Via Dolorosa. VI. Vera Eikon czyli resztki kebabu na Jego brodzie (wiersz)
Arkadiusz R. Skowron
niebo spadało na głowę kropla po kropli gruda po grudzie wybijało
na twarzach rytmiczne grymasy grad deszcz i zimno przeciągały myśli
wszędzie i nigdzie
nie było miejsca na ochronę rozkład jazdy zupełnie
rozregulował się listopadem drzewa
gołe jak prawda z gazet na widoku
w półprzymkniętych powiekach wiaty przystankowe
przeładowane całe feerie oczu zmarszczone byle jak
byle tylko zwiać z podniesionym kołnierzem z tego p***lacu
na rozdrożu choć to centrum akurat wyszedłem z podziemia
z tunelu i nie zdążyłem (jak zazwyczaj) nazwać go przełykiem miasta
(za mocno dostałem w pysk twardym i ulewnym niebem
wywiany z rozsądku) byle tylko
schować się byle zwiać choćby z wichurą wyrywającą czapki
z głów w pochyleniu wymuszającą pokłony tam i z powrotem on
dreptał trochę jak pingwin w ufajdanych spodniach trudno było
odróżnić kolory bo widok był jak film czarno-biały trochę w tempie
po-klatkowym w przeskokach przedzimia on dreptał od człeka
do człeka odrzucał widokiem nieczystej kurtki i dziurawymi
trampkami miał brodę i wąsy rozczochrane i niemiłosiernie
pozlepiane brudem chwilę przystawał
przy wiacie stłoczeni zaczynali się rozrzedzać odchodził bo trudno
nie słyszeć nakazu
'od***ej***dź***źźź śmierdzie***lu**lu" trafił we mnie
wpadł mi w oko i między uszy gdy akurat pokazywać zamierzałem
plecy w drodze
do miejskiego przełyku gdzie mógłbym przeczekać prossz-prosz-
prosz-pan-na-
"co-słuch-cham-co" (nadal plecami ale przystanąłem)
prosz-prosz-prosz-pan-na-bo jest zi-mmm-no
"no" no i prosz-pan
ja tu niedawno i puszki inni tacy z innych miast wybierają i nie
starcza nie dla mnie a jeść i w ogóle nic ja zawsz-o-fiara-losu
i kopią i biją i te jakieś grosze prosz-pan miałem coś w kieszeniach
ale było zimno więc przeprosiłem zza pleców
brakiem drobnych byle jak najdalej zgłodniałem
i wpadł mi w oko
niedaleki m---leczny bar-rrr tam ziąb
przeczekałem i zjadłem można było na moment wyrównać myśli
wersy i słowa siadłem przy szybie i przełykałem widok z przystanku
nadal go przybliżało i odrzucało od tłumu spod wiaty i okolic a mnie
obiad smakował zamówiłem kawę byle tylko zwiać z widzenia tego placu
na rozdrożu choć to centrum akurat autobusy podjazdowo
zaczynały rozrzedzać tłum spod wiaty i okolic a on dreptał
jak pingwin bo spodnie na nim wisiały wybitnie za duże zza szyby
byłem z tłumem większością społeczną
choć daleko i bezpiecznie na uboczu kawa się skończyła wróciłem
by doczekać mojej linii w stronę własnego łózka on nadal
podchodził do tych którzy zostali prosz-pan prosz-pani-pusz-ki--
-inni-biorą- a ja jeść bo
ofiara losu zamknąłem oczy by sumienie mogło spać
(wgrałem się w koncert przedzimia w niedozjesienności na grady wiatry i ulewę
które nie dają łzom szans na jawność rytm mnie wciągnął
w przymrużenie)
melodię zamkniętą w nawias urywały kolejne autobusy nadal
nie dla mnie on dreptał
nad śmietnikiem prawie się kłaniał albo słaniał w końcu wyjął
wymięty niedogryziony kebab w papierze i tam
schował twarz ponownie się wgrałem
w koncert przedzimia (w prywatny nawias) na grady wiatry i ulewę przymykając myśli
ucieczką od niedoczekania na chwilę otwarłem oczy i spojrzał
na mnie ufajdany ubabrany sosem i resztkami mięsa na brodzie
na wąsach
i na czubku nosa podjechał mój autobus byłem już prawie
na stopniach wróciłem i pobiegłem do niedalekiego kiosku
kupiłem trzy paczki chusteczek jednorazowych a on dreptał
w stronę miejskiego przełyku musiałem podbiec wciskając mu
w kieszeń chusteczki i dobrą radę "otrzyj się po twój wido---k*** od***rzuca"
podjechał kolejny autobus wsiadłem
na chwilę wierząc w spokój
sumienia zacząłem porównywać cenę chusteczek
z bułkami zrobiło mi się niedobrze zza szyby rrrr-
-r-ozjeżdżał się widok kościoła
wysiadłem
wbiegłem by uciszyć porównywarki cenowe
nie mogłem patrzeć na Ołtarz litery zaczynały
rosnąć według zasad schowałem się w ubocze
kątem oka Weronika ocierała Oblicze w kolejnej części
Drogi do Celu
nie mogłem płakać mięso mi się z sosem jedynie na oczy
i na gardło i język narzucało choć już było daleko
w głowie plamy sosu z tamtej brody
czas mnie znów ominął
szansami na Twarz o właściwej porze
i właściwym gestem dostałem w pysk
twardym i ulewnym niebem
mięso od słowa do słowa na głowę sypało się
jak popiół ja
nie miałem chusteczek
nie dotarłem
Zaloguj się Nie masz konta? Zarejestruj się
...i nie wiem, czy to ma znaczenie, że bardzo...