Kajam się do samej ziemi i wyrzekam się wszelkiego paskudnego czynu. Obiecuję, że nigdy więcej i tak mi dopomóż Bóg. To ja, Przeor Zakonu Wsteczniaków, wespół z Głównym Wajchowym, daliśmy sygnał do ataku na zdrowy rozsądek.
To ja, szary minister, wykonałem podkop pod fundamenty obecnego ustroju i przełożyłem zwrotnicę z biegiem historii. Ja, szeregowy paproch prokuratorski, działałem wspólnie i w porozumieniu z resztą molekuł partyjnych głosując za błogosławionym Kamińskiego i innych swołoczy.
To ja, lojalny wobec każdego, kto mi dawał więcej, stojąc w obliczu grożącego wyroku, wyznaję ze skruchą, że polityka, to nie sejmy, oraz prezydenckie długopisy, ale prawdziwy człek orientujący się, komu włazić w tyłek. Teraz przeto, stojąc w obliczu bezpośredniej bliskości kary, jestem pełen skruchy i w związku z tym proszę o wyrok w zawiasach.
Suplement
Trudno rzec, kto pierwszy zwędził. Nieważne też, kto drugi. Ważne jest, że w tym stuleciu nikt nie pójdzie siedzieć, gdyż ponieważ jak nawet zostanie skazany, to z mety uzyska status męczennika i spotka się z zaszczytem polegającym na ułaskawieniu.
Żeby stało się wedle oczekiwań myślących bez bata, musiałyby zaistnieć sprzyjające okoliczności, a mianowicie:
a) wyprowadzenie z pałacu taczek z prezydentem w środku,
b) całkowity zakaz działalności grupy przestępczej o kryptonimie
PiS.
Dopiero spełnienie tych warunków stwarza minimalną szansę na sprawiedliwość. Minimalną, ponieważ wybór prezydenta nie będącego za ułaskawianiem złodziei, trudny jest niesłychanie. Jednak skoro wolno mi pomarzyć, to imaginuję sobie, że stało się zgodnie z niepokrzywioną Konstytucją i już następnego dnia ludzie odzyskali wzrok. Wylegli na ulice swoich miast i wsi, a każdy dźwigał transparent z frazesami: PRECZ Z PRECZEM i NIECH ŻYJE ŻYJ!
Do boju ruszyły wytypowane szwadrony ochotników przywracających rozumienie słów tak wyświechtanych, jak patriotyzm lub demokracja.
Prokuratorzy, posądzani o celowe przeciąganie sądowych spraw, obudzili się z wyczekiwania, która partia zwycięży, uwolnili się z obaw o swoją przyszłość, zdobyli się na papkinowską odwagę i poczęli uwijać się z produkcją aktów oskarżenia.
Serce rosło, na twarzy potworzyły się zacieki i gula podchodziła mi pod gardziołko na widok maszerującego tłumu, a widok ten poruszył we mnie zgrzybiałą pamięć o czasach, gdy bywałem częstym świadkiem podobnych manifestacji. Podobnych jednak nie bardzo, ponieważ albowiem we wspomnieniowych, wywodzących się z lat prawdziwej Solidarności, chodziło o ludzką godność, a nie o złagodzenie malwersacji.