Rowerowi zbóje (opowiadanie)
marcinsen
Szszszzzzzfrrrrrr..... zahamowałem ostro po żwirze, o mały włos nie wpadając na bandę kolorowych zbójów, opierających się dumnie o rowerowo-podobne, dziwaczne wehikuły. Obdarty Pakistańczyk pomachał mi ręką.
- Jedziesz z nami? – zapytał.
- Jasne, spoko. Gdzie jedziemy?
- Jedziemy odbić, to co nasze.
Spodobało mi się. Ładna hipiska, na oko pod czterdziestkę, uśmiechnęła się zachęcająco, pokazując wyciągniętego kciuka. Było jej do twarzy z delikatnymi zmarszczkami w kącikach oczu. Był jeszcze pryszczaty, sympatyczny jąkała, na własnoręcznie skonstruowanym rowerze, który był tak wysoki, że trzeba było wsiadać na niego, stojąc na ławce. Z podziwem pokiwałem głową.
- Pierwszy raz widzę tę konstrukcję w Anglii – zagadałem. – Wcześniej spotkałem się z takim rowerem tylko w Kopenhadze.
Chłopak uśmiechnął się nieśmiało, z dumą.
- Jest nas tylko trzech w całym Bristolu, z takimi maszynami.
Herszt zbójów podniósł do góry rękę.
- Gotowi?!
- Gotowi! Ruszamy! Na pohybel! – rozległy się gromkie odpowiedzi i dźwięki dzwonków. Ładna hipiska uśmiechnęła się jeszcze raz.
- To mój pierwszy raz w Bristolu – szepnęła poufnie. – Mam tremę.
A później się zaczęło. Dwudziestu zbójów na rowerach zajęło miasto. Szeroką tyralierą zablokowaliśmy ulice, ronda, pasy szybkiego ruchu i wszystko, co dało się zablokować. Rozwścieczeni kierowcy klaksonami i głośnymi przekleństwami domagali się krwi.
- Z drogi debile! Pojebało was!? Zaraz będziecie mieli z dupy garaż!
Nie oglądając się za siebie z nonszalancją i dumą kontynuowaliśmy ślimaczą procesję po centrum miasta. Trójka piętnastoletnich łobuzów dołączyła do naszej grupy, swoimi szaleństwami wzbudzając popłoch nie tylko wśród kierowców, ale i co doroślejszych rowerzystów - mącicieli.
Dobrze mi było. Z uśmiechem oglądałem zalane złocistym światłem miasto, zdziwionych przechodniów, mijające nas samochody, pokazujących środkowy palec kierowców. Kilku z nas zaczęło rozmowy. Trzymałem się z tyłu. W ten sposób mogłem bardziej czuć się częścią tego niespodziewanego plemienia, którego celem było wkurwienie jak największej ilości kierowców. Poza tym z tyłu łatwiej było mi podglądać zgrabną sylwetkę rowerowej hipiski. W kasztanowych, rozwianych włosach, wpleciony miała kwiat. Czasami wydawało mi się, że pośród spalin, przewija się jego słodki zapach.
A kiedy objechaliśmy całe miasto, zbójcy pożegnali się tajemniczymi uśmiechami i w kilka sekund wtopili w tłum. Postałem jeszcze trochę, wyławiając w oddali postacie, które przez chwilę były moimi towarzyszami. W końcu, kiedy jako ostatni zniknął mi z oczu nieśmiały jąkała, na dwumetrowym rowerze, założyłem na uszy słuchawki i też zatonąłem w wieczornym, szarym gwarze.
Zaloguj się Nie masz konta? Zarejestruj się
a tekst się podoba.