Literatura

Sonety z cyklu "Utulanie cienia" (wiersz klasyka)

Poezja słowacka

Samo Vozár



Już trumna weszła: sypki piach się sypie
tam, skšd ruszyłaœ w drogę, nieszczęœliwa,
ziemia w głšb puszcza jak brama życzliwa,
a gdy zawiera się, szyderczo skrzypi.

Twa rana w ziemi wyrocznej cóż znaczy?
Przyschnie, a w nas się jštrzy bezlitoœnie,
w nas będzie krwawić, a twoja się zroœnie,
zabliŸni się twym bliŸnim ku rozpaczy.

Więc grób twój, matko, piachem się wzwyż spiętrza,
a nasz ból schodzi głęboko do wnętrza –
to straszny szczep, co z życia czerpie soki,

już się rozrasta, już stoi wysoki,
tkwi jak przybytek, niezniszczalny, dumny,
na fundamencie lodowatej trumny.

*

Œwięty grobowiec nawet w blasku słońca
na œmiechy żywych pozostaje niemy,
płacz – nie wesołoœć – z ciszy go wytršca,
a my, występni, stale łzy lejemy.

Na radoœć serce w grobie oniemiało,
niestety, trwoży je smutku łza szczera,
i poœród zimnej samotnoœci ciało
dręczone przez nas drugi raz umiera.

Wygnana dusza do ciała powraca
i wskrzesza życia przeraŸliwe cienie,
ręka podnosi się, oko obraca,

piersi przeszywa wstrzšsajšce tchnienie –
grób jest składnicš, lecz jest niš i dusza,
niech ich œwiętoœci nikt z nas nie narusza.

*

Pałac na miarę przeznaczenia swego,
widoków żadnych, horyzont nad głowš
jak noc ponury i najmniejsze słowo
stšd się nie wymknie – mury ciszy strzegš.

Wiatr nie dmie, słońce nie praży obłędnie,
wiosna nie kwitnie, a jesień nie więdnie,
łoże jak woda stojšca tchnie chłodem
i leżšcego zmiękcza jak toń kłodę.

Zanim się o nim sšsiedzi dowiedzš,
czerwie go w jego własnym domu zjedzš,
bo się zjawiły pokaŸnš gromadkš

na ucztę, której nie wydać nie można,
ach, serce kraje się, ach, myœli trwożna,
ach, czym jesteœmy – czym byliœmy, matko?

*

Otom samotny, kto dziœ będzie mojš
miarš, kto pomóc w chwili złej gotowy,
kto wesprze sšdem, serdecznymi słowy
i kto w rozpaczy będzie mi ostojš?

Jedno mi dałaœ, co jest mi na szkodę,
co teraz staje się wielkim ciężarem,
co mi rozkrwawia srodze serce młode,
co trawi cierpień niegasnšcym żarem –

że krwi więzami wmotany w twe tętno,
duszš sprzęgnięty z twš duszš namiętnš,
twymi pasjami zwykłem sycić zmysły:

nić mego życia z ciebie snuła wštek –
dziœ na bezdrożu, skoro więzy prysły,
plšcze się, plšcze bez końca poczštek.

*

Niech za złe majš ci zazdroœć piekšcš,
a mnie – pieœń pełnš łkania i żałoœci,
i niech nam czyste Ÿródło wzruszeń zmšcš,
których nie poznał piastun znikomoœci –

Jako rękojmię mojej niezmiennoœci,
choć jak bez reszty jš oddać, pieœń nie wie –
przyjmij skruszonš wolę, łzy szczeroœci
w tym z cienia z cieni, nie ze œwiatła œpiewie.

Znów mnie czas w jakieœ rzuci wspaniałoœci
i znów żałobny haracz weŸmie za nie,
ba, rozpacz jeszcze w nagrodę dostanie –


tyœ pierwsza kropla krwi z serca ulanej,
która mnie ogniem żre, by jak najproœciej
wryć mi emblemat pamięci œwietlanej.

*

Tyœ ptaszysko, teraz œpiewaj sobie
o zgrozach nocy, o czarnych dni chmurze,
zmuœ psy do wycia, a œlepia kocurze
do myszkowania – wrzeszczšc co sił w dziobie.

Dziœ włos osłabły już dęba nie stanie,
kwiat zżółkły się nie ugnie na dŸwięk gromu
i próżno twoje chrypliwe wyzwanie
przeszyje pustkę przewianego domu.

Znów chcesz spełnionš przepowiedniš trwożyć,
z ofiar twej zemsty w głos się naigrawać?
Więc rychlej przyfruń tu, szelmo plugawa,

by zamek piersi mej dziobem otworzyć –
wypłosz z niej duszę i gnaj, aż wywieje
za krypt, burze i œnieżne zawieje.

*

Nie ma gdzie złożyć skołatanych koœci,
grom z nieba, ludzka goœcinnoœć to mrzonka,
jak skrzat wygnany w pluchę, człek się błška,
brnie od drzwi do drzwi nieczułej sytoœci.

Nie łudŸ się, przystań! Chytry czart tron dzierży
w radach i sejmach – rajców tłusto goœci
i temu œwiatu, choć duch jego poœci,
dla czerwi pasie brzucho swej oberży.

Odkšd się zmienił zwyczaj belzebubi,
czart dzielnie, jawnie, głupio nie tknie kosš,
lecz na lep bierze, szalbierstwem hołubi

i œwiat ku słodkiej zgubie diabli niosš –
nie siła, podstęp włada i się chlubi,
że jest rozumu zbawicielskš rosš.

*

Już się wilgociš oko nie powleka –
gdzieœ czujnoœć mrocznych cieni się podziała,
która grobowy spokój naruszała
tej, co jest snuciu ziemskich snów daleka.
Ostatnie szczere słowo przy rozłšce
i doœć – przestanę ciebie wzywać z dala,
przestanę ronić z oczu łzy goršce,
bo mi twa œwięta cisza nie pozwala.

Lecz będziesz œwiecić jak kaganek wieczny,
jak niegasnšca myœl œród trosk powodzi,
a czego ci nie spłacił œpiew serdeczny,
niech ci tętnienie krwi mej wynagrodzi:

kto nie ma złota, tym, co ma, ozłaca,
krzta prochu bodaj, w którš się obraca...



tłum. Józef Waczków

przysłano: 5 marca 2010

Poezja słowacka

Inne teksty autora

Ja
Poezja słowacka
Nie pytajcie mnie...
Poezja słowacka
Świętopełk
Poezja słowacka
Stara romanca
Poezja słowacka
Sonety (z pierwszego cyklu)
Poezja słowacka
Słowiańskie pisarstwo
Poezja słowacka
Sławianin
Poezja słowacka
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca