Literatura

Postać (opowiadanie)

Anubis Raskolnikov

...patrzył się na mnie z tym szalenie irytującym poczuciem wyższości, z tym pogardliwym uśmiechem kota spoglądającego na bezbronną mysz szarpiącą się w pułapce; tymi oczami pełnymi mrocznej, zgubnej charyzmy. Nie cenił, nie kochał i nie bał się nikogo...
Patrzyłem na niego, spokojnie analizując jego pozornie niewinną twarz, jego jak zawsze dyskretne zachowanie. Był to mężczyzna młody i dość wysoki; dobrze ubrany. Na sobie miał ciemnozieloną elegancką koszulę ze sztywnym, prostym kołnierzykiem, czarne dżinsy, czyste, świeżo wyprasowane. Patrzył na mnie, lekki pogardliwy uśmiech w kąciku ust. Znałem ten uśmiech. Pusty śmiech człowieka przeceniającego swoją wartość.

Nie lubiłem go. Bardzo go nie lubiłem. Za każdym razem gdy go spotykałem, patrzył się na mnie z tym szalenie irytującym poczuciem wyższości, z tym pogardliwym uśmiechem kota spoglądającego na bezbronną mysz szarpiącą się w pułapce; tymi oczami pełnymi mrocznej, zgubnej charyzmy. Nie cenił, nie kochał i nie bał się nikogo. Przeżarty od środka przez mrocznego czerwia próżności. I dziś także patrzył się na mnie, lecz tym razem już się nie uśmiechał. Widziałem jednak nadal tą przeklętą pewność w jego oczach. Pewność, która mówiła, "ja cię dobrze znam, jesteś nic nie warty". Próżniak.

Oto człowiek już zupełnie zniszczony przez poczucie własnej potęgi, uwiedziony przez węża egoizmu, zatracony w świecie swojej mrocznej władzy. Stworzony z krwi i kości cień, mroczna plama na białym obrusie świata. Zaś im dłużej na tegoż człowieka patrzyłem, tym bardziej czułem kiełkującą złość w moim sercu; czarny płomień nienawiści tańczył na gruzach mego pękniętego serca domagając się manifestacji. Wyżerał moją duszę i nie pozwalał jej już na choćby chwilę ulgi. Jesteś próżny, pomyślałem patrząc mu w oczy, nie ważąc się jednak powiedzieć mu tego prosto w twarz. Jesteś śmieciem, który tylko zatruwa te społeczeństwo, niczego dla niego nie czyniąc. Pasożytem, który oplata niewinnych ludzi w sieć kłamstwa, wstrzykuje im jad fałszywej przyjaźni. Mrocznym Aniołem ściągającym ludzi na drogę samotności, bólu i cierpienia. Ilu ludzi zniszczyłeś swoimi kłamstwami? Ile statków omamiłeś, by rozbiły się o mordercze skały zaufania? Ile metaforycznych grobów cierpienia zdobi szlaki twoich wędrówek? Nawet się nie pytam. Boję się brzmienia, czy też treści twojej odpowiedzi.

Lecz on milczał. Może wiedział o czym myślę. Może potrafił zrozumieć moją nienawiść do niego. Ale nigdy nie okazywał żadnej skruchy wobec swoich czynów, ani wobec świata. Urodził się chyba bez sumienia.

Kiedyś starałem się go bronić, dostrzec w nim jakieś pozytywne cechy, spróbować go choć trochę zrozumieć, może nawet zmienić... Lecz wszelkie moje próby spełzy na niczym, wyśmiane przez ten parszywy wieczny uśmiech jego twarzy. On zawsze był moją nemezis; moją osobistą personifikacją zła i obłudy tego świata...

Staliśmy jakieś dwa metry od siebie. Patrzył mi prosto w oczy.

Ciekawe co on o mnie myśli? Może się śmieje? Może dobrze wie, jak bardzo go nienawidzę i jest to dla niego rodzajem sadystycznego spełnienia, dzikiej mrocznej radości? Może nawet teraz wyśmiewa się z mojej bezradności wobec niego, moich rozpaczliwych prób pokonania jego mrocznych pasji... To jednakże jest przecież nieważne. Nienawidzę go. Nienawidzę go z całego serca swego, z całej duszy swojej. Jest antytezą tego wszystkiego co zwykłem nazywać człowieczeństwem. Jakiszże szalony bóg dał mu prawo do życia? Jakaż mroczna siła pozwoliła wydać na świat takiego demona obłudy i fałszu? Czy jestże jeszcze sprawiedliwość na tym świecie?!? Nie, sprawiedliwość nigdy nie istaniała i istnieć nie będzie... Każdy taki jak on zbliża ten tak bardzo już zniszczony świat bliżej do gehenny, do ostatecznej apokalipsy. Każdy taki jak on, jest igłą wbijaną w już prawie martwą tkankę ludzkiej moralności. Nasz niegdyś piękny świat, niczym brudna laleczka voodoo, powoli rozkładana na elementy pierwotne, przez dzikiego i jakże szalonego szamana.

Patrzyłem na niego, może trochę nawet zdziwiony, iż nie zareagował na moje donośne milczenie, na moje wykrzyczane myśli. Może i byłem nawet trochę zawiedziony tym, że nie wyczuł, nie odgadł moich myśli... Przecież w wielu innych sytuacjach potrafił tak bezbłędnie wyczuć pragnienia i obawy innych ludzi i wykorzystać je przeciwko nim, pozwalając sobie na bycie tylko katalizatorem reakcji, którą dokładnie wcześniej przygotowywał. Reakcji mającej na celu auto-destrukcję jego ofiary. Bezlitosny w swojej mrocznej empatii.

I nagle pojawiła się myśl, piekielna i zaiste makiaweliczna w swojej prostocie: Zabić go...

Zabić... i na zawsze usunąć ten wrzód społeczeństwa z delikatnej powierzchni ziemi. Lecz czy to cokolwiek da? Jest przecież jeszcze wielu takich jak on... Tylko że on, on jest zagrożeniem także dla mnie. Póki on żyje, nie zaznam spokoju...

Mój tok myśli został przerwany. Zauważyłem, że jego ręka jest bardzo blisko kabury z pistoletem. Lecz ja wcześniej już trzymałem rękę na chłodnej metalicznej powierzchni broni. Był mańkutem, co w razie starcia dawało mi przewagę, której tak bardzo teraz potrzebowałem...

Patrzyliśmy na siebie uważnie, obserwując nawet najdrobniejsze i najdelikatniejsze ruchy, starając się odgadnąć, jakie pragnienia drzemią uśpione w niedalekiej przestrzeni między ręką a umysłem. W jego oczach po drwiącym wzroku pozostała już tylko dzika, krystalicznie czysta determinacja. Jego wyraz twarzy, jego oczy krzyczały do mnie, że wreszcie przyszła moja kolej. Teraz i mnie zabije, tak jak wielu przedtem... Teraz ja zginę, jak zgineli wszyscy jego przyjaciele, wszyscy którzy mu ufali.

I sięgnął po broń; nanosekundę później niż ja, wyciągając ją z kabury... Błysnęła stal, niesłyszalny oddech śmierci. Uniósł pistolet... i przez ułamek sekundy spojrzeliśmy sobie jeszcze raz w oczy, z wzajemną demoniczną nienawiścią, trzymając palce na spustach, powoli zaciskając je w ostatecznym akcie destrukcji.

Strzał.

Znikła jego twarz, znikła jego postać, lecz on... pozostał...

Niczym eksplodujący wszechświat umierających złudzeń, lustro rozbiło sie na tysiące krzyształowych odłamków mojego straconego życia...

3 Listopada 2001

USA, Nashville


niczego sobie+ 25 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Anonim
Anonim 14 września 2006, 22:19
Beznadziejne;) || Beznadziejne:)
KISZKA
KISZKA 14 września 2006, 22:21
Bardzo mi sie podoba!!!Bym chcal tak pieknie pisac jak ta poetka.Jest bardso piekna i pelna odpowiedzialnosci karnej
przysłano: 28 stycznia 2002

Inne teksty autora

Skrzywdzony
Anubis Raskolnikov
Burza
Anubis
Modlitwa
Anubis Raskolnikov
Dlaczego, czyli łzy
Anubis Raskolnikov

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca