Literatura

Wojna postu z karnawałem /cykl: Nubijska Księżniczka/ (opowiadanie)

Quercus

Są bracia jeszcze surowszej reguły 
Niż konstytucja głodu, co nas je. 
--- 
I piszę wierząc, że mi starczy jeszcze znaków 
współczucia z każdym bratem co na wysokości 
swego osamotnienia też z wolna wyświeca. 
  
Rafał Wojaczek 
  
  
O cenną duszę Barnaby ścierały się w walce dwa żywioły; dobro i zło, asceza i hedonizm. Bezustannie trwała nierówna wojna postu z karnawałem. 
  
Kiedy więc nastawała Środa Popielcowa, udawał się na mszę w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego, sypał głowę popiołem i rozpoczynał – z lepszym lub gorszym skutkiem – coroczny epizod ascetyczny. Ostatni bastion umiaru i moralnej przyzwoitości, ostatnia przystań, w której mógł się schronić Barnaba przed szponami konsumpcji i hedonizmu, znajdował się na warszawskim Żoliborzu, w budynku zajmowanym przez Zgromadzenie sióstr józefitek. Siostra Luiza – pełniąca funkcję przełożonej – przyjmowała go na cotygodniowe spotkania. Relacja Barnaby i Luizy stanowiła najczystsze, najdoskonalsze odzwierciedlenie wczesnochrześcijańskiej agape jakie można sobie tylko wyobrazić. 
  
*** 
  
Poznali się przez przypadek na Rynku Nowego Miasta, a Barnaba opowiedział mi kiedyś, jak wyglądało ich pierwsze spotkanie. Siostra Luiza miała zwyczaj przesiadywać tam na ławce przez dwie godziny każdej letniej bądź wiosennej soboty. Zwykle spotykała się z którąś z dziewcząt, która przechodziła trudną drogę postulatu bądź nowicjatu. Przez rozmowę i cenne rady, realizowała posłannictwo pomocy w formacji. Wskazywała drogę, jak wytrwać w Chrystusie. Po dwóch godzinach, sama bądź w towarzystwie którejś z młodszych sióstr, wracała wzdłuż murów Cytadeli do domu zgromadzenia. 
  
Barnaba miał naturalną skłonność do nieszablonowych zachowań, kiedy więc zobaczył – po niemal godzinnej obserwacji – że na ławce obok starszej zakonnicy zrobiło się wolne miejsce, ruszył raźno przez plac, aby się przywitać. 
  
– Jestem Barnaba, katolik, zbłąkana dusza, pokorny sługa Pana Naszego – powiedział i wyciągnął rękę w kierunku kobiety. 
  
– Siostra Luiza – usłyszał w odpowiedzi. – W czym mogę pomóc? 
  
– To ja zaraz siostrze powiem w czym – rzekł Barnaba, wyprężył się jak struna i zaczął recytować. 
  
Za dużo pustych spojrzeń wdeptałem tu w ciszę 
Wierzchołków starych strychów legend cudzych okien 
Więc dziś łagodnie miasto odwet bierze mści się 
Rażąc mnie znad kopuły ognistym obłokiem 
  
To biegną na mnie wieże z betonu i spiżu 
Beczący łeb bezkrwawo mur ucina krzywy 
W wesołych łódkach dłoni ukryj nie Luizo 
Przed straszną konsekwencją martwej perspektywy 
  
– Luiza wysłuchała z uwagą, po czym uśmiechnęła się delikatnie i dodała w odpowiedzi. 
  
Lecz urok nie odwróci od skazańca pętli 
Zabitego spojrzenia długo krąży astral 
Bo kto dzieckiem w kolebce przed chimerą klęknął 
Ten młody zginąć musi przed toporem miasta 
  
– Nie wierzę! Nie wierzę!  Skąd siostra to zna? – zapytał Barnaba kręcąc głową. 
  
– Nie wydaje Ci się, Mój Drogi, że warto znać treść poematu zatytułowanego własnym imieniem. Nawet jeśli jest to imię zakonne? 
  
– Olbrzymi szacunek dla siostry. Nie wierzyłem, że kiedykolwiek kogoś takiego spotkam. 
  
– Już trzykrotnie w krótkim czasie powiedziałeś – Nie wierzę! – Co jest z Twoją wiarą synu? Co Cię trawi? Bo widzę, że Pan Bóg i Szatan nie rozstrzygnęli jeszcze  między sobą, do którego z nich należysz. 
  
– Co jest z moją wiarą? Ha! Dobre pytanie. A w co siostra wierzy? Jeśli mogę spytać? 
  
– Wierzę w Pana Boga. Mogę Ci również, Mój Drogi, powiedzieć w co nie wierzę. – Luiza uśmiechnęła się dobrotliwie i dodała. 
  
Nie uwierzę, mój drogi, że lew jest jagnięciem, 
Nie uwierzę, mój drogi, że jagnię jest lwem! 
Nie uwierzę, mój drogi, w magiczne zaklęcie, 
nie uwierzę w rozumy trzymane pod szkłem, 
ale wierzę, że stół ma tylko cztery nogi, 
ale wierzę, że piąta noga to chimera, 
a kiedy się chimery zlatują, mój drogi, 
wtedy człowiek powoli na serce umiera. 
  
Barnaba stał oniemiały. Oto stała się rzecz niebywała. W osobie tej starej zakonnicy, odnalazł wreszcie postać swojego kalibru. Z miejsca zafascynował się tą tajemniczą, mądrą kobietą. Luiza była jedyną osobą, w obliczu której był w stanie powściągnąć nieco swoją gargantuiczną retorykę. Rozmawiał z nią prosto i czysto. Bez łaciny podwórkowej, bez gry słów, bez niedopowiedzeń. Bez ironii i wyższości. A cytaty – z nich nigdy nie rezygnował – dobierał niezwykle starannie. 
  
Od tego momentu spotykali się regularnie. 
  
*** 
  
Luiza miała bladą i cienką jak pergamin skórę, wodnisto – błękitne oczy i bystre spojrzenie. Długie i smukłe palce – jak zwrócił mi uwagę Barnaba – predestynowałyby ją do gry na fortepianie. Była, jak na kobietę, bardzo wysoka. Chodziła wyciągnięta jak struna, pewnie stawiając każdy krok. Nosiła się prosto i z godnością. Łączyła w sobie pewną surowość w obyciu, trzeźwość osądu, oraz, zawoalowaną nieco, ale dająca się dostrzec, pogodę ducha. Na tle pozostałych mieszkanek domu zakonnego – nieco przaśnych i skołtunionych siostrzyczek – prezentowała się jak przedwojenna arystokratka. 
  
Kiedy Barnaba wracał potłuczony – faktycznie, bądź metaforycznie – ze zmagań ze światem, u Luizy znajdował przystań, gdzie mógł nabrać sił. 
  
Już tylko ty ty możesz spleść 
Dla mnie z ramion swoich koję albo sieć 
Już tylko ty otworzyć możesz drzwi 
I nie zapytać mnie o nic 
  
Chodź usiądź tu 
Bo tam za drzwiami 
Źli ludzie na mnie patrzą 
Żyletkami 
  
Poza tym dość szybko poczuł się w dużym żoliborskim domu jak u siebie. Dbał o aprowizację. Pomagał siostrzyczkom załatwiać wermuty i wina. Trudnił się drobnymi naprawami, a w sprawach wymagających najwyższej dyskrecji – jak wtedy, gdy do jednej z podopiecznych Luizy należało zamówić domową wizytę doktora Wypycha – pełnił rolę posłańca. 
  
*** 
  
Wojna postu z karnawałem trwała kilka lat. 
  
Nadszedł w końcu dzień, kiedy ostatni bastion ascezy i umiaru w życiu Barnaby zaczął kruszeć. Oczy siostry Luizy zaszły mętną poświatą; mętne stawały się również jej słowa i myśli. Kiedy przestała poznawać współsiostry oraz Barnabę, wiedzieliśmy, że jest naprawdę źle. Nadszedł w końcu dzień, w którym odeszła ostatnia strażniczka tej surowej reguły. 
  
Kiedy dowiedziałem się, że Luiza odeszła do domu Ojca, czym prędzej pośpieszyłem na Żoliborz. 
  
Otworzyła mi jedna z sióstr. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. W domu panował półmrok. W powietrzu mieszały się zapachy kadzidła, kurzu i starego drewna – mieszanka tak dobrze znana ze starych kościołów. 
  
– Nasza Luiza, Siostra Przełożona, zakończyła swoją posługę na ziemi i udała się w podróż ku Ogrodom Pańskim. Obudziła się ze snu życia. – poinformowała mnie szeptem siostra Bernadetta, która, zgodnie z zasadą starszeństwa, przejęła teraz funkcję wiodącą. 
  
Wszedłem do pokoju, gdzie siostra Luiza czekała na swoją Ostatnią Drogę. Scena, którą zobaczyłem, przywodziła na myśl obrazy pędzla Jacka Malczewskiego. 
  
Barnaba siedział w milczeniu.  Twarzą miał schowaną w dłoniach. Koło niego, na podłodze, leżał kolorowy bukiet. Grudki ziemi na dywanie, sugerowały, że kwiaty jeszcze chwilę wcześniej uświetniały jakiś warszawski klomb. Po chwili wstał, nachylił się nad Luizą i zdjął jej delikatnie białe nakrycie głowy oraz czarny welon. Siwe włosy, które spod niego wypadły, rozłożył na białej poduszce. Rozpiął kilka guzików swojej wojskowej kurtki, zdjął dość pokaźnych rozmiarów srebrny krzyż – widziałem go po raz pierwszy – i powiesił na szyi siostry. Schylił się po kwiaty i położył je w nogach Luizy. Grudki ziemi z charakterystycznym dźwiękiem, opadły na świeżo wykrochmaloną, białą pościel. 
  
– Ellenai, pokutnico, towarzyszko wygnania, dlaczego opuszczasz mnie, Anhellego? – zapytał łamiącym się głosem. 
  
Przez szparę między grubymi zasłonami przebijały się ostre promienie Słońca. Kurz wirował w powietrzu. A Barnaba, ten prorok, katolik i herezjarcha, nie uzyskawszy odpowiedzi, zwrócił się ku muzom. 
  
Uranio, siostro, sosno - tak ciebie nazywam 
Bo palcem pnia swojego ukazujesz niebo 
Wiatr co się w twojej czarnej grzywie zrywa 
Zacicha dołem. Siostro, wzywam ciebie 
  
Jak niegdyś wróżę w koronach z jemioły 
Abyś wytrwała w progu mego domu 
I strzegła kwiatu, owocu i pszczoły 
I serc co tutaj gasną po kryjomu. 
  
Uranio, muzo dnia ostatecznego 
Bogini końca, bogini trwałości 
Zniszczeń bogini i wszystkiego złego 
Stójże na straży domu i nicości. 
  
*** 
  
Pogrzeb odbył się na Starych Powązkach, wśród lip. Staliśmy z Barnabą w milczeniu. Byliśmy skupieni i poważni. Staliśmy prosto i godnie. Koszule mieliśmy zapięte pod szyje. Na szyjach mieliśmy krawaty. A potem zdjęliśmy krawaty i poszliśmy pić. 

 


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
przysłano: 17 kwietnia 2015 (historia)

Inne teksty autora


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca