Udał się do największego pomieszczenia. Nie miał zwyczaju zapalać światła, zwłaszcza tutaj. Byłoby zbyt oczywiste i rozproszyłoby cały nastrój. Z kieszeni spodni wyjął pudełko zapałek, potarł jedną i w ciemności rozbłysło wątłe światełko. Trzymając zapałkę począł się przesuwać w kąt pokoju. Przyłożył ogień do knota świecy w momencie kiedy ten zaczął go parzyć w palce. Z ulgą stwierdził że świeca zapaliła się od razu. Po ścianach tańczyły cienie w dzikich podskokach chaosu. Zmrużył oczy. Teraz śmielej poszedł do kolejnego kata i zapalił następną świecę. Przy czwartej poczuł się jakoś raźniej, sam nie wiedział czemu. Zrzucił z siebie ubranie i podszedł do jedynej szafy umieszczonej pośrodku jednej ze ścian. Wyjął ze środka przepastną tunikę z czarnego materiału i włożył ją na siebie. Ubranie wrzucił bezpardonowo do środka. Wyjął też kilka innych przedmiotów. Wiedział że będą mu potrzebne wiec wolał od razu przygotować wszystko. Na koniec wziął pięć dodatkowych świec i zamknął szafę.
Udał się na środek pokoju. Mimochodem uniósł oczy ku sufitowi. Nie musiał tego robić bo doskonale znał to pomieszczenie. „Ale to tak na wszelki wypadek” – pomyślał sobie w duchu. Stanął twarzą na południe zgodnie z różą wiatrów namalowaną na suficie. Po chwili uklęknął. Włożył sztylet w otwór w podłodze który kiedyś wykonał. Przywiązał do niego sznurek. Na drugim końcu sznurka zrobił pętelkę i wsunął w nią stalowy miecz. Przyglądał mu się przez chwilę. Był to doskonałej roboty przedmiot pokryty rozmaitymi inskrypcjami i inicjałami które tylko jemu były znane. Nikt kto nie był wtajemniczony nie miałby pojęcia co te znaki znaczą. Położył miecz na podłodze. Będzie na potem.
- Teraz najważniejszy jest trójkąt – powiedział w eter.
Wyciągnął z kieszeni kredę i poszedł w stronę wschodniej części pomieszczenia. Przy okazji upewnił się że drzwi są zamknięte.
- Całe szczęście – powiedział z wyraźną ulgą w głosie – nigdy nie wiadomo co te małe skurwysyny wymyślą – i zarechotał bez cienia rozbawienia.
Narysował na podłodze duży trójkąt równoboczny po czym powrócił na środek pokoju. Wziął do rąk miecz, napiął sznurek i zaczął kreślić koło, lecz nie zamknął go od razu. Podłoga w tym miejscu była porysowana od nadmiaru kół z przeszłości. I gdy rysował koło czuł się tak jakby zdrapywał stare rany desek pokrytych w tym miejscu szarym nalotem. Ponownie wyjął z kieszeni kredę i zaczął rysować pentagram mamrocząc coś pod nosem. Na każdym rogu umieścił zapaloną świecę i przy każdej wymamrotał kilka słów. Robił to z namaszczeniem, bo wiedział że one mogą uratować mu życie. Narysował jeszcze kwadraty i święte słowa przy każdym z boków. A gdy wszystko było gotowe powrócił do kręgu i zamknął go. Teraz oczekiwanie.
Zegar wybił północ a on podskoczył jak oparzony.
- No dobra .. zaczynamy zabawę – zniżył głos do głębokiego basu.
Czas nie miał teraz znaczenia. Był pojęciem względnym.
Stanął krzyżem na środku okręgu i zaintonował pieśń, a słowa które wypływały mu z ust brzmiały tak jakby ktoś uderzał ciężkim młotem w ścianę, bardzo poważnie i twardo.
- Przybywajcie demony!! – dodał na końcu – przybywajcie na święte imię mego tetragrammatona !!
Wziął miecz i z całej siły ciął nim powietrze. Przez chwilę nasłuchiwał. Cienie na ścianach poruszały się w szaleńczym tempie a płomienie świec podskakiwały na wszystkie strony. Po kilku minutach dał się słyszeć przeciągły świst i rżenie koni.
Z każdą sekundą świst potęgował się i poczuł się tak jakby koło niego przejechała rozpędzona lokomotywa parowa. A świst nagle ucichł zupełnie tak jakby ktoś niewidzialnymi rękoma ścisnął dźwięk w garść i przeciął go nożem.
W trójkącie coś zamigotało.
- Witamy, witamy w mych skromnych progach – zawył ekstatycznie – tylko tyle was? Tylko tyle?
Z trójkąta poczęły wyłaniać się cienie które stopniowo przybierały wyraźniejsze kształty.
- Milutkie diabełki – zachichotał – ti ti ti.
Coraz więcej postaci wyłaniało się wewnątrz figury.
- Zaraz będzie wyglądał jak tłok wankla – zarechotał.
I w tym momencie coś prysło. Jeden z boków trójkąta dosłownie się złamał i cała czereda gości z zaświatów rozpełzła się po pokoju.
- O jasna cholera !! – wrzasnął – wracać do trójkąta !! Wracać !!
Ale trójkąta już nie było. Wiedział że nie wejdą do kręgu, chociaż nie był już tego taki pewien jak przed chwilą. Po chwili zrobiło się niesamowicie zimno. Zerknął błagalnie na kaloryfery ale te stały tak jak zawsze i grzały a atmosfera w pokoju robiła się coraz gęściejsza od nadmiaru diabłów.
- Wzywałeś mnie Albercie? – usłyszał za plecami.
Odwrócił się zapomniawszy że nie powinien tego robić. „Ale jestem przecież w kole”. To był on. Lucifug w swej zamaszystej postaci. Twarz wyglądała pogodnie jak na księcia, a na jednym z jego czarnych palców tkwił pierścień z jego pieczęcią.
- Witaj Lucifugu – powiedział patrząc prosto w oczy demona – mam do ciebie sprawę, ale zanim co to chciałbym cię prosić abyś tą swoją bandę gdzieś wygonił.
- To nie jest żadna banda tylko mój orszak – żachnął się demon – a poza tym gdybyś się postarał z tym trójkątem to może i bym posłuchał. Co za kredę u was produkują, a tak poza tym to chwała ci Alberciku .. och chwała .. ha ha ha – diabeł pękał ze śmiechu.
Albert wiedział że nie wolno mu ugiąć się przed demonem zwłaszcza teraz gdy kłopoty były już za pasem. „A wszystko przez ten cholerny trójkąt”.
- No dobra .. niech ci będzie – powiedział w końcu Albert poważnym głosem - chciałbym cię o coś prosić.
- No mówże wreszcie – ponaglał go Lucifug.
- Możesz mi załatwić ..
- Co ? – demon wpadł mu w słowo – narkotyki, złoto, diablicę ...
- Nie .. nic z tych rzeczy, a poza tym nie przepadam za diablicami .. są takie .. takie ... takie piekielne
- Bardzo piekielne – demon nie przestawał się śmiać – no więc co cię interesuje ?
- Chcę abyś załatwił mi jakąś bestię.
Lucifug nagle spoważniał. Popatrzył na Alberta nie zobaczywszy w jego spojrzeniu ani krzty uśmiechu czy rozbawienia.
- Bestie powiadasz – zamyślił się – a może lepiej diabełka ... mamy ich pełno.
- Nie .. nie chcę żebyś szedł na łatwiznę, te twoje diabełki są do bani. Już powiedziałem że chcę bestię – zaparł się Albert.
- A co to ma być za bestia ? taka ze smoczym ogonem i gadzim wzrokiem?
- Bez ogona, ale gadzi wzrok to już coś .. co jeszcze mogłaby mieć ? – Alberta zaczęła ponosić wyobraźnia.
- No nie wiem – odparł Lucifug – to od ciebie zależy – mogłaby mieć wszystko co tylko sobie zażyczysz, jakieś gadżety hehe, to dodać tamto ująć .. ej chłopie zastanów się co wygadujesz .. wiesz ile taka bestia jest warta ?
- Dam ci jeden mój rok życia
- Tylko jeden?
- Tylko jeden – powiedział stanowczo Albert – ale dopiero pod koniec, no wiesz .. jak będę umierał.
- Zastanów się dobrze – powiedział demon – no dobrze, skoro nalegasz. To co ona ma mieć?
- Kto?
- Jak to kto? O czym my w ogóle gadamy? Jasne że chodzi o bestię.
- Po prostu niech wygląda strasznie, ma mnie słuchać i najważniejsze ma być na wpół żywa.
- Na wpół żywa ? Nie przesadzasz kolego? Skąd ja ci wytrzasnę jakiegoś na wpół żywego stwora?
- To już twój problem Lucifugu – powiedział Albert – rano będzie?
- Dobrze już dobrze – powiedział demon
- Aha .. ma jeszcze mówić – dodał Albert.
- No nie .. ty przebiegły ... – zniecierpliwił się demon – och niech ja cię dorwę w swoje ręce kiedyś tam .. w sumie niedługo ... zostało ci jeszcze pięćdziesiąt siedem ziemskich lat. Aha .. i podpisz .. tutaj.
Podał Albertowi cyrograf. Ten uważnie go przeczytał. Wziął od tamtego maleńki rysik i ukłuł się nim w kciuk. Pojawiła się mała kropelka krwi. Maczał go przez chwilę i podpisał własnym imieniem i nazwiskiem.
- W porządku?
- W porządku Albercie – powiedział Lucifug.
- To zabieraj tą całą swą czeredę .. i nie zapomnij o bestii .. jutro rano gdy wstanę.
- Będę pamiętał .. dostaniesz zawału na sam jej widok – zarechotał tak głośno że ściany zatrzęsły się.
Albert wypowiedział jeszcze kilka tajemnych słów i wszystkie diabły znikły.
Z lekkim przestrachem przestąpił próg koła. Na szczęście nic się nie wydarzyło.
- Ale tu smród .. pachnie diabłem – powiedział w eter.
Nic mu nie odpowiedziało. Świece paliły się już normalnie.
- To już koniec zabawy – podszedł do świec i kolejno je pogasił.
Po chwili wyszedł z pomieszczenia i stanął przy kuchennym oknie. Deszcz już nie padał. Latarnie świeciła trochę jaśniej. Jeszcze spojrzał na zegar. Było wpół do drugiej. Poszedł do pokoju i położył się spać. Ciekaw był czy zobaczy rano jakieś monstrum. Miał wielką nadzieję że tak.
Przeciągnął się na łóżku i otworzył oczy. Coś koło niego siedziało. Przyjrzał się uważniej. Bestia miała psi łeb i ociekające śliną kły. Gadzie oczy lśniły żółtym blaskiem. Ciało tego stwora było normalne, ludzkie tylko że to coś miało ogon.
- Przecież mówiłem że miałeś być bez ogona !! – krzyknął Albert bez cienia strachu.
- Za żadne skarby piekieł nie dałbym sobie go obciąć – wycedził przez zęby stwór – a Lucifug powiedział że to będzie dobry żart i że jak będziesz miał ochotę to możesz mi go obciąć. Nie obetniesz prawda ? – dodał z lekką nutką prośby.
- No dobra nie obetnę.
- Fajny z ciebie gość Albercie – powiedziała bestia – może mi powiesz po co ci jestem do szczęścia potrzebny .. mam kogoś straszyć czy jak ?
- Powiem ci .. zaraz .. jak ci na imię ?
- Mów mi Bestio – powiedziała bestia.
- Dobra ... Bestio – chodzi o to że piszę książkę i nie wiedziałem jakiego strasznego stwora w niej umieścić .. gdy cię opiszę wyjdzie strasznie .. mam nadzieję że mi w tym pomożesz ..
- Tylko tyle ?
- Tylko tyle
- A co potem ?
- Potem zostaniemy kumplami. Chcesz ze mną zostać ?
- Zostanę – przytaknęła bestia.
- W porządku .. więc zaczynajmy od opisu ... ile masz kłów ?
Zakończenie. Cały ten akapit od przybycia Bestii jest niestety nienajlepszy. Nie pasuje do reszty tekstu, jest taki jakiś.... banalny? Czytelnik czuje, jakby akcja urwała się nie w tej chwili co trzeba(nyo, przynajmniej ja tak czuje....)
Wróćmy do samego początku. Styl bardzo poprawny, widać pewną wprawę. Treść natomiast , przywoływanie diabła, cyrografy i takie tam zostały już opisane chyba we wszystkich możliwe strony. Gdyby dodać opowiadanku odrobinę niesamowitości i oryginalności prawdopodobnie czytałoby się je lepiej.
Dialogi. Poprawne, miejscami dowcipne(wielki plus). Nie ma w nich całe szczęście zbytniej sztywności.
Ogólnie rzecz biorąc postawiłabym w skali od jednego do sześciu. Czwórkę. Czwórkę z minusem ;))
Pozdrawiam jesiennie
Hekate
humoreska wcale nie musi być wybitna i niewiadomo jak doskonale prowadzona, po prostu rozrywka :)
humoreska wcale nie musi być wybitna i niewiadomo jak doskonale prowadzona, po prostu rozrywka :)
Pozatym: Bogate słownictwo- OK.
Oceniam ten tekst na piątkę.
PS:Sama piszę książkę, tylko, że moja jest od początku do samego końca śmieszna. Hi, hi, hi...)