Literatura

Gorsze zaświaty cz. 3 (opowiadanie)

Mimrod

Przygnębiająca, zdradliwa cisza nie dawała spokoju strażnikowi. Dłoń trzymał na rękojeści służbowego miecza, gotowy był go użyć. Wtem - sugestia dźwięku.

 

3


Rubieże. Usłane dywanem czerwonego piasku, żwiru i skał o ostrych krawędziach, zerodowanych poprzez nieustające wichury, niosące ziarenka pustyni. Gorące, suche powietrze, wiatr wzniecający tumany kurzu i pyłu, przesłaniający częściowo widok i drażniący oczy.
Grupa patrolująca okolice błąkała się między niewysokimi skałami, rozglądając się po jaskiniach, których tu nie brakowało. Czujki rozstawione na skrajach rubieży schowały się w ustępach skalnych, rozpadlinach, czy innych wygodnych do obserwacji miejscach. Oddział wreszcie rozdzielił się, by zwiększyć skuteczność poszukiwań. Im dalej w głąb Rubieży, tym więcej jaskiń i możliwych kryjówek.
Kameleon, ze względu na możność stania się przeźroczystym, wybiegł na przód, przed patrol. Skakał po skałach, by móc obserwować z wysoka, nad porywistą kurzawą, ewentualny ruch. Trzymał jednak kontakt wzrokowy z demonimi panami – patrolem Ghruby. Przycupnął na kolejnej, nie za wysokiej skałce, i przyłożył dłoń do czoła, by ocienić oczy. Maska na ustach chroniła przed pędzącym piaskiem, a oczy bez ochrony musiał mrużyć, co już powodowało pogorszenie widoczności. Mimo to, dostrzegł coś. Kilkadziesiąt jardów na wprost od jego obecnej pozycji.
Niewiele widział poprzez kurzawę, ale był święcie – tfu! – przekonany, że zauważył sylwetkę starca, w białej szacie i laską do chodzenia. Widział ów postać na moment, zanim schowała się za wysoką skałą. Dał na znak, że coś wypatrzył, wskazując miejsce zdarzenia. Oba oddziały ruszyły we wskazane miejsce, obchodząc teren dookoła, by uniknąć niespodzianek.
Kameleon dotarł pierwszy, ale się srodze zawiódł. Za skalą było pusto. Ani śladu starca. Choć akurat ślady po nim pozostały.
– No i co? – zapytał Krakusov. – Gdzie on? – strażnik wzruszył ramionami i rozejrzał się dokoła. Na koniec spojrzał na kameleona.
– Był tu – pokazał znikające w kurzawie ślady stóp. – Szedł stamtąd – wskazał wyciągniętym ramieniem. I jął iść w tamtym kierunku.
– Stój tu! – Krakusov spojrzał wzdłuż tropu pozostawionego przez domniemanego podejrzanego. – Idziesz ze mną, wy pilnujcie okolicę – wydał rozkazy towarzyszom z patrolującej grupy.
Ruszył niepewnie z miejsca, mając za plecami podkomendnego.
Krakusov nie zawsze był po stronie piekielnych. Los wplótł w jego historię zdradę. Wiele tysięcy lat temu, jeszcze przed Rachubą czasu, gdy wojna kończyła się kolejną wojną, Krakusov był obrońcą ciemiężonych ludów Ardanii. Był wielkim i sławnym wojownikiem, wielu okazywało mu szacunek i miłość, nawet uwielbienie – i świątynie. Nie był jednak ślepym sługą Niebiesich imperatorów i władców. Robił co trzeba, by chronić śmiertelnych, nie dlatego, że tak mu kazano. Czuł, że taka postawa była właściwa.
Pewien czarci despota, Shoe De Lava, potężny demon czystej krwi, zaproponował mu układ. De Lava zdominował więcej niż połowę Ardanii, ludów, jak i ziem. Powziął miliony niewolników do ciężkich prac, gdzie śmiertelność była niebotycznie wysoka. De Lava, jako poplecznik wielkiego arcydemona Infernusa, mógł się szczycić nie lada siłą, i władzą. Infernus, jak wiadomo, był równie potężny – jeżeli nie bardziej – co Cronos, stwórca i bóg najwyższy. Obawiano się więc gniewu arcydemona, władcy, który przebywał w swoim wymiarze, a który mógłby bez wysiłku zmieść życie z powierzchni Ardanii. De Lava proponował:
– Uwolnię wszystkich nędzników, w imieniu których tak mężnie walczysz i trzebisz moje armie! Uwolnię ich, bo ich krótkowieczność jest mi nie na rękę. Są słabi, żałośni, nie wiem jakim cudem Cronos chciał ich tworzyć! Nazywa ich swoimi dziećmi. Nie są niczego warci. Przyglądałem się im, wiesz, Krakusov? Nie są warci funta kłaków. Nie mają w sobie krzty przyzwoitości. Jeden drugiego sprzeda, ba!, zabije, by ukraść jego kawałek chleba! Są jak szczury, które plączą się u moich stóp. Nędzne robaki. Śmierdzące, parszywe chędożone śmieci! Nie przedstawiają żadnej wartości. A ty! Ty ich uwielbiasz? Tych tchórzy? Dobrze więc, zabierz ich ode mnie! Nie musisz nic robić, tylko… Mam warunek, oddaj swą broń, złóż ją na tym kobiercu, co przede mną leży. Wydam ci ich, bez gadania. Przysięgnij, że nie podniesiesz przeciw mnie nawet palca. Uwalniam wszystkie ciemiężone ludy z moich kopalń i obozów. Uwalniam tych, którzy nie chcą mi służyć. A jeśli nie dotrzymasz obietnicy… Infernus zgładzi was wszystkich!
Krakusov, widząc krzywdę i cierpienie, nędzę i śmierć, przystał na warunki. Niewolnicy i ciemiężeni zostali uwolnieni i przywróceni do swoich krain, pozostawiono ich w spokoju. Krakusov jednak nie był przekonany do dobroci De Lavy. Cronos także miał złe przeczucia. Arathanos, bóg przewrotnego losu, sprawił, że Krakusov wkrótce sromotnie żałował swego czynu. De Lava, powziąwszy Niebiesi oręż, jął pustoszyć z życia krainy Ardanii, nie dotrzymawszy słowa danego Krakusov.
Oszukany wojownik po raz kolejny stanął przed obliczem De Lavy, tym razem sam miał propozycję. Ofiarował swoją służbę, w zamian chciał, by ocalono śmiertelników. De Lava długo debatował z innymi władcami. Uknuli plan, który miał pogrążyć Niebiosa w rozpaczy. De Lava rzekł:
– Po raz kolejny się spotykamy, acz tym razem, to ty ofiarowujesz siebie, w zamian za życie tych nędzników. Powiedz, dzielny wojowniku, ile jesteś w stanie poświęcić? Ile mi zapłacisz za uratowanie tych robaków?
– Zapłacę każdą cenę – rzekł Krakusov zrezygnowanym tonem, oczy zaszły mu mgłą. Było mu już wszystko jedno. Widział zbyt dużo śmierci i cierpienia.
– Doskonale! – zaśmiał się szyderczo. – Doskonale. Spodziewałem się tego, rycerzyku. Skoro stać cię na wszystko… Zabijesz wszystkich generałów Niebiesich!
Cena De Lavy zszokowała Krakusova. Z początku nie chciał jej zapłacić…
– Wahasz się? Może będę mógł cię jakoś przekonać – zatoczył łuk prawym ramieniem, rozkazując swoim sługom, aby pokazali kartę przetargową De Lavy.
– Elaine! – wykrzyknął Krakusov rozpoznawszy swoją ukochaną.
– Czy teraz zrobisz, co do ciebie należy? – Krakusov chciał się rzucić na De Lavę, ale ten przewidział i taką możliwość. Wyjął więc z pochwy u pasa miecz armii Niebiesiej, i wycelował wprost ku szarżującemu wojownikowi. Ten zatrzymał się tuz przed sztychem miecza, zastanawiał się jakie ma szanse, prawdopodobnie wygrałby z De Lavą, ale obecność Elaine…
– Widzę, że zmądrzałeś – tyran kiwnął na strażnika, ten wyjął służbowy piekielny sejmitar i przytknął do piersi Elaine. – Moi wierni słudzy chętnie się z nią zabawią, Krakusov! – Strażnicy zarechotali i jęli baczniej się przyglądać pięknej bogince. Wojownik odruchowo spiął mięśnie by jej pomóc, ale strażnicy spoważnieli i przytknęli jej ostrza do gardła i brzucha. Elaine była od niedawna przy nadziei, nosiła w sobie dziecko Krakusova, jednak jej ukochany tego nie wiedział.
Aż do teraz…
– Chyba nie chcesz stracić swojego jedynego potomka? – De Lava długo patrzył na wojownika, odzianego w zbroję płytową, mieniącą się złotem, będącym unikatowym pancerzem sił Niebiesich.
– O czym ty…
– Nic nie wiesz? Ha ha ha! – despota wybuchnął szczerym śmiechem. – Nie powiedziałaś mu, Elaine? Cóż za niespodzianka, nieprawdaż? Jak się tatuś czuje? Wybacz, ale ziela nie zapalimy! – arcydemon drwił i szydził z wojownika.
– Elaine…? – Krakusov szukał potwierdzenia w oczach swojej ukochanej, zobaczył je we łzach. Dotknęła dłonią łona, i opuściła głowę. Strażnicy, wraz z despotą, ponownie zarechotali. Krakusov upadł na kolana, i puściły mu łzy. – Zrobię co karzesz, panie…
– Wiedziałem, że cię przekonam – De Lava patrzył na niego z egzaltacją, poczuciem nieograniczonej władzy.
Krakusov zabił generałów. Zabił i innych. Ocalił Elaine, ale na krótko. Niedługo po porodzie, Elaine została zamordowana, a dziecko zaginęło. Rozpowszechniła się wiadomość, że spalone zostało razem z matką, w płomieniach rozgorzałych z winy armii czarciej. De Lava tryumfował, a Krakusov popadł w niełaskę. Po Konferencji Pokrwawej został zesłany do piekła, trafił po raz kolejny w zdradliwe sidła De Lavy.
Jaskinia, z której prowadziły ślady, miała wąskie i wysokie wejście. Krakusov rozkazał towarzyszącemu strażnikowi, by poczekał przed wejściem. Sam zanurzył się w mroku jaskini. Trwało chwilę aż wzrok się przyzwyczaił do głębokiego mroku. Smuga jasnego światła przedostawała się przez wąskie wejście. Przygnębiająca, zdradliwa cisza nie dawała spokoju strażnikowi. Dłoń trzymał na rękojeści służbowego miecza, gotowy był go użyć. Wtem - sugestia dźwięku. Strażnik zatrzymał się, i czekał w bezruchu. Bardzo powoli i delikatnie jął wyjmować broń. Ujrzał, ni stąd ni zowąd, straszliwe węgliki. Krakusov gwałtownie zamachnął ostrzem, ciął od dołu po skosie w górę, ale przeciął jedynie powietrze. Węgliki Nieznajomego pojawiały się, to znikały. Za każdym razem w innym miejscu. Był szybszy niż Krakusov. Głownia piekielnego sejmitara gwizdała cicho, tnąc powietrze. Izra’al zręcznie i bez wysiłku unikał szybkich ataków strażnika. W końcu uchwycił za przegub rękę trzymającą miecz i wykręcił bez wysiłku, aż broń wypadła z dłoni. Strażnik jęknął, a Izra’al uderzył strażnika w brzuch tak mocno, że ten poszybował kilka kroków w dal. Izra’al, podszedłszy do zbierającego się z klepiska strażnika, zadał cios nogą w bok – leżący stęknął i potoczył się. Służbowy miecz, niczym zabawka, został złamany w silnych, błękitnych dłoniach. Metalowe części, wyrzucone w głębiny mrocznej pieczary, wzbudziły brzęknięcia, wzmocnione pogłosem.
Izra'al nachylił się nad strażnikiem, chwycił go pod zbroję i powoli, bez widocznego wysiłku podniósł go, by zrównać jego demonie, żółte ślepia ze swoimi węglikami.
– Cóż, niewiele zostało ze sławnego Krakusova – wyszeptał głosem pełnym lodowatych szpilek, włażących w najgłębsze zakamarki duszy – każdej duszy – po czym puścił go, a strażnik upadł bezwładnie.
– Nie jesteś człowiekiem… ani demonem! – odrzekł Krakusov, podnosząc się i zaglądając pod kaptur, skrywający twarz. – Ale podobno zabijasz demony! To prawda? Jesteś tym, którego szukamy?!
– Wiem, że zdradziłeś, sprzedałeś się. Proponuję ci odkupienie.
– Znowu układy… Dlaczego uważasz, że chciałbym z tobą współpracować? Nie jest mi tu źle, poza tym jak sam powiedziałeś, jestem zdrajcą. Wolę być razem z innymi szumowinami! Taka jest i będzie moja kara!
– Sprawa się tyczy de Lavy we własnej osobie. Myślę, że zechcesz mi pomóc.
Głucha cisza pomiędzy rozmówcami sugerowała, że Krakusov się namyśla. W końcu rzekł, pozornie zainteresowany, tonem konspiratora:
– Słucham.
– De Lava robi coś na boku, łamiąc tym samym ustanowienia zawarte na Konferencji Pokrwawej. Moim zadaniem jest przeniknięcie w jego struktury – nie osobiście, rzecz jasna. – Po dłuższej pauzie dodał: – Nie obrażę się, jeśli przez przypadek zginie.
– A to niby dlaczego? To nie byle chłystek z Margath! Pokonanie go, nie będzie łatwizną.
– Miałeś szansę i możliwości na zgładzenie tego… – zawiesił głos – trzeba by stworzyć nowe słowo określające despotę jego pokroju. Bo jest i hieną, i tyranem, i mordercą, i kanalią i wszystkim, co negatywne. Jest też kompletnym idiotą, a pycha z pewnością go zgubi.
– Skąd ta pewność? Mnie pokonałeś w tym drobnym starciu, ale ja od wieków nie parałem się prawdziwą walką. To miejsce mnie osłabiło.
– Fakt, nie jesteś już tym wojownikiem… jesteś jego marnym cieniem. Ale masz teraz szansę na odkupienie win, możesz wrócić na powierzchnię. Wiele się zmieniło. Kultura elfów pięknie rozkwitła… – zamyślił się na moment. – Sam zdecyduj. Tak czy siak wykonam zadanie. Wolałbym jednak nie przewracać tego miejsca do góry nogami.
Izra’al wyjął zza pleców wielki Niebiesi Claymore, legendarne ostrze generałów arcyaniołów. Potrafiło ciąć sznury magicznych istnień, w każdym wymiarze czasu i przestrzeni. Długa na dwa jardy głownia, zdobiona magicznymi runami, błyszczała, mieniąc się barwami złota i błękitu. Dwuręczna rękojeść i garda były bogato inkrustowane i przyozdobione złotem błękitnym, wytworem bardzo rzadkim, pochodzącym od bogów. Krakusov przeraził się nie na żarty. Izra’al podszedł do niego i spojrzał straszliwie na strażnika swoimi bladymi węglikami. Zdjął kaptur z głowy i rzekł:
– Liczę na ciebie Krakusov, nie zawiedź mnie, bo zginiesz. Choćbym miał cię szukać po całym piekle.
Krakusov przeżył szok. Nie był w stanie nic z siebie wydusić, nawet jęku. Patrzył tylko. Kaptur skrywał coś, co zdarzało się bardzo rzadko. Hybrydę. Mianowicie, Izra’al był synem demona i bogini. Krzyżówka jakże różnych od siebie istot, przyniosła na świat stworzenie, które ma zalety obu, a praktycznie żadnych wad. Ogromna, o potężnej muskulaturze, błękitnej cerze, i czarnych oczach z jasnymi, lśniącymi blado źrenicami. Z czoła wyrastały demonie różki, a włosy miał krótkie i prawie białe. Przenikliwym i zimnym wzrokiem zamieniał duszę w sopel, kłując serce strachem. Majestat boga i głos demona budził ogromną estymę. Był urodzonym wojownikiem, każdej kategorii. Mógł się mierzyć z każdym bogiem, czy demonem. Wyszedł z jaskini.
Demon, stojący na straży przed jaskinią, był już bardzo zniecierpliwiony zwłoką swojego dowódcy. Zaskoczyło go pojawienie się obcej, dziwnie wyglądającej postaci, uzbrojonej w niesamowitą broń. Zdążył jedynie sięgnąć rękojeści swojego miecza – Izra’al nie zastanawiając się ni zatrzymując, z niesamowitą szybkością ciął demona od góry w dół, połowiąc jego ciało. Ramię, dłonią uczepione rękojeści miecza, zostało oddzielone od reszty w okolicach łokcia. Członki i połowy ciała rozpadły się na boki, obryzgując zielonkawą, demonią krwią piasek wokół. Izra’al z kocią zwinnością dopadł resztę oddziału.
Jeden z podkomendnych Krakusova zauważył nadbiegającą sylwetkę – mignęła pomiędzy wystającymi piaskowcami niebieskawą aurą. Natychmiast dobył miecza i dał znak towarzyszowi. Gdy pozycjonował wzrok na ostatnią znaną lokalizację Nieznajomego, stracił życie – Izra’al ciął płasko jego tors, miecz strażnika wypadł z dłoni, a ciało, po uderzeniu o piach, rozdzieliło się. Krew kolejnej ofiary splamiła piach Rubieży. Kameleon, widząc co się dzieje, usiłował uciec pod zasłoną niewidzialności, ale wyjątkowy wzrok Izra’ala uchwycił jego ruchy. Poplecznik demonów zginął od precyzyjnego i szybkiego ciosu, gdy próbował wskoczyć na najbliższą skałkę. Jego pocięte ciało nabrało kształtów i kolorów, lądując w piachu, tym razem barwiąc je na czerwono – ludzką krwią. Izra’al wypatrzył ostatniego strażnika – ciągle patrolującego okoliczne tereny, który w ostatnim momencie przyuważył błękitnego wojownika. Izra'al z lekkością motyla dogonił zrywającego się do ucieczki demona. Ciosem trwającym mniej niż mgnienie oka odseparował jego głowę od tułowia – odskoczyła na stóp kilka w górę, a rozpędzone ciało ryło piach przez kilka kroków. Izra’al zniknął.


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Radosław Kolago
Radosław Kolago 11 sierpnia 2011, 10:27
"Grupa patrolująca okolice, błąkała się między niewysokimi skałami, rozglądając się po jaskiniach, których tu nie brakowało. " - wyjaśnij mi po co ten pierwszy przecinek.

"nie dotrzymawszy słowa danego przed Krakusovem." słowo daje się komuś, nie przed kimś, o ile się orientuję.

"Elaine była od nie dawna przy nadziei" - niedawna.

"Niedługo po porodzie, Elaine została zamordowana, a dziecko zaginęło." - zbędny ten pierwszy przecinek.

"De Lava tryumfował a Krakusov popadł w niełaskę." - tutaj z kolei przecinka brakuje.

"Nagle, sugestia dźwięku." - tutaj zamiast tego przecinka dałbym jakieś orzeczenie - np. "nagle pojawiła się sugestia dźwięku." albo "Nagle do jego uszu dotarła jakby sugestia dźwięku."

"Strażnik jęknął, a Izra’al uderzył strażnika w brzuch tak mocno, że ten poszybował kilka kroków w dal. Izra’al podszedł do zbierającego się z klepiska strażnika, i kopnął ko w bok – leżący stęknął i potoczył się. Izra’al podniósł upuszczony miecz strażnika i złamał go w połowie." - tutaj jest tyle powtórzeń, że aż przykro :(. *go
"Pokonanie go, nie będzie łatwizną." - zbędny przecinek.

"Potrafiło ciąć sznury magicznych istnień, w każdej przestrzeni czasu, czy wymiaru." - tutaj masz błąd logiczny - przestrzeń i czas to wymiary.

"Majestat boga, i głos demona budził ogromną estymę." - zwykle, kiedy w zdaniu występuje spójnik "i", nie trzeba dodawać jeszcze przecinka, chyba, że to "i" rozpoczyna nową myśl, czy kategorię wymieniania.

"Kameleon, widząc co się dzieje, pod zasłoną niewidzialności, usiłował uciec" - trochę namieszałeś, proponuję: "Kameleon, widząc co się dzieje, usiłował uciec pod zasłoną niewidzialności".
Radosław Kolago
Radosław Kolago 11 sierpnia 2011, 10:36
Straszny drań z tego de Lavy, taki typowy czarny charakter, wciąż knujący, wybuchający demonicznym, nomen omen, śmiechem, takie elementarne zło. Fajnie nakreśliłeś tych bohaterów, szczególnie przypadł mi do gustu Izra'al z tym niesamowitym mieczem.

Czekam na więcej.
Mimrod
Mimrod 11 sierpnia 2011, 12:48
Dzięki wielkie za takie cierpliwe poprawianie. Cieszy mnie fakt, że moje wypociny mogą się podobać.
przysłano: 9 sierpnia 2011 (historia)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca