Literatura

Ten dzień (opowiadanie)

Carbo

- O ojcu już pewnie pan słyszał? - odparł, nie mając ochoty na zwykłe grzeczności. - Tak, współczuję Pawełku, twój ojciec był dobrym człowiekiem.
Zadzwonił telefon. On leżał i udawał, że go nie słyszy. Telefon jednak ciągle dzwonił, wiec wstał i podszedł do biurka. Spodziewał się tego. To dzwonił jego brat. Przez chwilę zastanawiał się czy odebrać. Wiedział, że to nic dobrego. Mariusz albo czegoś chce, albo ma jakieś złe wieści. Przeklął w myśli i odebrał połączenie.

- Dawno nie dzwoniłeś - powiedział bez ceregieli - czego chcesz?

- Jak miło cię słyszeć - ironia w jego wykonaniu brzmiała zwyczajnie chamsko - Nie robię tego dla przyjemności i to co mam ci do powiedzenia przyjemne nie jest.

- Daruj mi swoje filozofię i powiedz wreszcie o co ci chodzi - chociaż był niezwykle opanowanym człowiekiem sam dźwięk głosu jego brata wyprowadzał go z równowagi. - Jak zwykle chcesz mojego podpisu?

- Ojciec nie żyje! - usłyszał krótką odpowiedz.

- Ojciec! To nie możliwe, byłem u rodziców tydzień temu i czuł się znakomicie. Kiedy to się stało?

Wczoraj w nocy zaczął narzekać na ból żołądka, mama dała mu jakieś prochy, ale nie pomogło, więc pojechali do szpitala Wolskiego.

- Kurwa, dlaczego dopiero dzisiaj do mnie dzwonisz?

- Wczoraj były ważniejsze sprawy. Zresztą co cię to obchodzi, jesteś największym egoistą jakiego znam.

- Tak, bo nie dane ci było poznać siebie. - odłożył telefon, bo nie miał się zamiaru z nim dzisiaj kłócić.

Usiadł w fotelu z pilotem od telewizora w ręce i patrzył tępo na ścianę. Łzy ciekły mu po twarzy, a on tylko siedział i patrzył przed siebie. Dobrze wiedział, że to się musi stać, od dłuższego czasu miał takie przeczucie i za każdym razem kiedy patrzył ojcu w oczy widział w nich jego śmierć. Próbował się na to przygotować, jakoś oswoić z myślą, że ojciec niedługo umrze, ale w głębi serca miał na-dzieję, że dotyczy to bardzo odległych czasów. Podszedł do okna i dosyć długo gapił się na znajome podwórko. Zdarzenia o których już dawno zapomniał powróciły do niego świeże jak nigdy przedtem. Czuł każdym zmysłem swego ciała, czuł każdym kawałkiem swojej duszy swoje dzieciństwo i swego ojca. Banalny kawałek, że "ludzie tak szybko odchodzą" był dzisiaj dla niego najświętszą i jedyną prawdą.

Zadzwonił telefon. On stał i udawał, że go nie słyszy. Kolejna zjawa z dawno zapomnianego snu dawała o sobie znać.

- Tak, słucham! - powiedział nie bardziej smętnie niż zwykle.

- Paweł, mówi Marek Kapczycki. Dowiedziałem się dzisiaj od Mariusza, że zmarł wasz ojciec. Dzwoniłem rano, ale nikt nie odbierał.

- Widać akurat spałem, może srałem i nie słyszałem telefonu.

- Nie ważne. - wyczuł niechęć, ale nie chciał w takiej sytuacji prowokować sprzeczki - Chciałem powiedzieć, że jest mi bardzo przykro i jeśli tylko mogę ci jakoś, pomóc...

- Jasne, bardzo mi pomożesz gdy po trzech latach braku kontaktu przez kilka dni poudajesz mojego przyjaciela! - odłożył telefon i usiadł na podłodze, objął ramionami zgięte w pół nogi i siedział tak kołysząc się do przodu i do tyłu. Zrobiło się mu zimno. Sięgnął po papierosy leżące na stole i zapalił jednego. Wypalił połowę, po czym zgasił papierosa, wstał i wyszedł z mieszkania.

Furtka była zamknięta, więc wyjął klucze i otworzył zamek. W domu było zupełnie ciemno. Minął schody i poszedł w stronę zabudowań stojących z tyłu. Jeszcze tydzień temu te same stalowe drzwi wyglądały zupełnie inaczej. Inaczej wyglądała gilotyna do cięcia metalu stojąca pod orzechem i stare zardzewiałe kowadło miało swój sens bytu.

Dużo rzeczy nagle straciło sens.

Poszedł do ogrodu i usiadł na ławce. Ojciec bardzo często siadał na tej samej ławce, rozmawiał tutaj ze znajomymi i nie jedną flaszkę tutaj wypił. Za ławką leżała nie zakurzona jeszcze półlitrówka. Podniósł ją i obracał chwilę w ręce. Zaczął płakać. Rzucił butelką o ścianę budynku. Szkło rozprysło się na wszystkie strony niczym bańka mydlana. Spojrzał w stronę ulicy. Za siatką stała znajoma postać i patrzyła na niego parą litościwych oczu.

- Dzień dobry! - powiedział z uśmiechem. Uśmiechu się jednak pozbył, bo był wyjątkowo sztuczny i koślawy.

- Dobry, Pawełku! - odpowiedział starszy mężczyzna, - Dawno cię nie widziałem. Co u ciebie słychać?

- O ojcu już pewnie pan słyszał? - odparł, nie mając ochoty na zwykłe grzeczności.

- Tak, współczuję Pawełku, twój ojciec był dobrym człowiekiem.

- Tylko za dużo pił... - dodał bez namysłu.

- Tak, pił, ale przecież każdy pije.

- Ale nie każdy jest alkoholikiem.

- Nawet jeśli był to przecież pracował i zarabiał pieniądz.

- Czasem nawet przypominało się mu, że jest ojcem.

- Co by nie mówić, był dobrym człowiekiem...

-... i często stawiał flaszki. Nie oszukujmy się. - powiedział oschle - ja dobrze wiem co wszyscy mówili o moim ojcu.

- Może gdyby nie kazał płacić sobie piwem... - wyraz twarzy starca pokazywał z jakim trudem przychodzi mu łamanie tabu.

- A mi się cały czas wydaje, że ludzie szanują cię tylko wtedy gdy sam się cenisz. - odparł i spojrzał w kierunku niszczejącego budynku.

- Twój ojciec był dobrym człowiekiem - powtórzył starzec i odszedł w swoją stronę.

On słyszał dobrze słowa starca, ale pamiętał niejeden wieczór kiedy wszystko czego pragnął, to żeby jego ojciec nie żył. Pragnął tego za każdym razem kiedy dochodziło do kłótni pomiędzy nim, a ojcem albo Mariuszem i ojcem, nienawidził kłótni, bo w jego rodzinie do niczego one nigdy nie prowadziły. Zawsze padało dużo słów, a najgorsze w tym wszystkim było, że mimo wszystko wiele z nich było prawdziwych.

- Żałujesz go?

- Tak, był przecież moim ojcem - odrzekł po namyśle.

- I jesteś mu w stanie wszystko wybaczyć?

- A jakie to ma teraz znaczenie? - zawahał się - wybaczyłem mu wiele rzeczy już dużo wcześniej. - popatrzyli na siebie ze zrozumieniem.

- Ja mu pewnych rzecz nie potrafię nawet teraz wybaczyć - zaczęła płakać - nie potrafię zapomnieć tych kłótni, które prowokował po pijanemu, nie potrafię zapomnieć nocy, spędzonych na zastanawianiu się czy kiedyś wróci. Wiesz, jak mi było wstyd kiedy uświadamiałam sobie, że lepiej by było gdyby nie wrócił. Na samą myśl o tym uśmiechałam się w duszy. A kiedy wracał nad ranem byłam szczęśliwa, że jest i wściekła kiedy po raz kolejny obiecywał, że już tak nigdy nie zrobi. Robił to znowu, a ja przeżywałam to samo od nowa.

- Wiesz, że ja cię zawsze winiłem o to, że nic nie zrobiłaś.

- A co ja mogłam zrobić? - zapytała retorycznie, jej wzrok przeszył go na wylot i trafił w małego chłopca, którym on w gruncie rzeczy ciągle był.

- Mogłaś dużo zrobić. Mogłaś wyrzucić go z domu, albo kazać się leczyć.

- Leczyć!? - popatrzyła na niego z wyrzutem.

- Tak, leczyć! Chyba tylko wy dwoje nigdy nie dostrzegliście, tego co oczywiste było dla wszystkich. Pamiętasz jak Piotrek przyszedł i powiedział co myśli. Pamiętasz, co ja wtedy powiedziałem? Pamiętasz co powiedział ojciec? - patrzył jak jej znowu łzy napływają do oczu i tylko zastanawiał się czy na wspomnienie o ojcu, czy przez jego słowa.

Płakała, próbowała się opanować, ale efekt był odwrotny, łzy ciekły jej strumieniem po twarzy, przypominała starą kobietę, która nie zaznała w życiu szczęścia i na domiar złego straciła jeszcze męża. Czy takie było jej przeznaczenie? Trzydzieści lat ciężkiej pracy, nadludzkiego wysiłku; czy po to woziła taczkami cegły gdy budowali dom, czy po to napełniała cementem formy pustaków, gdy budowali zakład; czy po to oszczędzała każdy zarobiony grosz, który mogła wydać na siebie. Po co było to wszystko? Zęby usłyszeć teraz, że za słabo się starała. Utraciła swoją młodość, swoją kobiecość i figurę po to żeby własny syn wytykał jej błędy. Starała się, ale czasem nie miała siły, aby zrobić to co powinna.

- Kocham cię bardzo. - ostatni raz powiedział jej to kilka lat temu, dając kwiaty na dzień kobiet - Kocham cię, ale nie byłaś dobrą matką.

- Mylisz się! Byłam najlepszą jaką sobie tylko mogłeś wymarzyć.

- Ja dzisiaj na wszystko patrzę już zupełnie inaczej. Chyba tylko dzięki Bogu jeszcze żyję. Dla mnie zawsze będziesz winna wszystkich nieszczęść, które mnie spotkały. Nie zaprzeczaj. Nie chcę słuchać kolejnych kłamstw. - tym razem na dobre zaniosła się płaczem. On najpierw chciał do niej podejść i przytulić ją, ale się zawahał. Zawsze kiedy ona płakała chciał do niej podejść i ją przytulić, ale nigdy tego nie robił. Odwrócił się i odszedł.

Przed domem stał Mariusz. Palił kolejnego papierosa i uśmiechał się do siebie.

- Co tym razem jej powiedziałeś? - zapytał po chwili milczenia.

- Że była złą matką. - zauważył nekrolog wiszący na furtce. Dopiero po chwili gapienia się na kartkę uświadomił sobie po co ona tam wisi i co oznacza. - Kiedy pogrzeb? - zapytał sucho.

- W czwartek. Przyjdziesz?

- Jeszcze nie wiem. - spojrzał na Mariusza. Ten niemal promieniał radością - Idź już lepiej do niej. Powiedz jej, że jest dobrą matką. Może ci uwierzy i będziesz miał na razie spokój.

Mariusz zgasił papierosa i spojrzał na Jego smutną twarz.

- Namawiasz mnie do kłamstwa? - uśmiechną się i po chwili z szarmancką gwiazdora dodał - Może jeszcze będą z ciebie ludzie.

- Wątpię - uśmiechnął się także i poszedł w stronę furtki.- Mariusz! - zawołał za oddalającym się mężczyzną – Wiesz, że jesteś skurwielem?

- Mówiłeś mi to już tysiąc razy, może rzeczywiście coś w tym jest. - mężczyzna oddalił się i zniknął za domem.

- Może? - powiedział do siebie po cichu.

Wrócił do domu, zrobił sobie kolację, zwykłą, taką jak każdego zwykłego dnia. Usiadł przed komputerem, sprawdził pocztę, ale nie miał ochoty odpowiadać. Nie mógł się skupić na niczym, włączył telewizor, ale po chwili wyłączył. Siedział w ciszy. Miał wielką ochotę zadzwonić do Anki. Pomyślał, że Mariusz już do niej na pewno dzwonił, więc zrezygnował z tego pomysłu. Zastanawiał się do kogo może zadzwonić, z kim chce porozmawiać, Nikt nie wydał mu się odpowiedni, nie znał nikogo, kto choć raz jego wysłuchał.

Chodził po całym mieszkaniu i nie wiedział co ze sobą zrobić. Usiadł wreszcie na łóżku i zakrył twarz rękoma. Płakał i śmiał się na przemian. Podszedł do starej dębowej szafki i wysunął ostatnią szufladę. Miał tam wszystkie niepotrzebne rzeczy, których nigdy nie potrafił wyrzucić. Stertę szpargałów do której sięgał, gdy chwytała go melancholia. Emocjonalne śmieci odporne na wszelki psychoanalizy. Koślawe kawałki życia układające się na bardzo upośledzony obraz jego człowieczeństwa. Po kolei przekładał każdy przedmiot zamyślając się nad tym, który pasował do jego samopoczucia, a odkładając natychmiast ten, któ-ry miał inny charakter. Tysiące zdjęć tworzyło film widziany oczami reżysera. Kiepscy aktorzy w nim grali i scenariusz był do kitu, ale fakt, że był jego stanowił cały urok. Pamiętał każdy detal, każdy szczegół, wszystkimi zmysłami czuł zdjęcie, o każdym mógł historie opowiadać, a nawet jeśli tylko się mu wydawało, że wszystko pamięta, to i tak nie miało znaczenia. Dzisiaj coś wygląda tak, a jutro to sam będzie miało zupełnie inny kształt. Taki jest urok wspomnień. Widać czasem trzeba dorosnąć do tego aby zrozumieć pewne rzeczy.

Wstał wcześnie rano, aby przyszykować się na pogrzeb. Wyciągnął z szafy swój jedyny garnitur, a po pięciu minutach poszukiwania zna-lazł czystą, białą koszulę. Był z siebie zadowolony, bo nawet udało mu się dobrać odpowiedni krawat, z czym miał zawsze problem. Po godzinie prasowania, golenia się i mycia, przyszywania oderwanego guzika i ubierania, był już zupełnie gotowy i nie wiedział co zrobi ze sobą przez najbliższe trzy godziny, bo tyle zostało do pogrzebu.

Zastanawiał się ciągle czy w ogóle powinien iść. Postanowił, że pójdzie. Zwyciężyła ciekawość. Chciał zobaczyć kto z dawnych znajomych ojca się zjawi i co też będą o nieboszczyku mówić.

Siedział w swoim starym pokoju i wsłuchiwał się w radosne odgłosy stypy. Co jakiś czas ktoś otwierał drzwi i sprawdzał co z nim jest albo komentował nowe, bordowe zasłony. W kościele zjawiło się kilka osób, których nie widział od lat, ale też nie przyszło parę osób, które był pewien zobaczyć. Przeklął tych ostatnich w duchu. Porównywał z zaciekawieniem zmiany, które zaszły w pokoju od kiedy się stąd wyprowadził. Teraz zajmowała go matka, bo nie zawsze miała ochotę spać w jednym łóżku z mężem.

Do pokoju wszedł Mariusz i ze zdziwieniem dostrzegł napoczętą butelkę wódki, stojącą na podłodze obok fotela w którym siedział Paweł.

- Wydawało mi się, że ty nie pijesz alkoholu. - usiadł na przeciw niego na skraju łóżka.

- A mi się wydawało, że świat jest piękny, tylko trzeba spojrzeć na niego z odpowiedniej strony. - wymamrotał - Masz rację, ja nie piję.

- Jednak wdałeś się w ojca. - podsumował Mariusz - Jemu też najlepiej wychodziło oszukiwanie samego siebie. - podszedł do fotela i podniósł flaszkę.

- Zostaw! - zaprotestował, chwytając butelkę - Mam ochotę się dzisiaj upić.

- Dobra, ale Anka jest tutaj i chciała z tobą porozmawiać. Paweł spojrzał jemu w oczy i szybko odwrócił wzrok.

- Ja już nie mam jej nic do powiedzenia, sama przecież stwierdziła, że to pomyłka.

- Powiem jej to - stwierdził beznamiętnie - Powiem jej to wszystko, a ty siedź tu i czekaj na koniec swego marnego żywota - wyszedł i ze złością trzasnął drzwiami.

- "Jedyną stratą w miłości jest serca połowa skradziona, ufnemu w swej naiwności człekowi, więc kochaj lecz przeto pamiętaj, że serca nie tracisz jak z kieszeni grosza, którego przypadek z sakiewki wytrąca, a cała złośliwość jest Boga, że zsyła złodzieja na ciebie" -wyrecytował z pamięci, z zamkniętymi oczami.

- Nadal zajmujesz się moralitetami? - zapytał słodki kobiecy głos.

- Nie, już nie - odpowiedział nie otwierając oczu. Poczuł znajomy charakterystyczny zapach. - Widzisz to tyło niedochodowe i nie miało przyszłości...

- Zawsze ci to mówiłam - wtrąciła.

- Pracowałem potem dwa miesiące w pewnej zagranicznej firmie, ale ona się zwinęła, więc teraz nie mam co ze sobą zrobić.

- Przykro mi.

- Nie sądzę. - odparł natychmiast.

- Masz rację, nie jest mi ciebie szkoda, przykro mi, że zmarł twój ojciec.

- Powiedz to Mariuszowi, może się wzruszy. - dodał bez namysłu.

- Znowu pijesz? - powiedziała litościwie.

- Nie znów tylko ciągle.

- Trzymaj się. - odwróciła się i skierowała do drzwi.

- Papryczko?

Odwróciła się i uśmiechnęła.

- Tak!

- Dbaj o siebie.

- Dobrze Pawciu! - wyszła zamykając za sobą drzwi.

- Dbaj o siebie. - powtórzył cicho, spoglądając na butelkę wódki. Odstawił szklankę z alkoholem i zanucił:

- "Nie mów mi do cholery, że wódka to nie alkohol, świat zna takich którzy z tego kłamstwa uczynili swoje motto..."

Zamknął oczy, ujrzał zatarty obraz z przeszłości, swojego ojca pijącego herbatę. Uśmiechnął się do niego, a ten odwzajemnił uśmiech. Wstał i wyszedł bez słowa pożegnania.


niczego sobie 9 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
karolina i gosia
karolina i gosia 11 maja 2007, 17:27
to jest super,ciekawe,madre,czyta sie z zachwytem
karolina i gosia
karolina i gosia 11 maja 2007, 17:27
to jest super,ciekawe,madre,czyta sie z zachwytem
16 maja 2007, 19:24
gdfgdfgdgddfdgdgdfgdfgdfgdfgdfgdf
Aga
Aga 18 maja 2007, 16:43
bardzo życiowe opowiadanie
przysłano: 20 sierpnia 2001

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca