Literatura

007. Ogłoszenie (opowiadanie)

Clairebible

 

Deszcz uderzał o niedomyte szyby. Dudnienie zdawało się być niemal rytmiczne, z niebanalnym i niepowtarzającym się taktem. Szafirowe oczy z rozleniwieniem obserwowały nieciekawy obraz pokoju, w którym znajdował się mężczyzna.
Musiał wyrwać się spod przytłaczającego jarzma czterech ścian, więc podniósł się ze starego, ledwo trzymającego się łóżka. 
Miał dość ograniczenia przestrzeni, prowizorycznego materaca, z którego wypadała słoma, kłując niemiłosiernie jego plecy oraz krzyków zapijaczonych chłopskich robotników, którzy w obsceniczny sposób zwracali się do kelnerek.

 

* * *

 

W chwili, kiedy na twarz młodziana zaczęły spadać krople, poczuł się wolny i bardziej pewny siebie. Powietrze pachnące deszczem wypełniło jego płuca. 
Widząc, że ulice są niemal puste, uśmiechnął się.
Szedł powoli, jakby ostrożnie, rozglądając się wokoło. Znacznie bardziej wolał przebywać na łonie natury. Budynki zdawały się niszczyć piękno, podobnie zresztą jak sami ludzie. Jakże cieszył się, że nikt nie zawraca mu głowy, że wśród tych wszystkich osób jest całkiem anonimowy. Fakt, że miał trochę grosza przy duszy radował go, ale obecny dobytek stanowił jednak o wiele za mało.
Jednym z jego planów był zakup konia, dzięki któremu podróż stałaby się o wiele wygodniejsza tym bardziej, kiedy młody szermierz pragnął w najbliższym czasie przedrzeć się przez pasmo górskie Vanit. Chciał to zrobić w miarę szybko nie przez to, że nie lubił górzystych terenów, ale dlatego, iż okolice Vanitu słynęły z bardzo kapryśnej pogody i jeszcze kapryśniejszych bandytów, z którymi nie chciał mieć do czynienia, o ile nie będzie to konieczne. 
Głosy sprzedawców, które jak grad dobiegły do jego uszu sprawiały, że miał zamiar uciec jak najszybciej i jak najdalej. Nie mógł jednak tego zrobić, gdyż doskwierający mu już od dłuższego czasu żołądek domagał się napełnienia. 
Zakupił skromną ilość jadła, ale wystarczającą, żeby zaspokoić głód, po czym dziarskim krokiem ruszył dalej. 
Przemierzając zabłocone uliczki pomiędzy zabudowaniami mógł w spokoju pomyśleć oraz przy okazji poznać rozmieszczenie poszczególnych gmachów i ulic.
Drepcząc w rozluźnieniu i rozmyślając o chmurnym niebie wrzeszczcie odczuł, że robi się ciasno.
Pod ścianą jednej z kamienic gromadził się hałaśliwy tłum. Stanowiło to pewną anomalię ze względu na niepogodę.
Co było aż tak ważnego pod tym kawałkiem muru? Ominąłby to tak, po prostu, od niechcenia. Ciekawość ludzka bywa jednak silniejsza, kusi jak przepiękna dziewica, nago położona na pościeli. Tym bardziej, że lud zaczął szeptać coś o rabusiach i dużej nagrodzie.
Fatum postanowił się tam przedrzeć. Kiedy dotarł wprost pod źródło całego zamieszania, ujrzał sporej wielkości list gończy z rysopisem dwóch osób.
Rysownik musiał być nie lada beztalenciem i nieudacznikiem. Dwa portrety pamięciowe stanowiły istny bohomaz. Nikt normalny albo nawet nienormalny nie mógł tak wyglądać.
Pierwsza postać, podpisana jako „czarownica”, miała nienaturalnie wielkie oczy oraz rozwidlony na końcu język jak u jaszczurki. Postać obok, "nieznanej płci", stanowiła jedną wielką plamę - bez nosa i oczu, za to z wyraźnie zarysowanym uśmiechem.
Dzieło pięciolatka? Być może żart? 
Dowcip opatrzony pieczęcią burmistrza i wysoką gratyfikacją pieniężną w wysokości dwudziestu tysięcy dukanów.
W pierwszej chwili najemnik chciał oddalić się od niepoważnego ogłoszenia, jednakże wysokość wawrzynu nie dawała mu spokoju. Taka suma wystarczyłaby na zakup dobrego, silnego rumaka. Postanowił, że rozpatrzy całą sprawę.
Nie bacząc na to, jakie zdanie mają inni, zerwał list z tablicy ogłoszeniowej i szybko przecisnął się przez tłum, kryjąc głowę pod kapturem i chowając anons w szerokim rękawie starego płaszcza.

 

* * *

 

Ratusz, z którego sklepienia odpadały kawałki pokrycia dachu, nie wyglądał ani zachęcająco, ani obiecująco. Fatum nie wierzył, aby osoba zarządzająca miastem z tak obskurnie wyglądającego budynku, była wypłacalna. Musiał jednak spróbować. Zresztą... nie miał nic do stracenia.
Jego wyobrażenie o majętności burmistrza zmieniło się z chwilą, kiedy wstąpił do środka. 
Bieda z zewnątrz prawdopodobnie stanowiła jedynie przykrywkę dla łupieżców, gdyż wnętrze prezentowało się bardzo elegancko, gustownie i całkiem kosztownie. Mosiężne okucia starych mebli, obrazy, najprawdopodobniej oryginalne, zachęcały aby dokładnie im się przyjrzeć. Rycerz nie miał okazji tego zrobić, ponieważ już po chwili rozległ się zirytowany głos kobiety:
– Mogę w czymś pomóc? – tonacja wypowiedzi bardziej pasowała do kwestii "wypierdalaj stąd", a zimne oczy o nieciekawym, mętnym odcieniu błękitu tylko wzmacniały poczucie, że jest się nieproszonym gościem.
– Chodzi o ogłoszenie. Jestem zainteresowany i chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej.
– Ach – tym razem brzmiało to jak subtelna wersja słowa nieco mocniejszego niż "cholera" z dodatkowym westchnieniem zrezygnowania. – Proszę za mną.
Sekretarka podprowadziła gościa pod duże drzwi, za którymi mieściło się pomieszczenie głowy miasta Tores.
Gabinet burmistrza - szeroki, przestronny, wymalowany na biało z jasnym, postawnym biurkiem na środku. Za nim tęgi pan, o brodzie siwej i gęstej jak kurz meblowy zbierany przez lata. 
Rządzący rewidował właśnie dokumentację dotyczącą swoich obywateli. Gdy spostrzegł przybyłych, pogłaskał się po zaroście, z którego najprawdopodobniej był dumny.
– Słucham? Pan w jakieś konkretnej sprawie? – zapytał z fałszywą grzecznością.
– W sprawie publikacji... – wtrąciła kobieta.
– Konkretnie? – tym razem skierował słowa głównie do Fatuma. Urzędniczka czując się już niepotrzebna, wyszła.
– Chodzi o ten list gończy – Fatum wyciągnął zwinięty rulon, po czym wręczył go mężczyźnie.
– Ach, wystawiliśmy je dziś rano... Co w związku z tym? Chce pan złożyć zeznanie? – wyraźnie ożywił się tematem.
– Bynajmniej. Chciałbym zająć się tym problemem, tylko potrzebuję nieco więcej informacji.
– Zająć się? A to dobre! A kimże pan jest? – zainteresował się swoim przedmówcą.
– Fatum Eniel, najemnik i rycerz. Ma pan coś przeciwko mojej kandydaturze w tej sprawie?
– Ależ nie! Dranie obrabowali mój dyliżans i jeszcze paru kupców! – targany emocjami zgniótł obwieszczenie w dłoniach. – Przez całą noc słyszałem w uszach chichot tej baby! – burmistrz wyciągnął jakąś czystą kartkę i zaczął coś zapisywać. Kiedy skończył, podał zaświadczenie nieznajomemu. – To jest uprawnienie, dzięki któremu poświadczam, że może pan zajmować się tą sprawą. Niech pan ich złapie! Nagroda czeka! – przymknął oczy, jakby próbował coś sobie przypomnieć. – Dwie osoby okradają powozy handlarzy na ścieżkach prowadzących do aglomeracji. Pojawia się czarownica. Ludzie wierzą, że ta jędza wzywa demona, więc biorą nogi za pas. Tymczasem ona łupi powozy dla własnych celów. Nie wierzę w te bzdury, ale widziałem to na własne oczy. Ona jest przerażająca! Potem pojawiał się ogień i ten potwór. A potem... uciekłem – włodarz przyznał się ze wstydem.
– Żywi czy martwi? – zapytał wprost, mało zainteresowany jego wywodem na temat własnej krzywdy.
– Żywi. Ludność miejska chętnie ich ukamienuje – zatarł ręce, jakby w głębi serca chciał się zemścić, głównie za swoją stratę i uszczerbek psychiczny.
– Rozumiem i dziękuję za wszystko – skłonił się lekko i szybko opuścił gabinet. 

 

* * *

 

Sadyba gildii znajdowała się niedaleko ratusza. 
Fatum po otrzymaniu informacji o tym, że osobami poszkodowanymi byli handlarze, szybko postanowił odwiedzić ich główną siedzibę. Sądził, że członkowie być zainteresowani i zafrasowani kradzieżami równie mocno, co sam burmistrz. Podchodząc do drzwi wejściowych, złapał za kołatkę i zadudnił parę razy, po czym nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka.
– A cóż to za wtargnięcie?! – dojrzał go jeden z zrzeszonych w zawodzie, który właśnie zamierzał zareagować na stuki do wrót.
– Proszę mi wybaczyć najście, ale chciałem dowiedzieć się czegoś o tych napadach na osoby przynależące do gildii. Otrzymam tu jakieś informacje?
– Napadach! Zwariowałeś pan!? Tu się o tym głośno nie mówi. Chcesz ściągnąć na nas przekleństwo! – zareagował niespodziewanie gwałtownie. – Milo, pomóż mi pokazać panu, gdzie są drzwi! - zawołał przyjaciela do asysty. Zza rogu błyskawicznie wyskoczył wątły chłopak o krótkich włosach koloru blond.
– Znowu żebrak? – zadał pytanie, nie wiedząc w czym problem.
– Chciałem tylko zapytać o te... no o to, czego głośno nie można wymawiać, aby nie ściągnąć na szanownych państwa przekleństwa – zakpił.
– Kim jesteś do licha? Przyszedłeś się nabijać?! – nerwowy kupiec pomachał mu pięścią. Widać było, że miał w sobie krzepę i jego agresja mogłaby stanowić niepotrzebny problem.
– Szefie, spokojnie... – w tle cichutko prosił blondynek.
– Skoro boisz się jakiegoś przekleństwa, starcze, więc powiem tak: napad, NAPAD, NAAAAPAAAAD, kurwa. To dostane tu jakieś informacje, czy nie?
– Przedstaw się, abym wiedział, kogo zaraz uderzę!
– Szefie, a może ten ktoś chce nam pomóc... – próbował wtrącić mizerny chłopaczek.
– Jestem Fatum Eniel. I tak, otrzymałem od burmistrza dokument uprawniający do polowania na nękających was barbarzyńców. Ale zamiast gościny i dziękowania za próbę okazania wsparcia, otrzymuję groźby.
– Trzeba było tak od razu – starszy mężczyzna uspokoił się powoli. – Pewnie liczysz na jakąś nagrodę, pięknisiu? Co? – zapytał z lekką chrypą.
– Jeśli mnie podrywasz, nie jestem zainteresowany. Ale zapłata by się przydała. Więc jak będzie?
– Lalusiu, nie zdobędziesz tu żadnej wiedzy, jasno się wyraziłem. Zresztą taką robotą pobrudzisz sobie rączki. Mimo to przysięgam, że jeżeli sprowadzisz tą pyskatą sekutnicę przed nasze oczy... – mówił za całe stowarzyszenie gildyjne – ...to kupcy ze swojej strony dołożą od siebie drugie tyle, co ufundowało miasto. A teraz wyjdź! – z impetem wypchnął go za drzwi i szybko zamknął.
Fatum tylko wzruszył ramionami, był bezsilny w obliczu "przekleństwa", jakie mogło spłynąć.
Nie musiał jednak czekać nawet dwóch minut, kiedy wrota lekko uchyliły się, a zza nich wyskoczył Milo.
– Przepraszam za mojego tatka. Jest trochę porywczy – wstydliwie podrapał się za uchem.
– To był twój ojciec? Współczuję. Masz mi coś do powiedzenia, czym nie chce podzielić się twój tatusiek?
– Chodź za mną. Te incydenty zaczęły się jakieś cztery dni temu. Mnie zaskoczyli wczoraj koło południa. Schemat jest ten sam. Zdarza się to na różnych drogach, o różnej porze – wziął głęboki oddech i zabrał się za opowiadanie przebiegu zdarzeń. – Kawałek drzewa zastąpił nam drogę. Nagle ni stąd, ni zowąd pojawiła się wiedźma. Powiedziała, że jesteśmy naznaczeni klątwą i umrzemy. Wezwała diabła do pomocy. Wyłania się z ognia. Nie ma oblicza, jego twarz jest pocięta, poraniona i zniekształcona, jakby wyrządziły to płomienie piekielne. Posiada nietoperze skrzydła. Wydaje przerażające dźwięki... tak się bałem, że nie mogłem uciekać. Sparaliżowało mnie to – zatrząsł się na samą myśl. – Wtedy ta kobieta do mnie podeszła. Miała na policzkach czarne łzy. Widziałem jej oczy. Piękne, tajemnicze i tętniące magią jak u upadłego anioła – zarumienił się na samą myśl. Jego przerażenie wywołane wspomnieniem zniknęło. To było wręcz zabawne jak szybko zmienił swoją postawę. – Zakochałem się w niej... – wyznał, bujając w obłokach. – Ale ona uderzyła mnie kijem i obudziłem się na ziemi bez majątku – pociągnął nosem na finał historii.
– Jesteś za mały na zakochiwanie się. Idź lepiej poszukaj jednorożców i pilnuj, żeby skrzaty nie ukradły ci skarpetek. I przekaż ojcu, żeby nie mówił do mnie "lalusiu", bo mu huknę. Wiesz może, gdzie odnajdę innych okradzionych kupców?
– Chwila! Pogardzasz moimi uczuciami, a ja chcę ci pomóc – skrzywił się w obrazie. – Wczoraj wieczorem wydarzyło się coś wyjątkowego. Pierwszy raz została napadnięta tawerna. Właśnie cię do niej prowadzę.

Faktycznie po paru minutach ciszy dotarli przed karczmę. Wybite szyby drażniły estetycznie, a ściany były wymalowane jakąś dziwną cieczą. Wbrew przeciwnościom interes działał. Klientela była skromna, a stołów w dobrym stanie niewiele. Milo i Fatum usiedli przy jednym. Blondyn skinął na kelnerkę. Dziewczyna w dwóch brązowych warkoczach i przeogromnym, falującym biustem podeszła do nich. – Lenioe, ja poproszę piwko. Będziemy mogli z tobą potem zamówić słówko? – zapytał grzecznie młodzieniec.
– Jasne! – wesoło przytaknęła. – A dla pana? – zwróciła uwagę na budzącego pożądanie mężczyznę i zawstydziła się od razu.
– Wodę z cytryną. Nie pijam piwa, to trucizna dla duszy.
– Och, doprawdy? Ma pan rację – kobieta złączyła ręce, jakby od razu została przekonana wysuniętą tezą.
– Farciarz... – Milo poczuł lekką zazdrość o wrażenie, jakie rycerz sprawiał na płci pięknej.
Lenioe zjawiła się szybko, podając zamówione trunki.
– Na koszt firmy – zalotnie mrugnęła i przysiadła się tuż obok Fatuma.
– Ten pan chce cię o coś spytać – blondyn wskazał na urodziwego najemnika.
– Zajmuję się sprawą napadów na kupców, toteż chciałbym zdobyć jak najwięcej informacji na ten temat. Oraz czy ta tawerna, skoro zostałem do niej doprowadzony, również została jedna z celów tamtej konkretnej dwójki.
– Rozumiem... – pochyliła się, aby mu szepnąć. Pokaźne piersi kelnerki wręcz wylały się i padły plackiem na blat. – Wczoraj późnym popołudniem zjawiła się u nas starucha Velvet. Była dla mnie bardzo arogancka i kiedy orzekłam, że jej nie obsłużę, zdenerwowała się. Rzuciła na nas przekleństwo i powiedziała, że zjawi się czarownica. Tak też się stało. Zniszczono nasz lokal, ale już dochodzimy spokojnie do ładu. Dziś rano byłam u tej jędzy, która to zaczęła. Uznała, że tylko jej amulety ochronią nas przed demonami. Kupiłam dużo – pokazała ruchem ręki na ściany, które przyozdobione były niczym innym, jak skrzyżowanymi kośćmi kury, uświetnionymi pierzem.
– Też kupiłem od niej ten talizman. Chroni kupców. Dużo sobie za niego życzy, ale działa. – Milo wyciągnął z kieszeni omawiany przedmiot.
– Żartujecie, prawda? Cwana stara baba wyłudziła od was pieniądze albo współpracuje z tamtą dwójką, a wy daliście się nabrać jak dzieci. Po prostu nie wierzę...
– Ale ona jest wróżką!
– A ja widziałem demona i zaczarowane oczy! – położył dłoń na sercu, jakby gotowy był przysięgnąć.
– Dobra, dobra... Czas zbierać się do pracy – Fatum wypił zawartość szklanki jednym haustem.
– Do pracy? Co zamierzasz?
Dlaczego muszę się wszystkim tłumaczyć... – przeszło mu przez głowę – Idę do tej waszej „wróżki”.
– Może jest stara i zgryźliwa, ale wszystko, co mówi, sprawdza się – kelnerka z przekonaniem broniła seniorki tego miasta.
– Chętnie to sprawdzę. Gdzie mieszka?
– Dam ci adres na kartce... – jasnowłosy chłopak podał mu kawałek papieru, który uprzednio zapisał.
Bez słowa odebrał kartkę, prześledził zapis na świstku i na odchodnym rzucił krótkim "żegnam".

 

* * *

 

Na pierwszy rzut oka wygląd domostwa nie cechował się niczym szczególnym. Jedyne, co było niezwykłe, to dłużąca się kolejka przed drzwiami. 
I ja mam tu czekać? – oburzenie w jego głowie zabrało głos. – Wykluczone.
Całkowicie bezczelnie przedarł się przez tabun ludzi i wdarł się do środka chaty.
– Ta stara bździągwa robi niezłe interesy – stwierdził, rozglądając się po gustownie urządzonym przedsionku.
– Koleś, kolejka jest! Na koniec!
Irytujące – skwitował cicho i ruszył dalej.
Nawet będąc już pod samym wejściem do pomieszczenia, gdzie staruszka udzielała prywatnych seansów nie było łatwo.
Kobieta akurat postanowiła umilić sobie czas wywarem z ziółek toteż przerwa, którą musieli odczekać jej zleceniodawcy żądni kolejnych wróżb, była kolejnym drażniącym etapem w dociekaniu prawdy.
– Jak ci ludzie mogą być tak głupi i ślepi? Tu na kilometr coś śmierdzi.
Wreszcie, gdy napięcie i rozdrażnienie sięgnęło zenitu, klamka poruszyła się, a zamknięte wcześniej drewniane skrzydło uchyliło drogę ku tajemnicy.
Wnętrze ozdobione było kolorowym kaszmirem puszczonymi od sufitu, tworząc nic innego jak cyrkowy baldachim w nieco krzykliwszym odcieniu. Kilka świec rozjaśniało bezokienne ściany i nieco przesadzone dekoracje.
Okrągły stolik był centralnym meblem pokoju, a osadzona na nim przezroczysta kula odbijała wachlarz barwnych tkanin.
Za nią siedziała, ubrana w cygańskim stylu, starsza pani. Na pierwszy rzut oka widać było, że wszystkie te zabiegi miały sprawiać nadziemskie wrażenie.
W chwili, gdy Fatum dotarł przed oblicze staruchy dojrzał, że posiada ona perukę, komicznie wymalowane czerwienią usta i zbyt mocno podkreślone oczy.
Miało się wrażenie, że chce wglądać młodo, chociaż zmarszczki i niepełne uzębienie zdradzało jej sędziwy wiek.
– Wygląda na to, że teraz moja kolej na "poznanie prawdy" – rzekł do niej, siadając naprzeciwko. – Jest pani na tyle wszechwiedząca, aby wiedzieć, kim jestem, czy muszę się przedstawiać?
Kobieta uśmiechnęła się tajemniczo, pokazując przerwę między zębami – Co cię tu sprowadza, przystojny młodzieńcze?
– Chciałbym dowiedzieć się paru rzeczy, jeśli można – spiorunował ją wzrokiem – po pierwsze, do ci strzeliło do głowy, żeby nasyłać wiedźmy na jakąś karczmę?
Starą heterę kompletnie zatkało. – Umiem rozmawiać z duchami i diabłami. Same chciały się zemścić w moim imieniu – wytłumaczyła bez skruchy i uśmiechnęła grubiańsko .
– Czy duchy zdradziły ci moje imię?
– Wśród duchów imiona są nieważne. Jeśli je sprowokujesz, pojawi się czarownica – wybrnęła, tłumacząc jak dziecku.
– A jak można je sprowokować? Jestem bardzo ciekawy. I co dla tych duchów jest ważnego?
– Bogactwo. Dobry człowiek powinien dzielić się z tym, czego ma za dużo – kobieta podrapała się po czole.
– Mam przy sobie czterysta dukanów, ale nie będę się nimi dzielił. Czy to może sprowokować duchy? A może raczej sprowokuje ciebie? – oparł głowę na łokciu, bacznie obserwując wiedźmę. – Dlaczego nie dzielisz się zarobionymi na tych oszustwach pieniędzmi? Rozdajesz bezdomnym, wspomagasz domy dziecka?
– Bredzisz, mój chłopcze... – próbowała sprytnie zmienić temat. Zaczęła machać pomarszczonymi dłońmi nad swoim narzędziem do wróżb. Jęczała coś przez chwile pod nosem. – Widzę! Widzę pasmo nieszczęść nad tobą. Fatum. – wzięła głęboki oddech. – Obrażasz mnie, ale ja, przewodniczka duchowa, jestem gotowa ci to wybaczyć. Oferuję swoją pomoc w postaci talizmanu. Kupując dwa, trzeci dostaniesz za połowę ceny! – zmieniła swój nastrój przechodząc do interesów.
Fatum... chyba nie trafiła – mruknął do siebie – Jakich nieszczęść? Lubię dostawać precyzyjne odpowiedzi, męczą mnie łamigłówki. I co miałaś na myśli mówiąc "fatum"? – zapytał. – Czas to sprawdzić.
Okazała zniecierpliwioną minę. – A może najpierw zapłaciłbyś za wróżbę, wtedy ci powiem, co zechcesz – oznajmiła otwarcie.
– W restauracji płacimy po zjedzeniu posiłku, nie przed, ani w trakcie – rzucił ripostą. – Jeśli nie udzielisz mi odpowiedzi, wyjdę stąd i powiem wszystkim, że jesteś oszustką – przewiesił ramię przez oparcie krzesła.
– Bluźnierco! Ja? Oszustka?! Naślę na ciebie wiedźmę, diabła i tabun duchów! – na posuniętej w latach twarzy pokazał się grymas złości.
– O! Może to właśnie to miała pani na myśli mówiąc "pasmo nieszczęść"? Bardzo, bardzo interesujące.
– Nie wierzysz w prastare widziadła? Ktoś powinien nauczyć cię, gdzie twoje miejsce! Sprawię, że zobaczysz demony, gdy tylko wyjdziesz z tego miasta! Może chcesz się przekonać, że nie żartuję?! – zagroziła wściekle.
– Pani chce mnie naćpać albo upić? Jakiś seans spirytystyczny z czystą wódką? Nie skorzystam, nie piję, nie palę, nie biorę.
– Nic z tych rzeczy, ale wyzywam cię na próbę odwagi. Poza miastem. W lesie. Wieczorem. Czeka na ciebie licho... – powiedziała tajemniczo, pocierając haczykowaty nos i szczerząc się złowieszczo.
– To teraz nic mi nie pokażesz? Jestem rozczarowany – westchnął ciężko.
– Prowokacja? Daję ci ostatnią szanse, aby wkupić u mnie ratunek od tego, co cię czeka – starsza pani udała niewzruszoną.
– Nawet lubię wpadać w tarapaty. Dlatego jeśli nie wydarzy się wystarczająco dużo, aby mnie zadowolić, wrócę tu i wymuszę na tobie więcej atrakcji – podniósł się. – Wychodzę i nie licz na zapłatę. Ciesz się, że żyjesz – uniósł głowę – Na razie...
– Pożałujesz tego! – wykrzyknęła swoim piskliwym głosem, emanując furią jak rozbudzony wulkan. 


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz 7 pazdziernika 2010, 13:55
klując - "ł"
parę grosza - to mi się nie podoba. "Parę groszy" albo "trochę grosza" byłoby lepiej.

Zastanawia mnie Twoje podejście do języka. Z jednej strony archaizmy: "wrota", "domostwo". Z drugiej - wulgaryzmy bardzo współczesne. To celowe?
Olivia B.
Olivia B. 7 pazdziernika 2010, 15:19
No, właśnie ja też zauważyłam to mieszanie stylów (i nawet chyba wytknęłam parę razy ;)). Trochę to dziwne... ;]
Olivia B.
Olivia B. 8 pazdziernika 2010, 12:28
nikt nie zawraca mu sobą głowy - bez ''sobą''

Trochę sporo w tym tekście ''których'', ''które'', ''którego'' itd...
Clairebible
Clairebible 9 pazdziernika 2010, 20:33
W sumie ten zabieg jest celowy, bo świat przedstawiony zupełnie odcina się od "naszego". To nie jest też w sumie tak, że akcja jest umiejscowiona w konkretnych ramach czasowych, przez co obowiazuje dane słownictwo (chociaż z tego, co kojarzę w bliźniaczej powiastce napisałam, że jest to na pewno rok 7 tysięcy +, ale realia świata są te same, bo to jest powiastka umiejscowiona w tym samym "świecie", tylko innym państwie).
W związku z powyższym (bardzo zagmatwanym...), ach co ja sie będę produkować na tyle, że w końcu nikt mnie nie zrozumie, mamy pomieszanie starego z nowym i jest to celowe, o. Krótko i na temat. Bo w sumie... jakby też patrzeć i trzymać się kurczowo tych zasad, powinnam pisać dialogi typu "Nasilnie żeś krasna, białogłowo" (w poprzedniej powiastce miałam postać ducha mówiącego po staropolsku, już mi trochę weszło w pamięć)
przysłano: 5 pazdziernika 2010 (historia)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca