Literatura

Gołębie (opowiadanie)

Szluger

Z Nią od początku było inaczej. Czysto, dobrze. Głaskała go po głowie, pilnowała, żeby nie robił z sobą brzydkich rzeczy. Musiała przeczytać z tysiąc książek o okaleczonych psychicznie dzieciach, bo całe jej postępowanie zamykało się w planie : "oswój, ogrzej, każ-zapomnieć-o-przeszłości". Tani psychologizm.
Siedział przy stole w kuchni, zawzięcie smarując chleb brzoskwiniowym dżemem. Nawet nie był zły na siebie, że od miesięcy nie udaje mu się zaoszczędzić pieniędzy na coś bardziej wyrafinowanego niż słodka, pektynowa miazga. Nie miał wyrzutów sumienia, chociaż każdy dzień zaczynał się od dżemu i niezmiennie kończył się twardą bułką pokrytą brzoskwiniowym erzacem. Obrzydlistwo. Poza tym dżem budził skojarzenia z szarością i deszczem.

- Co robisz? - weszła do kuchni, ubrana w białą piżamę. W dłoni ściskała szczotkę do zębów.

- Jem.

- Znowu dżem? Weź mój pasztet, chyba, że już spleśniał. - obrzuciła wnętrze lodówki szybkim, badawczym spojrzeniem. - Ty w ogóle wiesz, czym żywisz się od pół roku?

- Wiem.

- Nie mów, że ci to smakuje. Przecież każdy normalny człowiek umarłby od tej twojej dżemowej diety...

- Mi jest dobrze.

Krótko, treściwie i sucho. Spojrzał w okno. Wczesna wiosna wybuchła krokusami na trawniku przed blokiem i wrzaskami dzieciaków, uganiających się za piłką. Dlaczego one tak się drą? Przytknął dłonie do uszu, jakby chciał sprawdzić, czy nie ulega halucynacjom...wydawało mu się, że jego uszy przyjęły formę niezależnych stworzeń, dwóch dziwnych zwierzątek, które usiadły mu na głowie i drą pazurkami delikatną skórę.

- Michał , co się dzieje?

- Nic. Nie powinno cię to obchodzić. Nikogo nie powinno! - podniósł głos do ostrego krzyku. - Nie rozumiesz? Wyjdź, zostaw mnie!

- Michał...to przez nią?

- Wyjdź.

Trzasnęła drzwiami. W kuchni pachniało miętową pastą, zmieszaną ze słodkawym zapachem brzoskwiniowego dżemu. Na dworze dwóch dryblasów goniło z piłką wkoło dziurawego kosza.

- Nie słyszeć...nie widzeć...nie...

Właściwie nie myślał o niej ani o niczym konkretnym. Od wielu miesięcy nie myślał. Nie czuł smaku potraw, nie rozpoznawał kolorów i nie wiedział, dokąd idzie. Potrafił stanąć na samym środku przejścia dla pieszych, po to tylko, żeby przekonać się, czy naprawdę słyszy. Miał wrażenie, że zmysłowe bodźce rozrywają jego ciało na pięć niezależnych całości. Wzrok nie współgrał z węchem ani dotykiem, czasami uszy zdawały się być martwe, a dłonie nie mogły ocenić faktury materiału.

Gnił.

Gdzieś w głębi wiedział, że tak właśnie obumiera istota ludzka. Powoli ucieka w wewnętrzny, zdezintegrowany świat i obija się o ściany w upiornym kalejdoskopie po to tylko, żeby zauważyć kompletny brak logiki i sensu...zarówno w świecie fizycznym jak i w królestwie urojeń. Dochodziło do chwil, kiedy nie wiedział, w którym świecie tak naprawdę przebywa. Zatracił zdolność rozpoznawania przedmiotów. W nocy nie odróżniał snu od halucynacji spowodowanych bezsennością. Niczego nie wiedział na pewno. Niczego nie wiedział.

Na uczelni przed pięć godzin jeździł windą. Zastanawiał się, co powiedzieć, kiedy będzie usiłowała wsiąść do windy i w końcu doszedł do wniosku, że chciałby wepchnąć ją w szparę pomiędzy metalową puszką windy a szybem w którym ściga się z amatorami schodów. Wypalił paczkę papierosów. Cały czas czekał, aż w pewnym momencie winda zatrzyma się, a on będzie mógł skulić się jej najciemniejszym kącie, wleźć pod wykładzinę na podłodze i umrzeć z głodu.

Zastanawiał się, czy przypadkiem miły ucisk w żołądku, kiedy blaszana trumna podrywała się górę, nie przypomina mu dłoni ojca - ciężkiego kloca, zrzuconego na ramię sześcioletniego dziecka, zanim rodzice wsiedli do tego przeklętego samochodu. Nigdy więcej nikt nie położył mu dłoni na ramieniu. Kobiety nie smakowały przeterminowaną szminką, jak usta matki pięć minut przed wypadkiem.

Nie żyli. Cóż z tego? Zostawili mu masę prezentów. Chorobę sierocą, chęć przebicia ściany własną głową, śliniącą się siostrzyczkę ze spodenkami wypchanymi pieluchą. Zniknęli bardzo szybko. Nie zdążył ich poznać, ale z drugiej strony poznał ich wystarczająco dobrze, żeby za nimi nie tęsknić. Skamieniał. Wiedział, że nie może pokazywać żalu za czymś ulotnym.

Płakał, kiedy nerwowo masturbował się w łazience, bezpieczny za zamkniętymi drzwiami, schowany pod poduszką, skulony w starej walizce, tnący się niewidzialnymi skalpelami. Siostra nie miewała problemów egzystencjalnych. Grała na flecie. Niewiele rozumiała i dlatego nienawidził mieszkania z nią. Wszystko dzieliła na dwie, nie zawsze równe części. Ze złości nawet nie zamykał drzwi do łazienki, w której co wieczór przeprowadzał swój mały rytuał - ściągał spodnie i całą swoją frustrację przelewał w pocieranie członka, podczas gdy z oczu kapały mu łzy.

***

Z Nią od początku było inaczej. Czysto, dobrze. Głaskała go po głowie, pilnowała, żeby nie robił z sobą brzydkich rzeczy. Musiała przeczytać z tysiąc książek o okaleczonych psychicznie dzieciach, bo całe jej postępowanie zamykało się w planie : "oswój, ogrzej, każ-zapomnieć-o-przeszłości". Tani psychologizm.

Pamiętał, jak po raz pierwszy utonął w jej sarnich oczach. Był nimi pijany. Brunatny miód najpierw wypełniał mu usta, a potem zastygł w bursztyn.

- Poczęstujesz mnie papierosem?

Paliła Marlboro mentolowe. A potem było jak w szkolnym wypracowaniu: wstęp, rozwinięcie, zakończenie.

Słuchał jej snów. Słuchał jej muzyki, wdychał atmosferę jej kompletnie nieprzytulnego mieszkania, studiował załamanie światła w jej szybach, kopał jej drzwi, szarpał na niej ubranie, pisał o niej wiersze, niszczył je, pisał na nowo, spalał się i odradzał. Wiedział, że to nieziemskie. Wiedział, że traktuje ją jak boginię, nie do końca będąc pewnym, czy dobrze robi. Miała na imię Emilia.

Miała, no właśnie. Uśmiercił ją w myślach.

- Jestem czarownicą. - powiedziała mu pewnego wieczora, kiedy leżeli w łóżku, było rozkosznie ciepło, a ulicą tłukły się ostatnie auta.

- Niemożliwe.

- Wiem o tobie wszystko, wiem jak ci pomóc, ale wiem też jak cię zniszczyć. To wszystko. Wiem poza tym, jak bardzo mnie kochasz.

Zrobiło mu się nagle bardzo zimno. Długie rzęsy Emilii rzucały na jej policzki dziwaczny, pierzasty cień.

- To za dużo powiedziane. Jestem z tobą, ale nie wiem, czy cię kocham.- warknął i zaczął się ubierać.

- Wiesz. A ja to widzę i wiem, gdzie wbić sztylet. Rozumiesz? Wiem. Nie uciekniesz ode mnie ani od tego, co chcę ci zrobić. Jesteś sierotą. Tobie łatwiej wbić sztylet.

- Przestań!

Jej głowa odchyliła się do tyłu jak gumowej lalce. Usłyszał śmiech.

- Byłaś dobra, dlaczego nagle chcesz być zła?

- Bo mam dosyć twojego służenia na dwóch łapkach. Nie, nie chcę z tobą zrywać, chcę cię po prostu zniszczyć. To będzie lepsze od najlepszego orgazmu.

- Emilia...

- Postanowione.

Następnego dnia wszedł do jej mieszkania w momencie, kiedy zmieniała plecy jakiegoś czarnowłosego chudzielca w plątaninę krwawych krech. Rżnęli się do upadłego.

Właściwie nie wiedział, co było straszniejsze. Świadomość, że zraniła go z premedytacją, czy też obecność obcego faceta w jej pochwie i ten rozkoszny śmiech. Długo wymiotował na korytarzu. Rozbił głową szybę , żeby zagłuszyć się fizycznym bólem. Rodzice znowu wsiedli do przeklętego auta, ojciec położył mu na ramieniu zmasakrowaną rękę, a matka pocałowała go w usta i zakaziła smakiem krwi.

Trumny były zamknięte. Nie widział ich ciał. Mógł sobie tylko wyobrażać, jak wyglądali. Przez kilka miesięcy domalowywał im na zdjęciach czerwone szramy, ale podświadomie wiedział, że w chwili pogrzebu nie mieli już twarzy.

- Dlaczego? Mamo, tato...dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?

Sturlał się po schodach i zarył w brudną wycieraczkę, a potem była już tylko krew zmieszana z kurzem i śmiech Emilii.

Siostra obmywała mu twarz swoimi wspaniałymi palcami flecistki, a on miał wrażenie, że uszy powoli odrywają mu się od głowy i zaczynają trzepotać skrzydełkami jak dwa małe wróble. Jestem sierotą, nie mam rodziców, jestem małym chłopcem...

Kiedy tylko minął ból głowy, poszedł do łazienki i przed lustrem powoli zrobił swoje przedstawienie. Nie płakał. Wył jak pies.

***

Wysiadł z windy i wybiegł na dwór, wprost w objęcia brzydkiej, wilgotnej wiosny. Powietrze pachniało spalinami i mokrą ziemią. Na chodniku kilkanaście szarych gołębi walczyło o kawałek obwarzanka.

Przykucnął tuż obok nich, kilka spłoszył, ale lider pojedynku pozostał niewzruszony. Trzymał w dziobie kawał ciasta, a jego małe, czerwone oczka lśniły.

- I co? Myślisz, że już jest twój...tak? Że zaniesiesz go do swojego pierdolonego gniazdka i zjesz z żoną, co? Dupa, powiem ci. Wielka, gruba, ohydna dupa.

Gołąb zagapił się i w tym momencie jakaś szara, kulawa karykatura ptaka wyszarpnęła mu z dzioba zdobycz.

- Widzisz? To tak jak ze mną. Myślisz, że wszystko jest dobrze, a tu nagle...wielka, gruba, ohydna dupa. - wstał i zamachnął się nogą, jakby chciał kopnąć gołębia.

Ptaki spłoszyły się, odskoczyły metr dalej, ale obrabowany grzywacz nawet nie mrugnął. Przeczył naturze. Michał zamachnął się nogą jeszcze raz i dopiero wtedy gołąb poderwał się do pseudolotu.

- Nie boisz się. Myślisz, że jesteś taki mądry, co? A może ty wcale nie myślisz? Może ty to po prostu wiesz...?

Gołąb najwyraźniej przeczył naturze. Wrócił na swoje miejsce po kilku sekundach, tak samo dumnie i bezczelnie wytrzeszczając oczy.

- Ktoś cię zadepcze! Uciekaj, rozumiesz? Uciekaj! - krzyknął jak najgłośniej potrafił - Leć! Czemu nie lecisz? Czemu...

Gołąb pisnął. Lewe skrzydło, które przez cały czas wydawało się być normalne, zwisło aż do ziemi. Musiało być złamane, ale gołąb jakimś niezwykłym wysiłkiem starał się utrzymać je we właściwej pozycji.


niczego sobie+ 6 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Maciej Dydo Fidomax
Maciej Dydo Fidomax 29 marca 2002, 22:43
Stara dobra autorka powróciła do prozy :) i dobrze.. ech żeby tak zobaczyć "comeback" emdeka :P marzenia.. no ale wracając do tekstu.. jest bardzo przyzwoity.. dotyka bardzo ciekawej kwestii i pieknie ją podsumowuje w finale, jak dla mnie sam problem jest jednak roztrząsany zbyt mocno na samym układzie fabuły, a nie na "prawdziwych" przeżycia bohaterów, których stworzyła Szluger.. no ale cieszę się z jej powrotu do prozy, do tego tak solidnego powrotu :)
Brodacz 1 kwietnia 2002, 14:26
jak ktoś lubi urok tandety, to chyba podobają mu się twoje opowiadania, mnie się lepiej oglądało tytanica
alunia 2 kwietnia 2002, 12:23
Nie umię ocenić jakości opowiadania. Samą treścią natomiast jestem zawiedziona...
* m o d l i s h k a 2 kwietnia 2002, 15:20
nie no, nawet fajne !
:) 5 kwietnia 2002, 00:40
jakies dziwne to wszystko, takie proste i plaskie. jedynie golebie na koncu sa prawdziwe.
niezbyt dobrze swiadczy to o mnie [o krotkim opowiadaniu niestety tez] ale odrywajac sie na chwilke od lektury, bo kawowy ekspres na gazie zaczal na mnie syczec, pominalem fragment tekstu. i to nie jakis banalny, ale chwile, gdy ona 'zamieniala plecy jakiegos...' - wydawalo mi sie jasne, ze rozstanie bylo dla chlopaka wielkim ciosem. przyadkowo obylem sie bez czytania o tym w jaki sposob i nic nie stracilem, NIESTETY. [oczywiscie nie chodzi o jakas sensacje <- dla tych, ktorzy wola tykanika :)]
ktoś
ktoś 2 listopada 2006, 18:07
poetką nie jestem wierszy nie pisze lecz twoimi wierszmi sie zachwyce
dupa
dupa 2 listopada 2006, 18:08
na górze roże na dole fiołki a my sie kochamy jak dwa aniołki
przysłano: 29 marca 2002

Inne teksty autora

Magnolie
envagorien
drobne fałszerstwa
envagorien
dual
getsemani
*
getsemani
kasztany
getsemani
paw
getsemani
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca