Literatura

Zimne Słońce (opowiadanie)

Artur Mandas

ZIMNE SŁOŃCE

 

Zimne Słońce to opowieść o gorejącej zmarzlinie. Motywem przewodnim i zarazem jedynym Zimnego Słońca jest martwica skóry. Bohaterem historii jest niepozorny mieszkaniec planety uderzająco podobnej do Ziemi. Życie na tym bezimiennym świecie toczy się jałowym rytmem wyznaczanym przez sielskie z natury banały egzystencji. Ludzie się rodzą, rosną, więdną i umierają. Uśmiechają się często. Smutek nie jest mile widzianym gościem. Tylko dwie rzeczy różnią ich egzystencję od standardowo ziemskiej.


Pierwsza rzecz ma wymiar astronomiczny. Słońce zawieszone nad światem bezimiennych ludzi nie jest - ot, taką tam sobie bezbarwną, nieruchawą gwiazdą. Słońce oddycha wielkimi płucami. Gdy bierze wdech, nadyma twarz i pochyla się nad światem bezimiennych ludzi. Świat ten staje się wówczas pustynną skorupą. Gdy słońce wypuszcza powietrze, jego twarz zmniejsza się i oddala. Świat bezimiennych ludzi zamienia się w lodową pustynię. Przez większość czasu słońce oddycha płytko, tak więc klimat panujący na powierzchni planety jest nieciekawie umiarkowany.


Mieszkańcom ten stan rzeczy w żaden sposób nie przeszkadza. Ich skóra jest gruba i połyskliwa, niewrażliwa na humory zmiennego słońca, które całkowicie odbija. Co pewien czas rodzą się jednak osobniki o spłyconej skórze bez połysku. Źle znoszą zmiany klimatyczne i muszą szukać w mroku schronienia przed fochami ich własnej gwiazdy. Są to tak zwani Ciency. Reszta populacji dla odmiany określa siebie mianem Grubych.


Drugi element różniący egzystencję ziemian spod znaku Zimnego Słońca ma wymiar bardziej personalny. Wszyscy oni bez wyjątku cierpią na wadę pamięci. Niedowidzą własnej przeszłości. Wspomnienia to rozmyte plamy widziane przez matowe szkiełko. Szkiełko to nie ma jednak czarnej barwy. W większości wypadków życie nakłada każdemu z ziemian filtr zbliżony do przytulnego różu, w najgorszym razie jest to lazurowy spokój. Ten osobliwy niedowład reminiscencji jawi się im bardziej jako błogosławieństwo niż kalectwo. Czasami odczuwają niewytłumaczalny zew nostalgii, nieopisany głód retrospekcji. Udają się wówczas do przewróży.


Przewróż to elitarna w świecie alternatywnych ziemian profesja. Przewróże zajmują się przepowiadaniem. Nie wróżą jednak z wnętrzności, kart, figurek, kul, wosku, cyfr, noży ani pępka. Przewróże przepowiadają przeszłość z odbicia własnej twarzy na twarzach innych. Przewróże z prozaicznych przyczyn rekrutują się wyłącznie z Cienkich. Jeden niecienki Gruby nie przepowie innemu, również niecałkiem cienkiemu Grubemu, przeszłości. Obaj mają twarze zbyt grube od połysku. Wspomnienia odbijają się od nich bez końca, nigdy nie osiadając na tej czy innej twarzy na dłużej. Cienki natomiast nie ma tych problemów. Jego skóra jest cienka i chropowata, i ładnie odbija się na twarzy Grubych. Przewróżom wystarczy jedno spojrzenie na twarz Grubego by ujrzeć jego historię w odbiciu własnej twarzy i sformułować przewróżbę. Przewróże nie wypowiadają przewróżb na głos. Ich twarze mówią za nich. Są to takie przekaźniki uczuć zasilane skondensowaną empatią. Cienka i wrażliwa skóra jest elastyczna i umożliwia wyrażenie pełnego spektrum retro emocji. Gruby, który odwiedził przewróża celem odtworzenia wspomnień, tak naprawdę nie jest zainteresowany miejscem, datą i nazwami z własnej przeszłości. Liczą się tylko obrazy namalowane na twarzach innych, ich barwy, ich nasycenie , ich kontrast, ich temperatura. Obrazy te Grubi sczytują z twarzy Cienkich przewróży. Daje im to poczucie spełnienia i czyni lżejszym o spora kwotę na koncie.


Bohater Zimnego słońca jest przewróżem. Dobrym przewróżem. Lepiej. To najcieńszy z Cienkich. Dobry przewróż jest jak obiektyw dobrego aparatu. Wymaga nie tylko krótkiego czasu naświetlania, lecz również znikomej ilości światła. A światło wahadłowego słońca jest kluczowe w procesie fotografowania przeszłości. Tak naprawdę to ono przewodzi emocje utrwalone na twarzach przewróży. Bycie dobrym fotografem emocji przez Cienkiego z definicji wymaga od niego jednej rzeczy. Musi on być naprawdę cienki. Im cieńsza twarz tym łatwiej odbitemu światłu wydobyć zakopane pod powierzchnią pokłady uczuć. Tym dogodniej rozpisać je na ten czy inny wyraz twarzy.


Odbity w ciemnym zwierciadle, każdy dar jest przekleństwem. Nie inaczej jest w przypadku przewróży. Przewróże potrafią bezbłędnie przewidzieć emocjonalną historię innych, ale nie ma nikogo, kto zaspokoiłby ich własny głód zaschniętych uczuć. Ich twarze są nie tylko cienkie, lecz również bez połysku. Nie odbijają wspomnień. Ta indolencja z czasem wywołuje poczucie niepowetowanej straty u Cienkich. Ciency żyją krótko i przez większość życia umierają powolną śmiercią. Śmierć w całym swoim kostuchowatym sarkazmie kroczy do nich malutkimi kroczkami, często przystając dla zabicia czasu. Niekiedy nawet odwraca się plecami z przemyślanym rozmysłem a jej czarne szaty łopoczą, machając na pożegnanie. To tylko złudzenie nadziei. Śmierć wnet obraca się, a jej kościsty uśmiech mówi - no co ty ja tylko żartowałam. Imię śmierci melancholia, na drugie ma depresja.


Bohaterowi nie uśmiecha się powolna śmierć. Nie lubi długich rozstań. Lubi za to korzystać z życia. Popić, podupczyć, pospać. Zdaje sobie sprawę, że ma bardzo cienką twarz i że jego własna Pani Śmierć co prawda zbliża się do niego małymi kroczkami, ale ma za to wielgachne stopy. Nie ma nic przeciw kobietom o pokaźnych stopach, ale nie chce się wiązać z Panią Śmierć. Buziaczek, nie ma sprawy. Lizanko i macanko, okej. Pójdzie nawet na szybki numerek, koniecznie z zabezpieczeniem. Na poważny związek z Panią Śmierć nie jest jednak gotowy. Urok Pani Śmierć jest nieodparty, a jej wdzięki nie znają słowa nie. Bohater wie, że jeżeli już wiązać się z Panią Śmierć, to na zawsze. Do grobowej deski. Kobieta, której jest się wiernym na zawsze jest jednocześnie ostatnią kobietą w życiu. Pani Śmierć jest zawsze ostatnią kobietą. Nie jest wskazanym, by była jednocześnie pierwszą.


Bohater czyni wszystko, by śmierć nie była jego pierwszą dziewczyną. Ani drugą, trzecią, czwartą, czterdziestą czy setną. Stara się, by Pani Śmierć miała u szyi wysoki numerek. Najlepiej tak wysoki, że aż niepoliczalny, taki dla którego dziesięć cyfr to stanowczo za mało.


Bohaterowi wiedzie się w jego postanowieniu, ale do czasu, bo oto zdradliwy czas zdradza go, co uświadamia sobie poniewczasie. Na drodze życia ku śmierci napotyka kobietę o urodzie niemalże dorównującej przesławnej Pani Śmierć, tym niemniej z krwi a nie jeno kości. Nie jest oryginalny i zakochuje się. Nowa wybranka bohatera roztacza wokół siebie zwodniczą woń melancholii. Jest to jedwabna słodycz zabarwiona pogłosem goryczy. Poza tym nowa pani pana bohatera jest bardzo Cienka. Ma wielkie przerośnięte serce, które przez jej przezroczystą skórę byłoby widać jak na dłoni, gdyby się w niej mieściło. Brak wspomnień doskwiera jej bardziej niż innym Cienkim. Bohater nie może patrzeć na jej cierpienie, więc nie patrzy. Ale myśli. I myśli. I wymyśla złożony w swojej prostocie sposób na pogrubienie skóry Cienkich. Taki malutki deus ex machina.


Jest to maska.


Na bezimiennej planecie istnieje bezimienne tworzywo, które posiada jedną charakterystyczną tylko dla niego cechę. Zmienną elastyczność. Surowiec ten można odpowiednio przetworzyć, uzyskując z niego maski o elastyczności odpowiadającej ludzkiej skórze. Im większa elastyczność takich masek, tym łatwiej nosicielowi wyrazić twarzowe emocje, tym mniejsza martwa strefa niewyrażalnych uczuć. Jest i ciemna strona tej monety. Wraz ze wzrostem elastyczności bezimienne tworzywo traci lustrzane właściwości. Przy elastyczności wymaganej do emulacji ludzkiej skóry, maski z bezimiennego tworzywa przestają być zwierciadłem duszy z zamierzchłych czasów. Nawet taki Cienki przewróż, jak bezimienny bohater, nie jest w stanie odczytać przeszłych smutków lub radości z takich masek. Zdawałoby się, że jego ręce skute są mało elastycznymi kajdankami, a jego wybranka umrze na postępujące samoumartwienie. Bezimienny bohater bezimiennej planety nie jest tak do końca cienki i bezbarwny, i znajduje wyjście z patowej sytuacji. Jest nim słońce zwisające nad bezimienną planetą, a konkretnie jego dwubiegunowa humorzastość.


Bezimienny bohater odkrywa, że maski z bezimienngo tworzywa nie tylko pogrubiają skórę Cienkich, lecz stanowią również ochronę przed żarem, względnie chłodem na twarzy zmiennego słońca. Wszelkie nadzieje na przepowiedzenie emocjonalnej przeszłości swojej Cienkiej wybrance protagonista wiąże z tym okresem klimatycznym bezimiennego roku, w którym słońce jest najbliżej bezimiennej planety a jego nalana żarem twarz przekształca powierzchnię w poznaczoną bliznami pustynną skorupę. Bohater słusznie dedukuje, że słońce o większej twarzy oznacza więcej światła, a to przecież nikt inny tylko światło przewodzi emocji odbite na twarzach Grubych. Pozbawione dotychczas odbić maski z elastycznego tworzywa w takich ekstremalnych warunkach odbić owych dostarczą. Bezimienny bohater instaluje zatem przyciemniane szkła do bezimiennych masek i przystępuje do testów wydajnościowych nowatorskiej techniki przewróżenia na innych Cienkich, a pochylone słońce żarliwie się mu przygląda swym promienistym okiem. Przedsięwzięcie zaczyna się sukcesem. Ciency wychodzą z mroku. Słońce maluje szczęście na ich maskach jasnymi kolorami. Przewróżby są pomyślne i Ciency w duszy grubieją, nasyceni echem roześmianych emocji. Czerń w ich wielkich rozpaćkanych sercach wypala się.


Nie tylko czerń wypala się, gdyż oto włącza się specyficzna zasada zachowania patosu. Wypaleniu ulegają również maski. Naświetlanie masek słońcem w peryhelium, słońcem w okresie jego największego zainteresowania bezimienną planetą, nie jest dla masek korzystnym. Tworzące je tworzywo ulega spowolnionej fotodegradacji. Jego przesławna elastyczność staje się legendarną a tym samym nieobecną. Pochylone słońce zabija mimikę masek. Maski twardnieją a wyrażane nimi emocje tracą kolory i noszący maski Ciency zapadają na martwotę ekspresji. Niecne słońce jest w procesie utwardzania masek perfidnie ślamazarne. Ani bezimienny bohater, ani jego bezimienni klienci nie zdają sobie sprawy z przebiegu tego przewlekłego podstępu. Z każdą przewróżbą maski tracą na elastyczności, coraz mniej przypominając ludzką skórę, coraz bardziej martwe, wypalone, bezimienne tworzywo. Nieświadomy niczego jasnowidz przemienia się w czarnowidza. Wyprane z kolorów przewróżby szarzeją i czezną a wymalowane nimi twarze Cienkich zamieniają się w czarną pustkę martwej przeszłości. Można żyć bez przeszłości, nawet za cenę nawrotów mglistej nostalgii za czasami, których się nie pamięta. Nie można żyć z przeszłością, która jest, ale jakby jej nie było. Z historią martwicy skóry i uwiądu duszy.


Wgnieceni ciężarem brakujących emocji Ciency, którym bezimienny bohater przepowiedział przeszłość, odchodzą. Pełzną w mrok, upychając swoje zgryzoty w najdalsze zakamarki, tam gdzie nikt ich nie zobaczy. Kładą się i umierają bezimienną śmiercią.


Bezimienny bohater nie zdaje sobie z tego sprawy. Śmierć to dyskretna Pani i nie rozpowiada wszem i wobec o swoich podbojach. Nadchodzi długo oczekiwany czas, czas przewróżby nikomu innemu, tylko niezwykle Cienkiej wybrance serca i reszty ciała protagonisty. Bezimienna kochanica najcieńszego z Cienkich wychodzi z mroku i zakłada maskę z bezimiennego tworzywa. Staje maska w maskę z najsłynniejszym z przewróży, z jej cienkim misiem, jak go nazywa. Słońce przygląda się Cienkiej parze z gorączkową ciekawością, bardziej niż zazwyczaj pochylone nad bezimienną planetą. Przewróżbę czas zacząć.


Czas staje w miejscu a nawet zdaje się cofać na paluszkach, ale to tylko złudzenie temporalne. Tak naprawdę wszystko przestaje się liczyć, w pewnym sensie istnieć. Pozostaje tylko odbicie. Odbicie maski bohatera na masce jego ukochanej. Jest to straszne odbicie. Patrząc w swoje straszne odbicie swoimi przestraszonymi oczami bezimienny bohater uświadamia sobie straszną, bezimienną prawdę. Coś sadystycznie prostego. Przewróżby to jedna wielka ściema, i nie zmienią tego żadne maski. W odbiciu własnej twarzy na twarzach innych nie widać przeszłości innych, a jedynie własną. I to ją właśnie widzi, jak odchodzi. Widzi nie tylko przeszłość, ale również przyszłość. Uświadamia sobie, że z jego maski odpłynęła cała krew i maska zastygła, martwa, że ożywiające ją emocje dawno zakrzepły, zaschły, stwardniały, skruszyły się, odpadły, zamieniły w pył, rozwiał je wiatr, połknął je czas. Wie, że za chwilę jego wybranka odczyta przewróżbę z jego twarzy, odczyta śmierć jego duszy jako własną. Nie znajdzie tam nic, a właściwie nic znajdzie. Tam, gdzie jest nic, pojawia się Pani Śmierć. Wszechświat nie lubi pustki. Wszechświat boi się pustki. A Pani Śmierć nie jest wybredna, Pani Śmierć jest bi. Bezimienny bohater próbuje nie dopuścić do tego mariażu, bezimienny bohater już widzi śmierć w oczach wybranki. Próbuje nadać wyraz swojej masce, jakikolwiek grymas, nawet jak najbardziej fantasmagoryczny, byle by był. Ale jego odbicie na masce wybranki mówi niezmiennie, ja jestem bezimienna twarz bez wyrazu.


Bohater usiłuje nadać wyraz swojej twarzy, ale jego twarz to nic innego tylko zastygła maska. Bohater próbuje ściągnąć maskę. Nie udaje mu się. Za długo igrał z humorami zmiennego słońca, niepomny jak cienka jest jego twarz. Spalona słońcem, maska przywarła do skóry. Jego twarz stała się maską.


Ujrzawszy pustkę na twarzy kochanka, miłość jego życia rozpaczliwie ściąga maskę. Łzy ciekną jej po twarzy. Nie zdążą upaść na spragnioną glebę. Słońce je połyka. Słońce zżera jej twarz. Słońce wypala oczy. Za Cienka była. Umiera i już jej nie ma.
Bohater spogląda w górę. Słońce uśmiecha się szyderczo. Wścibskie promienie zdają się pytać, gdzie twój ból, twoje cierpienie? To tylko pozory ciekawości. Słońce jest nieporuszone. Nie ma powodów by ulec poruszeniu w tę czy inną stronę. Twarz bohatera nie wyraża żadnych uczuć.


Bohater ostatni raz spogląda w górę, tam gdzie jest oślepiające słońce i niebo pełne przekleństw.


Słońce, widziane zza szarych szkieł maski, jest szaro - szare. Zimne słońce.


wyśmienity 5 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
ataraksja
ataraksja 3 lutego 2009, 10:44
poproszę o jeszcze...
zaczytałam się jak nigdy. grasz z wyobraźnią jak arcymistrz szachowy. ależ ten tekst ma podtekstów i jądrowy ładunek wybuchowy doskonale maskowanych wrażeń, odczuć odbitych w przedziwnym lustrze, którego powierzchnię pokrywa powłoka z mieszanki, która przypomina mi obrazy Witkacego...

jedyny mankament (do szybkiego wyeliminowania) to braki w interpunkcji. chwilami naprawdę utrudniają właściwe uchwycenie rytmu i sensu zdań.
Artur Mandas 3 lutego 2009, 20:43
Wielkie dzięki za krytykę! Wiesz, jesteś kolejną osobą, która wspomina o Witkacym w kontekście mojej twórczości. Dużo dobrego o nim słyszałem i może w końcu po niego sięgnę... ;) Odnośnie interpunkcji - moja proza to strumień świadomości, to dla mnie specyficzna muzyka, przelewam na papier to co skomponuję w swojej głowie. Stąd dowolność w stosowaniu znaków przestankowych. Masz jednak rację - może to utrudniać odbiór. Problem w tym, że trudno mi z perspektywy autora stwierdzić, które fragmenty brzmią "zgrzytliwie" z powodu braków w interpunkcji - dla mnie wszystko jest ok (no a poza tym nigdy jakoś nie byłem specjalnie mocny z tej dziedziny). Mógłbym prosić o wskazanie trzech, czterech miejsc, gdzie braki te są rażące? Jestem tu nowy i nie do końca jeszcze zaznajomiłem się z portalem - czy poprawienie interpunkcji jest warunkiem autoryzacji (pytam, gdyż zauważyłem, że masz w awatarze napis "opiekun").
Poprosiłaś o jeszcze - ależ proszę uprzejmie. Planuję wkrótce umieścić na wywrocie kolejne opowiadanie ze Zgrzytów - "Człowiek z naderwanym cieniem", taki swoisty manifest gatunku ultra noir, który ośmieliłem się stworzyć. Jeżeli masz ochotę na całość "Zgrzytów", to proszę o kontakt na priv. Tylko ostrzegam - jeden wydawca już tę powieść odrzucił, nadając jej etykietę "zbyt kontrowersyjna". Na dniach kończę "Ważkę" (historia życia chłopca z progerią [syndrom przedwczesnej starości]), I tom trylogii "Magma", i będę szukał chętnych do przeczytania i ostrego skrytykowania. Narratorem jest bohater. Proza wybitnie liryczna i autoironiczna. Rymy też się znajdą ;)
Pzdr
ataraksja
ataraksja 3 lutego 2009, 20:53
postaram się wskazać braki w interpunkcji i prześlę Ci korektę przez pw. ale to dopiero pojutrze, bo jutro mam urwanie głowy w pracy.
teraz czekamy na opinię drugiego opiekuna działu Proza, bo przecież nie tylko ja decyduję o tym, czy tekst ma być dopuszczony do publikacji jedną, subiektywną opinią opiekunki :)
dbamy na Wywrocie o poprawną polszczyznę - stąd te wskazówki i konieczność poprawek, czasem trudna do zniesienia, ale to nasz język i nie ma o co kruszyć kopii. chyba, że autor umotywuje merytorycznie konieczność odrzucenia zasad pisowni.
.
. 3 lutego 2009, 23:40
'byle by'
byleby

tak...
o!boska Ataraksja ma nosa
co nie znaczy
że Twoje teksty znajdą uznanie wśród wywrotowych czytelników

prawda jest taka
że czym krótszy
z dużą ilością dialogów
to ma lepsze wzięcie

myślę
że po poprawieniu interpuncji
spokojnie zasługuje na redakcyjną gwiazdkę
Artur Mandas 5 lutego 2009, 14:25
Dzięki Kropa! Nie liczę na szersze uznanie. Przyzwyczaiłem się, że prawie nikt nie chce mnie czytać. Jeden zadowolony czytelnik to dla mnie wystarczają nagroda i zarazem motywacja na przyszłość. Postaram się wieczorem zgłębić zapomniane przeze mnie tajniki interpunkcji. Podeślę poprawiony tekst tak szybko, jak to będzie możliwe. Być może jeszcze dzisiaj.
Pzdr

PS. Zapomniałbym dodać. Poza kropką, przecinkiem, pytajnikiem, wykrzyknikiem i wielokropkiem nie stosuję w mojej prozie żadnych znaków interpunkcyjnych. Uważam po prostu, że są zbędne i można je z powodzeniem zastąpić najczęściej przecinkiem. Jest to spowodowane tym, iż literatura to dla mnie muzyka, a znaki interpunkcyjne traktuję w kategorii znaków przestankowych. I tak na przykład w tytułach wszystkie człony piszę wielką literą, nie używając cudzysłowu. Nie wprowadzam dialogów za pomocą myślnika, lecz stosuję następujące podejście:

Piękny mamy dzień, powiedział Jan.

Może wam ta metodologia wydać co najmniej dziwaczna, ale mi się podoba. Jest minimalistyczna, jest czysta. Co o tym sądzicie?Jak pewnie zauważyliście, stosuję ją jedynie dla prozy, nie do wypowiedzi na forach, takich ja ta.
Justyna D. Barańska
Justyna D. Barańska 5 lutego 2009, 19:41
ja uważam, że dobrze mieć swój pomysł na pisanie. oczywiście jeśli nie jest on wymuszony, jak to wielu się zdarza. pan twierdzi i uzasadnia, mnie to w zupełności wystarcza ;)
ataraksja
ataraksja 5 lutego 2009, 21:36
mnie w tej chwili też :)
tussilago 5 lutego 2009, 22:00
Jestem pod wrażeniem. Ależ ja uwielbiam taki styl i nurt. Ma on to do siebie, że daje niesamowite pole do popisu, jeżeli chodzi o wyobraźnię i możliwości zakamuflowania, czasem uwypuklenia czegoś więcej. Cieszę się, że i tu, na Wywrocie, ktoś wrzuca takie przysmaki. I jak powiedziała Ataraksja, podteksty... Czekam na dalsze.
Co do wydawcy. Nie przejmować się, próbować gdzie indziej.
Co do własnej wizji pisania i sposobu - jak najbardziej. Mi minimalizm odpowiada.
przysłano: 29 stycznia 2009 (historia)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca