Literatura

Złap szczęście na księżycu. (opowiadanie)

Rafał Wesołowski

Żegnam się z kumplami, jest już świt, słońce lekko świeci, głowa lekko boli. Zbieram się w całość i idę przed siebie do domu. Patrzę na zegarek przymglonym wzrokiem dostrzegam prawie czwartą rano na zegarku. W pijackiej zawierusze mknę promenadą, wokół plaża i poranek nastaje. Pomyślałem, że po drodze wejdę na molo, myśl owa przeszyła mnie całego i od razu mi ten pomysł podpasował, więc udałem się na przystań.
Pomost był długi na prawie sto pięćdziesiąt metrów i ani żywej duszy, żadnej pani czy pana biegających w świetle poranka. To dobrze, przynajmniej nie dostrzegą żadnej pijaczyny, którą jestem. Podła kreatura i jej misterny świat jeszcze się lekko chwiejący.
Cóż, taki szalony dwudziesty pierwszy wiek, ale to dopiero jego początek, druga dekada. Lipcowe poranki słynęły z święcącego jeszcze o poranku księżyca i wybuchającego niczym wulkan w Pompejach słońca. Gdzie tysiące pięknych kobiet i boskich dziewic znikło niczym płomień przytłumiony wrzącym potokiem rozgrzanej lawy, a szkoda.
Skinąłem głową sam do siebie na znak pijackiej żałości nad tym wszystkim. Ruszyłem przed siebie na koniec mola. Pozostało niewiele, chyba jakieś 30 metrów. Obraz raz chwiejny raz stały, lał mi się jak mleko przed oczami, lekki zefirek w powietrzu owiewał mą twarz.
 
- Cóż za piękny poranek. – wykrzyknąłem do pustego mola oraz ciągnącego dalej się morza.
Dotoczyłem się do końca. Przepiękny widok !!! Chodziłem wzdłuż barierki, aż dobiłem do słupa i się oparłem. Zapatrzony w piękno natury, czułem tą świeżość powietrza i odpływającą ode mnie woń papierosowego dymu. Jakaś kartka przykleiła mi się do pleców, sięgnąłem po nią.
 
 
- Co za cholerstwo, sprawdźmy co jest w środku. – kartka okazała się kopertą z jakimś niewyraźnym napisem. W środku były jakieś kluczki oraz napis, że mam je włożyć do bramki i przekręcić. Rozejrzałem się i spostrzegłem bramkę z miejscem na kluczyk. Zataczającym krokiem dobiłem do bramki i próbowałem trzy razy włożyć kluczyk aż się udało.
 
- No co jest do cholery – wsadziłem kluczyk i nic się nie działo. Nagle przypomniałem sobie, że trzeba go przekręcić i w pijańskim bełkocie coś przeklinałem przekręcając z wysiłkiem klucz.
 
Usłyszałem pewien głos, który oznajmił mi, że schody są w drodze. Nie wiedziałem o co chodzi, ale byłem ciekawy tego co się dzieje oraz co się wydarzy. Znużony, momentalnie usiadłem na drewnianych deskach mola i zacząłem przysypiać. Jak się okazało odjechałem w pijańskim zawrocie głowy, stoczyłem się niczym lew padający na step Afryki, aby odpocząć po ciężkim panowaniu. Jakieś dysharmoniczne dźwięki obudziły mnie, nie widziałem na początku nic oprócz błękitnego nieba, które było takie piękne i dziewicze, że nie chciało mi się wstawać. Jednak odliczyłem do dziesięciu i wstałem mozolnie. Spostrzegłem, że do tej bramki doczepiły się jakieś ruchome schody, które pięły się w stronę księżyca. Nie rozumiałem tego, ale to może jednak schody do mojego domu, cóż nie mam nic lepszego do roboty. Zatem przekraczam bramkę i stawiam pierwsze chwiejne kroki na schodach.
 
Porwało mnie w górę, z początku nie było widać żadnej osłony więc swobodnie mogłem wypaść. Kiedy owa myśl przeszyła mnie, to stanąłem prosto niczym żołnierz na baczność, lecz z czasem zaczęło mnie to już dręczyć, a strach mijał. Z kieszeni wystawała mi butelka czegoś wysoko procentowego zatem pociągnąłem sobie, gdyż ta rzeczywistość wjeżdżania na schodami ruchomymi gdzieś w górę daleko, była dla mnie czymś obłędnym.
Zacząłem patrzeć jak się oddalam od ziemi i mojego mola, które robiło się coraz mniejsze. Dodatkowo po dwóch minutach jazdy widziałem całą bliską mi okolicę, miejsce mojego upojenia się oraz miejsce gdzie powinien dotrzeć, lecz schody zabierały mnie w jakaś podroż.
Usiadłem nareszcie i zacząłem myśleć o moim życiu, jak to wszystko mijało. Myślałem o tym jak rok temu z znajomymi ukradliśmy krokodyla z ZOO i wsadziliśmy do chłodni w samochodzie oraz potem gdzieś pojechaliśmy. Dobrze, że to się zakończyło szczęśliwie, fartem mój kolega nie zamroził naszego kolegi, który się raczej tam gotował. To było piękne wspomnienie, szkoda ze mojej paczki znajomych nie ma tu teraz. Nagle przypomniała mi się moja kochająca rodzinna. Rodzice kiedy byłem młody rozwiedli się, ale wiedli dalej życie jako przyjaciele, którzy mieli własnych partnerów oraz byli szczęśliwi. Myślałem o tym jak kocham moją rodzinne oraz jaka szczęśliwa i rewolucyjna krew płynie w moich żyłach, ta upojnie słodka krew.
Każdy wampirek chętnie by ją wyssał .
 
 Moje rozmyślania zaczęły się i unosiły się dalej z tempem wzrostu chmur oraz innych cudów. Oderwałem się od myśli, gdy zobaczyłem lecące nad chmurami klucze ptaków, tak pięknie skupione w powietrzu, lecące gdzieś harmonijnie.  A ja pijak z butelka i czymś w kieszeniach siedziałem na schodach. Kiedy zakończyłem rozmyślania, pomyślałem żeby sprawdzić kieszenie. Najpierw znalazłem telefon i na tym zaprzestałem poszukiwań. Zasięgu oczywiście nie było, ale była jakaś muzyka, filmy i gry. Z znużenia tą podróżą odpaliłem jakaś grę w układanie kloców, doszedłem tam do któregoś poziomu, aż głupi klocem mnie przyblokował. Przełknąłem sobie pod nosem. Zacząłem myśleć czy te schody nie mogą jechać szybciej.
 
- Ja tu chyba mogę zapuścić korzenie, jak tak mam czekać. – Wstałem i spojrzałem w górę, pomyślałem że bieg to będzie ciekawe rozwiązanie i być może skutecznie przyśpieszy koniec tych schodów. Zatem mój mizerny bieg pod górę się zaczął, czułem się teraz jak rakieta, gdyż prędkości schodów i moich nóg się nałożyły. Sunąłem w górę niczym gepard po stepie, lecz zmęczenie nie brało mnie jakoś szybko. Przyjemnie się biegło, wiaterek owiewał, czułem się jak ten poranny biegacz, lecz kiedy mi się ona przypomniała zrzedła mi mina na twarzy. Spostrzegłem, że jestem tu sam na tych schodach i żadnych biegaczki nie widzę. Mój piękny stan upojenia podwyższył mi libido. Brakowało mi latających cycków urodziwej jak kwiat wiśni biegaczki. Na ich widok aż chciało się biegać, ale co tam ja pijaczyna w koszuli z butelką oraz naładowanym telefonem mogę poradzić.
 
Mknę sobie na górę, wokół chmury i nic innego, siadam ponownie, zaczynam szukać po kieszeniach, znajduję moją złotą papierośnice i wyciągam fajkę jedną z wielu oraz nasadzam na moją lufkę. Odpalam papierosa przypalając sobie palce co mnie pobudziło, usiadłem dalej. Ponownie wyjąłem moje urządzenie elektroniczne i puściłem sobie mój ukochany zespół, poczułem taki przepływ pozytywnej energii, że barkami na siedząco zacząłem lekko wywijać. Kiedy ostatni raz skipowałem na dół miałem nieodpartą ochotę popluć na dół i patrzeć jak ślina spada aż wreszcie znika z mojego pola widzenia, fajna zabawa, ale szybko się znudziła. Postanowiłem wyjąć jeszcze raz tą kopertę i wyjąłem kartkę ponownie. Przeczytałem całość w bełkocie na głos i dowiedziałem się, że jest w środku jeszcze pilot, przeszukałem kopertę i rzeczywiście był tam mały srebrny pilocik. Było na nim parę opcji, ale ja wybrałem szybsze tempo schodów oraz pozycję dla leżącego. Cała ta podróż była coraz bardziej nierealna, więc pociągałem coraz mocniej z butelki, aż sen mnie zmorzył.
 
Naglę mnie przebudziła nieodparta potrzeba fizjologiczna, spałem głową wgnieciony w podłogę więc słabo mi się spało i tak dalej leżałem. Myślałem o tym, że mam potrzebę, odwróciłem się z zamkniętymi oczami na plecy i jeszcze sobie leżałem. Otwierałem oczy co jakiś czas, ale widziałem jakaś nieregularna ciemność. Pomyślałem chwilunia, ale przecież w chmurach było jasno. Przetarłem oczy i podniosłem się do pozycji pół-leżącej.
 
- CO SIĘ DZIEJE ??!!??!!?! – Patrzę dokoła i nie dowierzam. Co się tu dzieje, na wszystkich bogów greckich, na tysiąc misek makaronu, czy ja jestem w kosmosie? Rzeczywiście znalazłem się w kosmosie i spostrzegłem, że dojeżdżam jakoś powoli do księżyca. Nie rozumiałem ani nie dowierzałem własnym oczom, lecz moja wierna butelka znów wystawała i dumnie się nią posiliłem. Dodatkowo w kieszeni środkowej miałem batonika i zacząłem go jeść niczym dziecko, które wyrwało je matce i zaczęło z prędkością światła je rąbać niczym bóbr jakieś drzewo nad stawem. Po piętnastu minutach przejadła mi się myśl, że jestem w kosmosie i usiadłem ponownie na tyłku z myślami o tym co bym zrobił jak bym wrócił do domu. Naglę poczułem,  że pośladki mnie bolą, bo coś zaczyna mnie ocierać. Wstaję i patrzę, że schody nareszcie się skończyły, lecz to mały fakt w porównaniu z tym, że wylądowałem na małym podeście na księżycu. Upojenie moje pozwalało mi jakość nie doznać szoku podczas tego magicznego pobytu tu, wyszedłem na jego piaski, po których gładko się chodziło. Nie rozumiałem faktu jak się tu znalazłem. Pokręciłem się przy schodach, lecz pomyślałem, żeby się rozejrzeć. Wyruszyłem w podróż po księżycu, zapalając papierosa i widząc po minucie zarys jakiegoś dziwnego obiektu…  

słaby 1 głos
1 osoba ma ten tekst w ulubionych
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Mithril
Mithril 7 maja 2013, 21:11
...farmazony
Ravaa
Ravaa 7 maja 2013, 22:30
...a nawet grafomania.

Mdłe. Hipsterkie. Bez polotu.

try again later
Usunięto 1 komentarz
przysłano: 7 maja 2013 (historia)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca