Literatura

Pogrzebany (opowiadanie)

Jacek Riter

Prawie mu się udało. Brakowało dosłownie ułamka sekundy i nie zauważyłby jej na wystawie. Później, zabrakło mu również silnej woli, która wewnętrznym głosem powiedziałaby mu: „Idź dalej. Nie oglądaj się za siebie”, zwyciężając tym samym nieodpartą chęć potwierdzenia przypuszczenia, że to, co dostrzegł kątem oka, faktycznie jest egzemplarzem Pogrzebanego Francesco Moglinianiego. Całkowicie poddając się pragnieniu zaspokojenia ciekawości, z zapartym tchem odwrócił głowę w stronę księgarnianej szyby wystawowej i od razu rozpoznał znajomą, niebiesko-czerwona obwolutę.

 

- Pagina Nora, Neapol – szepnął do siebie. – Rok wydania 2004 lub 2008. Wydanie trzecie lub czwarte. – Doskonale wiedział, że po okładce nie jest w stanie ocenić, z którym z dwóch neapolitańskich wydań ma do czynienia. Za pierwsze, utrzymane w szarej tonacji, drukowane na kiepskiej jakości papierze, odpowiadała mała mediolańska drukarnia, która upadła na początku 1991 roku, niespełna sześć miesięcy po wypuszczeniu na rynek 5 tysięcy sztuk Pogrzebanego. Nie śmiał twierdzić, że to ten tytuł wpędził przedsiębiorstwo do grobu, ale ze zgromadzonych przez niego strzępków informacji jasno wynikało, że sprzedaż zaledwie dwustu egzemplarzy stała się gwoździem do trumny od jakiegoś czasu kiepsko prosperującej rodzinnej firmy. Za przygotowanie drugiego wydania, nie bacząc na marny los poprzedniczki, zabrała się w roku 1998 przykościelna oficyna ze stolicy. Grupa literackich zapaleńców, skupiona wokół ojca Velsempio, duszpasterza z Bazyliki Santo Spirito in Sassia, a prywatnie miłośnika dobrej, lecz nieznanej szerszemu gronu literatury, odkryła dzieło Moglinianiego podczas jednego z coniedzielnych politurgicznych spotkań przykościelnego Kółka Czytelniczego. Tajemnicza powieść, o której nikt z parafian-bibliofilów wcześniej nie słyszał, tak zainteresowała kleryka, że zaczął zabiegać o to, by opisana w niej historia ujrzała światło dzienne, mimo że sam nigdy nie przeczytał choćby jednej jej stronicy. W tydzień po tym, jak z balkonu Bazyliki św. Piotra popłynęło w świat papieskie błogosławieństwo noworoczne, w położonej nieopodal drukarni Oficyny Sanktuarium Miłosierdzia Bożego przyszło na świat 11 tysięcy zielonych woluminów opatrzonych godłem Oficyny i nazwiskiem autora. Według niepotwierdzonych źródeł około 7 tysięcy z nich wciąż zalegało w magazynie mieszczącym się w piwnicach bazyliki. Z tą niezbyt szczęśliwą historią drugiego wydania zapoznał go osobiście ojciec Velsempio, choć przekonanie kanonika do uchylenia choćby rąbka tajemnicy zajęło mu dobrych kilka miesięcy. Duchowny ważył każde słowo, długo zastanawiając się nad odpowiedziami na kolejne pytania. Miało się wrażenie, jakby spowiadał się z najcięższych grzechów. Resztki i tak niewielkiej chęci dzielenia się informacjami na temat tej konkretnej książki, opuściły sługę bożego w chwili, gdy został poproszony o skomentowanie plotek dotyczących ilości egzemplarzy zalegających półki piwnicznego magazynu.

 

- Proszę mi wybaczyć, ale ta kwestia chyba nie zasługuje na aż takie zainteresowanie. – Wyraźnie dał do zrozumienia, że nie ma już nic więcej do powiedzenia. - Niech mi pan uwierzy, każda chwila, poświęcona tej książce, to czas stracony. Bezpowrotnie – rzucił na odchodne, po czym szybkim krokiem ruszył nawą główną w stronę zakrystii, mijając po drodze liczne boczne kaplice. Zanim zniknął mu z oczu, przeżegnał się jeszcze, nie przyklękając nawet przed ołtarzem.

 

Musiało minąć kolejnych kilka lat, w trakcie których książka ponownie popadła w zapomnienie, zanim po raz kolejny została odkryta na nowo, przez następnego wydawcę. Pagina Nora, prężnie rozwijająca się firma z Neapolu, wyciągnęła wnioski z doświadczeń swoich niefortunnych poprzedniczek i trzecie wydanie Pogrzebanego ograniczyła zaledwie do 2 tysięcy sztuk. Dopiero, gdy wypuszczona na rynek w 2004 roku i wsparta raczej mało widoczną akcją reklamową partia sprzedała się w całości, podjęto decyzję o przygotowaniu kolejnego wydania. Zainteresowanie, jakim tytuł zaczął cieszyć się pod koniec 2007 roku, zaowocowało tym, że w maju 2008 roku do księgarń w całych Włoszech trafiło 35 tysięcy kopii dzieła Moglinianiego. Świeży Pogrzebany w nieznacznym stopniu różnił się od swojego poprzedniego, zaprezentowanego cztery lata wcześniej, wcielenia.

 

Stąd też Marco Pigliari, stojący przed wystawą księgarni przy Piazza dei Santi Apostoli, nie był pewien, czy za chwilę stanie się właścicielem jednej z 2 tysięcy czy też jednej z 35 tysięcy identycznych książek. Co do tego, że ją kupi, nie miał nawet najmniejszych wątpliwości. Pozbył się ich już niemal pięć lat temu, kiedy w ciasnym, zakurzonym antykwariacie Starego Giaccomo, Pogrzebany przyciągnął go po raz pierwszy. Zielona, podniszczona okładka przykuła jego wzrok w jakiś magiczny, hipnotyzujący sposób. Do dziś pamiętał tylko, jak wychodził z dusznego wnętrza sklepu ze zmizerowaną i ledwo trzymającą się kupy książką pod pachą. Co działo się od momentu, w którym zauważył ją na półce, do chwili opuszczenia przez niego antykwariatu? Nie miał, dosłownie, zielonego pojęcia.

 

Wziął głęboki oddech i popchnął drzwi księgarni. Od progu owionęło go ciepłe powietrze, w którym unosił się zapach świeżych książek - mieszanka farby drukarskiej i czerpanego, nie tkniętego ręką czytelnika, papieru.

 

- Czym mogę służyć? – zagadnął młody sprzedawca, odkładając na bok czytaną właśnie książkę. Na podstawie nazwiska autora i tytułu Marco zaklasyfikował ją jako skandynawski kryminał. Chłopak z kolei wyglądał mu na studenta, dorabiającego popołudniami i w weekendy jako średnio zaangażowany krzewiciel kultury ukrytej w słowie pisanym.

 

- Hm, poproszę Moglinianiego – nie spuszczając chłopaka z oczu, sięgnął do kieszeni po portfel. – Jest na wystawie – wskazał ręką pożądany przez niego egzemplarz w chwili, gdy sprzedawca kucał, by odnaleźć książkę na jednej z ukrytych pod szerokim stołem półek. Chłopak wyprostował się i spoglądając niepewnie na klienta, sięgnął po niebiesko-czerwony tom, leżący przy szybie. Zeskanował kod kreskowy i podał cenę.

 

- Zapakować?

 

Marco skinął głową i położył banknot na blacie biurka. Chłopak skończył pakować książkę i podał mu ją, wraz z resztą pieniędzy. Klient właśnie chował drobne do portfela, kiedy sprzedawca wygrzebał z półki kolejnego Pogrzebanego i położył go na wystawie.

 

- A niech to… – zaklął pod nosem Marco. – Tę, którą pan wyciągnął, też poproszę.

 

Student obrzucił mężczyznę badawczym wzrokiem, ale bez słowa sięgnął po książkę.

 

- Też zapakować – uprzedzając pytanie, przez zaciśnięte zęby wycedził Marco. Sprzedawca rzucał na niego ukradkowe spojrzenia, owijając kolejnego Pogrzebanego w szary papier. Drżący policzek był jasnym sygnałem, że kupujący toczy jakąś wewnętrzną walkę. Wreszcie, najwyraźniej poddając się, nie wytrzymał i wypalił:

 

- Ile ich tam jeszcze jest? Ile panu zostało?

 

Chłopak podał Marco zawiniątko i spuszczając go z oka dosłownie na ułamek sekundy, zajrzał pod blat stołu.

 

- Jeszcze jeden, ostatni egzemplarz. – Na jego spiętej twarzy malował się strach. - Ale mogę sprawdzić w komputerze, czy w magazynie nie mamy…

 

- Nie! – W oczach Marco płonęło szaleństwo, ręce mu się trzęsły. – Wezmę jeszcze tylko ten jeden. Niech pan, broń Boże, nie przynosi już nic z magazynu! – zagroził.

 

Z trudem wydobył z portfela kolejne banknoty i cisnął je na biurko. Sprzedawca niezdarnie zabierał się za pakowanie trzeciego już z kolei nabytku, ale Marco szybkim ruchem wyrwał mu książkę z rąk.

 

- Ten jest dla mnie – zachrypiał, jak gdyby to miało wyjaśniać jego dziwne zachowanie, po czym szybkim krokiem ruszył do drzwi. Nagle zatrzymał się z ręką na klamce, jakby coś sobie przypomniał. Studentowi, na samą myśl, że ten, najwidoczniej niezrównoważony psychicznie, typ postanowił jeszcze trochę się nad nim popastwić, ze strachu zaczęły trząść się nogi. Aby nie upaść, oparł się rękoma o twardy blat taniego biurka. Marco oblizał wargi i niczym automat rzucił:

 

- Dziękuję. Przepraszam. Do widzenia – i zniknął. Student głośno wypuścił powietrze, ocierając wierzchem drżącej dłoni mokre od potu czoło i ciężko siadając na obrotowym krześle. Po chwili zorientował się, że na ladzie leżą banknoty, za które ekscentryczny klient mógłby spokojnie kupić nawet dwadzieścia sztuk Pogrzebanego.

 

***

Paolo czekał pod jego domem już od dwóch kwadransów. Marco, zauważywszy brata, przyspieszył kroku i wepchnął rękę do kieszeni płaszcza. Nerwowo przebierał palcami, szukając w przepastnej przestrzeni kluczy do mieszkania.

 

- Tak, wiem, spóźniłem się – rzucił niecierpliwie, uprzedzając jego uwagę. Chciał unieść rękę w przepraszającym geście, ale jedna tkwiła w kieszeni, a ramieniem drugiej przyciskał do ciała kupione właśnie książki. – Coś mnie zatrzymało, przepraszam. – Klucze wciąż w najlepsze bawiły się z nim w chowanego.

- Jeśli to było coś o wymiarach  dziewięćdziesiąt, sześćdziesiąt, dziewięćdziesiąt, to ci wybaczam – rubasznie zaśmiał się Paolo. O ile Marco reprezentował sobą jedynie tradycyjnie włoskie elastyczne podejście do punktualności, to jego brat był Włochem pełną gębą. Cała jego filozofia życia zamykała się w prostym „Calcio, donna, pasta - sono tutti. Basta!”. Mógłby puścić w niepamięć nawet całą noc spędzoną pod drzwiami Marco, o ile przyczyną tego nietaktownego zachowania brata byłaby długonoga piękność, spędzająca z nim czas; romantyczny wieczór przy świecach lub dzika upojna noc w zaciszu sypialni – do wyboru.

 

- Niestety, nie tym razem – Marco wydobył wreszcie klucze i podał bratu książki. – Potrzymaj chwilę.

 

- Ech, a ty znów z tym… – skrzywił się Paolo. – Ani na tym oka zawiesić, ani za co chwycić. – Niedbale przekartkował pierwszą z książek, tę nieopakowaną, nie zwracając nawet uwagi na jej okładkę. – Każda strona taka sama. Wszędzie tylko literki i literki. Nie dziwię się, że mama się o ciebie martwi. Cały czas mi powtarza, że dzieci z tego nie będzie. – Klepnął brata w plecy i zaśmiał się głośno.

 

Kiedy weszli do środka, Marco wziął od brata książki i położył je na stoliku. Zaprosił go na kawę, ale Paolo odmówił.

 

- Właściwie, wpadłem tylko się pożegnać. – Widząc zaskoczoną twarz Marco, dodał tajemniczo – Jadę na tydzień do Sienny. Wiesz, mam kilka spraw do załatwienia. Pomyślałem… – przerwał na chwilę, a jego usta wykrzywił grymas bólu. Położył dłonie na ramionach Marco i spuścił głowę. – Obiecaj mi, że zaopiekujesz się mamą, jeśli nie wrócę.

 

Marco stał przez chwilę z otwartymi ustami, nie potrafiąc wydobyć z siebie choćby najmniejszego dźwięku. Nie wiedział, co ma o tym myśleć. Dlaczego jego brat miałby nie wrócić z Sienny? Czyżby wplątał się w jakieś ciemne interesy i obawiał się o swoje życie? A może podupadł na zdrowiu?

 

- Dobra, nabrałem cię! – wykrzyknął Paolo. Żart tak go rozbawił, że aż zaczął się zataczać, nie mogąc złapać oddechu.

- Nie jedziesz do Sienny?

- Jadę… he, he. To akurat… - aż krztusił się ze śmiechu - jest prawdą. Chciałem cię wystraszyć, że nie wrócę. – Otarł wierzchem dłoni łzy spływające mu po policzkach. - Dobra, muszę lecieć, bo przez to twoje książkowe zboczenie straciłem kupę czasu. A raczej nie liczyłbym na to, że maszynista pociągu do Sienny będzie dla spóźnialskich tak wyrozumiały, jak ja dla ciebie.

 

Marco przepraszająco wzruszył ramionami i zrobił skruszoną minę.

 

- Wciąż nie wiem, co ty widzisz w tych książkach. – Paolo stał już w progu mieszkania.

- Sam się przekonaj – Marco chwycił książkę i podał ją bratu. Ten przez chwilę przyglądał się jej z mieszanką znudzenia i niesmaku na twarzy. – Nie ugryzie – zapewnił go Marco. – Poza tym, jak masz się wynudzić w pociągu do Sienny, to równie dobrze możesz się nudzić, czytając.

 

Paolo chwycił książkę i wcisnął ją pod pachę. Kiedy podawali sobie ręce na pożegnanie, Marco życzył bratu przyjemnej podróży.

 

- Chociaż ciekawe to? – Paolo uniósł wolumin na wysokość głowy. – Pogrzebany – przeczytał tytuł z okładki. – Mam nadzieję, że dam radę po tym zasnąć.

- Podobno wciągająca – wyjaśnił Marco. – Chociaż, prawdę mówiąc, sam nie miałem jeszcze okazji jej przeczytać. – Wciąż nie rozumiał sposobu, w jaki Pogrzebany na niego oddziaływał. Z jednej strony, od pamiętnej wizyty w antykwariacie, za każdym razem, gdy ujrzał tę książkę w księgarni, czuł nieodpartą potrzebę jej zdobycia. Pragnienie było tak silne, że wielokrotnie wychodził ze sklepu z kilkoma egzemplarzami dzieła, odprowadzany do drzwi pełnym niepokoju lub zaskoczenia wzrokiem sprzedawców oraz innych kupujących. Z drugiej strony, czuł przed tą książką niezrozumiały dla niego samego strach. Bał się treści, jakie mogła w sobie kryć, a których jak dotąd nie poznał. Jednocześnie wierzył, że ta obawa, wzmagająca się zawsze z chwilą, w której brał do ręki jedyne literackie osiągnięcie Francesco Moglinianiego, wypływa bezpośrednio z jej magicznego, choć może raczej powinno się powiedzieć  „demonicznego”, przyciągania. – Właściwie, mógłbyś zrobić to przede mną i powiedzieć mi, o czym jest. – Marco nie miał wątpliwości, że Paolo nie podziela jego obaw. Jego brat z pewnością nie miał gęsiej skórki, gdy mijał jedną z księgarnianych witryn. Nie słyszał też zapewne cichego wołania, drgającego na granicy ludzkiej świadomości.

 

***

Prawie trzy godziny później, przechodząc przez korytarz, zauważył leżące na stoliku zawiniątka i od razu przypomniał sobie o pozostawionych przez niego dwóch egzemplarzach Pogrzebanego. Chwycił owinięte w papier książki, rozpakował je i z małej szafki wiszącej przy drzwiach wejściowych wydobył ciężki, sczerniały metalowy klucz. Otworzył drzwi do piwnicy, wcisnął włącznik światła i z literaturą w jednej dłoni i kluczem w drugiej ruszył w dół po schodach. Gdy już je pokonał, przeszedł do końca krótkiego korytarza i wcisnął klucz do zamka drzwi po jego prawej stronie. Przekręcił klucz, który głośno szczęknął w zamku, i po chwili stał twarzą w twarz z ciemnością. Ciarki przeszły mu po plecach. Jak zawsze, gdy tu przychodził. O mało nie upuścił książek, kiedy ciszę rozdarł dzwonek jego telefonu komórkowego. Wydobył go z tylnej kieszeni spodni i odebrał połączenie.

 

- Marco! – w słuchawce zadudnił wesoły głos Paolo. – Coś ty mi zrobił, łobuzie? – Zanim jednak Marco zdążył zapytać, jaką krzywdę wyrządził rodzonemu bratu, ten zagadnął – Podobno większość podróży spędziłem w towarzystwie kilku atrakcyjnych kobiet. – Marco odłożył książki na podłogę i wolną ręką zaczął macać ścianę pogrążonego w ciemności pomieszczenia. Kiedy wreszcie odnalazł włącznik światła, przekręcił go. Cztery jarzeniowe lampy, przytwierdzone do zawieszonego niemal pięć metrów nad podłogą sufitu, rozbłysły ostrym, niebieskawobiałym światłem, ukazując jego oczom kilka rzędów wysokich, drewnianych regałów. Niektóre z nich były szczelnie wypełnione książkami od najniższej, do najwyższej półki, na nielicznych znalazłoby się jeszcze miejsce na parę woluminów, zaś pozostałe świeciły pustkami.

- Podobno? – zapytał, schodząc do tego piwnicznego magazynu książek po wąskich, metalowych schodkach. Poprzedni właściciel mieszkania twierdził, że wcześniej był to jakiś skład, ale nie potrafił powiedzieć, co konkretnie tu przechowywano. Marco bardzo szybko przekonał się, że jest to doskonałe miejsce dla ukrycia przed światem skutków swej dziwnej bibliofilskiej pożądliwości. A trzeba przyznać, że skutki te liczyły już ponad dwa i pół tysiąca papierowych sztuk.

- Jak tylko pociąg ruszył, zacząłem się nudzić. Dookoła ani żywej duszy, więc sięgnąłem po tego twojego „Truposza” – ciągnął swoją opowieść Paolo.

- Pogrzebanego – poprawił go Marco, odnajdując na jednej z półek krótki ołówek. Przytrzymując barkiem telefon, otworzył po kolei każdy z dwóch trzymanych przez niego egzemplarzy. Oba pochodziły z 2004 roku. W obu, na pierwszej stronie wpisał ołówkiem datę ich nabycia, po czym zaczął rozglądać się za miejscem, na które mógłby je odłożyć.

- Tak – przyznał Paolo. – Zacząłem czytać… Strasznie słabo cię słychać – zauważył nagle – jak zza grobu. Gdzie ty jesteś?

- W piwnicy – odnalazł wolną przestrzeń na szczycie jednego z regałów. Odłożył woluminy na półkę obok i ruszył po rozkładaną drabinkę. – Wciągnęło cię? – zaśmiał się, dźwigając jedną ręką metalowy przedmiot.

- Na tyle, na ile może człowieka wciągnąć historia jakiegoś wariata – parsknął rozmówca.

- Wariata? – stęknął, stawiając drabinkę przy wybranym regale. – Poczekaj chwilę. – Odłożył telefon na jedną z wolnych półek, rozsunął drabinę na tyle, aby bez przeszkód mógł z niej dosięgnąć do miejsca, które go interesowało. Później zabezpieczył drabinę przed upadkiem, opierając jej koniec o przeciwległy regał, po czym chwycił w jedną rękę telefon, wcisnął książki pod pachę i pomagając sobie drugą ręką, ostrożnie stawiał kroki na kolejnych stopniach. – Dobrze, Paolo, o czym jest ta książka?

- O jakimś maniaku, który bez przerwy kupuje jedną książkę. W kółko tę samą, rozumiesz? – po raz drugi w ciągu kwadransa Marco poczuł ciarki na plecach. – Gdzie nie pójdzie, zawsze przylezie do domu z tą książką.

 

Marco próbował dowiedzieć się, jak brzmi tytuł tej książki, ale brat nie mógł sobie tego przypomnieć. Odłożył dwa tomy Pogrzebanego na ich nowe miejsce i szybko zszedł po drabinie.

 

- Jak się kończy? – zapytał drżącym głosem. Serce wyrywało mu się z piersi. Strach, który towarzyszył jego każdemu spotkaniu z dziełem Moglinianiego powrócił ze zdwojoną siłą. Właśnie zaczynał żałować, że namówił brata na tę lekturę.

- Co?! – Paolo najwyraźniej nie dosłyszał pytania. Odruchowo podniósł głos, prawie krzycząc w słuchawkę.

- Jak się kończy ta książka? – powtórzył i w tym samym momencie usłyszał za plecami głośny huk. Podskoczył ze strachu i niepewnie spojrzał przez ramię. Na podłodze leżał jeden z tomów Pogrzebanego. Obrócił się, podszedł do książki i podniósł ją z ziemi.

- Co to było? – usłyszał pełen obaw głos w słuchawce.

- Nic – rzucił krótko. – Powiesz mi wreszcie, jak się kończy ta przeklęta książka? -  Zabierał się właśnie do ponownego wdrapywania się na górę, kiedy pewien nieokreślony szczegół przykuł jego uwagę. Postawił stopę z powrotem na podłogę.

- Beznadziejnie. Kończy się po prostu beznadziejnie – zawiedziony ton Paolo świadczył o tym, że jest w pełni przekonany, co do swej opinii.

- A konkretnie? Co się dzieje na końcu? – Kciukiem trzęsącej się dłoni Marco otworzył niesforny tom na pierwszej stronie. Nie był to jeden z kupionych dzisiaj.

- Jak to na końcu. Facet ginie – wyjaśnił beznamiętnie jego brat. - Przywalony książkami.

 

Marco poczuł lodowaty podmuch, który owionął jego nogi. Huk zamykających się z impetem drzwi, jaki po nim nastąpił, zmroził mu krew w żyłach.

 

- Co tam u ciebie tak ciągle trzaska? – irytował się Paolo.

 

Marco głośno przełknął ślinę.

 


dobry 2 głosy
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Ata
Ata 13 stycznia 2013, 19:11
początkowo wydawało mi się, że stworzyłeś coś na wzór Zafón'owskiego "cmentarza zapomnianych książek"... jednak zakończenie nadeszło dość szybko. Nie mniej czytało się świetnie. pozdrawiam :)
Paulina Biczkowska
Paulina Biczkowska 16 stycznia 2013, 12:01
Bardzo dobry, sprawnie napisany tekst. Wciągający i jednocześnie bawiący się z oczekiwaniami czytelnika, powstałym po lekturze kilku pierwszych akapitów. Bardzo dobrze powstawiane przecinki 

Idea maniakalnego kupowania tej samej książki skojarzyła mi się z bohaterem granym przez Mela Gibsona w „Teorii spisku”, który namiętnie kupował „Buszującego w zbożu”.

Trochę drobiazgów do poprawy:

• »„Idź dalej. Nie oglądaj się za siebie.”, zwyciężając« – zdaniem które znajduje się w cudzysłowie, bez kropki na końcu;
• »Egzemplarzem „Pogrzebanego”« – tytuł albo kursywą, albo w cudzysłowie, nie ma sensu dublować jego wyróżników;
• „Rok wydania, 2004” – bez przecinka po „wydania”;
• „stała się przysłowiowym gwoździem do trumny” – „przysłowiowy” do usunięcia – wiadomo, że „stać się gwoździem do trumny” jest przysłowiem, więc nie ma sensu wprowadzać tego zwrot określeniem „przysłowiowy”;
• „szerszemu gronu literatury” – po „literatury” przecinek;
• „dzienne mimo, że” – „dzienne, mimo że”;
• „ruszył nawą główną na zakrystię” – „w stronę zakrystii”;
• „jasnym sygnałem, że mężczyzna” – sugerowałabym „kupujący”, żeby nie było wątpliwości, że chodzi o niego, a nie o sprzedawcę;
• „Niech pan broń Boże nie przynosi” – „Niech pan, broń Boże, nie przynosi”;
• „uprzedzając uwagę krewnego” i „Zaprosił krewnego na kawę” –– sugerowałabym „uprzedzając jego uwagę” i „zaprosił go” – jak dla mnie „krewny” jest zbyt odległym określeniem na brata (kojarzy się raczej z kuzynem, wujkiem albo kimś dalszym z rodziny, a nie z rodzeństwem);
• „wymiarach 90-60-90„ – „wymiarach dziewięćdziesiąt, sześćdziesiąt, dziewięćdziesiąt”;
• „Ani na tym oko zawiesić” – „oka zawiesić”;
• „nie będzie – klepnął brata” – „nie będzie. – Klepnął brata”;
• „Obiecaj mi, ż” – „Obiecaj mi, że”;
• „że nie wrócę – otarł” – „wrócę. – Otarł”;
• „wyrozumiały jak” – „wyrozumiały, jak”;
• „– Pogrzebany – przeczytał tytuł” – „pogrzebany” w cudzysłowie;
• „głośno szczęknął w zamku” – po „zamku” przecinek;
• „ciszę zburzył dzwonek” – sugerowałabym „rozdarł”;
• „wesoły głos Paolo” – po „Paolo” kropka;
• „niebieskawo-białym światłem” – „niebieskawobiałym światłem”;
• „Strasznie słabo cię słychać, –” – przecinek po „słychać” do usunięcia;
• „aby bez przeszkód mógł z niej dosięgnąć do innej” – „do innej” – niejasne, czy chodzi o drabinę czy półkę;
• „Co się dzieje na końcu? –Kciukiem” – spacja przed „kciukiem”.
Jacek Riter 22 stycznia 2013, 14:27
Poprawione. [Wreszcie]
Bardzo dziękuję za przeczytanie tekstu i przesłane uwagi i komentarze. Cztery razy można opowiadanie poprawiać, a i tak coś zawsze człowiekowi umknie. Cieszę się, że historia wciągnęła. Mam nadzieję, że wszyscy czytelnicy przeżyli ;)
Jacek Riter 29 września 2013, 16:51
Nie wiem, czy to akurat najbardziej odpowiednie miejsce na tego typu wyznania, ale, jak ostatnio gdzieś przeczytałem, "najlepsza promocja to autopromocja". Toteż korzystam i się autopromuję.
"Pogrzebany" wraz ze smokiem Wacławem wyszli poza Wywrotowy świat i (w towarzystwie trzech innych tekstów) trafili do "Sztuki zapisywania serwetek".
przysłano: 13 stycznia 2013 (historia)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca