Literatura

Kameleno (opowiadanie)

Piotr Koch

Przestroga dla wszytkich... unikających WKU
Kameleon

Był przygarbionym siwym staruszkiem, zwalona przemierzającym miasto o swojej sękatej lasce. Poranki spędzał przesiadując w parku i karmiąc gołębie. Resztę dnia przeznaczał na przejażdżki wskroś miasta. Wsiadał w pierwszy napotkany tramwaj na miejscu przy oknie i patrzył. Uśmiechał się do wsiadających ludzi, witał ich, kiwał głową, nie raz ustępował miejsca starszej pani wsiadającej do wagoniku. Pani odpowiadała uśmiechem na uśmiech i najczęściej mówiła. Nie, nie trzeba, ja zaraz wysiadam. Spoglądała z politowaniem na postać chudego trzęsącego się staruszka, dokładnie mu się przyglądając, patrzyła w jego świecące oczy, gładkie dłonie i pokrytą głębokimi bruzdami twarz. Coś było dziwnego w tym człowieku, co zmuszało do zadumy, budziło niepokój, nasuwało myśl, czy to nie jest jakaś poza, jakaś maska, pod którą kryje się ktoś inny, do kogo należą te pełne życia oczy. Sam staruszek zdawał się zapominać o swojej już nie najlepszej kondycji i kiedy tramwaj się zatrzymywał na ostatnim przystanku, staruszek nagle odrywał wzrok od szyby, za którą ruchome obrazy już od dłuższego czasu przestały się zmieniać, podrywał się zapominając o swojej lasce i swoim kalectwie. Robił w ten sposób kilka szybkich kroków i upadał. Tak leżał chwilę jakby nad czymś się zastanawiając, jakby jego starcza niezdarność była dla niego czymś dziwnym. Potem wolno wstawał, niezdarnie szukał rękoma zgubionych okularów z grubymi szkłami, a gdy je już odnalazł, zakładał lekko zbakierowane na nos, wstawał podpierając się laską, próbował otrzepać błoto z kolan i kulejącym wolnym krokiem opuszczał przedział. Po wyjściu na zewnątrz zatrzymywał się na moment, czuł jak mu się kreci w głowie, krew uderza do mózgu, serce palpituje a nogi uginają się pod nim. Siadał szybko na ławce znajdujące się przystanku, aby chwilę odpocząć i gdy tylko widział, że następny tramwaj ma zamiar odjechać szybko zajmował w nim miejsce przy oknie. Chęć zobaczenia nowych ludzi, nowych roześmianych twarzy, goniła go od tramwaju do tramwaju. Wieczorami siadał na skwerku w centrum aby przyjrzeć się ludziom wracającym z pracy, idących z swoim rodzinami na spacer, parom wybierającym się na wieczorny seans do kina. Widać było wtedy na jego twarzy smutek i przygnębienie. Pewnego razu wracając jak co dzień z pracy przystanąłem przy skulonej na ławce sylwetce staruszka i spytałem czy opowie mi o sobie. Nie wiem skąd przyszedł mi do głowy ten pomysł, ale przechodziłem tędy tak często i zawsze spotykałem go w tym samym miejscu. Intrygowała mnie jego postać obserwująca z dużym zainteresowaniem wszystko co się w koło niego dzieje, wpatrzona w tłum ludzi pędzących do nikąd. Staruszek nie wydał się zdziwiony mają prośbą, nawet się ucieszył. Przysiadłem się do niego i chrząknąłem, dając do zrozumienia, że jestem gotów do wysłuchania jego historii. Oczy starca błądziły gdzieś daleko, ale za chwilę był już ze mną, wyszczerzył już mocno przerzedzone zęby i powiedział. Wiesz, że ma 30 lat? Właściwie od jutra, jutro są moje urodziny. Myślałem, że staruszek robi sobie ze mnie żarty, albo mu się coś pomieszało, może niepotrzebnie go zaczepiłem, najprawdopodobniej to zwykły wariat. Staruszek był najwyraźniej zadowolony z mojej reakcji, bo na dowód tego co mówi, wyciągnął dowód osobisty, na którym jak byk było napisane, urodzony 20.05.1974, Gorzów. Jak byk było napisane, nawet znak zodiaku byk. Twarz na zdjęciu wykazywała pewne podobieństwo do tego mocno podstarzałego człowieka, ale nie byłem pewny, tylko oczy... wydawały się te same. Po co by miał mnie okłamywać? Postanowiłem kontynuować rozmowę. Przepraszam Pana, że tak powiem wygląda Pan, na dużo starszego, może nie powinienem pytać, ale czy to za sprawą jakieś choroby? A może jest to dla Pana zbytnio bolesna sprawa, aby o niej rozmawiać, może zmienimy temat? Nie, nie, zaprzeczył gwałtownie staruszek. Chciałby komuś opowiedzieć jak do tego doszło, chciałbym aby ktoś mi uwierzył. Przytaknąłem głową, że jestem gotów wysłuchać co ma do powiedzenia, aczkolwiek do opowieści staruszka byłem nastawiony sceptycznie. Rozpocząć musze od tego, że jako młody człowiek, to znaczy pięć, dziesięć lat temu, prowadziłem dosyć intensywne życie, łatwo nawiązywałem kontakty z ludźmi, potrafiłem się znaleźć w każdym towarzystwie, wymienić kilka luźnych zdań na dowolny temat, próbowałem być takim człowiekiem, jakiego są w stanie zaaprobować ludzie w towarzystwie, których przebywałem. Przychodziło mi to z dużą łatwością, wręcz zadziwiającą. Potrafiłem zarówno prowadzić debaty przy wódce z robotnikami z budowy, co z prawnikami przy winie na bankiecie jak i rolnikami w knajpie "Muchomorek" w wsi gdzie mieszka moja rodzina. W każdym towarzystwie czułem się jednako dobrze, nie ujmując tutaj prawnikom, w każdym byłem innym człowiekiem, mówiłem innym językiem, używałem innego żargonu charakterystycznych dla danej grupy ludzi, zmieniałem swój wygląd jak i zachowanie. Nie przeszkadzało mi to w niczym, nawet byłem zadowolony. Zmiany zachodziły w sposób samoistny, nie kontrolowałem tego, więc w żaden sposób nie czułem się odpowiedzialny za ten cyrk, a nawet byłem z tego zadowolony. Potrafiłem nawiązać kontakt z robotnikami remontującymi mi mieszkanie, którzy uważali, że równy ze mnie chłop i rozliczali się ze mną z przymrużeniem oka, niekiedy nie liczyli za materiały, które i tak mieli za darmo, bo pożyczyli sobie gdzieś z placu budowy, czy magazynu spółdzielni. Rozwiązywało to problemy zarówno z drogówką, gdzie po jakimś czasie policjanci mnie poznawali, uważali za jakąś ważną szychę i zamiast zatrzymywać za różne drobne przekroczenia, uśmiechali się przykładając palce do daszków czapek. Gdy trzeba było cos załatwić w banku, specjalistycznym sklepie, nawiązać nową znajomość nigdy nie wahałem się użyć tej mojej wrodzonej zdolność. Przepraszam, przerwałem staruszkowi, znudzony już nieco przydługawą opowieścią, ale nie o to pytałem, mnie interesuje jak się stało, że jak wynika z pańskiej opowieści, w ciągu jakiś pięciu lat zaszły w Panu takie zmiany? No to właśnie odpowiadam Panu, odrzekł staruszek. Wszystko wiąże się z tym co do tej pory powiedziałem, ale o czym to ja właściwie mówiłem? Nie mogę sobie jakoś przypomnieć... Na cholerę Pan mi przerywa, zirytował się staruszek, jak Panu się gdzieś śpieszy, to niech Pan sobie idzie i nie zabiera mi cennego czasu. Przepraszam, odpowiedziałem, mówił Pan, o tym jak umiał się przystosować do każdych okoliczności. Ah tak, rzeczywiście. Tak jak już wspominałem wszystko się układało dobrze, aż pewnego razu niespodziewanie nie otrzymałem wezwania do WKU. Wie Pan co to WKU? Oczywiście przytaknąłem ściskając papierek w kieszeni, który odebrałem dziś rano od listonosza. W ramach świątecznych niespodzianek otrzymałem zaproszenie na rozmowę służbową na 23 grudnia, dzień przed Świętami Bożego Narodzenia, jak widzi Pan. No i co odpowiedziałem, zaciekawiony związkiem między WKU a nieciekawym stanem osoby siedzącej obok, starszej zaledwie kilka lat ode mnie, a wyglądającej na jakieś 80 lat osoby, którą mimo młodego wieku, trudno było nazywać jakoś inaczej niż staruszkiem. No i co? Ponowiłem pytanie. No co miąłem zrobić, jak najszybciej zdobyłem wszystkie zaświadczenia świadczące na okoliczność mojej niezdolności do służby wojskowej. Wszystko to skrupulatnie wyłożyłem na biurku raczej tępo wyglądającego pułkownika, chciałoby się powiedzieć, typowego trepa. Ten przeanalizował wszystko dokładnie, obwąchał wszystkie kawałki fałszywie wyglądających dla niego zaświadczeń i powiedział. Mimo tego co ma Pan na tych wszystkich kwitach, doszedł Pan jakoś do naszego WKU, powiem więcej, stawił się punktualnie, co sugeruje, że od razu trafił Pan w właściwe drzwi. Nie wie Pan z kim tu mamy do czynienia na co dzień! Widzę, że poczciwy z pana człowiek, tak więc jak, odpowiada Panu termin stawienia się w WSPR czwartego stycznia? No, nie! Żaden termin w najbliższym stuleciu mi nie odpowiada, w każdym razie nie styczeń, jak już coś to coś późniejszego bym wolał. Heee, heeee, trep jakby się uśmiechnął, ale nie byłem pewny, może w nosie mu się zakręciło i po prostu chciał kichnąć. W styczniu to będzie przecież dopiero za rok! Mimo wszystko wolałbym coś późniejszego, upierałem się. No to może być jeszcze kwiecień i październik. No to niech będzie ten październik odpowiedziałem zrezygnowany. Ręce pułkownika zawirowały, w moich papierach pojawiło się kilka nowych pieczątek, po czym pożegnałem się grzecznie. Po drodze przeglądałem książeczkę woskową szukając co się tam nowego pojawiło. Pieczątka była zamazana a napisy nieczytelne, treść udał mi się rozszyfrować dopiero wielokrotnie skanując pieczątkę w wysokiej rozdzielczości pod silnym światłem skanera. Skierowany do odbywania długoterminowego szkolenia woskowego w WSPR, dalej nie byłem wstanie przeczytać, podpisano, data ponownego wstawienia, 03.10.2000. Przeraziło mnie to, zdałem sobie sprawę, że jedyne co może mnie wyratować z tej nieprzyjemnej sytuacji to kategoria "D", jak niektórzy mówią "do dupy". Wiedziałem, że aktualnym, stanem zdrowia nie mam za dużej szansy, żadnych przebytych ciężkich chorób, żadnych poważniejszych urazów ani powikłań. Tak przynajmniej było do czasu, kiedy pojawiłem się pierwszy raz w WKU, bo dziś z perspektywy czasu mogę to stwierdzić z pewnością stan mojego zdrowia zaczął się gwałtownie pogarszać. Zaraz po wyjściu z samego budynku poczułem jak mi się kręci w głowie, pot występuje na czole. Niewątpliwie to świadczyło o nadciśnieniu i nieprawidłowej pracy serca. O czym również świadczyło jego nierównomierne pikotanie i ból w klatce piersiowej. Okresowe badania, które musiałem przeprowadzić dwa tygodnie później, niespodziewanie wykazały, że od ostatniego badania w ubiegłym roku wydatnie pogorszył mi się wzrok, o ile wcześniej nie nosiłem okularów, tak tym razem dostałem receptę na okulary -1,5. Rentgen płuc też budził pewne wątpliwości, Pani spytała czy dużo aktualnie palę, na co odpowiedziałem, że nie absolutnie nic, najwyżej przez listopad, grudzień, styczeń, luty, ewentualnie marzec w piecu i u babki. Nie rozbawiło to specjalnie Pani Doktor, powiedziała, że to już najwyższy czas aby zacząć siebie oszczędzać. Wyniki badań pulsu i ciśnienia też nie wypadły idealnie. Wszystkie schorzenia pogłębiały się w zawrotnym tempie. Na dobitkę zimą potknąłem się przed domem znajomego, na lodzie przysypanym śniegiem, co skończyło się dotkliwym stłuczeniem, a potem nieoczekiwanymi powikłaniami. Kolano regularnie puchło, uniemożliwiając swobodne poruszanie. W październiku stan mojego zdrowia był na tyle tragiczny, że na komisję nie trafiłem tak od razu, a przynajmniej niezłą chwilę pobłądziłem, dopiero dzięki uprzejmości pielęgniarki trafiłem tam gdzie trzeba. Oczywiście kategorię "D" otrzymałem bezproblemowo, wysypując na stół całą walizkę zaświadczeń o przebytych w ciągu dziesięciu miesięcy chorobach. Zresztą lekarze nie musieli ich oglądać, wystarczyło na mnie popatrzeć. Po zmianie kategorii miałem okazję jeszcze raz spotkać pułkownika, już wtedy miałem mono posiwiałe włosy i mocno utykałem na lewą nogę. Ten uśmiechnął się, machnął ręką i powiedział. Co wy mięczaki w cywilu nie jesteście wstanie zasymulować, aby uniknąć służby ojczyźnie. Niedoszły szeregowy, baczność i odmaszerować, zawsze już będzie z was szmata, nie chłop, nic nie wiecie o zabijaniu, całe życie będziecie nikim!

Odwróciłem się na pięcie i odszedłem. Ku mojemu zdziwieniu stan mój nadal się pogarszał. Po roku już przeszedłem na rentę, a na kolejny już miałem II grupę inwalidzką. Co raz bardziej żałowałem, że stało się jak się stało. Ale co ja na to mogłem zaradzić? Wolałem już stracić sześć miesięcy borykając się z tępymi trepami, niż zmarnować sobie w ten sposób życie. Stało się jedna i czasu nie da się odwrócić. Od niedawna ubiega się o przyznanie I grupy inwalidzkiej, ale trudno o nią w tak młodym wieku, po za tym te formalności nie, nie wiem... nie wiem czy dożyję.

Zaszokowała mnie opowieść staruszko, dalej będąc po jej wrażeniem, wstałem bez pożegnania z ławki i odszedłem w kierunku domu ściskając w kieszeni wezwanie na rozmowę służbową do WKU. Staruszka siedzącego na placu już nigdy potem nie widziałem, może mi się to wszystko przyśniło, a może...


dobry 2 głosy
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
haker
haker 8 listopada 2006, 17:10
Jest całkiem niezły ogulnie mi sie widzi
przysłano: 19 września 2000

Inne teksty autora

Niepokorni
Piotr Koch
Pożegnanie Muminka
Piotr Koch
Śpiew syreny
Piotr Koch
Sąd najwyższy
Piotr Koch

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca