Literatura

Książę (opowiadanie)

Roman Rynkowski

          Cała historia mojego spotkanie z Nim - z Księciem, owej styczniowej nocy roku 1998 na białostockim dworcu kolejowym, jest efektem pewnego dosyć niezwykłego nieporozumieniu, które zupełnie nie powinno się zdarzyć. Oto Agnieszka – wspaniała koleżanka, u której zwykłem zatrzymywać się na noclegi w czasie studiów dziennikarskich, musiała niespodziewanie wyjechać. Klucz dla mnie, jak wielokrotnie poprzednio, zostawiła więc u córki sąsiadów. Ta zaś nie wiedziała, że również oni tej nocy wyjeżdżają na kilka dni do rodziny w innym mieście. W efekcie, kiedy przy trzaskającym dwudziestokilkustopniowym mrozie stanąłem przed drzwiami domu Agnieszki, cisząc się na myśl o gorących kaloryferach, czekało mnie rozczarowanie.

Z głębi domu słyszałem wprawdzie szczekanie Nikity. Nadintelektualnie rozwinięty pies Agnieszki pewnie by mi drzwi otworzył, gdyby mógł. Ponieważ jednak nie mógł, pozostały one zamknięte, a ja tkwiłem na mrozie zupełnie skołowany, nie wiedząc właściwie, co o tym wszystkim myśleć. Tym bardziej, że drzwi były zamknięte na głucho również u sąsiadów Agnieszki. Wpadłem wtedy na pomysł dosyć niezwykły. Oto umyśliłem sobie, że kilka razy przejadę się empekiem trasą z Białegostoku do Wasilkowa, gdzie mieszkała Agnieszka, oczekując na jej powrót. Tak też zrobiłem, jednak około dwunastej w nocy zacząłem tracić nadzieję. Nikita szczekał, kot zwany Kotem miauczał, a drzwi były ciągle zamknięte. Pomysł dobijania się o tej porze do innych moich znajomych wydał mi się zdecydowanie niestosowny. Wobec tego jedynym rozsądnym rozwiązaniem wydał mi się powrót nocnym pociągiem do Suwałk. Jednak tej przedziwnej nocy wszystko działo się inaczej niż sobie zaplanowałem. Empek z Wasilkowa spóźnił się dosyć znacznie i kiedy w końcu wpadłem na dworcowy peron, zobaczyłem jedynie oddalające się światła ostatniego wagonu. „– Jak w cholernym tandetnym filmie!” – pomyślałem i rad nierad powlokłem się na dworzec.

Do śmiechu mi nie było - następny pociąg odjeżdżał dopiero o 5 rano, a perspektywa zimowej nocy spędzonej na, remontowanym właśnie, dworcu PKP w Białymstoku nie była specjalnie zachęcająca. Kiedy uchyliłem drzwi, potwierdziły się moje najgorsze obawy – wewnątrz oprócz wpadającego co chwila zimnego wiatru, koczowali jedynie nomadowie miast - bezdomni ze swoim, delikatnie mówiąc, specyficznym zapachem i całym dobytkiem wypełniającym reklamówki i stare torby. Bezdomnych nie lubię, bo brzydzą mnie i zarazem wywołują zazdrość swoją niezależnością, a ta mieszanka doznań wprowadza jakiś dziwny zamęt w mojej duszy, jednakże wybór miałem raczej niewielki – albo noc na dworcu z jego „mieszkańcami” albo kilkugodzinny spacer po zimnym peronie.

Wybrałem, jak mi się wtedy zdawało, mniejsze zło, i usiadłem na drewnianej ławeczce, torbę dla większego bezpieczeństwa biorąc na kolana, a następnie próbowałem skierować swe myśli ku rzeczom pięknym i wzniosłym. Jednakże bezdomni ciągłym gwarem rozmów oraz klekotem nieustannie przeciąganych klamotów ściągali mą uwagę ku szarej rzeczywistości. Z konieczności zacząłem się więc owej „szarej rzeczywistości” uważniej przyglądać. Najbliżej mnie dwaj, ubrani w kilka warstw niemiłosiernie brudnych ciuchów, mężczyźni w wieku raczej nieokreślonym, sączyli płyn o dziwnie sinej barwie, a po zakończeniu flaszki, zaciągnęli się smacznie potwornie cuchnącymi papierochami najwyraźniej własnej produkcji. Gdzieś dalej kłóciły się o coś jakieś kobiety. Ktoś coś przewracał, kaszlał. – Boże, cóż ja tu robię i czemu do cholery całe towarzystwo nie pójdzie spać? – zadałem bezgłośne pytanie. W tym momencie poczułem, że ktoś stawia coś obok mnie, następnie zaś usłyszałem pytanie:

-         Czy mógłby mi pan popilnować rzeczy? Chciałbym wyjść na zewnątrz zapalić.

Kompletnie zaskoczony podniosłem głowę. Prędzej spodziewałbym się, że pociąg, na który się spóźniłem, wróci specjalnie po mnie, niż takiego pytania zadanego w tym miejscu. Moje zaskoczenie było tym większe, że przede mną stał bezdomny, znacznie jednak czyściejszy i nieco „schludniej” obdarty w porównaniu z całą resztą. Więcej chyba też z zaskoczenia i ze swoistej aprobaty dla jego „dobrych manier”, niż z rzeczywistej chęci skinąłem potakująco głową. Bezdomny wyszedł, a ja zostałem, pilnując jego „majątku”, składającego się z kilku wypełnionych po brzegi kwiecistych reklamówek. Wrócił po kilku minutach, ale wcale nie zamierzał odejść. Przeciwnie przysiadł obok mnie i zaczął mówić:

-         Widzi pan, nie mogę na to patrzeć ... palą tu ... piją, srają prawie ... wytrzymać nie można. Nie mogę tego znieść, bo ja nie zawsze tutaj mieszkałem. Kilka lat temu miałem mieszkanie w Warszawie...

Otuliłem się głębiej kołnierzem. Znałem to! Za chwilę usłyszę kolejną opowieść, prawdziwy majstersztyk – etiudę żebraczą o domu - raju utraconym, wrednej żonie, wyrodnych dzieciach, utracie pracy, ciężkich czasach, złych rządach. Właściwie go nie słuchałem, cóż z tego, że mówił ładniej i lepiej się zachowywał – jego historię słyszałem już setki razy w wielu wersjach i odmianach. A on mówił, niesiony bezwiednymi kiwnięciami mojej głowy. Usłyszałem więc o Warszawie, mieszkaniu, pracy, jakiejś katastrofie, tułaniu się, wreszcie lądowaniu w Białymstoku. Czekałem jeszcze tylko na moment, w którym padnie przekleństwo lub groźba pod adresem winnych upadku. Zacząłem właściwie słuchać go uważniej, kiedy tego nie powiedział. Zamiast tego spojrzał na mnie i powiedział spokojnie:

-         .... czasem, kiedy mam pieniądze, lubię pójść na kawę do „Podlasiaka” – taka odrobina luksusu.

Później zamilkł i siedział bez ruchu patrząc na kłótnie swoich pobratymców. Obserwowałem go kątem oka. Byłem zły, że siedział tak obok mnie i był inny od pozostałych. Zarazem jednak taki sam. „– Pieprzony Dziadowski Książę!” – sarknąłem bezgłośnie. On spojrzał na mnie i uśmiechnął się, pokazując wcale kompletną klawiaturę zębów:

-         Muszę iść, otwierają zaraz dworzec PKS, tam przesiedzę dopóki się nie rozwidni. Do zobaczenia.

-         Jeszcze czego! – pomyślałem, patrząc jak zamykają się za nim drzwi.

O tym spotkaniu myślałem później raczej niewiele. Aż do dnia, kiedy w zastępstwie jakiegoś niezbyt ciekawego wykładu poszliśmy ze znajomymi na piwo do „Podlasiaka”. Po wejściu, kiedy z przyzwyczajenia zlustrowałem wnętrze lokalu szukając znajomych twarzy, zobaczyłem, że przy stoliku w rogu siedzi mój Książę z dworca PKP! Poznałem go bez kłopotu, chociaż był inaczej ubrany. Oczywiście pił kawę – „odrobinę luksusu” z, udającej porcelanę, filiżanki, czytał gazetę, a w przerwach palił papierosy. Bez żadnego skrępowania. Przy knajpianym stoliku tak samo naturalny i na miejscu, jak owej zimowej nocy na dworcu. Nie poznał mnie, a ja siedziałem naprzeciwko, sącząc piwo i, jak stwierdzili znajomi, byłem tego dnia szczególnie milczący. A ja po prostu myślałem o tej styczniowej nocy, którą spędziliśmy z Księciem na dworcu PKP w Białymstoku. Jeżeli go tutaj spotkałem, to czy pozostała część jego opowieści jest również prawdziwa? Nie mogłem jednak podejść do niego, aby rozwiać własne wątpliwości - byłaby to przecież prawdziwa obraza majestatu!


niczego sobie+ 3 głosy
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Johannes Tussilago
Johannes Tussilago 30 stycznia 2010, 22:47
Historia sama w sobie ciekawa. I to spojrzenie bohatera na siebie z perspektywy wydarzenia - rewizja własnego nastawienia wobec ludzi? Czy tylko wobec tego jednego człowieka?
"Przy knajpianym stoliku tak samo naturalny i na miejscu, jak owej zimowej nocy na dworcu." - moc zadziwienia sytuacją, czy własnym odbiorem rzeczywistości?

Ale...
- Przegadany początek o Agnieszce i jej sąsiadach;
- Liczne powtórzenia, np:
"Gdzieś dalej kłóciły się o coś jakieś kobiety. Ktoś coś przewracał, kaszlał. – Boże, cóż ja tu robię i czemu do cholery całe towarzystwo nie pójdzie spać? – zadałem bezgłośne pytanie. W tym momencie poczułem, że ktoś stawia coś obok mnie, następnie zaś usłyszałem pytanie" ktoś, coś...
- Literówki;
- Interpunkcja;
- "byłaby to przecież prawdziwa obraza majestatu!" - zupełnie nie pasuje mi to zakończenie.

Myślę, że tekst jeszcze do dopracowania. Pozdrawiam.
Johannes Tussilago
Johannes Tussilago 2 lutego 2010, 19:41
Cóż, Autorze, skrywasz się za maską i nie odpowiadasz, więc w tym momencie odrzucam tekst. Mam nadzieję, że nie zniechęci Cię to i popracujesz nad nim.
przysłano: 27 stycznia 2010 (historia)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca