ktokolwiek... (wiersz)
ataraksja
wyjechała. porzuciła wiosnę, łąki spódnic,
pijane fasady pryszczatych kamienic,
przedwczoraj cichcem nawiedzone przez dwa zakochane
bezpańsko koty i sąsiadkę, która wyszła z domu po zapach
deszczu do ciasta. nie wróci do mieszkania numer cztery,
zaciętych ust, mokrych poduszek i bycia nikim.
życia dość, jak tresury właściciela tego samego nazwiska.
wybrała żelazną drogę do nieba. wreszcie ma wolne.
mijając , szukała słów wygrzanych słońcem,
jak jaszczurek na kamieniach. schwycić i rzucić płasko
po wodzie i wrócą sny o misiu bez oka, o latawcu w chmurach,
niedorzecznych wyliczankach kocha, lubi, całuje… zamiast
szanuje, bo kto widział dziękować za dawanie siebie.
nic już w czerwcowe noce nie utka, wszystko złowiły pająki.
w gazetach jutro napiszą, że astronom odkrył alternatywne światy.
Zaloguj się Nie masz konta? Zarejestruj się
"kocha, lubi, całuje… zamiast
szanuje, bo kto widział dziękować za dawanie siebie"
a przytoczony dwuwers przez oranżadównę znakomity!
aaaa i jeszcze jakoś dużo przymiotników jak na początek:)
PS myślę czy to jest 6 + czy 7 -.... jeszcze poczekam:P
zaraz podumam, jak to zmienić. nie licz sylab, to nie rymowaniec ;)
szczególne podziękowania dla Latte :*)
Teraz jest cudny ten wers, a całość wyśmienita.
Wyciąłbym przecinek po "życia dość".
dzięki :)
zaciętych ust, mokrych poduszek i bycia nikim." - w szczególności.
Ale całość takoż dobra.