Literatura

Gorzki smak czekolady (opowiadanie)

gail

Tekst kiedyś tu już był. Zniknął razem z moim zniknięciem z Wywroty.

- Czy kiedykolwiek żałowałam? Nigdy. Proszę mi wierzyć – to prawda. Niczego nie żałuję...

Siedzimy przy stoliku. Ona pali cienkiego papierosa. Jest spokojna. Wcale nie wygląda na czterdziestopięcioletnią kobietę. Nie wygląda na matkę samobójcy. Nie wygląda też na morderczynię. Ale nią jest. I właśnie z tego powodu jestem tutaj. W tej uroczej, małej, cholernie drogiej restauracji. Chcę jej wysłuchać. Chciałam spojrzeć jej w oczy. Może po to, żeby przekonać się, że gdzieś tam tli się człowieczeństwo? Może chcę udowodnić, że nikt nie jest do końca zły. Ani tak do końca dobry.

Patrzę na nią. Jest uosobieniem sukcesu. Bogata, niezależna, piękna. Prawdziwa bizneswoman. O takich kobietach piszą na pierwszych stronach gazet. O takie kobiety walczą mężczyźni. Artyści zaś tworzą z nich muzy. Ale piękno bywa zdradliwe. A sukces jest straszliwą matką. Wymagającą i bezwzględną.

- Jak to się zaczęło? – chyba wypowiadam to pytanie głośno. Patrzy na mnie. Wzrok ma przenikliwy. Lekko unosi brew. -Jak się zaczęło? To złe pytanie. Właściwie powinno brzmieć: kiedy to się zaczęło?

 

Ona. Grażyna Krawczyk. Po rozwodzie. Wzrost: 167cm, oczy zielone, znaków szczególnych brak.

Była jak kot. Zachwycała wielkim jaskrawozielonym spojrzeniem w czarnych, wyraźnych oprawach. W szkole nauczycielki krzyczały by przestała się malować, a ona już urodziła się z takimi oczami. Świadomie czarowała wszystkich wokół. Określiła to genetyczną spuścizną. Jedyna, z której czerpała korzyść.

7.00. Odpala papierosa. W końcu cisza. Firma to jej drugi dom... Nie. Właściwie jedyny, w którym czuje się dobrze.

Ona. Przypomina sobie rodzinny dom, tę ciasnotę. I matkę. Wiecznie zabiegana, rozczulająca, naiwna. Do dziś czuje zapach terpentyny unoszący się w całym mieszkaniu. Widzi siebie, potykającą się o niesprzedane obrazy matki. Podobno była dobra. Podobno. Ojciec był gościem w ich domu. Prawie go nie znała. Kojarzy się jej z tabliczką gorzkiej czekolady pozostawianą ukradkiem na nocnym stoliku.

Może dlatego zawsze podziwiała w telewizji bogate, piękne kobiety. Układały sobie życie tak, jak tego pragnęły. Od początku do końca. Do końca. I wtedy postanowiła, że będzie taka jak one. Niezależna i bogata.

8.15. Kolejne spotkanie za piętnaście minut. Poprawia makijaż i udaje zapalić się jej papierosa.

W radiu Waglewski. Lubi go.

Uśmiecha się do swojego odbicia w lustrze. - Tak! Jest idealnie. Ta nowa kredka do oczu jeszcze bardziej je podkreśla.

 

... Audycja „Ludzie XXI zatraceni”....

- Mam dość tych moralistów. - Gasi papierosa. Już prawie 8.30.

... Dzisiejszy świat to wielki wyścig. Za pieniądzem, po sukces, z czasem. Zatracamy się i przekonujemy, że tak powinno wyglądać nasze życie. Ciągle w ruchu, w stresie, na najwyższych obrotach, pokonujemy szczeble wielkiej kariery, realizujemy cele i zakładamy coraz śmielsze przedsięwzięcia. Wypełniamy każdą chwilę swojego czasu. Byle nie rozmawiać z bliskimi, nie patrzeć na świat, bo to nie są zajęcia dla ludzi. A my ludzi XXI wieku bez zajęć stajemy się bezużyteczni...

Audycja dobiega końca. Spotkanie już dawno się skończyło. Kolejny dobrze wypełniony obowiązek. Kolejny sukces.

Można sobie pozwolić na lampkę szampana. Nie co dzień zdarza się podpisać kontrakt wart dwadzieścia milionów. To właśnie uwielbia. Poczucie, że jest niezwyciężona. Jest dumna, tak bardzo z siebie dumna. Nikt, kto znał ją wcześniej, nie poznałby w niej tej małej dziewczynki ubrudzonej czekoladą. Jest wielka. Tak niepokonana...

 

Przypomina sobie TEN dzień.

Marcin. Leżał tam, ale to już nie był on. Wpatrywali się w niego, sami nie bardzo wierząc w to, na co patrzyli. Ciemne włosy rozsypane na białym obiciu. Wyglądał inaczej niż kiedy go znaleźli. Tam nad rzeką. To było 15 maja 2005 roku. Ludzie pytali: jak to się mogło stać? Dlaczego on? Mówili: taki młody i miły, i dobry. Mówili o nim same dobre rzeczy. Pewnie żałowali, że nie mówili tych rzeczy do niego, kiedyś, wcześniej.

Zimne, sztywne palce kurczowo trzymały biały różaniec. Raził bladością skóry, a pod czarnym garniturem ukryto wielkie, ohydne szwy. Ślady sekcji.

... daj mu wieczne spoczywanie... – zaintonowały „życzliwe” starsze panie.

Pomyślała wtedy, że wie, dlaczego to zrobił. Nie chciał żyć tak jak ona. I wiedział, że tak jak ona żyć będzie. W pośpiechu, przeganiając życie, z wiecznym papierosem w dłoni. Grażyna nie znała swojego syna. Wszystko co znała, leżało teraz zasypane pod dwoma metrami cmentarnej ziemi.

Ona. Z cmentarza uciekła szybko. Bała się, ze ktoś może zacząć zadawać niewygodne pytania. Niewygodne, ponieważ nie będzie chciała udzielić na nie odpowiedzi. Nie chciała zmieniać swojego ułożonego świata, aż tak bardzo, że własny syn zrobił to za nią.

Uważa pracę za swój azyl. Już wtedy, gdy mały Marcinek płakał. Gdy zostawił ją mąż. Teraz też, gdy nie ma nikogo. Z własnej winy?

 

... Tu radio El. Audycja „Na dobry wieczór”...


* * *

Siedzę przy kuchennym stole. Wertuję strony notesu.

Ach... Jutro mam spotkanie z tą dziewczyną. To jakaś znajoma Marcina. Jutro? 15 maj! Odwołać? Powinna zrozumieć – zrozpaczona matka celebruje rocznicę śmierci syna... Nie, nie odwołam. To przecież kolejne spotkanie. Kolejny sukces.

* * *

Ona. Już dawno przestała przejmować się ludźmi. Wie, co o niej mówią. Tylko dlatego, że nie załamało jej odejście męża. Tylko dlatego, że nie zrobiła przedstawienia nad grobem Marcina i nie rozpaczała. Wie, co mówią: zimna, nieczuła, kara od Boga... Ale ona wie lepiej. Ma duży dom, pełne konto, cudownych przyjaciół – podwładnych, ale może na nich liczyć. Jest zapraszana, bywa na najlepszych imprezach wśród śmietanki towarzyskiej. Osiągnęła sukces. Sama. Wypracowała każdą płytkę w domu. Każdą sztukę srebra.

- Nie mam sobie nic do zarzucenia. Nie muszę siebie przekonywać ani tłumaczyć. Niczego nie żałuję... Choć jest taki dzień. Dzień mojej porażki. 15 maj. Jeden dzień, nad którym nie zapanowałam. Jeden syn, który myślał, że jego pomysł zreformowania matki może się udać. Głupi pomysł. Taki nieprzemyślany, nielogiczny.

 

Wychodzi. Siedzę sama. Czuję żal. I złość na tę kobietę. Znałam Marcina, mówił jak bardzo samotna jest jego matka. Samotna? Myślałam że spotkam kobietę silną, która mimo przeciwności losu przetrwała. A spotkałam zimną, bezwzględną osobę, która ma żal do syna, że swoją śmiercią pokrzyżował jej plan dnia.

Robi mi się zimno. Nie mogę pojąć, jak można tak żyć.

Wychodzę z kawiarni.

Zatrzymuję się przed cmentarzem.


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Figa
Figa 2 czerwca 2010, 18:33
takie banalne
gail
gail 29 lipca 2010, 19:46
jak życie. ono też jest banalne.
przysłano: 21 maja 2010 (historia)

Inne teksty autora


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca