Literatura

Miasto (opowiadanie)

marcinhaba

Znałam jednego Roberta. - rzekła - Był miły i wesoły. Też słuchał Izraela. Zawsze powtarzał wszystkim, że życie jest piękne. Mówił tak do czasu, gdy policja znalazła jego zwłoki zawieszone na drzewie w parku. Powiesił się na sznurze w kolorach rasta
Siedziała przy niewielkim okrągłym stoliku, na którego blacie znajdował się napis „Zima 2000” nieudolnie wyryty zapewne scyzorykiem lub kantem klucza. Nie miała więcej jak dwadzieścia lat, jej twarz młoda i ładna wyrażała dziecinną niewinność, choć z pewnością nie była już dzieckiem. Czarna bluzka napięta nieco uwydatniała jej niewielki biust, a spodnie niemodne już, a może wracające znów do mody, takie rozszerzane przy nogawkach i obcisłe na udach, wydawały się idealnie dopasowane. Były to sztruksowe dzwony, do jakich ludzie w wieku jej rodziców żywili dawny zapomniany sentyment.

W pubie było dużo ludzi. Muzyka, dobiegająca z kilku głośników zawieszonych na ścianach, grała dość głośno, tak że rozmawiający musieli wysilać głos. Dym papierosowy wisiał w powietrzu i zdawał się nieruchomieć; czasem tylko poruszany ruchem idących do baru czy toalety. Wszystkie stoliki pozajmowała w większości młodzież, nawet te dwuosobowe, przy których siedzi się naprzeciw siebie, a które zazwyczaj zajmowały pary, były zajęte. Właśnie przy takim stoliku siedziała wraz z chłopakiem w wiśniowej flejerce.

- Uśmiechnij się. - powiedziała.

- Tak bez powodu to nie potrafię. - odparł.

- No to wymyśl sobie powód. Może pomyśl o tych wszystkich kobietach, z którymi byłeś i zaliczałeś po kolei, o których pewnie dzisiaj mi opowiesz. A potem przyznaj się, że to tylko blef, bo miałeś tylko jedną kobietę i była w dodatku bardzo brzydka i nosiła aparat ortodoncyjny, a kumple śmiali się z ciebie, a ty ją rzuciłeś.

Popatrzał na nią ostro. Zrobił marsową minę i nie odpowiedział. Błądził palcami po blacie stolika i dawało się w tych ruchach wyczuć wiele nerwowości. Po chwili wyciągnął papierosa, nie częstując jej. Zapalił.

- Dlaczego taka jesteś?

- Jaka? - spytała.

- Właśnie taka.

Wzruszyła ramionami i również zapaliła. Pomyślała o nim, o tym jaki jest żałosny i banalny w swych staraniach, żeby wypaść jak najlepiej. Znała takich jak on i znała ich bardzo dobrze. Dosiadali się do samotnych dziewcząt w pubie, rzucali wyuczony tekst przeczytany gdzieś w jakiejś książce i mówili językiem Szekspira czy Byrona, nazywając przy tym życie „siną autostradą” albo „krótkim filmem, w którym każdy gra główną rolę”. I mówili o życiu używając kilku zapamiętanych cytatów z książek, których zazwyczaj nie rozumieli. A o życiu wiedzieli tyle co każdy mający dwadzieścia lat. Śmieszyło ją to, śmieszyli ją tacy jak on, udający romantyków, z wyuczonym tekstem, z przerażającą pewnością w głosie, z dziecinnym spojrzeniem i radością, że robi się na dziewczynie wrażenie.

- Powiedz mi coś, czego nigdy nie zapomnę z dzisiejszego wieczoru. - powiedziała

Zastanowił się chwilę. Zaciągając się papierosem zmrużył oczy i powiedział głosem spokojnym i cichym:

- Bo widzisz, jesteśmy skazani na klęskę. Kiedyś ten wieczór się skończy, ja pójdę gdzieś, ty wrócisz do domu i rozmyjemy się jak nie wyraźne postacie z obrazu Grotgera. Przepadniemy w nicości czasu, nie będzie już nas. Jedyne co nam pozostanie to to, że kiedyś siedzieliśmy razem przy jednym stoliku, wolni i zbyt realni, by to wszystko mogło być snem. Staniemy się dla siebie tylko martwym wspomnieniem, jakimś ziarenkiem piasku, malutką różą na polu stokrotek. Ta róża to my teraz, nasza rozmowa, myśli, doznania.

- Powiedz mi coś więcej o tej róży - poprosiła.

- Róża teraz zakwita. Jest piękna, pachnie najpiękniejszą wonią świata. Ale róże są efemeryczne, podobnie jak wszystko wokół. Życie też jest efemeryczne, my też jesteśmy. I również niematerialna strona naszego spotkania, nasze myśli. Przeraża cię to?

- A może możemy jakoś uniknąć efemeryczności?

- Może... - powiedział zagadkowym tonem robiąc przy tym rozmarzoną minę.

- Wierzysz w to?

- W coś trzeba wierzyć. Wierzę, ale boję się, że to wszystko na nic. Wiara nie raz mnie zawiodła, to tylko pocieszenie dla przegranych. Ale wierzę. A ty wierzysz?

Bawiła się nim jak dziecko nową zabawką, którą dostało pod choinkę w wigilijny wieczór. Sprawiało jej to przyjemność i po części dlatego pozwoliła mu się dosiąść, a po części dlatego, że była trochę wstawiona . Dało się to zauważyć w jej spojrzeniu, którym błądziła gdzieś w dali i w tonie głosu, który charakteryzował ludzi pod wpływem alkoholu. Oblizała wargi i powiedziała:

- Wierzę w to, że jutro opowiesz o mnie swoim kolegom, powiesz im pod jak wielkim wrażeniem byłam twoich tekstów i jak mi się oczy paliły ze wzruszenia, gdy opowiadałeś mi o sobie. A potem powiesz, że umówiłam się z tobą i z pewnością żywię nadzieję, że coś z tego będzie.

- A myślisz, że coś z tego będzie? - rzekł z nadzieją, a ona roześmiała się z jego naiwności.

- Może coś z tego będzie. Żywię wielką nadzieję. - powiedziała z ironią w głosie.

- Naprawdę?

- Wiesz co? Śmieszny jesteś. Przypominasz mi małe dziecko, które recytuje wierszyk na urodzinach u cioci Wandy. Boisz się, że możesz się pomylić, łkasz, zacinasz się, ale mówisz dalej. A ciocia i tak powie: „Cudnie, Jacusiu”. Wtedy wszyscy będą bić brawo i szczypać cię w policzek. Na moje brawa raczej nie licz.

- Nie mam na imię Jacek.

- A jak masz na imię?

- A jak byś chciała?

- Chciałabym, żebyś nazywał się Judasz Sam Kit.

- Na imię mi Marek. Mało egzotyczne imię, podobnie jak Twoje i całej reszty świata. Dzisiejsze imiona wyprane są z fantazji. Nie uważasz?

- Przecież to tylko imię, nic więcej. Kilka literek, którymi ludzie się do ciebie zwracają.

- Imię jest ważne.

- Nie dla mnie.

Zgasiła papierosa, choć nie wypaliła go nawet do połowy. On natomiast palił wytrwale choć żar jego papierosa niebezpiecznie zbliżał się już do filtra. Mimo tego, że papieros parzył go już w usta, a smak palącego się filtra zalatywał plastykiem, on zaciągnął się jeszcze kilka razy.

- Filtr ci się pali.

Udał, że tego nie słyszy i zgasił wreszcie niedopałek.

- Co robisz na co dzień? - spytała.

- Niewiele. Pracuję, jem, chodzę, mówię i szukam sensu życia.

- A jeśli życie nie ma sensu? Co wtedy?

- Wtedy, gdy się tego dowiem, to będzie to ostatni mój dzień na tej planecie.

- Lecisz na Księżyc?

- Nie rozumiesz?

- Nie. - zaprzeczyła, choć rozumiała to lepiej od niego.

- Czasem tak się zdarza, że ktoś mówi „pass”. Wtedy przyjeżdża po niego czarną karocą stangret śmierci ubrany w czarny smoking. Mówi „wsiadaj kolego” i wiezie go tam, gdzie nie ma już życia.

- Masz na myśli śmierć? - zapytała z uśmiechem.

- Tak. Bawi cię to?

- Ty mnie bawisz. Już ci o tym mówiłam.

- A co takiego cię we mnie bawi? Powiedz.

- Nie, nic szczególnego. Tu chodzi o całokształt. Niezły numer z ciebie.

- Uważasz?

- Uważam.

- Idź już, bo jak pewnie zauważyłeś, nie udało ci się mnie oczarować. No cóż, zdarza się. Udaje ci się pewnie z dziewięcioma kobietami na dziesięć. Dziś miałeś pecha, bo ja jestem ta dziesiąta. Miłego wieczoru i powodzenia w łowach.

- Ty pewnie myślisz, że ja tak co chwilę przysiadam się do jakiejś samotnej dziewczyny. Jesteś w błędzie. Ty jesteś pierwszą, do jakiej się dosiadłem i jedyną zarazem. Ja musiałem z kimś pogadać.

- Dobra. Nie ważne. Do widzenia.

- Jeszcze tylko jedna sprawa. Ja powiedziałem, że nazywam się Marek. A Ty jak masz na imię?

- Magdalena.

- Czyli Magda?

- Bystry jesteś. Do widzenia.

Odszedł do baru i tam usiadł. Magda dopiła piwo i sięgnęła ręką do kieszeni. Wyjęła pieniądze i podeszła do baru, by kupić następne. Lekko chwiejnym krokiem przeszła przez salę. Barman spojrzał na nią dziwnie, jakby widok pijanej kobiety był dla niego czymś zupełnie nowym.

- Piwo. - powiedziała do barmana.

- Może wystarczy na dziś.

- Może wystarczy a może nie. Piwo.- nasiliła prośbę.

Barman uległ i wziął się do nalewania piwa z srebrnego kranika.

- Dlaczego sama? - spytał barman.

- Taki dzień. - odparła spoglądając w stronę Marka, który znów palił papierosa i znów tlił mu się filtr. Usiadła na wysokim krześle przy barze i wsparła głowę na dłoni. Barman podał jej piwo. Zapłaciła, ale nie odeszła do swojego stolika.

- Coś jeszcze? - spytał, wycierając szmatką powierzchnię baru.

- Na razie wystarczy.

Przyglądała się barmanowi. Miał krótkie włosy mlecznego koloru i szeroko otwarte oczy nadające jego twarzy wyraz aktywności i pobudzenia. Pomyślała o wszystkich barmanach jakich spotkała w życiu. Wszyscy byli podobni do siebie. Nie wyglądem, ale sposobem prowadzenia kilkuwyrazowych rozmów z klientami w czasie nalewania piwa. Pamiętała Tycjana, barmana z pubu „Deszcz”, który kiedyś powiedział jej że jest okropna, zaraz po tym, jak ona spytała go o to, kiedy ostatnio robił coś ciekawego w toalecie. Podobnie jak teraz, była wtedy wstawiona.

- Muzyka jest za smutna. - powiedziała.

- Na to mogę coś poradzić. Co włączyć? - powiedział i zaczął przeglądać płyty CD ułożone za kontuarem.

Magda przechyliła się przez ladę i zaczęła przerzucać płyty.

- Już mam. - podała mu wybraną płytę.

- Izrael. - powiedział.

- Właśnie.

Barman wrzucił płytę do audio i już po chwili z głośników zaczęły dobiegać rytmy reggae.

- Dziękuję. Jak ci na imię?

- Robert.

- Znałam jednego Roberta. - rzekła - Był miły i wesoły. Też słuchał Izraela. Zawsze powtarzał wszystkim, że życie jest piękne. Mówił tak do czasu, gdy policja znalazła jego zwłoki zawieszone na drzewie w parku. Powiesił się na sznurze w kolorach rasta. Sam go wcześniej utkał. Przed śmiercią przewiesił sobie kartkę przez szyi, na której napisał: „Positiv Vibration”. Nie ma to jak radość życia.

- Słyszałem o tym chłopaku. Przychodził tu kiedyś. Miał dredy i kolorowe ubrania. On też mnie prosił, żebym załączył Izraela.

- No to ja lecę do parku. Cześć. - powiedziała i odeszła.

- Idiotka. - szepnął barman pod nosem, gdy odeszła do swego stolika.

- Tu było zajęte. - powiedziała do pary, która w czasie, gdy ona kupowała piwo, zajęła jej stolik - Przecież na krześle wisi mój plecak.

- Myśleliśmy, że jest wolne. - powiedział chłopak. Dziewczyna trzymała go za rękę i z lekką obawą spoglądała na Agnieszkę.

- Idźcie gdzie indziej, bo powiem barmanowi, żeby włączył Just 5.

- Może jednak się jakoś pomieścimy. Nie ma już wolnych stolików. - rzekł chłopak.

- Już tu był taki jeden, co chciał się dosiadać. Siedzi teraz przy barze i pali filtr z papierosa.

Dziewczyna złapała chłopca za rękę i skinęła głową, żeby wstali.

- Albo co tam. Zostańcie. Tylko jedna prośba, nie będziecie się całować. Mam wymiotni odruch w tych sprawach od pewnego czasu. - powiedziała Magda i usiadła na wolnym krześle.

- Dobrze. - powiedziała dotąd milcząca dziewczyna.

Chłopak wyglądem przypominał jej jednego z tych, pracujących na co dzień w warsztacie samochodowym, gdzie jego twarz i ręce nieodłącznie pobrudzone były smarem i brudem. Wyobraziła go sobie jak w niebieskim uniformie z nadrukiem na plecach „Opel” leży pod samochodem i coś tam naprawia. W przerwie pali najtańsze papierosy a po pracy pije równie tandetne piwo. A gdy spotyka się ze swoją dziewczyną, tak jak dziś, to ubiera najlepsze ubranie, bluza adidasa i big stary, kupuje malboro i pije pilsnera. Jest hojny i zabawny dla swej dziewczyny, a po kilku piwach opowiada jej jak wczoraj wymieniał alternator w maluchu jakiegoś inżyniera i jak zapiekły się śruby u nasady i musiał je palnikiem upalać, a potem zakładać nowe. Przestała o nim myśleć i opadła na krzesło.

Siedziała tak z pochyloną głową i wschłuchiwała się w dźwięki muzyki. Wzrok tępo zawiesiła na napisie wyrytym na stoliku. „Zima 2000”. W pubie ludzi było coraz więcej i choć nie mieli gdzie siedzieć, to stali wytrwale z piwem w ręce i prowadzili głośne wulgarne rozmowy. W jej myśli zaczęła wnikać rozmowa pary, z którą siedziała przy jednym stoliku.

- Byłeś u Waldka? - spytała dziewczyna.

- Jutro pójdę. Dziś mi się nie chciało. W robocie miałem przejebany dzień.

- Idź do niego jeszcze dziś.

- No co ty. On dziś dostał wypłatę. Najebany pewnie leży w jakim rowie.

- No to jutro idź. Dobrze?

- Pójdę rano. Browary mu wezmę na kaca, to się napijemy. Hi hi hi

Magda wstała, wzięła swój plecak i piwo i bez słowa do tych dwóch poszła usiąść przy barze. Odprowadzili ją wzrokiem, a dziewczyna poczuła się mniej skrępowana. On natomiast nie poczuł nic, bo myślał już tylko o tym, że jutro będzie impreza u Waldka.

Na malutkiej scenie w rogu sali kilka osób zaczęło się krzątać, podłączając kable i wyciągając z futerałów gitary. Mieli długie włosy i skórzane kurtki, które pobłyskiwały w świetle lampek halogenowych.

- Co to za jedni? - spytała barmana, wskazując na przygotowujący się zespół muzyczny.

- Flegma teściowej, tak się nazywają. Podobno grają rocka. Jeden z nich jest synem szefa. - powiedział. Nalał piwa do kufla i postawił je przed sobą. Po chwili spytał - Jak było w parku?

- Pięknie.

Obok niej przy kontuarze siedział dwudzistokilkuletni mężczyzna. Podpierał ręką głowę i wpatrywał się w pusty kufel. Miał krótkie włosy, które co jakiś czas przeczesywał otwartą dłonią. Drugą dłoń zacisnął na kuflu. Wydawał się senny a raczej zamyślony. Barman nalał kolejne piwo, podał mu je i powiedział:

- To na koszt firmy.

Mężczyzna wydał się Magdzie interesujący. Zwróciła wzrok w jego stronę i obserwowała. Zauważyła, że wargi drgają mu lekko, jakby coś szeptał pod nosem. Gdy barman wrócił do niej, spytała:

- Znasz go?

- Znam.

- Kto to?

- Łind.- powiedział - Tak go przynajmniej nazywają. Nie wiem jak się nazywa. Student ASP. Sympatyczny, spokojny i opanowany. Zawsze piej sam, siedzi i rozmyśla. Przychodzi tu często i czasem kończy z głową pod stolikiem. Kilka razy wyprowadzałem go, gdy już zamykaliśmy, i wsadzałem do taksówki.

- Muszę go poznać. - powiedziała i wstała z krzesła. Podeszła do niego i usiadła obok.

- Ty jesteś Łind, prawda? - spytała.

Odwrócił do niej głowę. Miał spokojną twarz bez żadnej oznaki zdziwienia. Patrzał na nią przygaszonym wzrokiem i powiedział tak cicho, że z ledwością usłyszała:

- Nie znam cię.

Uśmiechnęła się do niego i podała mu rękę. Uścisnęła jego dłoń, która była zimna jak lód.

- Magda.

- Łind.

Odwrócił się od niej i przyjął wcześniejszą pozycję, wpatrując się w kufel, tak jakby ona już sobie poszła.

- Nie jesteś zbyt rozmowny. - rzekła.

Znów odwrócił się do niej. Tym razem zrobił to bardzo powoli.

- Czego chcesz ode mnie? - spytał.

- Porozmawiać.

- Chyba nie jestem dziś najlepszym rozmówcą.

- Chcę się o tym przekonać. A czy jutro będziesz lepszym rozmówcą? Jak chcesz to przyjdę jutro.

- Nie będzie mnie tu jutro.

- Szkoła?

- Wyjeżdżam z tego miasta. - powiedział.

- Dokąd?

- Daleko.

Pomyślała o jutrzejszym dniu. O tym, że jutro znów zacznie się szkoła, że znów wsiądzie do zatłoczonego autobusu, dojedzie do centrum, wysiądzie, powlecze senne nogi do gmachu Zespołu Szkół Odzieżowych. Myślała o tych wszystkich ludziach jakich tam spotyka, o przelotnych rozmowach w przerwie na papierosa, o czarnej tablicy, na której nauczycielka coś nagryzmoli suchą kredą, o długopisach ślizgających się w palcach i o tym, że to wszystko powtarza się cyklicznie, jak zacięta płyta i będzie się powtarzać. A gdy skończy się szkoła to będzie praca i przeraziła się tego, że wszystko będzie się kręcić aż do zrzygania. Ludzie będą się tylko przewijać przez jej życie i wiecznie terkotać tym swoim zwyczajem, spoglądając co chwilę czy ona słucha. Znała ich zbyt wielu, rozgadanych i udających szczęśliwych, którzy tak bardzo chcą być wysłuchiwani, oszukując przy tym siebie. W myślach nazywała ich ślepcami, którzy nie chcą widzieć tego, że życie jest najgorszą karą wymyśloną przez Boga. „Oszukują sami siebie, wmawiając sobie, że lubią to wszystko. Nie chcą widzieć karuzeli, na której się kręcą, że wszystko się powtarza, że po nocy nadchodzi dzień, że jeden obrót jest zbyt krótki, by można się cieszyć.” Miała ochotę krzyczeć. Wezbrała w niej siła, która rosła w niej, potęgowała się i pomnażała. Czuła ją w sobie i musiała to z siebie wydalić, wypluć, wykrzyczeć, wysmarkać, zwymiotować. Zapragnęła ucieczki od tego wszystkiego. Wyjście ewakuacyjne. Musiała uciec.

- Jadę z tobą. - powiedziała do Łinda.

- Ty mnie nie znasz.

- Jadę z tobą.

- Nie - powiedział spokojnie.

- Muszę z tobą wyjechać, bo zwariuję. Nie wytrzymam.

- Tam dokąd jadę, nie ma miejsca dla Ciebie. Wyjeżdżam do miasta, które jest moje i zawsze było. Każdy ma swoje miasto.

- Posłuchaj. Nie wiem kim jesteś. Wiem tylko, że Łind cię nazywają. Co to oznacza? Chyba wiatr. Więc odchodzisz jak wiatr, przemijasz do nieznanej krainy. Ale wracasz. Wiatr zawsze wraca. Jadę jutro z tobą. Mam pieniądze, wezmę tylko trochę ubrań. Będę czekać na Ciebie na stacji. Słyszysz? Będę czekać.

Popatrzył jej prosto w oczy. I choć tak bardzo chciało mu się z niej śmiać, to nie wydał ani szeptu. Twarz nadal pozostała kamienna, jakby wykuta w skale setki lat temu. Kamienny posąg wyrzeźbiony na skraju morza, głaskany co rano przez fale, muskany przez wiatr. Trwający tak naprzeciw sztormom, wodzie, wietrze i erozji. Właśnie taki się wydawał, nienaruszony przez żaden żywioł, spokojny i czysty.

- Obudzisz się jutro i zmądrzejesz. - powiedział - Pomyślisz o mnie i zwymiotujesz. Ale ja będę już daleko stąd. Wyjeżdżam. Rozumiesz? Wyjeżdżam. Całe życie spędziłem w tym mieście, w tej zawszonej dziurze smutnej jak głodna pizda, gdzie ludzie mówią dzień dobry tylko z przyzwyczajenia, a nie dla tego, żeby życzyć komuś dobrego dnia, gdzie wszystko dzieje się, bo inni tak robią, bo tak wypada, bo tak trzeba, gdzie alkohol smakuje parszywie i nawet upić się nie można, można się najwyżej zalać i wyrzygać, a to nie to samo, gdzie ludzie zaspokajają swe żądze w zbiorowej masturbacji, bo każdy jest smętnym onanistom życia i gdzie w końcu żaden z tych obywateli nigdy w życiu nie zadał sobie pytania „Po co to wszystko?”, bo są tak ślepi, że nawet najważniejszych spraw nie dostrzegają. A najbardziej denerwuje mnie to, że wszędzie jest tak samo. Miasta są takie same, ludzie ci sami. Tylko nazwy się zmieniają, imiona, nagłówki gazet i epitafia na nagrobkach. Ale już niedługo. Jutro wyjeżdżam.

- Dokąd do cholery, jeśli mówisz, że wszędzie jest tak samo? - spytała.

- No właśnie - dokąd? - zamilkł a po chwili dodał - Jest jedno takie miejsce.

- Zabierz mnie tam. Proszę.

Pokręcił przecząco głową. Napił się piwa i podsunął jej paczkę z papierosami. Zapaliła i on również zapalił. Patrzeli na siebie tępo. Ich pijane spojrzenia tonęły w sobie nawzajem. I ani ona ani on nie odwrócił głowy. Jedynie dym papierosów wchodził między ich spojrzenia mgląc na chwilę ich oblicza.

- Za twój wyjazd. - powiedziała i podniosła kufel.

- Za wyjazd. - powtórzył i wznieśli toast.

- Powiedz, czego najbardziej nienawidzisz na świecie. - spytał jej, gdy odstawiła kufel.

- Miłości. - rzekła bez zastanowienia. - Parszywej ludzkiej miłości.

- Dlaczego?

- Bo widzisz, ludzie są głupi. Wymyślili sobie miłość, żeby jakoś powiązać ze sobą to, że śpią razem i razem przebywają, że fajnie im się rozmawia i że czasem tęsknią. Musieli coś wymyślić, no to wymyślili. Ile razy ja to słyszałam - wiesz chyba się zakochałam. - Miałam wtedy ochotę uderzyć tą osobę w twarz. Nie wierzę w miłość. Nigdy nie uwierzę. Że niby kocha się tylko raz, że świata się poza nim nie widzi, że tęsknota przechodzi zdrowy rozsądek. Znam te klimaty, gdy jest się z kimś i wiem, że miłość to tylko wymysł poetów. Mit, bajka itd. A co tam. Nieważne.

- Kiedyś uwierzysz. - powiedział a ona zrobiła kpiącą minę.

- Kiedy? Jak będę miała czwórkę dzieci i cycki do pasa? Raczej nie.

Barman wyłączył muzykę. Rozmowy stały się słyszalne i zlewały się w gwar.

- Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego wyłączyłeś Izraela? - spytała barmana.

- Chłopcy chcą się wykazać. - wskazał na zespół muzyczny, który już był gotowy do gry - Flegma teściowej, nie pamiętasz?

Skinęła głową w chwili, gdy salę wypełniły ciężkie dźwięki gitar elektrycznych. Patrzała na zespół. Grający mieli poważne miny. Wczuwali się w muzykę marszcząc przy tym czoła i mrużąc oczy.

- Kiedyś byłem ruskim szpiegiem. - śpiewał wokalista - Ale już nie jestem. Kiedyś byłem ruskim szpiegiem, a teraz zostały mi tylko ruskie pierogi. Uaaaaa

Magda skrzywiła się nieco. Cztery powtarzające się w kółko rify wydały jej się monotonne podobnie jak rytm perkusji, w którym dominował dźwięk werbla.

- Podobają ci się? - spytała Łinda.

- Pomijam fakt, że ktoś może nienajlepiej radzić sobie z gitarą, że jest początkujący, ale to, że gitary nie są zestrojone, a do tego jeszcze rozstrojone, to już jest śmieszne.

- Znasz gitarę?

- Trochę. - odparł.

- I co jeszcze znasz?

- Niewiele.

- A życie znasz? - spytała.

- Nikt go nie zna.

- Był tu taki jeden, co myślał, że zna życie. Żałosny człowiek. - powiedziała wskazując na Marka siedzącego niedaleko nich przy barze.

- Idę do toalety - powiedział Łind.

Popatrzała jak odchodzi.

- Jakie wrażenia? - spytał ją barman.

- Ciekawy człowiek z tego Łinda. Szkoda, że jutro wyjeżdża.

Barman zaśmiał się na te słowa.

- Co cię bawi? - spytała.

- On wszystkim dziewczynom mówi, że jutro wyjeżdża. Mówi tak od bardzo dawna, odkąd zaczął tu przychodzić. A może mówił im to jeszcze wcześniej.

Zastanowiła się. „Wyjeżdżasz, tak? Zobaczymy, czy wyjedziesz.”.

- Długo ci, tam, będą się męczyć? - pokazała na grający zespół.

- Jeszcze z godzinę. Podobno mają cover Hej Joe i całkiem nieźle im on wychodzi.

- Wszystkie kapele mają Hej Joe. - powiedziała.

- Rajca. - powiedział barman i podszedł do nowego klienta.

Zespół w tym czasie skończył pierwszą piosenkę. Kilka osób biło brawo. Reszta została niewzruszona prowadząc nadal rozmowy i nawet nie spoglądając na scenę.

- Zagrajcie Łiski! - krzyknął ktoś. Był to mężczyzna w średnim wieku w skórzanej kurtce. Miał kucyk i czoło zroszone potem. Jego duży kolczyk w kształcie koła pobłyskiwał w świetle.

Gdy zespół zaczął grać drugą piosenkę, przyszedł Łind. Usiadł, jednym łykiem dopił piwo i zamówił następne. Nie patrzał na Magdę, wbił wzrok w kontuar. Magda gapiła się na niego i wydał jej się sennym marzeniem. Pomyślała, że właśnie tacy mężczyźni śnili jej się czasem. Rozmawiała z nimi właśnie tak jak z nim rozmawia. Były to sytuacje podobne do tych – knajpa, muzyka, piwo no i ktoś taki jak on. Gdy budziła się, to śmiała się tłumiąc głos, przyciskaną do ust poduszką, tak by nie zbudzić rodziców w sąsiednim pokoju. Teraz też miała ochotę na śmiech. Wszystko to wydało jej się właśnie takim snem, z tą różnicą, że teraz działo się to naprawdę, tak samo jak realny był on. Mogła go dotknąć, pogłaskać czy pocałować. I choć w snach również ich całowała, to tylko prawdziwy pocałunek mógł jej w pełni urzeczywistnić, to co właśnie przeżywała.

- Co będzie z naszym wyjazdem? - spytała.

- Zostajesz. - odpowiedział cichym chropowatym głosem.

- Nie możesz mi tego zrobić.

- No jasne. Zabiorę cię tam, gdzie chcę być sam? Bo mój wyjazd to samotna ucieczka. Jestem outsiderem. Brnę przez życie sam. Nie potrzebuję cię.

- Ale może ja potrzebuję ciebie. Weź i to pod uwagę. - rzekła pewnie.

- Nie potrzebujesz mnie. Uwierz mi.

- Potrzebuję bardziej niż się możesz tego spodziewać. Czekałam na kogoś takiego jak ty. Zarywałam noce na myśleniu o tym, że w końcu się pojawisz. No i pojawiłeś się. A teraz nie pozwolę ci tak po prostu odejść. Za dużo kosztowało mnie czekanie, byś teraz powiedział „cześć” i wyszedł. I pojechał do tego swojego miasta. Albo jedziesz ze mną albo nigdzie nie jedziesz.

Popatrzał na nią z niedowierzaniem. Miał zdziwioną minę. Przetarł twarz dłońmi i wrócił wzrokiem na kontuar.

- Słyszałeś co powiedziałam? - spytała.

- Ty chyba za dużo dziś wypiłaś. Jutro obudzisz się i będziesz normalna. Przemyślisz to wszystko i będzie ci wstyd. Będziesz miała kaca moralnego, jak po wielkiej imprezie, gdzie ludzie by się pocałować nie patrzeli nawet kto to. Chyba tego nie chcesz?

- Nie chcę, żebyś odszedł.

- Jeszcze trochę zostanę. Noc się przecież jeszcze nie kończy.

- Ale kiedyś się w końcu skończy.

- Wszystko się kiedyś kończy. - odparł.

Flegma teściowej skończyła grać kolejną piosenkę i znów dało się słyszeć krzyk mężczyzny z kucykiem:

- Zagrajcie Łiski!

- Na co masz teraz ochotę? - spytała Łinda.

- Na spacer. - rzekł bez zastanowienia.

- No to na co czekamy?

- Może na Hej Joe?

- Dobra, niech tak będzie.

Magda ziewnęła, zakrywając dłonią usta. Przetarła pijane spojrzenie i poczuła działanie alkoholu w organizmie. Wiedziała, że za dużo wypiła, ale nie odstawiła kufla. Kiwnęła na barmana, a ten wziął się do nalewania kolejnego piwa.

- Może być do tego samego kufla? -spytał barman.

- Jasne, Robert.

Wzięła od barmana piwo i postawiła obok siebie. Popatrzała na Łinda i położyła swoją dłoń na jego dłoni. Drgnął lekko, gdy to zrobiła, ale nie cofnął ręki. Nadal wlepiał wzrok w kontuar.

- Dlaczego ty na mnie nie patrzysz? - spytała Łinda.

- Nie chcę cię zapamiętać. - powiedział, nie odwracając głowy.

- Dlaczego?

- Nie ważne.

Flegma teściowej zaczęła grać nową piosenkę. Gdyby wokalista nie zapowiedział jej „Hej Joe”, to ani Łind, ani Magda, ani nikt na sali, nie zorientowaliby się, że to właśnie ta piosenka. Przez cały czas trwania songu nie odezwali się do siebie. Gdy zespół skończył, to mężczyzna z kucykiem znów krzyknął:

- Zagrajcie Łiski!

- Dżem to pipa. - powiedział na to wokalista Flegmy teściowej. Powiedział to tylko pod nosem, nie spodziewając się, że ktoś usłyszy, ale mikrofon skutecznie nagłośnił ten szept, tak że wszyscy w pubie to usłyszeli. Od razu posypały się obelgi w stronę zespołu. Człowiek z brodą wstał, podszedł do wokalisty i skosił go prawym sierpowym. Wokalista poleciał siłą odrzutu na perkusję. Zadźwięczały talerze a pozostali członkowie zespołu ruszyli na pomoc swemu koledze. Ludzie, którzy siedzieli przy stoliku brodacza również ruszyli mu na pomoc. Po chwili na scenie toczyła się już regularna bitwa, gdzie mało kto wiedział, kto przeciwko komu. Uderzano na oślep. Reszta sali przypatrywała się temu i kibicowała głośnym dopingiem. Finałowa scena wyglądała tak, że członkowie Flegmy teściowej leżeli na ziemi pozwijani z bólu, a brodacz i jego kompani dumnie unosili ręce do góry, w geście zwycięstwa. Brodacz wziął gitarę leżącą na ziemi i zaczął na niej grać. Podszedł do mikrofonu i zaśpiewał:

- Mówią o mnie w mieście „Co z niego za ...”

- No to „Hej Joe” już było. Wychodzimy? - Magda spytała Łinda.

- Jasne. - rzekł po czym wstali i udali się do wyjścia.

- Zaczekaj - powiedziała Magda w chwili, gdy zobaczyła Marka siedzącego przy stoliku jakiejś dziewczyny. Podeszła do nich i spytała dziewczynę:

- Mówił ci już o efemeryczności waszego spotkania?

Dziewczyna kiwnęła głową, a Marek spojrzał na Magdę z obawą.

- A o róży na polu stokrotek i o tym, że dzisiejsze imiona wyprane są z fantazji? - znów spytała.

- Tak. - odparła dziewczyna.

- No to jeszcze powie ci o tym, że rozpłyniecie się jak postacie z obrazu Grotgera i będziesz miała komplet. - uśmiechnęła się.

Dziewczyna w tym czasie spoliczkowała Marka i wybiegła z pubu. Magda puściła oczko do Marka, uśmiechnęła się i również wyszła.

- Możemy już iść. - powiedziała na dworze do Łinda i złapała go pod rękę.

- Ale dokąd? - spytał.

- Dokądkolwiek. - powiedziała i ruszyli przed siebie.

W mieszkaniu Łinda panował mrok. Jedynie świeczka rozświetlała pokój rzucając hipnotyczne cienie. Magda legła na łóżko i zawinęła się w kołdrę. Była szczęśliwa, uśmiechała się do Łinda, który siedział w fotelu i palił papierosa. Zaciągnęła się wonią pościeli, która pachniała przyjemnym płynem do płukania tkanin. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że jest w niebie. Kręciło jej się w głowie od alkoholu i czuła jak unosi się i opada, zupełnie jak na pionowej karuzeli. Otworzyła oczy i spytała:

- I co teraz, mój książę?

Nie odpowiedział. Wyszedł do kuchni i po chwili wrócił z butelką piwa w dłoni. Otworzył piwo i podał jej. Wzięła dużego łyka i przyłożyła zimną butelkę do mokrego czoła.

- Włącz muzykę. - poprosiła.

Po chwili z audio stojącego na ziemi w kącie dobiegły dźwięki muzyki. Tworzyły je fortepian, kontrabas i dźwięcznie cykająca perkusja. Muzyka była wolna i klimatyczna.

- Zaraz wrócę. Skoczę do nocnego po piwo. - powiedział i nie czekając na jej zgodę wyszedł.

Leżała w pościeli i wschłuchiwała się w muzykę. Myślała o Łindzie. Coś ciągnęło jej myśli w jego stronę i poddawała się temu. Rysowała w myślach jego twarz, wyobrażała sobie, że jej dotyka, że błądzi palcami po niej, zamyka jego oczy i całuje go. Była szczęśliwa. Wiedziała, że w końcu znalazła kogoś, na kogo tak długo czekała. Uśmiechała się tylko i nie mogła w to wszystko uwierzyć.

Kątem oka zauważyła, że ktoś wszedł do pokoju.

- Kim jesteś? - spytała.

Był to mężczyzna a właściwie jeszcze chłopak. Widział kontur jego twarzy, której szczegółów nie mogła dojrzeć w świetle świecy. Był niski i gruby.

- Mieszkam z Łindem. Razem wynajmujemy to mieszkanie. Na imię mi Albin, choć mówią na mnie Al.

- Miło mi cię poznać Al.

- Mi również miło. Dobrze się bawisz?

- Dobrze. Bardzo dobrze. Łind jest wspaniały. - rzekła.

- No to naciesz się nim dziś, bo on jutro wyjeżdża.

- Wiem, wiem. On wszystkim zawsze mówi, że jutro wyjeżdża.

- Jasne. - szepnął chłopak i wyszedł.

Magda zamknęła oczy i świat znów zaczął wirować. Ale senne powieki nie otworzyły się już. Usnęła łagodnym i spokojnym snem, snem dziecka. Piwo, które trzymała w dłoni, wypadło jej i rozlało się na pościeli. A ona była już bardzo daleko. Była w śnie przy swoim wymarzonym mężczyźnie. Śnił jej się Łind. Jechali pociągiem do swego miasta. Trzymała go za rękę i uśmiechała się do niego. I choć nic nie mówili, to doskonale się rozumieli. Każdy gest był słowem, każde spojrzenie i westchnienie. Słyszała jego oddech i czuła się szczęśliwa i bezpieczna. Rozumiała już wtedy, co ludzie nazywali miłością, którą tak bardzo gardziła i w którą nigdy nie wierzyła. Ale teraz wiedziała. Poznała jej smak choć tylko we śnie.

Obudziła się nagle. Otwarła oczy i dynamicznie podniosła sylwetkę do pionu. Poczuła potworny ból głowy, który uderzył w nią od środka i dał porównać się tylko z eksplozją w samym centrum mózgu. Pod palcami czuła wilgoć. Zobaczyła pustą butelkę i już wiedziała dlaczego pościel jest mokra. Oblizała suche wargi, a jej ślina była gęsta i gorzka. Przełknęła ją i wstała. Podeszła do Łinda, który spał w fotelu. Złapała go za ramię i lekko potrząsnęła.

- Łind. Przepraszam za pościel.

Nie ruszył się. Szarpnęła go mocniej. Teraz już oburącz trzęsła nim.

- Łind. Wstawaj. Pościel ci zniszczyłam. - mówiła a po chwili krzyknęła - Słyszysz?!

Dotknęła jego policzka i przeraziła się. Był zimny jak lód. Zamachnęła się i otwartą dłonią uderzyła go w twarz.

- Łind! To żart, prawda? Powiedz mi, że to żart! Łind. - znów się zamachnęła i uderzyła.

Ciało ani drgnęło. A ona spazmatycznie szarpała go dalej co chwilę biła po twarzy.

- Łind! Kurwa! Łind!

Przy kolejnym uderzeniu straciła równowagę i upadła na ziemię. Po jej twarzy zaczęły spływać łzy. Nie otarła ich. Pozwoliła im skapywać na podłogę. Czuła potworny ból w sobie, w niematerialnej części swego wnętrza. Płakała i była jak dziecko, któremu dano wymarzoną zabawkę do zabawy a po chwili mu je odebrano. Pociągała nosem i zmrużyła płaczące oczy. - On już jest w swoim mieście. - powiedział Albin nazywany Alem.

Dopiero teraz go dostrzegła. Stał w drzwiach i miał smutną minę.

- Już wiesz, gdzie on musiał jechać. Na pewno jest tam szczęśliwy. - powiedział a po chwili dodał - To białaczka. Już dawno miał umrzeć i przeczuł to, że to właśnie dziś. Powiedział mi o tym. - podszedł do telefonu i wystukał trzycyfrowy numer.

Marta nadal siedziała na ziemi. Złapała dłoń Łinda i przytuliła do niej twarz. Gdy Al skończył rozmowę przez telefon podszedł do niej i pogłaskał ją po głowie. Potem podał jej kartkę, która leżała na stole obok Łinda, i powiedział:

- To chyba dla ciebie.

Spojrzała na kartkę. Była napisana odręcznie ukośnym charakterem pisma. Przez łzy nie mogła jej odczytać. Litery rozmywały się. Przetarła oczy i teraz dojrzała jej treść: „Przepraszam, że nie zabrałem cię z sobą, do mojego miasta. Będę tam czekał na ciebie. Łind”.


dobry 42 głosy
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Maciej Dydo Fidomax
Maciej Dydo Fidomax 21 kwietnia 2002, 20:37
ech chyba najlepszy tekst marcina... dobrze się czyta, czuć mocną rękę autora nad całością, przez cały czas zanosi się na tytułowe miasto.. i pod koniec wszystko pęka jak przekłuty balon... końcówka jest jedna z najbardziej banalnych i tragicznych jakie udało mi się ostatnio przeczytać w dobrych tekstach "nowej prozy" na wywrocie.. miała być gwiazdka.. ale zakończenie cofnęło tekst aż w przegródkę - takie sobie, można dodać.. to tyle..
JRG 21 kwietnia 2002, 22:48
Jestem zdania że ludzi nie powinno się chwalić, ale tu zrobię wyjątek.

Swietny pomysł, kilka wątków i trzymająca w napięciu atmosfera. Pominę te kilka literówek i będów językowych typu "każdy jest smętnym onanistOM", bo to można po prostu przeoczyć.

Gratuluję pomysłu i życzę dalszych sukcesów!
:) 21 kwietnia 2002, 23:21
cala historia wydala mi sie prosta, troche nudnawa. klimatu tamtego pubu i rozmow pijanych zupelnie nie poczulem. [moze tez dlatego, ze z duza rezerwa do nich podchodze].
w dialogach, pomimo starajacego sie zaakcentowac to narratora, brak jest wyraznej strony prowadzacej, sa lekko bezplciowe.
prawda, ze caly czas zanosi sie na to miasto [jak zauwazyl fido] ale... coz z tego, gdy sie na nie nie czeka z ciekawoscia, tylko ze zniecierpliwieniem.
koncowka jest taka jak i caly tekst. dla mnie nie ma roznicy, nic nie psuje, niczego nie dodaje.
ostra ocena przecietny, bo czytalem juz znacznie lepsze opowiadanie marcina.
:) 21 kwietnia 2002, 23:31
> Swietny pomysł, kilka wątków i trzymająca w napięciu atmosfera

a ja zastanawiam sie ile historii mozna powiazac ze soba i z miloscia i podpiac pod stosukni on-ona. [i po co to robic? czy nie da sie inaczej?]
Brodacz 22 kwietnia 2002, 18:47
Nabokow, Borges, Cortazar, Calvino,
Cover, czy choćby zwykły Hłasko to chyba nie marcina rejony - zero warsztatu stylistycznego jak dla mnie - słaby
mai 22 kwietnia 2002, 22:54
Dobry, według mnie bardzo dobry tekst. Marta(cz też Magda?) jest prawdziwa, w pewnym sensie widzę w niej siebie.
dialogi są niezłę, rzeczywiście mozna tak rozmawiać tylko po pijaku, nikt na trzeźwo się nie odważy........lubie takie rozmowy, dla mnie to świat rzeczywisty, choć nieosiągalny.
I ta postać Marka, znam ja takich, oj znam:)
Pisz Marcin, pisz, wychodzi Ci:)
Mr Fixit 23 kwietnia 2002, 00:39
szkoda że udało sie wileu odgadnąć zakończenie, szkoda ze historia pełna jest, że tak to ujmę, oczywistości...
nF
nF 23 kwietnia 2002, 06:36
A mi się właśnie najbardziej podobało mi się:
"- To to naciesz się nim dziś, bo on jutro wyjeżdża.
- Wiem, wiem. On wszystkim zawsze mówi, że jutro wyjeżdża.
- Jasne. (...)"

Przyznam że ziarenko albo dwa niepewności zostało zasiane w moim serduszku. Cholernie przyjemna sprawa ;)
a 24 kwietnia 2002, 12:30
Nie skomentuję opowiadania, by nie zostać posądzonym o stronniczość, ale myślę, że mogę was w imieniu autora tekstu zaprosić na stronę www.czenade.republika.pl
Miłej lektury...
zapominajka
zapominajka 25 kwietnia 2002, 22:44
Nie bede oceniac, bowiem nie umiem, powiem tylko, ze mnie osobiście bardzo sie podobało!! oceniam go jako wyśmienity. po przeczytaniu - rozpłakałam się, choc to się u mnie rzadko bardzo zdarza. proszę o wiecej ... :)
Daffodil 1 maja 2002, 15:40
Ogólnie... podobało mi się... dobrze się czyta... klimat knajpy od razu skojarzył mi się z Dekompresją w Łodzi ( hmmmm... dziwne, bo byłam tam raz w życiu....) podobał mi się ten fragment o Łiski... przez te wtrącenia wszystko wydaje się jeszcze bardziej żywe... hmmm... a zakończenie, cóż... trochę za romantyczne, tak mi się wydaje... i jakoś... przykro mi było, że Magda ( przez sen?) uwierzyła w miłość ot tak sobie. że po paru chwilach zrozumiała czym jest to uczucie i zapomniała zupełnie, że miłość nie istnieje... Wydaje mi się... że Magda i Łind to jeden i ten sam człowiek...
lubię takie opowiadania. proste, ale o których można trochę pomyśleć. ciekawa jestem co będzie dalej...
DarkWolf 11 maja 2002, 21:42
Tekst bardzo mi sie spodobal. Jest prawdziwy a przez to ze prawdziwy to jest tez o zyciu. Nie o jakichs wybujalych sytuacjach ale o takich z jakich zycie sie sklada. Gratuluje !
zenon 8 lipca 2002, 23:58
Tekst niezly, jak czesto u Marcna "zalatujacy" Hlaska, choc zakonczenie banalne i wrecz klasyczne (jak na opowiesci typu kobieta-mezczyzna).
PS. mam nadzieje, ze jeszcze kiedys wpadniesz na piwo ;)
Laura 12 pazdziernika 2002, 18:22
naprawde swietny tekst...bardzo mi sie spodobal...
Klaudia
Klaudia 17 grudnia 2003, 23:47
Nie chciało mi się doczytać,ale nawet cool!!!!!
Klaudia
Klaudia 17 grudnia 2003, 23:48
Nie chciało mi się doczytać,ale nawet cool!!!!!
Sissi
Sissi 14 maja 2007, 12:35
jak na książkę to za mało... Ale mi sie podoba:) Fajne...
Sissi
Sissi 14 maja 2007, 12:37
No... A wstęp, rozwinięcie i zakończenie to co?
\
przysłano: 21 kwietnia 2002

Inne teksty autora

Koniec świata
marcinhaba
On i lutownica
marcinhaba
Wybory
marcinhaba
Ty i ja
marcinhaba
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca