) W każdym razie naturalniej brzmi "Jezusie". Chyba, że chciałaś dać odczuć dystans...

"Bóg nigdy nie istniał, Ty nadal jesteś moim Jezusem. Maluczcy wymyślili go, by się czegoś bać." - go, czyli kogo - Boga czy Jezusa, bo nie jest to dla mnie takie do końca oczywiste.

"podniecony wzrok kiedy po raz" - przecinek po wzrok
"nie obnażone" - 'nie' z imiesłowami już chyba teraz razem się pisze
"Źle mi się śni, Jezus. Ja nie śnię." - znów Jezus. Jezusie. Poza tym te dwa zdania kłócą się ze sobą. Może jakoś inaczej to pierwsze...
"szklanodrewniane" - z myślnikiem
"cztero zwrotkowe" - tu z kolei chyba powinno być razem napisane, ale sprawdzę sobie jeszcze
"wena bogów-poetów i pisarzów" - a nie czasem "pisarzy"?
"Musiało minąć ponad kilka lat" - może bez 'ponad'... chociaż z drugiej strony... nawet mi się spodobało.

Ciekawie, sprawnie napisane. Masz ładny styl - ja nazywam to na własny użytek "ocieraniem się o słowa". Co do treści - te części z Bogiem, Jezusem jakoś mnie nie do końca przekonują, natomiast reszta jak najbardziej. Lubię książkowe klimaty - już wcześniej zauroczył mnie C.R. Zafon, potem Marcinsen swoją "Biblioteką Światów", chociaż tutaj to bardziej tło dla odczuć, stanu bohaterki. Jestem za publikacją (po poprawkach).
Kuba Nowakowski
Kuba Nowakowski 15 grudnia 2009, 12:25
Kilka zdań jest pierwszorzędnych, jakby zapowiadających talent, który w Tobie dorasta. Póki co jesteś diamentem czekającym na oszlifowanie - w tym wypadku poprzez czytanie i pisanie podobnych wprawek (truizm...).
Pozostałe uwagi wyjęła mi z ust Johannes.
fąfel
fąfel 17 grudnia 2009, 19:56
Zwrot "Jezus" jest zamierzony. Reszta już po poprawkach.
Johannes Tussilago
Johannes Tussilago 17 grudnia 2009, 21:50
Ok. Zatem czekam na kolejne teksty. :)
przysłano: 30 listopada 2009 (historia)

Inne teksty autora

***
fąfel

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca