Literatura

Dwa hotele (fragm.) (wiersz klasyka)

Edward Stachura

Letnia noc była w stogach. Pod gwiazdami. Oglądałem je długo. Najdłużej.
Mógłbym nie oglądać. Wystarczyło przewrócić się na brzuch. Wystarczał
jeden ruch ciała, by przewróciło się niebo, półkula świata. W takich
chwilach jednak nie pragnąłem kataklizmów. Mogłem patrzeć na gwiazdy
bez końca. Były morzem. Mogłem na morze, w morze, bez końca.
Ulatywałem do niego wysoko. Najwyżej. Nic nie było prócz tego ulatywania.
Ulatywałem i to było jakby omdlewanie w górę, coraz wyżej. Jaka to była
lekkość, o gwiazdy! Pióro, które skrzydło lub ogon ptaka zgubiło i teraz
ma wszystkie wybiegi. Niedziela po niedzieli zapomniana i teraz sama się
świętuje. Jakie to było świętowanie, o gwiazdy! Najwyższe. Ulatywałem też
najwyżej i jeszcze... Kiedy błysk spadającej gwiazdy, gdzieś nad lewą
nogą, błysk jak klinga, bo to była szpada przecinająca niebo nie tylko,
przecinająca wybieg, niedzielę i zapomnienie jak cios między oczy, po
którym się nie odchodzi, lecz przychodzi do siebie. I spadałem. Nisko,
coraz niżej, w stóg. Musiałem bardzo nisko upaść, bo zamykałem oczy i
wtedy spadałem dalej, jeszcze najniżej...

dobry 1 głos
1 osoba ma ten tekst w ulubionych
przysłano: 5 marca 2010

Edward Stachura

Inne teksty autora

Czy warto
Edward Stachura
Jak
Edward Stachura
Biała Lokomotywa
Edward Stachura
Niebo to jednak studnia
Edward Stachura
Pieśń na wyjscie
Edward Stachura
My to nie wiem co chcemy
Edward Stachura
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca