Literatura

Milena (opowiadanie)

Beata A.

Ja kocham dzieci- rzekła i dziwny błysk pojawił się w jej spojrzeniu- Będę matką i żoną- odgasiła papierosa o poręcz fotela- Mama mówi, że zna takiego pana co się ze mną ożeni, bo jestem robotna...
Nie wiem, kiedy zorientowałam się, że my wszystkie; dziewczyny z jednej ulicy- dorastamy! Tylko Milena wciąż pozostawała dzieckiem. Była moją najlepszą przyjaciółką, już od czasów zabaw w piaskownicy. W szkole siedziałyśmy w jednej ławce. Niespodziewanie jednak Milenę przeniesiono do innej placówki.

- Twoja Milena będzie chodzić do szkoły dla przygłupów- zachichotała, któraś z dziewcząt.

Nie mogłam w to uwierzyć. Nauka nie szła jej dobrze, ale nie potrafiłam zrozumieć dlaczego od razu umieszczono ją ,,w takiej” szkole. Nasza przyjaźń nie rozpadła się jednak. Wciąż spędzałyśmy dużo czasu razem. Była mi bliska, jak siostra. Fakt, czasami Milena zachowywała się dziwnie; do kina zabierała ze sobą zawsze szmacianą lalkę, mimo, że wiek, w którym dziewczynki bawią się lalkami, miała już dawno za sobą, płakała też i na dwa dni zabarykadowała się w swoim pokoju, gdy na miejscu, w którym dawniej biegałyśmy po łące zaczęto budować nowe osiedle. Po ukończeniu szkoły podstawowej, przyjęto ją do zawodówki. Nie skończyła jej, gdyż za każdym razem, podczas praktycznej nauki zawodu w jednym z największych zakładów włókienniczych w mieście, uciekała z piskiem z hali produkcyjnej. Dostała rentę, a matka nauczyła ją , jak obierać ziemniaki, sprzątać mieszkanie i robić zakupy. Wydawało się, że Milena jest szczęśliwa w swoim świecie.

- Kim chcesz kiedyś być?- zapytała mnie, trzymając w jednej ręce papierosa, którym zaciągała się nieudolnie, a drugą przyciskała do piersi szmacianą lalkę.

- Nie wiem- odparłam- Kocham zwierzęta. Wybrałam weterynarię. Mam nadzieję, że będę im kiedyś pomagać.

- Ja kocham dzieci- rzekła i dziwny błysk pojawił się w jej spojrzeniu- Będę matką i żoną- odgasiła papierosa o poręcz fotela- Mama mówi, że zna takiego pana co się ze mną ożeni, bo jestem robotna...

- Milena- przerwałam jej- Nie możesz odgaszać papierosa w ten sposób- upomniałam ją- Od tego są popielniczki- wstałam aby podnieść niedopałek z pod fotela

- Jemu trzeba ugotować- ciągnęła dalej nie zważając na moje słowa- Urodzić dzieci- zamyśliła się na moment- Aha, koniecznie syna. Musi w przyszłości pomagać na gospodarce. Ja będę zajmować się domem i pracować w polu.

- Wyjedziesz ze Zduńskiej- Woli?- zapytałam zaskoczona

- Ty też wyjeżdżasz na te swoje studia- żachnęła się- Tobie wolno a mnie nie?

- Oczywiście, że ci wolno Milenko- powiedziałam łagodnie- Myślałam tylko, że wolisz być bliżej matki

- Nie wyjeżdżam daleko. To tylko parę kilometrów, wiesz za Borszewicami...Mama mówi, że będę miała zdrowo, świeże powietrze i w ogóle....

Milena opowiadała o tym z takim przejęciem, jak mała dziewczynka, która marzy o księciu z bajki i wierzy, że to wszystko się spełni i będzie żyła z nim długo i szczęśliwie. Wpatrywałam się w jej twarz z czułością. Wielkie niebieskie oczy, w których czasami pojawiała się zwierzęca dzikość, były przesłonięte dziwną mgiełką. Jasne włosy miała związane w kucyki nad uszami a rumieniec oblewał jej twarz. Wyglądała, jak dziecko i tylko szerokie biodra i obfity biust kołyszący się pod obcisłym sweterkiem zdawały się temu zaprzeczać.

- Czy znasz tego pana?- zapytałam, gdy skończyła snuć wizje swojej przyszłości

- Jeszcze nie- odparła- Ale widział moje zdjęcia!- dodała podniecona- Podobam mu się!- powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu, a rysy na jej twarzy wyostrzyły się- Nie wierzysz?!- wpatrywała się we mnie z nieufnością- Nie wierzysz, że mogłabym się komuś spodobać?!

- Uspokój się- próbowałam ją udobruchać- Jesteś piękną kobietą. Podobasz się na pewno wielu mężczyznom.

Wyprostowała się, wypinając swoje duże piersi do przodu.

- Naprawdę tak myślisz?- zapytała wciąż podejrzliwie

- Tak. Wydaje mi się tylko, że zanim podejmiesz tak ważną decyzję, powinnaś go najpierw poznać, no i chyba pokochać.

- Nie ma na to czasu- odpowiedziała- Matka jest bardzo chora. Powiedziała, że szybko musi mnie wydać za mąż, abym miała opiekę. Inaczej pójdę do ośrodka. Powiedziała, że to dobry człowiek.

Gdy wychodziłam, Milena zapytała:

- Przyjdziesz na mój ślub, prawda?

- Oczywiście- przytuliłam ją mocno do siebie- Przecież jesteśmy przyjaciółkami

- Fajnie- podskoczyła z radości- Bo wiesz, wesela to chyba nie będzie. Nie ma pieniędzy....rozumiesz?

Skinęłam głową. Jeszcze raz ogarnęłam wzrokiem pokój Mileny, który po brzegi wypełniony był pluszowymi maskotkami. W rogu stał wózek dla lalek, który pamiętałam jeszcze z dzieciństwa, wciąż przez Milenę używany. Nawet, gdy odprowadzała mnie do drzwi, nie zapomniała odłożyć tam swojej szmacianej lalki, przykryć jej kolorową kołderką i szepnąć, tak abym nie usłyszała: - Zaraz wracam mała. Tylko odprowadzę ciocię do drzwi. Potem zmierzyła mnie rozgniewanym spojrzeniem, domyślając się, że wypowiedziała te słowa zbyt głośno.

***

Milena tak, jak obiecała zaprosiła mnie na ślub, choć ja do ostatniej chwili nie mogłam w to uwierzyć. Nigdy dokładnie nie zastanawiałam się, co z nią jest nie tak. Niewątpliwie jednak była inna. ,,Czy takim osobom wolno zawierać związki małżeńskie?”- to pytanie nie dawało mi spokoju. Bez względu jednak na to jak brzmiała odpowiedź, Milena wyszła za mąż! Wyglądała, jak dziewczynka idąca do komunii świętej, w długiej białej sukni, z twarzą anioła. Pomyślałam, że wygląda tak niewinnie i, że pasuje do tego miejsca. W niezwykły sposób harmonizowała z mrocznym wnętrzem kościoła. Była jak dodatkowa płonąca świeca. Patrząc na nią, czuło się przypływ ciepła, który niwelował chłód ceglastych murów. Była taka piękna, świeża, nie nadpsuta przez zło, była nierealna...Czułam się dziwnie, w głowie kręciło mi się od atmosfery ceremonii, przesyconej niewytłumaczalną dla mnie magią, jakąś tajemnicą....To właśnie tego dnia, po raz ostatni rzuciła mi się na szyję z tą swoją dziecięcą beztroską, z naiwną radością.

- Czy wyglądam, jak księżniczka?- zapytała, gdy po zakończeniu uroczystości, składałam jej życzenia

- Wyglądasz, jak królowa- odparłam, a ona uścisnęła mnie jeszcze mocniej

Delikatnie odsuwając ją od siebie, podałam rękę mężczyźnie stojącemu obok; człowiekowi, w ręce którego, matka Mileny złożyła jej życie.

- Nie mieliśmy się okazji poznać wcześniej, ale życzę wam wszystkiego co najlepsze, na nowej drodze życia- wykrztusiłam z siebie, sparaliżowana jego lodowatym spojrzeniem.

Nie uśmiechnął się, nie podziękował, po prostu przesunął się w bok, aby ułatwić dostęp do siebie innym gościom weselnym. Bez słowa pociągnął Milenę za sobą. Od tej pory nasze spotkania z Mileną stały się sporadyczne. Zaglądała czasem do mnie w czasie poprzedzającym święta, gdy miała pewność, że jestem w naszym rodzinnym mieście, a nie na uczelni. Była jednak zupełnie inna, niż kiedyś: milcząca i zagadkowa. Słowa wypowiadała lakonicznie i tylko wtedy, gdy wytrącona z równowagi, chcąc uzyskać odpowiedź, krzyczałam:

- Milena, mówię do ciebie! Powiedz, chociaż: tak albo nie!

Wówczas odpowiadała:

- Nie wiem.

Czasami dodała jeszcze:

- Daj mi spokój.

Potem oplatała głowę rękoma i kołysała się w rytm niesłyszalnej dla mnie muzyki. Innym znów razem wpadła, jak burza do mojego pokoju, potrącając mnie na progu. Chwyciła leżący, na biurku brązowy notes i z całej siły cisnęła nim o podłogę. Potem stanęła pośrodku i ciężko dysząc, wydała z siebie przeraźliwy skowyt. Stałam osłupiała, wpatrując się w tę scenę z dziwnym poczuciem, ni to lęku, ni zażenowania. Gdy oswoiłam się z rozwojem wydarzeń, podeszłam do niej i energicznie pociągnęłam w kierunku kanapy.

- Usiądź i uspokój się- powiedziałam, zupełnie nie wiedząc co dalej robić- Powiesz mi co się dzieje?- zapytałam cicho i ku mojemu zaskoczeniu, Milena zaczęła mówić:

- On jest zły! Jego matka jest zła!- jej oddech stawał się coraz bardziej przyspieszony- Wszyscy oni są źli! On....on- jej ciało zaczynało drżeć, a oczy były dzikie, jak nigdy dotąd- On....Spalił moją lalkę!- wyrzuciła jednym tchem i znów z jej wnętrza wydostał się jęk; rozpaczy i nadludzkiego nieszczęścia. Był tak przeszywający, że czułam, jak stopniowo mnie ogarnia, paraliżuje. Milena chwyciła z całej siły włosy, wplątała w nie palce szarpała z taka siłą, że miałam wrażenie, że powyrywa je razem ze skórą. Nagle odwróciła się w stronę ściany i uderzyła głową, tak, że z nosa pociekła krew.

- Milena!- krzyknęłam przerażona a potem złapałam ją w objęcia, jak w pajęczą sieć, nie pozwalając się wyrwać.

- Twoja lalka miała duszę- szeptałam jej prosto do ucha- On spalił tylko obudowę. Jej dusza, jest teraz w innej lalce. Obiecuję, że ją znajdę i przyniosę ci. Słyszysz? Znajdę tę lalkę.

Jej oddech łagodniał, wciąż jednak drżała. Gdy uznałam, że jest w miarę spokojna, zwolniłam swój uścisk. Wstałam i przyniosłam z apteczki, jakieś leki nasenne.

- Masz- podałam jej tabletkę i szklankę wody - Zaśniesz i odpoczniesz chwilę. Potrzebny ci sen.

Wyciągnęłam z szafy koc i małą poduszkę. Pomogłam jej ułożyć się wygodnie i nakryłam ją kocem.

- Śpij kochana- powiedziałam czując ogromny przypływ czułości a potem delikatnie gładziłam jej prawy policzek.

Leżała zupełnie spokojna, wpatrując się we mnie wielkimi niebieskimi oczami

- Będę musiała wrócić- powiedziała powoli

- Nigdzie nie musisz wracać, jeśli nie chcesz- zatrzymałam rękę na jej policzku- Nie musisz- dodałam zastanawiając się, jak mogłabym jej pomóc. Jej matka zmarła, niedługo po ślubie. Wiedziała wcześniej, że ma raka. Teraz ja byłam jedyną najbliższą jej osobą, nie licząc męża i rodziny, o których nic nie wiedziałam, ale z zachowania Mileny mogłam wywnioskować, że dzieje się tam coś złego.

- Muszę- z zamyślenia wyrwał mnie jej głos- On coś o mnie wie! Coś bardzo złego! Powiedział, że to powie, jak nie będę go słuchać!- jej oddech znów zdawał się być szybszy, ale leki zaczęły już działać. Mowa Mileny stawała się coraz mniej płynna i powoli przeistoczała się w niewyraźny bełkot.

- Aleee, too...niee..mooja, wiiinaa....Oni, mniee zmuusilii...Wieerzysz mii?

- Oczywiście, że ci wierzę- odparłam- Śpij.

Wzrok miała błędny, powieki coraz częściej opadały i nie chciały się otworzyć. Zasnęła a ja siedziałam wpatrzona, jak śpi. Znów wyglądała, jak niewinny anioł; zmęczony niewinny anioł. Przypomniałam sobie czasy naszego dzieciństwa. Tak często się wówczas śmiała. Zapragnęłam, aby znów tak było. Oczyma duszy widziałam ogród, w którym szeleściły ciemno-zielone liście okazałych piwonii, niemal czułam zapach konwalii rosnących w cieniu wysokiego muru, słyszałam radosny głos Mileny, dobiegający z drewnianej huśtawki:

- Jest tak cudownie- krzyczała- Choć do mnie szybko! Rozhuśtaj mnie jeszcze wyżej i wyżej......Chcę lecieć do samego nieba......,, Mój Boże, co oni ci zrobili”- pomyślałam i w tym momencie rozległ się dźwięk domofonu.

- Słucham?- podniosłam słuchawkę

- Przyjechałem po Milenę- zabrzmiał zdecydowany, męski głos- Ma zejść!- powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu

- Może pan wejdzie na górę?- zapytałam nieśmiało

- Ma zejść!!!- ryknął do słuchawki

Podeszłam do kanapy, słyszałam bicie własnego serca. Delikatnie dotknęłam jej ramienia. Obudziła się.

- Przyjechał twój mąż- powiedziałam

Zerwała się w popłochu na równe nogi. W oczach, ponownie miała dzikość, zwierzęcą dzikość i nic poza tym.

- Milena- zaczęłam- Nie musisz z nim wracać, jeśli......

- Gdzie moje buty?- przerwała- Gdzie moje buty?!

- Stoją koło kanapy- wskazałam palcem- Milena, czy ty mnie w ogóle słuchasz?

Pośpiesznie założyła buty, przydeptując pięty i wybiegła z mieszkania, jak pies- niewolnik, do swojego pana. Tylko, że ona nie merdała ogonem z radości. Jej ogon, był podkulony ze strachu. Zostawiła mnie samą, jak się później okazało- na długie dwa lata. W ciągu tego okresu, tylko raz udało mi się ujrzeć ją z daleka. Targana złymi przeczuciami, dręczona wyrzutami, że zostawiłam ją samą na pastwę losu, zirytowana swoją bezradnością, wsiadłam do pociągu. Po kilkunastu minutach byłam na miejscu. Nie było tutaj nawet drewnianej budki udającej dworzec. Tylko dwa perony i z obydwu stron las. Szłam drogą pośród drzew. Dzień był chłodny i deszczowy. Niebo koloru szaro-burego, wyłaniające się czasami pomiędzy wierzchołkami drzew- nie nastrajało optymistycznie. Stare drzewa budziły niepokój. Gdy dotarłam na skraj lasu, ujrzałam kilkanaście gospodarstw. Podeszłam do najbliżej położonego. Stara, zgarbiona kobieta wskazała mi dom, w którym mieszkała Milena. Udałam się tam. Stara chałupa była otoczona drewnianym płotem. Na podwórzu, przy jednej z kałuż bawiły się dzieci; czworo chłopców. Na mój widok wszyscy uciekli, rozbryzgując wokół siebie błoto. Po chwili firanka w oknie poruszyła się i na krótką chwilę ujrzałam w nim, znajome już twarze dzieci oraz twarz kobiety. Nacisnęłam na klamkę przy furtce, ale drzwi postawiły opór. Niemal w tej samej chwili usłyszałam ujadanie psa biegnącego w moim kierunku. Instynktownie, cofnęłam dłoń.

- Czego tam?!- usłyszałam głos kobiety. Podążyłam za nim wzrokiem. Stała koło drzwi wejściowych z narzuconą na ramiona popielatą kurtką, znacznie ode mnie oddalona.

- Chciałam się zobaczyć z Mileną!- próbowałam przekrzyczeć intensywne podmuchy wiatru.

- A kto ona?- zawołała kobieta Rozejrzałam się na boki, nie wiedząc o kogo pyta, szukając wzrokiem trzeciej osoby.

- Przyjaciółka Mileny!- krzyknęłam, uświadamiając sobie, że zwraca się do mnie.

- To niech wraca do domu! Mileny nie ma! I niech, nie przychodzi więcej! Milena robotę ma! Na pogaduchy, to my tu czasu nie mamy panienko! Nam się nie przykrzy, tak jak wam w mieście!

- A mogłabym dla niej coś zostawić?!- krzyknęłam, a w wiatr wpadł mi wprost do ust

- Niech koło furtki położy, to się potem weźmie!- powiedziała wchodząc do domu- Do roboty trza się brać!- dobiegł mnie na odchodnym jej głos.

Nie zostawiłam podarunku koło furtki. Odeszłam i czułam się jakoś dziwnie. Przywiozłam dla Mileny lalkę, taką szmacianą, podobną do tej, którą miała kiedyś. Wypatrzyłam gdzieś na pchlim targu. Chciałam jej dać osobiście, zobaczyć, jak się cieszy. - ,,A może miała by tylko przez tę lalkę kłopoty?- pomyślałam- Znów by jej spalili? Zresztą nieważne, nie zostawię lalki w błocie” Obejrzałam się. Firanka znów się poruszyła: ,,-Pewnie patrzą czy intruz odszedł”- przeszło mi przez myśl. I nagle, ujrzałam twarz Mileny. To trwało ułamek sekundy, krótką chwilę. Znikła, tak szybko, jak się ukazała! Zziębnięta i w podłym humorze postanowiłam wracać. Gdy przechodziłam obok domu, graniczącego z lasem, ta sama kobieta, która wcześniej wskazała mi dom Mileny, zawołała:

- Niech panienka poczeka- dreptała w moja stronę, trzymając w jednej ręce wielki męski parasol, a w drugiej biały kubek.

- To ciepłe mleko- powiedziała odgadując moje myśli- Zmarzła panienka. Proszę pić- podała mi kubek- Prosto od krowy. Jedna się tylko ostała. Na własne potrzeby.

Objęłam kubek dłońmi. Poczułam przyjemne ciepło. Podniosłam go do ust, wzięłam duży łyk, potem drugi.

- Nie wpuścili panienki- zagadnęła mnie kobieta- Oni nikogo nie wpuszczają, ni zimą, ni latem. Psy chałupy strzegą.

- Dlaczego?- zapytałam zaciekawiona

- Nie wie panienka?- spojrzała na mnie podejrzliwie- We wsi ludzie gadają, że oni dziełuchy mordują -ściszyła głos- Tylko niech panienka, nikomu, ani słówka bo gotowi z nami to samo zrobić....- wykonała przy tym ruch naśladujący duszenie.

O mały włos nie wypuściłam kubka z ręki a chaust mleka, wpadł chyba, nie tam, gdzie powinien, bo zaniosłam się nieprzerwanym kaszlem. Kobieta wprawną ręką zaczęła klepać mnie po plecach.

- Jak to dziewczyny mordują?!- zapytałam, gdy pomogła mi wyjść z pokarmowych opresji. Wciąż nie wiedziałam o czym ona mówi. Rozumiałam aż za dobrze poszczególne słowa, gorzej było z poskładaniem sensu.

- Cii...- przyłożyła palec do ust- Nie tak głośno, bo kto usłyszy! Oni tam, na kupie mieszkają: babka z dziadkiem, Milena z tym swoim- wyliczała- Zygmunt ze swoją kobitą i najmłodszy- też ożeniony! A wszystkie dzieci, to chłopoki. Nie ma ani jednej dziełuchy. Rozumie panienka? Chłop potrzebny, bo trza w polu robić, ale baba to dodatkowa gęba do wykarmienia. Nie zrobi w polu tyle co chłop. No to, jak się rodzi dziełucha- to uśmiercają. Ja na własne oczy widziała, jak Milena z brzuchem ze trzy razy jeszcze chodziła. No a dzieci ni ma. Tylko, ten jeden chłopok.

- Milena ma syna?- poczułam się ze wszystkich stron bombardowana wiadomościami, na które zupełnie nie byłam przygotowana.

- A pewnie, że mo? Ale gdzie reszta?

- A pytaliście ich?- próbowałam znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie tego wszystkiego – Może oddali do adopcji, albo to były martwe dzieci?

- Pytaliśmy. Powiedzieli, żeby się nie interesować, bo psami poszczują. A potem babka dodała, żem zazdrośni, bo u nich same chłopy się rodzą- westchnęła- Ale my tu dobrze wiemy, co oni z dziećmi robią. Jeszcze za to zapłacą- dzieciobójcy! Niech panienka leci. Pociąg będzie za niedługo.

Podziękowałam za mleko i czym prędzej oddaliłam się od tej wioski. Nie poszłam jednak, na skróty przez las. Nie wierzyłam w ani jedno słowo tej kobiety, ale strach zdążył mnie opanować. Bałam się. W głowie kłębiło mi się, od wciąż nowych myśli, podczas, gdy stare też tam siedziały wykonując szaleńczy taniec. Nie potrafiłam przywołać ich do porządku. Było na to zbyt wcześnie.

***

Czas płynął i zacierał powoli wspomnienia tamtego dziwnego dnia. Wprawdzie próbowałam, to sobie, jakoś poukładać, ale nic z tego nie wychodziło i tylko niekiedy przed oczami stawał mi obraz Mileny mówiącej; ,,Ja muszę tam wrócić! Oni wiedzą o mnie coś bardzo złego!” Wspomnienie tych słów sprawiało, że czułam, iż stara kobieta ze wsi, nie koniecznie była wariatką. Nie chciałam jednak do tego wracać. Jeśli istniało jakieś wytłumaczenie, nie chciałam go znać. Być może podświadomie bałam się, że prawda mnie przerośnie. Pragnęłam zachować w pamięci obraz Mileny z czasów, kiedy była panną. Wraz z upływem czasu, straciłam nawet nadzieję, że ją jeszcze kiedykolwiek zobaczę i było mi z tym coraz lepiej. Myliłam się jednak. Pewnego dnia, gdy za oknem zapadał już zmrok, usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi; był natarczywy i nie ustawał. Podeszłam i otworzyłam je. Na progu stała Milena. Była potargana, w brudnej sukience z krwawymi wybroczynami na twarzy. Dostrzegłam, że prawe oko ma zalane krwią. Do piersi przyciskała z całej siły pomiętą reklamówkę.

- Co się stało, Milena?! - zapytałam przerażona, wciągając ją do środka

- Znów to zrobili- powiedziała patrząc przed siebie

- Kto zrobił i co?!- krzyknęłam

- ..........

- Milena! Odpowiedz!- pchnęłam ją w stronę fotela.

Gdy usiadła, chciałam wziąźć od niej torbę.

- Zostaw!!!- krzyknęła- To moje! Nie dotykaj!- przycisnęła ją jeszcze bardziej do siebie

- Zamordowali moje kolejne dziecko!- spojrzała mi prosto w oczy. Prawie nigdy tego nie robiła.

- Dłużej tego nie wytrzymam!

- Jak to zamordowali twoje dziecko?!- ciarki przeszły mi po plecach- Milena mów co się dzieje!- z oczu zaczęły mi płynąć łzy. Wiedziałam, że muszę poznać prawdę, że nie ucieknę przed nią!

- Gdy zaszłam z pierwszym, mój stary powiedział, że u nas wszystkie kobity w domu rodzą, to ja też urodzę- była spokojna, jakby opowiadała film, jakby to nie jej dotyczyło- Gdy złapały mnie bóle, jego matka kazała iść na strych, ukucnąć i złapać się grubego sznura. Wisiał taki. Do ust kazała włożyć szmatę i gryźć. Szybko poszło. Potem kazała do latryny, nie tej w domu ale na podwórzu, żeby reszta do szamba poleciała. Stary przyszedł, pomógł do chałupy wrócić. Powiedział:- ,,To dziełucha była, martwa. Nie będziemy we wsi gadać. Na pogrzebie się zaoszczędzi a jej i tak by nic nie pomogło” Ale potem straszył, że jak nie będę go słuchać, to do kryminału mnie wsadzi...Ja nie chciałam do kryminału- zaczęła energicznie kręcić głową- Ja nie chciałam do kryminału- powtórzyła Potem znów zaszłam i tak samo było. Sama już nie wiem ile razy. Tylko Wojtka mi żywego dali. Tylko jego- spuściła głowę, zaciskając z całej siły dłonie w pięści na trzymanej wciąż torbie- Wszystkie córki mi zabrali. Nawet lalkę spalili, bo też baba była.

Czuję, jak uginają się pode mną nogi, serce wali, jak oszalałe; dobrze, że wciąż mam łzy. Wmawiam sobie, że przynoszą mi ulgę.

- Tyle razy chciałam uciec- znów patrzyła gdzieś przed siebie- Ale dowód mieli. Trzymali te dzieci, aby mieć mnie w garści- nagle wyciągnęła przed siebie reklamówkę- Jedno mam- powiedziała- Innych, nie udało mi się znaleźć.

Moją uwagę przykuło jednak, ci innego. Z pod spódnicy Mileny zaczęła wypływać krew, grubymi strugami, po nogach....

- Mój Boże. Ty dzisiaj rodziłaś?!- krzyknęłam pragnąć, żeby to wszystko było tylko koszmarnym snem, modląc się w duchu o przebudzenie- Nie ruszaj się!- jak w amoku pobiegłam do drugiego pokoju. Chwyciłam za telefon, słuchawka kilkakrotnie wypadła mi z ręki, w pamięci zrobiła się luka. Nie wiem ile trwało za nim wykręciłam numer pogotowia. Nagle usłyszałam przeraźliwy krzyk. Ile sił w nogach pobiegłam do pokoju, w którym zostawiłam Mil-

enę, potrącając po drodze napotkane przedmioty. Pokój był pusty i tylko otwarte na oścież okno i falująca lekko od podmuchu wiatru firanka zdawały się mówić, że Milena nie wyszła stąd drzwiami. Bez pośpiechu podeszłam do okna. Na dole zgromadzili się już pierwsi ciekawscy. Otoczyli ją ze wszystkich stron, a ona leżała pośrodku, już nie tak niewinna, już nie tak beztroska....Odwróciłam głowę, zamknęłam oczy. Nie było w nich łez, choć tak bardzo były mi potrzebne. Musiałam stać tak dłuższą chwilę. W głowie dźwięczał mi sygnał karetki pogotowia, potem radiowozu, dobiegający z ulicy. Zarzuciłam płaszcz na plecy, zamknęłam za sobą drzwi i wolnym krokiem zaczęłam podążać schodami w dół.

***

Policja ogrodziła teren biało-czerwonymi szarfami. Jakiś fotograf robił zdjęcia. Tłum ludzi komentował wydarzenie, ale nie słyszałam ich słów. Poruszali bezgłośnie wargami Wszystko wyglądało, jak na niemym filmie. Nie było też kolorów. Czarna noc, szarzy ludzie, białe kitle i kłębiące się chmury zasłaniające światło księżyca. Przepchnęłam się bliżej i jeszcze bliżej. Dopiero wtedy zobaczyłam jedyną barwę tej nocy; intensywną i jaskrawą- krew! Krew Mileny! Jakiś policjant podszedł i w rękawiczce uniósł reklamówkę. Była pusta. Zawartość leżała rozsypana dookoła: kawałki zmumifikowanego tułowia, odłamki kości czaszki, fragmenty kończyn, kość udowa......Cały żołądek podszedł mi do gardła, tłum bezgłośnie zawył! Odwróciłam się i zaczęłam iść przed siebie. ,,Milena- przeszło mi przez myśl- anioł, który wpadł w sidła szatana. Na szczęście już wyzwolony” Poczułam ulgę!


wyśmienity 6 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Maciej Dydo Fidomax
Maciej Dydo Fidomax 3 kwietnia 2002, 01:24
jak dla mnie tekst dobry, ale już nie bardzo dobry.. co na plus.. wspaniale zarysowana tytułowa bohaterka, co na minus, to że opowiadanie traci rozpęd w momencie kiedy bohaterka odwiedza wieś.. do tego momentu nie przeżywałem już opowiadania, tak jak na ten przykład "nasienie" .. no ale kawał dobrej prozy jakby nie było.. polecam.
Justyśka 3 kwietnia 2002, 21:36
juz drugi tekst tej autorki ktory bardzo mi sie spodobal... nie porafie sprecyzowac ktory bardziej..... widzialam jeszcze 16 twoich tekstow ... z niecierpliwoscia czekam na kolejne publikacje...mam nadzieje ze beda rownie dobre
Tęcza 5 kwietnia 2002, 20:12
tekst jest szokujący i trochę nieprawdopodbny ale robi wrażenie
mroczny i ciekawy
nie wnikam w skladnie
zgodze sie z fidmaxem ze po odwiedzeniu wsi przez bohterke opowiadanie traci rozped...
zapominajka
zapominajka 20 kwietnia 2002, 20:15
to opowiadanie trochę mi przypomina polskie filmy dramatyczne, jest utrzymany w fajnym klimacie - podoba mi się
przysłano: 14 kwietnia 2002

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca