Literatura

Nieprzystawalny (opowiadanie)

Felidiusz

Winda wspinała się na kolejne piętra biurowca, zatrzymywała przy akompaniamencie cichego dzwonka, bezszelestnie otwierała drzwi i wysypywała pracowników ruchliwym wachlarzem. Potok ludzkich głów rozlewał się pomiędzy identycznie skonstruowanymi stanowiskami komputerowymi niedbale obsypanymi notatkami, oddzielonymi od siebie sklejkową, wysoką na półtora metra płytą. Pojaśniały oczy monitorów, zaszumiały kserokopiarki, wypluta z automatu kawa dobudzała goryczą. Po weekendowej przerwie firma wracała do znanego, nasączonego rutyną cyklu, który przez pięć męcząco podobnych dni miał wypełniać życiorys kilku setkom pracowników.

Aleksander, zwany w biurze Aleksem, pokonywał odległość dzielącą windę od jego stanowiska w sennym otępieniu, z rzadka odpowiadając kiwnięciem głowy lub półuśmiechem na równie oszczędne przywitania. Był to raczej rytuał niż forma podtrzymywania poziomu faktycznych znajomości – nie miał na nie czasu. Przydawała mu się ta namiastka akceptacji. Tak naprawdę znał tu najwyżej kilkanaście osób, a dobrze - jak mu się wydawało - tylko dwie.

Marek należał do tej dwójki.

Na widok Aleksa upchnął resztę pączka w ustach, otrzepał z lukru pulchną dłoń i podał ją przyjacielowi.

- Cześć - wybąkał z pełnymi ustami, jakby mówił przez grubą wartwę waty. - Jak weekend?

- Jak zwykle.

Aleks zajął swój sklejkowy boks obok Marka. Po jego drugiej stronie krzesło było puste.

- Kaśka?

- Zaraz wróci.

- To już jest? Gdzie poszła?

Marek popijał właśnie kawę więc tylko wzruszył ramionami. Wyszła mu przy tym koszula ze spodni, co zaraz począł korygować wygładzając materiał na miękkiej kopule brzucha. Aleks przyglądał się przyjacielowi z dobrodusznym politowaniem. Lubił Marka, był dobrym kompanem, nie najgorszym pracownikiem, bezkonfliktowym i pogodnym. Mógł już zajść wyżej, ale w grę wchodziły względy ambicjonalne. Po prostu wystarczało mu to, co miał, osiągnął już swój pułap. Czasami odnosił wrażenie, że Marek jest z siebie dumny, że celowo sprowadza swoją pracę do powtarzalnego rytuału bez możliwości rozwoju, by nadać jej wymiar najwyższego stanowiska, jakie mógłby objąć, imponować nim żonie i córkom uśmiechającym się w objęciach drewnianej ramki stojącej na biurku. Zadowolony, że w swoim małym światku jest kimś, omijał wszelkie szersze porównania. Przy dłuższym kontakcie z nim Aleks dochodził do wniosku, że czegoś w tej znajomości brakuje, jest niewystarczająca, zbyt ograniczona. Nie chodziło o metafizyczne dyskusje, raczej o trafne spostrzeżenia, znajomość ludzi, spryt. Tego Markowi brakowało.

- Coś się tak rozmarzył? - rzuciła Kasia na przywitanie, serwując Aleksowi celnego kuksańca.

- Myślałem o tobie.

Kasia uśmiechnęła się filuternie rozwieszając ażurowy żakiet na poręczy krzesła. Kasia - ładna, zadbana kobieta przed trzydziestką o długich włosach koloru miedzi spiętych dzisiaj w dwa bulwiaste koki. Swym krzykliwym kolorem przykuwały męskie spojrzenia w całym wydziale. Pół roku temu awansowała ( krążyły plotki, że dzięki nieoficjalnej wizycie u naczelnika...) i przydzielono ją do wspólnego projektu. Przyglądał się jej uważnie. Nie tylko z powodu jej urody, odnosił wrażenie, że coś ukrywa. Nigdy nie zdobył niezbitego dowodu, ale intuicja podpowiadała mu, że Kasia traktuje obecne stanowisko i związanych z nim znajomych jako mało znaczący etap w zaplanowanej karierze, mającej swój finał na którymś z najwyższych pięter. Dobre stosunki i bezwarunkowy odruch ślicznego uśmiechu na widok kogokolwiek spowodowane były chęcią posiadania w papierach jakiegoś komunału w stylu: "wysoka komunikatywność i bezkonfliktowość", mogącym podnieść jej referencje.

Kasia ukrywała skrzętnie dystans i poczucie wyższości i dlatego wszyscy brali ją za jak najlepszą, a do tego ładną koleżankę z pracy. Aleks sam dokładnie nie wiedział, skąd bierze się jego osamotnione przeświadczenie. Miał tylko pewność, że się nie myli. Oczywiście, nie dał po sobie nic poznać, przyłączał się do ogólnych opinii na jej temat w męskim gronie. Tak było łatwiej.

- Znowu gdzieś odleciał - westchnął Marek.

Kasia, która akurat sortowała plik dokumentów, odłożyła wszystko i pomachała dłonią przed oczyma Aleksa.

- Mamy masę pracy, bierz się do roboty.

- Przepraszam - powiedział cicho, a gdy otrząsnął się z przemyśleń, dodał - Masz już te koordynaty?

- No właśnie nie. Kiedyś mnie cholera weźmie, kto mi to porozrzucał? Większości stron nadal nie mogę znaleźć...

- Biurokrad - zawyrokował Marek.

- Biurokrad - przyznała pozostała dwójka.

Kasia przeszukała kolejny raz całe biurko, ale nic nie znalazła. Załamała ręce i z desperacją w głosie dodała: - Frank mnie zabije.

Franciszek, zwany Frankiem, był ich szefem; wysokim, zgarbionym, chorobliwie chudym mężczyzną o niezdrowej cerze, nieproporcjonalnie długich rękach i palcach pianisty. Kiedy mówił, gestykulował na wszystkie strony, jakby obsługiwał skomplikowany mechanizm, zwykle mówił niewiele, za to dobitnie. Kilkoma słowami potrafił spowodować drastyczne skoki adrenaliny. Na szczęście dużo palił, często zamykał się w palarni, a wtedy wszyscy, jak jeden mąż wydawali ciche westchnienie. Modelowe wcielenie nie lubianego szefa.

Perspektywa rozmowy z Frankiem, widok grożącego, poplamionego tytoniem palca wpędzały Kasię w coraz większą desperację.

- Przecież to musi gdzieś tu być!

Aleks przejechał palcem po czole. Szukał jakiegoś wspomnienia.

- W piątek na prezentacji przeglądałem roboczą kopię - przypomniał sobie wreszcie. - Rzuciłem ją do depozytu w sali konferencyjnej. Może jeszcze tam leży.

- Aniołeczku - rozpromieniała. - Wszystko ci wybaczę, tylko ją przynieś.

- W tej chwili góra ma coponiedziałkowe spotkanie. Pójdę za pół godziny.

Kasia przytaknęła na swój kobiecy, słodki sposób i usiadła przy biurku.

Wszyscy zabrali się do pracy.

Poniedziałek jak zwykle ciągnął się niemiłosiernie. Poranna euforia minęła po kilku minutach, zaczął się szary, męczący dzień, od którego wszyscy już nieco odwykli przez weekend. Dni, godziny, charakter pracy - trzy wymiary więziennej celi, po której człowiek krąży niespokojnie marząc o wolności. Jednak po wyjściu, nie bardzo wie, co miałby robić. Wolność przeraża możliwościami, przeraża odpowiedzialnością, konsekwencją czynów. W celi nam to nie groziło, tam już jesteśmy obeznani. Tęsknimy za nią, ale i nienawidzimy za to, że nas do siebie przywiązała.

Aleks po raz trzeci spojrzał na zegarek.

- Nienawidzę poniedziałku.

- Może idź już, co? - zaproponowała łagodnie Kasia.

- Dobra, powinni już wyjść.

- Skseruj koordynaty. Aha, i to też, weź.

Podała mu chudą teczkę zamykaną na gumkę. Aleks chwycił ją i ruszył w stronę korytarza, ale przy drzwiach usłyszał za sobą znaczące chrząknięcie.

- Dokąd?

Odwrócił się. Niezręcznie blisko niego wyrastała górująca postać Franka z głową w kleszczach ramion, założonymi rękoma przypominającymi supeł na dwóch anakondach i ciągnącymi się w nieskończoność, falującymi palcami.

- Na ksero.

Zamachał teczką przed chropowatą twarzą Franka. Nie wywołał jednak żadnej reakcji na jego twarzy. Aleks poczuł się głupio, nie miał pewności, czy może już odejść.

- Graficy nie dostali jeszcze wytycznych. - Wasza grupa za to odpowiadała.

- Dzisiaj je dostaną.

- Mam nadzieję.

Frank odszedł. Wszystkie wskaźniki stresu powoli opadły. Pozostała tylko tytoniowa woń jego oddechu. Aleks w pośpiechu chwycił za klamkę.

Korytarzem niby cienie przechodzili pracownicy, zamknięci, z gryzącymi problemami, pustym wzrokiem. Przy sali konferencyjnej stała wysoka, smukła szatynka w białej bluzeczce i obcisłej sukience w kolorze głębokiego błękitu. Pod pachą ściskała segregator. Sekretarka - pomyślał - i to nowa. Te z kilkuletnim stażem wachlują się i udają niezadowolone, że muszą czekać. Spytał ją o zebranie.

- Nadal są w środku. Za chwilę powinni skończyć, mam dla nich raport.

Nie liczą się z tobą, złotko - odpowiedział jej w myślach - ani z tobą, ani ze mną. Z nikim naszego pokroju. To nie ich świat.

Drzwi otworzyły się na oścież i po holu rozsypał się tłum jak z okładki. Aleks czuł się mały i niepozorny w otoczeniu tych ludzi o szlachetnych rysach, w stylowych garniturach, z pięknym uzębieniem. Wiceprezes objął sekretarkę delikatnie ramieniem i pociągnął ze sobą, reszta też się rozeszła. W powietrzu unosił się konglomerat drogich perfum; dziwny, trochę słodki, trochę mdlący zapach.

Aleks wszedł do środka. Depozytem nazywano zwykłą niezamykaną szafkę, w której zostawiano na ogół mało ważne dokumenty. Łatwo znalazł wśród nich swój egzemplarz koordynatów. Z nudów obrysował go parą kochanków we wszystkich znanych mu pozycjach. Przekartkował go pobieżnie. Gdzieś ze środka wypadła biała, zalaminowana wizytówka z napisem:

___________________________________

| ........................................................... |

| ........................................................... |

| ........................................................... |

| .................FRAKCJA ZERO.................. |

| ........................................................... |

| ........................................................... |

|___________________________________|

Aleks był pewny, że poprzednim razem tego tu nie było.

Dziwna nazwa. Ciekawe, co to jest? - pomyślał.

Obracając wizytówkę w palcach, wyszedł z sali.

Akurat natknął się na wydziałowego sekcji informatycznej, swojego przełożonego. Spieszył się gdzieś, spoglądał na zegarek. Obrzucił Aleksa pobieżnym spojrzeniem, już odwracał głowę, gdy jeden szczegół przykuł jego uwagę.

Wizytówka.

Podszedł bliżej trochę niezdecydowany, niepewny, choć strasznie nie pasowało to do jego wyglądu, rozejrzał na boki i dał znak głową na wizytówkę. Wyraźnie oczekiwał odpowiedzi.

- A, to...to takie... - sam nie bardzo wiedział, co powiedzieć.

- Schowaj to.

Aleks posłusznie wsunął kartkę do kieszeni. Nadal nie bardzo wiedział, jaki nastrój wydziela ta scena. Nie czuł się zobligowany ani by przepraszać, ani by się tłumaczyć. Wydziałowy przeszywał go świdrującym spojrzeniem wyczuwanym aż na tyłach czaszki. Po chwili, która Aleksowi wydawała się trwać i trwać, wydziałowy, też widocznie niepewny, momentalnie odnalazł się w tej sytuacji, uśmiechnął dziwnie i powiedział:

- U mnie w biurze piętnaście po piątej.

Aleks może by i zaprotestował, może i zasygnalizowałby, że zwykle kończy znacznie wcześniej, może i zrobiłby cokolwiek, gdyby nie poczuł czegoś w środku: bliżej nieokreślonego lęku, poczucia nienaturalnej sytuacji, w której na pewno nie chciałby się znaleźć. Wiedział, że znał jej sens, słyszał o niej albo widział, może kiedyś uczestniczył; leżał gdzieś w nieodświeżanych wspomnieniach lecz minimalnie za daleko, by go wydobyć.

W korytarzu zrobiło się tłoczno przed następnym zebraniem. Aleks stał jeszcze kilka minut, popychany to z jednej, to z drugiej strony ramionami, pośród tłumu, poszukując czegoś w środku, ale już nie znalazł. Uczucie odeszło, schowało się po dotknięciu jak ślimak.

Co to było, u licha?

Kolejka na ksero była dłuższa niż zazwyczaj. W małej klitce odgrodzonej sklejkową deseczką, nad maszyną kopiującą o gabarytach sporej szafki uwijał się kserowy boy, znoszący w milczeniu monotonię swojej pracy mężczyzna po czterdziestce o ciemnej twarzy i grubych, trochę niezdarnych dłoniach, którymi czasem gniótł niechcący papier. Człowiek z innej epoki.

Zarząd firmy po wewnętrznym raporcie zrozumiał, że bardziej opłaca się wprowadzić darmowe ksero niż amortyzować skutki pogubionych dokumentów. Biurowa administracja na tak potężną skalę wciąż była czymś nowym; świeże procedury działały topornie, z dużą dozą nieśmiałości, niczym pierwsza operacja chirurga. Tak prozaiczna rzecz jak ksero pomagało upłynnić pracę, choćby w takich momentach jak ten. Choć kiedyś z niego zrezygnowano.

W zeszłym roku.

Firma zaangażowała się w potężny projekt i wiązała z nim spore nadzieje. Miało to być przedsięwzięcie na ogromną skalę. Grupa, w której był Aleks realizowała swój wycinek projektu po cichu kalkulując, jak to się odbije na ich dochodach. Wszystko szło zgodnie z założeniami, gdy nagle, po niespodziewanym zwycięstwie nowa konserwatywna koalicja rządowa zaczęła, realizować swój program, w tym także spore restrykcje inwestycyjne. Rozpoczęła się gospodarcza roszada. Kontrahent wycofał się z projektu, wedle umowy, w takiej sytuacji mógł to zrobić, bo przedstawiciele poszli na liczne ustępstwa, byleby tylko ją podpisać. Straty były ogromne. Nakładu sił nie można było zwrócić. Szykowały się cięcia. Dotychczasowe tabu - zwolnienia - krążyły na ustach wszystkich. Korporacja stała na krawędzi bankructwa i nic nie wskazywało, by mogła się podźwignąć.

A jednak, po kilkutygodniowym, nerwowym okresie udało się wyprostować sytuację. Posypała się lawina nowych projektów, pierwsze zaliczki uspokoiły pracowników, ucichły niepokoje. Aleks nie wiedział dokładnie, jak się udało wylawirować z tak trudnej sytuacji; podejrzewał, że stali za tym jajogłowi specjaliści. Biurowy mechanizm działań jawił mu się jako wielka ameba otaczająca go ze wszystkich stron, rozsyłająca macki według zaleceń nieodgadnionego, odległego jądra.

- A oto i nasz sławny lunatyk - rzucił na przywitanie szczupły blondyn z białym sierpem uśmiechu na twarzy. - Mam prośbę, skserujesz mi coś?

Aleks stał w kolejce już jakiś czas, dlatego dobrnął do połowy ogonka. Marcin, bo tak miał na imię znajomy blondyn, pokazał mu plik dokumentów.

- Daj to.

- Jestem twoim dłużnikiem.

- Zapamiętam.

Z Marcinem zawarł dziwną znajomość. Z jednej strony nie znali się za dobrze, z drugiej - zachowywali, jakby mieli za sobą lata głębokiej przyjaźni. Znalazłszy się w takim klinczu, Aleks nie mógł już zadawać Marcinowi podstawowych pytań, rozsypałaby się cała konstrukcja. Trwali więc w nienaturalnym kontakcie.

Rozmawiali o pracy posuwając się po każdym obsłużonym kliencie. Kiedy skończyły się tematy i przestali spoglądać na siebie, Aleks spostrzegł drobną, długowłosą brunetkę bardzo w jego typie, obsługiwaną właśnie przez boya. Spytał o nią Marcina.

- Nie wiem - wzruszył niedbale ramionami. - Nigdy jej tu nie widziałem. Nie wygląda na sekretarkę, to towar z wyższej półki. Może to jakiś przedstawiciel...może zleceniodawca, nie mam pojęcia. Ładna. Zainteresowany?

Aleks skulił się lekko w bezwarunkowym odruchu, gdy Andrzej wsadził mu łokieć między żebra. Nigdy nie nadawał na podobnych falach jak on, do kobiet podchodził poważnie i staroświecko. Pewnie dlatego był sam. Przyjrzał się jeszcze raz filigranowej postaci przy ksero, jej drobnym dłoniom i długim włosom spiętych dwiema japońskimi szpilkami. Gdy ruszyła w jego stronę, zastygł w bezruchu. Sekundę licytowali się na długość spojrzeń, ale Aleks speszył się jej urodą i odwrócił głowę.

Po raz drugi poczuł łokieć na żebrach, co było już bolesne. Chciał coś powiedzieć Marcinowi, ale cała jego złość rozbiła się o znaczącą minę przyjaciela. Obejrzał się za nieznajomą.

Przedstawiciel lub zleceniodawca - zastanawiał się w duchu - więc pewnie więcej jej nie zobaczę...

- Zadowolona? - spytał Kaśkę podsuwając jej pod nos zbiór koordynatów.

Wzięła je, przejrzała kilka pierwszych stron, by się upewnić, a gdy nie miała już wątpliwości, na jej twarzy odmalował się wyraz wielkiej ulgi. Przesłała mu całusa na dłoni.

- Zaraz, a co to za gryzmoły?

Marek, który akurat przechodził obok, rzucił okiem na rysunki, przechylił lekko głowę, by dopasować się do poziomu kochanków i wytłumaczył jej:

- To motylek wenus, to na węża, to po hiszpańsku...

- Rozumiem już, pojęłam! - Kasia prawie krzyczała, cała czerwona ze wstydu.

Marek wciąż jeszcze wytykał palcami egzotycznie splecione ciała, popisując się znajomością tematu, aż Kasia trzepnęła go po głowie i kazała się wynosić.

I ona miałaby przespać się z naczelnikiem? - zastanawiał się Aleks, widząc czerwone plamy wstydu na policzkach Kasi.

Jak zwykle zastał rzeczywistość bardziej pruderyjną od pogłosek i zamyślił się nad tym.

- I po co te dodatki? - spytała Kasia. Oderwało to Aleksa od wpatrywania się w chropowatą powierzchnię sufitu.

- Nie podobają się?

- Muszę to teraz przepisać, zanim oddam grafikom.

- Obiecałem Frankowi, że jeszcze dzisiaj im je wręczymy.

- Na dzisiaj nie zdążę. Wytłumacz mu jakoś.

- Przekonać Franka? Chyba żartujesz. Zresztą, my po prostu musimy oddać im dzisiaj koordynaty, bo oni stoją z robotą. Łby nam poukręcają. Jeśli nie masz odwagi, sam im zaniosę.

- Nie, chodzi tylko o to....

- Panno Katarzyno, co tu się dzieje?

Chuda postać Franka wyrosła nagle między nimi przynosząc ze sobą intensywną woń tytoniu oraz paraliżujący dreszcz na plecach. Aleks, nie będąc bezpośrednio trafiony pytaniem, odwrócił głowę. Marek bezładnie klikał myszką po pulpicie. Kasia poprawiła niesforny kosmyk rudych włosów, opadający jej na policzek, by zyskać kilka sekund namysłu. Poskakała wzrokiem między papierami w dłoni, a krawatem Franka, wreszcie rozłożyła ręce w oracyjnym geście i....zastygła.

Frank delikatnie wyjął z jej dłoni porysowane dokumenty.

- To koordynaty...my... - zaczęła Kasia.

- Właśnie mieliśmy je dostarczyć - dokończył za nią Aleks. Choć to nie on zgubił oryginał, a nawet zdobył dla niej kopię, czuł się po trosze odpowiedzialny.

- Hmmm... - mruczał Frank, drapiąc się przy tym po brodzie.

- I my te koordynaty....

- Hmmm...

- Możemy wszystko wyjaśnić...

- Mhm.

Frank zbywał ich swoim mruczeniem, aż zaprzestali dalszych prób. Stali napięci w oczekiwaniu.

- Sam im je zaniosę. - ogłosił przełożony i odszedł nietypowym bo spokojnym krokiem.

Z Kasi i Aleksa równocześnie, jak na rozkaz uszło powietrze.

-No i macie jeden problem z głowy - Marek rozsiadł się wygodnie na krześle, zakładając ręce za głowę. - Szyja mi ścierpła.

- Myślałem, że zaraz wejdziesz w ten monitor, symulancie.

- Nie, nie wszedłby. Nie zmieści się.

Marek, mimo docinek, uśmiechnął się chytrze jak lis.

Cała trójka w dobrych humorach usiadła powróciła do pracy. Mijały minuty, potem godziny. Na podkładzie z biurowego szumu klawiatury wystukiwały nieregularne rytmy z rzadka wplataną solówką drukarki. Aleks zatracił poczucie miejsca i czasu, zanurzył świadomość, działał machinalnie. Nawet nie zauważył, kiedy poranek stał się popołudniem.

Około czwartej zrobiło się chłodniej, niebo zakryły ołowiane chmury i zapalono światła. Chwilę później lunął deszcz. Za sprawą pogody atmosfera w biurze nabrała melancholijnego charakteru - ucichły rozmowy, wsłuchiwano się w techno kropel rozbijających się o szyby.

Aleks wciąż odczuwał obawy o dzisiejsze spotkanie z wydziałowym. Nie wiedział, czego ma się spodziewać i wymyślał coraz gorsze scenariusze.

Gdybym nie wziął tej cholernej wizytówki...

Musiała oznaczać coś więcej niż nazwę firmy. Wsadził rękę do kieszeni spodni. Wymacał ją. Wyjąć ją? Pokazać? Kątem oka rzucił na Kasię. Czy ona wie coś o frakcji? Zazwyczaj o wszystkim dowiaduje się pierwsza. Spyta ją, przełamie się zaraz, za chwilę...

Marek szturchnął go łokciem.

- Co?

- Frank!

Aleks wyjął rękę z kieszeni, zaczął stukać w klawiaturę. W samą porę, bo w tej samej chwili długi cień przeciągnął się przez jego biurko. Rzucił Markowi dziękczynny uśmiech.

Powoli szeregi pracujących zaczęły się przerzedzać. Z ich trójki pierwsza zwinęła się Kasia. Marek posiedział trochę dłużej ale i on w końcu skapitulował - miał rodzinę. Aleks patrzył, jak jego przyjaciel kołysze się przez salę z płaszczem przerzuconym przez rękę, jak odwraca się do niego w kabinie windy, aż jej automatyczne drzwi sprasowały ten widok do cienkiej, czarnej kreski.

Poczuł się samotny.

Jeszcze parę osób pracowało, domyślał się tego po białych poświatach monitorów ponad poziomą kratą sklejki, ale ich nie znał. Odpowiedzialni za inne projekty. Ich trójka musiała skończyć do końca tygodnia. Nie rozmawiali jeszcze o tym, ale nie był pewny, czy zdążą. Sam nie mógł wiele zrobić, ograniczał się do kosmetyki i wyszukiwania bugów. Nudna i żmudna robota.

Na czarnych taflach szyb rozkwitały przezroczyste kleksy. Od zawsze miał problemy z koncentracją, zwłaszcza na lekcjach. Do dziś, gdy przypominał sobie długi, drewniany wskaźnik, którym nauczyciel karcił go za brak uwagi na zajęciach w małej, prowincjonalnej szkółce, odruchowo podkulał palce pod okap nadgarstka. Nie interesowało go to, co mówił nauczyciel. Co może dać mu wiedza dostępna dla wszystkich? Wciąż gonił w sobie tchórzliwą fretkę, jakieś głębokie, mistyczne myśli. Poświęcał na to każdą wolną chwilę.

Złapał się na rozmarzonym wpatrywaniu w okno.

Do biura wszedł sprzątający młody człowiek z długim kucykiem jasnych włosów i bezceremonialnie zaczął odkurzać. Głośna praca silnika gwałciła nastrój. Aleks miał ochotę powiedzieć mu parę słów, ale nie zebrał się. Spojrzał na zegarek: jedenaście po piątej. Spotkanie z wydziałowym... Chciał w końcu mieć już to za sobą. Wyszedł z sali i podążył plątaniną opustoszałych korytarzy pod pilśniową płytę drzwi wydziałowego. Zapukał - cisza. Nacisnął klamkę.

W gabinecie nikogo nie zastał. Był tu już kilka razy w sprawach formalnych, ale zawsze koncentrował się na osobie wydziałowego. Teraz mógł rozejrzeć się dokładniej. W całym pomieszczeniu wyczuwało się aurę właściciela: jego fotografie, dyplomy, loga nadzorowanych projektów. Aleks, nawet sam, czuł się tu lekko spięty. Niecierpliwił się. Usiadł w fotelu, przeczytał wizytówkę stojącą na biurku w plastykowej oprawie. Ireneusz. Dziwne imię. Zawsze je zapominał, bo zupełnie nie pasowało do właściciela. No i nigdy nie zwracał się do wydziałowego po imieniu. Próbując zabić czas, obracał wizytówkę w palcach, bawił się nią aż wyciągnął czarny pasek z wybitym imieniem i nazwiskiem. Pod nim w wąskim kanaliku wciśnięto złożoną na pół wizytówkę frakcji Zero. Zanim zdążył rozpędzić myśli, usłyszał kroki.

Wcisnął pasek w oprawę i rzucił ją na biurko.

Wstał gwałtownie, gdy otworzyły się drzwi.

- A, to pan - wydziałowy trzymał białą teczkę pod pachą; pochylił głowę. - I to właśnie teraz. Przez to wszystko, prawie bym zapomniał.

- Mogę przyjść kiedy indziej.

- Nie, nie - stanowczo zaprotestował nakłaniając Aleksa gestem, by usiadł. - To nie to, nie, nie. Resztę spraw załatwię później.

Co może być aż tak ważne, by odkładał dla mnie swoje obowiązki?

Usiedli. Wydziałowy poprawił oprawę, by stała równo z brzegiem biurka, złączył palce i spytał:

- Skąd pan wziął wizytówkę frakcji?

- Znalazłem.

- Gdzie?

- W schowku.

- A co pan wie o Frakcji? Może mi pan coś o niej opowiedzieć?

Czego on ode mnie chce? - zastanawiał się pospiesznie. - Ja nic nie wiem, nawet czym ona jest. To jakiś test? Nie, bez sensu. A on... przecież wyraźnie coś go łączy z frakcją, ta wizytówka nie wzięła się tam przypadkowo.

Wydziałowy poprawił się w fotelu, cały czas przyglądając się mu świdrującym spojrzeniem. Uśmiechał się. W Aleksie wezbrała nagle złość, że padł ofiarą presji z niewyjaśnionego powodu, miał ochotę wyjść, mieć już to za sobą. Miał ochotę się odgryźć.

- Panu to akurat nie muszę.

Wydziałowy drgnął. Przez jego twarz przewinęło się w sekundę kilka drastycznych uczuć, ale po chwili opanował się, przybrał z powrotem swój zawodowy uśmiech na twarz i powiedział cicho:

- Więc pan wie...

Aleks nie przegapił tej niespodziewanej reakcji. Po raz pierwszy widział, by wydziałowy tak się przejął. Chciał pociągnąć to jak najdłużej. Nie reagował.

- A... skąd? - spytał celnie wydziałowy.

Koniec - pomyślał. - Tylko jak ja się wytłumaczę?

Ale nim cokolwiek przyszło mu na myśl, Ireneusz uderzył dłonią w blat, a potem eksplodował dobrym humorem.

- Wiedziałem! O cholera, Aleks, byłem tego pewien! Przyznaj się, od jak dawna?

- Co?

- No, od jak dawna jesteś we frakcji? A jak inaczej byś się dowiedział? Niepotrzebnie się ukrywałeś. Ale nie szkodzi, ja też się bałem. Teraz jest nowy sposób, by kogoś sprawdzić, słyszałeś o nim?

- Nie.

- Malutkie zero na odwrocie dokumentu. Możesz je postawić na czymkolwiek: raporcie, petycji, sprawozdaniu; zawsze coś takiego krąży między ludźmi. Stawiasz to zero i wręczasz komuś papier. Jeśli ci go zwróci i obok twojego zera postawi drugie, możesz uderzać.

Uderzać?

- Te zera to od nazwy frakcji?

- Pewnie tak.

- Nie jesteś pewien?

- Nikt nie jest. Nie wiem, kto to wymyślił. Jakiś czas temu po prostu zaczęliśmy się tak kontaktować. W całym biurze dzieje się mnóstwo spraw nad którymi administracja nie ma kontroli. Kto robi wizytówki frakcji? Może ty wiesz? Bo ja nie mam pojęcia. Gdybym wiedział, zrobiłbym wszystko, by to ukrócić. Za duże ryzyko. Frakcja jest jak plotka, rozumiesz?

- Tak, wiem co masz na myśli. – skłamał pchany inercją.

Umilkli. Za oknem deszcz skapywał na parapet z nienagannym wyczuciem rytmu. Aleks próbował uporządkować myśli. Irek rozsiadł się wygodniej w fotelu.

- Zauważyłeś, że przeszliśmy na per ty?

Aleks tylko przechylił głowę w bok na znak, że zdaje sobie z tego sprawę, ale niewiele to dla niego znaczy. Na tle ostatniej rozmowy wydawało mu się to szczegółem. Ireneusz miał jednak w planach pociągnięcie tego tematu:

- Myślę, że to coś oznacza - wstał i począł obchodzić gabinet. - Mówiłem ci już, że zawsze w ciebie wierzyłem?

Nie odpowiedział. Wrócił pamięcią do momentu, w którym Irek ( zaczął już tak o nim myśleć ) umówił ich na spotkanie. Przypomniał sobie to dziwne uczucie, które go wtedy uderzyło.

Znowu to czuję. Trochę jak...przegniły owoc. Co to jest, co to za ostrzeżenie, czego powinienem się obawiać?

- Teraz, kiedy już jestem ciebie pewien - kontynuował Ireneusz; stał za plecami Aleksa. - i kiedy ty wiesz już wszystko, moglibyśmy...

Nie...

Usłyszał cichy szelest jego marynarki..

To niemożliwe!

- ...moglibyśmy...

Na policzku czuł już ciepło męskiej, pachnącej twarzy.

- ...oh, Aleks...

Poczuł jego dotyk.

Uciekaj!

Rzucił się tak gwałtownie, że uderzył wydziałowego ramieniem. Podejrzewał, że w szczękę. Nie sprawdzał. Zbiegał po kilka stopni. Jedno piętro, drugie, piąte... Gdzieś z góry doszedł go krzyk, stłumiony i niewyraźny. Jeszcze niżej, na pierwszym piętrze minął kogoś, później nie mógł sobie przypomnieć, kto to był. Przypadkiem otarł się o niego. Ze wstrętem zdjął marynarkę i trzymał ją za podszewkę. Mdliło go.

Z wyrazem zwierzęcej paniki minął drzwi wyjściowe. Zostawił za sobą ciepłe, lepkie pokoje, wielopiętrowy, betonowy twór skażony homoseksualnym rakiem i rozpłynął się w ciemnościach deszczowego wieczoru.

Przyszedł we wtorek do pracy.

Od progu rozglądał się jak zwierzę. Szukał w płynącym tłumie tej jednej, znaczącej postaci. Nie chciał spotkać go na schodach, iść kilka minut obok niego, dać mu czas na oswojenie się z sytuacją. Czuł nad nim przewagę, chciał go zaskoczyć, przytłoczyć zdecydowaną postawą. Wiele czasu i przemyśleń poświęcił ostatniej nocy, by ewoluować do takiego zapatrywania na sprawę.

Kiedy wczoraj wybiegł wstrząśnięty z biura, jego myśli targały się pomiędzy odrazą do wydziałowego, a potępieniem dla własnej ciekawości, która wepchnęła go w tę sytuację. Nie mógł wyzwolić się z tej pętli, miotał się między tymi uczuciami, uciekał z jednego w drugie.

Ten łańcuch zdarzeń, który doprowadził do katastrofy jest tak przypadkowy, tak słaby, że aż trudno uwierzyć, że zaistniał. Tak niewiele potrzeba, by się zerwał, w tylu momentach mogłem to zrobić - nie mógł przeboleć straconych szans.

Mało pamiętał z drogi do domu. W swoim skromnym, blokowym mieszkaniu poczuj się jedynie bardziej samotny, niepokój pozostał. Wziął długi, gorący prysznic. Ręce jeszcze mu drżały, kiedy opatulony ciepłym szlafrokiem nalewał sobie bursztynowy płyn do kieliszka. Spędził większość nocy siedząc w fotelu, w zupełnych ciemnościach, wpółprzytomny, zamyślony. Próbował wyrzucić te wspomnienia z pamięci, pomagał sobie alkoholem. Zawiesił wzrok na widoku z okna, na szarzejących kolumnach bloków z żółtymi wtrąceniami okien. Czas płynął. Czasem udało mu się skierować myśli na inny tor. Wtedy podążał nim, trochę mniej spięty, dopóki nie powróciła wizja z gabinetu i dreszcz na ramionach, gdzie opadły na niego wypielęgnowane dłonie Ireneusza. Nie był aż tak wielkim homofobem, nie odczuwał tak wielkiego wstrętu wobec gejów, jeśli tylko praktykowali swój homoseksualizm za zamkniętymi drzwiami, gdzieś z dala od niego. Jego uraza miała charakter osobisty, czuł się oszukany przez wydziałowego za każdą chwilę, w której żywił do przełożonego współpracowniczą, heteroseksualną sympatię. Teraz jego zachowanie postrzegał jako przykrywkę, sygnał dla uświadomionych, sztuczny, stonowany fragment jego osobowości.

Mijały godziny, a uporczywy motyw wciąż do niego powracał. Tracił siły, po alkoholu pozostało tylko odrętwienie. Wyprostował nogi, splótł ręce za głową i zamknął oczy. Przyniosło to trochę ukojenia. Po wyczerpujących psychicznych zmaganiach pojawiła się przedsenna pustka. Chyba zasnął, a może tylko czuwał. Wydawało mu się, że spędził w tym zawieszeniu wiele godzin.

Na godzinę przed świtem, w jednej krótkiej chwili, bez żadnej wyraźnej przyczyny doznał olśnienia.

W zasadzie skąd ta trauma? To było zwykłe nieporozumienie. Uciekłem. Nie jestem gejem. Nic takiego się nie stało. To potencjalność tej sytuacji najbardziej mnie przeraziła.

Poczuł, jakby opłynął pewną przeszkodę i spokojnie pozostawił ją za sobą. Wreszcie zdystansował się wystarczająco, by się uspokoić.

Zaraz potem zasnął.

Sześcian windy zamykał w sobie mały tłum, złożony z tak podobnych osób, jakby ktoś odrysowywał je z szablonu. Poza jedną. Aleks, w lekko niedoprasowanym garniturze, z podkrążonymi oczyma odcinał się od reszty tak wyglądem, jak i wnętrzem. Miał w sobie pasję. Chciał zemsty na człowieku, który zachwiał jego równowagą i doprowadził go do dramatycznej walki z samym sobą.

Zaskoczę go. Zasieję w nim niepokój, by się nacierpiał tyle co ja. Mogę ich zdekonspirować, całą frakcję. Będę mu o tym przypominał. Nie wprost. Aluzjami. Mam go w garści. To jeszcze nie jest Zachód, a przynajmniej nie tak pełną gębą, zarząd wykopie wszystkich gejów z firmy, jeśli tylko się o tym dowie. Ja to wiem i on zapewne też.

Jak na złość, nie spotkał go nigdzie po drodze. Jego biuro było zamknięte, a przypięta kartka informowała, że wziął tygodniowy urlop. Ogromny zawód - musiał zachować swój gniew na później. Spotkanie z Ireneuszem stanowiło najważniejszą czynnością tego dnia. Teraz zabrać się do ośmiogodzinnej pracy to prawdziwa makabra.

Marek już skakał pulchnymi palcami po klawiaturze, zapewne tym bardziej zapalczywie, im bardziej zbliżał się robiący obchód Frank. Samym gestem wyprzedzającej ciało głowy przełożony nakazał Aleksowi się pospieszyć. Musieli skończyć do piątku.

A Kasi wciąż nie było.

Usiadł przy biurku. Wytrenowanymi ruchami przygotowywał się do pracy. Po raz kolejny ktoś przetrząsnął wszystkie jego notatki, paru - szczęściem mało istotnych - brakowało. Nie był w dostatecznie dobrym nastroju, by dzielić się z Markiem uwagą o biurokradzie. Ręce miał ciężkie, jakby z ołowiu, z trudem się koncentrował. To ostatnia noc dawała o sobie znać.

- Cześć pracy - jaskrawe włosy Kasi podziałały na Aleksa jak budzik.

- Spóźniamy się? Szykuj się na ostre przejście z Frankiem.

- Co?

- Marek mówi serio. Stary gna nas dzisiaj bardziej niż zwykle.

Kasia nie wyglądała na bardzo przejętą. Miedzy rzędami biurek sunął już Frank, nieuchronny jak los. Nieoczekiwanie, Kasia nie czekała na niego, tylko wyszła naprzeciw, odciągnęła na bok i szepnęła parę słów. Frank przybrał bardzo poważną minę, kiwnął głową i odszedł, zapatrzony w czubki własnych butów.

- Coś ty mu nawciskała?

Kasia nie odpowiedziała Markowi, wysłała mu jedynie jeden z tych uroczych uśmiechów, który niezwykle skutecznie odwraca męską uwagę. Aleks obejrzał się w poszukiwaniu Franka, ale nigdzie go nie dojrzał. Musiał zamknąć się w gabinecie.

Może jakieś problemy rodzinne...chociaż nie, nie byłaby taka pogodna. Co mogło ją usprawiedliwiać na tyle, by Frank jej odpuścił?

Po minucie przestał się nad tym zastanawiać.

Wtorek jest trudnym dniem. Wtorek, wciśnięty między inne dni robocze, działa jak wypełniacz - zapycha nas pustymi chwilami jednostajności. Do końca tygodnia jeszcze daleko, a człowiek już czuje się zmęczony i znudzony tym, co robi. W poniedziałek doznajemy szoku codzienności, dzień jest nieprzyjemny ale mija szybko, wtorek nie dostarcza już tych wrażeń, teraz to tylko powtarzalny proces, nic nowego. Czas płynie irytująco wolno, niczym gęsty biurowy klej.

Aleks napiął mięśnie, co przy małej ilości snu spowodowało łaskotanie w stawach. Nie mógł przeciągnąć się na oczach Franka, który cały czas przechadzał się po piętrze, wyjątkowo rzadko zamykając się u siebie, by zapalić. Pracowali dopiero godzinę a względność czasu już spadła do sadystycznie niskich obrotów. Aleks miał wielką ochotę, by stało się cokolwiek burzącego imadło jednostajności, wymyślał coraz to bardziej nieprawdopodobne możliwości, aż pogrążył się w nich na dobre, zapomniał kim jest i co robi.

- Panie, panowie, bandyta na trzeciej. - zakomunikował Marek.

Wpierw Kasia, a chwilę później Aleks wyjrzeli ponad poziom sklejki we wskazanym kierunku.

- Cholera, tylko jego nam tu brakowało.

- Czego on tu chce? Nie mogę patrzeć na tę jego głupią gębę...

- Cicho! Idzie tutaj.

Na przedłużeniu podanego kierunku w towarzystwie Franka stał masywny jegomość, stosunkowo młody, o pełnej twarzy z wyraźnymi mięsistymi wargami wyrażającymi stałe poczucie zniesmaczenia. Miał na imię Tomasz, był kuzynem sekretarza Rady i nikt nie miał wątpliwości, jak to miało wpływ na jego karierę. Aleks pamiętał go z rozmowy kwalifikacyjnej; Tomasz kierował biurem kadr. Podejrzewał, że mimo niezbyt interesującej aparycji był to człowiek sumienny i pracowity, aczkolwiek ograniczony. Nie zwalczał ogólnej niechęci do niego ale sam jej nie podzielał; uważał, że to zazdrość wpływała na takie podejście. Sam chętnie wykorzystałby znajomości, by dostać intratną posadkę. Ale ich nie miał.

Tomasz ruszył w ich kierunku, cała trójka skuliła się na fotelach z nadzieją, że jedna trzecia to wystarczająco mała szansa.

- Pan Aleksander....

Zawsze pada na mnie - stwierdził kwaśno.

Grube, prawie fioletowe wargi powtórzyły półszeptem jeszcze kilkakrotnie jego imię i nazwisko. Aleks wstał, starał się udawać, że dopiero teraz zdał sobie sprawę z jego obecności. Obserwował, jak otoczone dłonią stylowe pióro opada i podskakuje przy jego nazwisku na podtrzymywanej przez szerokie przedramię liście.

- Pracuję, pan wie, jaki teraz pośpiech...

- Zajmę tylko chwilkę. Zapraszam.

Aleks nie odpowiedział na przyjacielski uśmiech, a gdy Tomasz próbował pociągnąć go za sobą ramieniem, przyspieszył. Po wczorajszym wieczorze nie ufał nikomu. Usiedli naprzeciw w biurze Franka, gdy ten czekał na zewnątrz. Wszystko to wydało mu się podejrzane, nie znał tych procedur, przechodził to po raz pierwszy. Kiedy jednak miękka dłoń podała mu ankietę z listą rutynowych pytań i zaczął je wypełniać, uspokoił się.

Tomasz starał się robić coś więcej niż nadzorować rekrutację. Sam ułożył specjalny zestaw pytań i system wyboru ankieterów, by przebadać stosunki panujące w biurze. Nikt mu nie kazał ale i nie zabraniał tego zrobić, nie śmiano wyperswadować mu tego pomysłu. Była to niegroźna nadgorliwość, nieszkodliwa ekstrawagancja za cichym przyzwoleniem z góry. W innych okolicznościach Aleks chętnie oderwałby się od pracy, zazwyczaj sam szukał pretekstów, by to zrobić. Teraz jednak spieszyło mu się, projekt wymagał jeszcze licznych poprawek. Piątkowy termin naglił. Zaznaczał przypadkowe odpowiedzi, nawet ich nie czytał.

- Czym obecnie zajmuje się pan w zespole? - spytał go Tomasz, jeszcze zanim skończył ankietę.

- Koordynacja graficzna, kompatybilność procedur, betatesty i inne. Zbliżamy się do końca.

Krótka przerwa, w której dałoby się wyłapać cichutkie buczenie długopisu i szeleszczące pociągnięcia pióra.

- Zdążycie?

- Jeśli nikt nie będzie nam przeszkadzał.

Po chwili nadal pochylony nad pytaniami zreflektował się, że ta uwaga może go sporo kosztować, ale Tomasz nie zareagował.

To nie ten typ człowieka. Nie potrafi powiedzieć nic od siebie.

- Jak pan ocenia pracę swojego przełożonego pana Franciszka...?

- Wzorowo.

- A pańskich współpracowników, panią...?

- Tak samo. Obu.

- Czy uważa pan....

Aleks nie wytrzymał. Energicznie odwrócił ankietę na pustą stronę ( Tomasz nieomal podskoczył. ), postawił na niej dwa małe zera i spytał:

- Wie pan co to oznacza?

- Nie.

- A powinien. Powinien pan wiedzieć co się tu naprawdę dzieje, czego to symbol, kto go używa i co tu się wyrabia po godzinach. Powinien pan wiedzieć, że nie mam teraz czasu tłumaczyć panu, czym się zajmuję i co sądzę o tym i o tamtym. A pan nie wie. Nie wie pan o rzeczach groźnych i poważnych, a rozpytuje mnie pan o pierdoły. Słyszał pan kiedyś o Frakcji Zero?

- Nie.

- Więc niech się pan dowie. Niech pan pyta, drąży i wyjaśnia to, co niewyjaśnione, a nie co oczywiste. Ważne sprawy rozgrywają się znacznie wyżej niż to piętro. Jeśli faktycznie chce pan firmie pomóc, proszę tam iść. Zaręczam, że jest czego szukać. Ale zanim tam pan nie zrobi porządku, niech pan tu nie przychodzi, nie zawraca nam głowy, bo nas nikt nie pyta, czemu projekt nie jest gotowy na czas, od razu kładą wymówienie... a przy tym, czego byłem świadkiem, zrobią to tym chętniej, zgoda?

- Zgoda.

- Mogę już iść?

- Proszę.

Drżała mu ręka, kiedy chwytał za klamkę. Odwrócił się. Tomasz trzymał kilka kartek, na kolanach leżał otwarty neseser, sam wpatrywał się pustym wzrokiem w blat. Wyglądał żałośnie.

- Frakcja Zero, niech pan pamięta, to kluczowe słowa - powiedział już spokojniej, przejęty obrazem złamanego człowieka. - I te zera też.

Wyszedł. Tuż za drzwiami natknął się na Franka, stał wstrząśnięty z wybałuszonymi oczami, co przy jego chudej twarzy nadawało mu wygląd wręcz groteskowy.

Słyszał. - przemknęło mu przez głowę.

Przeszedł przez biuro w przeświadczeniu, że wszyscy patrzą się na niego. Kasia i Marek pracowali w skupieniu. Chwycił jakiś plik notatek i wsadził je sobie pod pachę.

- Co jest? - spytała Kasia.

- Idę na ksero.

- Zostaw to boyowi. Koleżanka odbierze - wręczyła mu chudą aktówkę.

- Daj spokój, mamy tyle pracy... - perswadował Marek.

Aleks wziął aktówkę z wypielęgnowanych dłoni Kasi. W pośpiechu ruszył ku drzwiom.

- W dupie to mam - nie był pewien, czy ostatnia uwaga skierowana była do Marka czy do samego siebie.

Ksero było oczywiście wymówką. Wyszedł, aby ochłonąć. Takie stawanie okoniem przychodziło mu z wielkim trudem i długo potem odbijało mu się w pamięci, scena po scenie. Wielokrotnie był świadkiem, jak robili to jego znajomi, jak łatwo im to wychodziło, jacy czuli się po tym usatysfakcjonowani, wywyższeni.

Oni potrzebowali wyżyć się na kimś. Bali się o własną pozycję, wyładowywali stres. Przecież ja nie złamałem Tomasza z tej samej potrzeby, to co mówiłem to prawda. - usprawiedliwiał się.

To, jak zgrabnie mu to wyszło, budziło w nim jednocześnie niepokój i euforię.

Mógłbym być zupełnie innym człowiekiem...Ach, ile rzeczy byłoby wtedy prostszych...

Przy ksero wyjątkowo nie było kolejki. Niedbale rzucił aktówkę Kasi na ladę. Boy coś kserował, nie odebrał jej od razu. Aleks zamyślił się. Jak zwykle stracił poczucie czasu, oscylował myślami wokół dwóch ostatnich dni. W takim wirze wspomnień nagle utworzyła się nowa konfiguracja, spotkały się dwa różne wrażenia i połączyło je nowe przypuszczenie.

Jednocześnie dwie pary dłoni podniosły aktówkę. Odebrał ją od boya. Nie musiał długo szukać, z tyłu, u góry różnymi długopisami widniały zakreślone...

Dwa małe zera.

Sprawdził jeszcze, co zawierała. Oprócz zwykłych dokumentów znalazł małą, żółtą karteczkę z notesu z napisem: " Ania, bądź o 15:00 przy portierni. "

No tak - stwierdził odkrywczo - kobiety to też czasem homoseksualiści.

Nie dał nic po sobie poznać. Wrócił, usiadł i pracował. Właściwie, to sam nie wiedział, jak ma zareagować. Zrobił ważne odkrycie, co do tego nie miał wątpliwości, ale co dalej, jak je wykorzystać? Zjawi się pod portiernią o trzeciej i co dalej? Ireneusz jawił mu się jako obleśny, obyczajowy hipokryta i na myśl o nim gotów był wykrzesać z siebie nieznane dotąd pokłady odwagi, wykrzyczeć prawdę o nim wśród tłumu gapiów, uderzyć go w twarz, a Kasia, nawet jeśli była lesbijką, budziła w nim jedynie zażenowanie, z powodu tych flirtownych gierek, którymi raczyła go czasem, najczęściej gdy potrzebowała pomocy. Poprawiały mu nastrój. Tak długo podtrzymywana nadzieja ucięta teraz pod gilotyną odkrytego sekretu, choć bolesna, nie wymagała od jego ego dramatycznej zemsty, skompromitowania jej, wyrzucenia z firmy. W rzeczywistości lesbijki budziły w nim raczej przyjemne odczucia.

Problem pozostawał nierozwiązany, a czas mijał. Poczuł się przytłoczony: frakcja, projekt, homoseksualiści, sekrety...wszystko to otaczało go pozostawiając coraz mniej wolnego miejsca. Kątem oka spojrzał na Kasię. Purpurowe paznokcie przeskakiwały pomiędzy klawiszami szybciej niż rejestruje to oko przypominając szkarłatną chmurkę. Wyglądała na skupioną.

Ileż ja bym dał, aby poznać, co siedzi w głowach innych ludzi...

- Aleks, przysięgam, jeśli będziesz tak pracował, zgłoszę to Frankowi. Wychodzę na momencik.

Sprawdził godzinę. Dochodziła trzecia.

Czuł, że musi coś zrobić. Poczekał, aż zniknęła w drzwiach, wstał i ruszył za nią. Nie odpowiedział na pytające spojrzenie Marka, usłyszał tylko jego głos za plecami.

- Pięknie, cholera jasna. Pięknie.

Frank jakby sobie odpuścił, mimo goniących terminów i nie opuszczał swego gabinetu. Wyszedł na korytarz nie zatrzymywany. Kasia szła przed nim. Dwaj mężczyźni, którzy ją minęli, obejrzeli się. Przypuszczał, że zjedzie windą więc skręcił na schody. Zbiegał jak szalony, szczęściem po prawie pustych piętrach.

Wreszcie wbiegł do głównego holu. Odbłyski z frontowej, oszklonej ściany na moment go oślepiły. Odsunął się z linii strzału, wtedy promień rozjaśnił białe żyłki w marmurowych wykończeniach ścian. Główny hol spełniał funkcję reprezentatywną i dlatego położono specjalny nacisk na jego przepych. Gdy jednak znało się tandetne wyposażenia wyższych pięter, to miejsce wydawało się wyraźnie odstające od reszty.

Aleks nie był pewien, czy Kasia już przeszła, czy dopiero zjeżdża. Stanął przy filarze i rozglądał się nerwowo wśród przechodzących. Przyjrzał się numerkom nad drzwiami windy i już wiedział - zaraz się pojawi. Przy drzwiach portierni stała pokaźna grupka osób.

Same kobiety. Wszystkie są lesbijkami? Nie wiedziałem, że aż tyle... Która z nich to Anna? Zaraz, czy to nie ta wczorajsza laseczka spod ksero?

Drobna postać o długich, czarnych włosach prześwitywała przez szczeliny w tłumie. Nie miał jednak pewności, czy to ona. Dzwonek. Po tych włosach rozpoznałby Kasię wszędzie. Wtopiła się w zgromadzony tłum kobiet.. Wszystkie weszły w jakieś małe drzwiczki obok portierni, Aleks nigdy nie widział, by ktoś ich używał. Nie wiedział, co za nimi jest, nie miał odwagi tam wejść, mógłby tylko wszystko popsuć. Czekał. Trochę to trwało, zanim drzwi ponownie się otworzyły i tłum się rozsypał. Odprowadzał Kasię wzrokiem. W gruncie rzeczy, na jakimś poziomie się jej bał. Uważał ją za ograniczoną do pewnej palety intelektualnej, zbytnio skupionej na pracy, nie widzącej nic poza nią, ale czuł przed nią respekt, przed jej pewnością siebie, charyzmą. Nie odważył się zatrzymać jej i się ujawnić.

Chciał już wracać, gdy wyłapał w tłumie sekretarkę, z którą wczoraj zamienił dwa słowa przed salą konferencyjną. Od razu postanowił ją przydusić. Jej się jakoś nie bał.

Pamiętał ze szkoły, jak uczniowie potrafili upatrzyć sobie jakąś nauczycielkę i pastwić się nad nią na każdych zajęciach, nad jej bezsilnością, brakiem wiary we własne groźby. On tego nie robił, trzymał się raczej z boku. Teraz jakby to nadrabiał.

Dopadł do sekretarki w kilku susach.

- Ciche spotkanie frakcji?

- Nie wiem, o co ci chodzi.

- Ale ja wiem. Wiem wszystko. Mam was wydać?

Uciekła wzrokiem, splotła palce. Złamał ją.

- Czego chcesz? - spytała w końcu cicho i pokornie.

- Znasz Kasię z mojego wydziału?

- Byłyśmy dzisiaj umówione.

- Więc wy obie, razem... ?

- Tak, pomagam jej.

- Po...pomagasz?

- No, a coś ty myślał? Mówiłeś, że wiesz o wszystkim.

- Prawie. Pomagasz w czym?

- Niedługo odchodzę, Katarzyna chce zająć moje miejsce.

- Sekretarki?

- Sekretarki przewodniczącego rady.

- Aha. Jest tu z wami taka drobna brunetka z włosami do pasa? Jak jej na imię?

- Tak, pamiętam ją. To Maria. Jeszcze nie wyszła. Nie wiem, co robi, nigdy z nikim nie rozmawia, tylko się przygląda... Powiedz, skąd o nas wiesz?

- Mój... znajomy należy do frakcji

Parsknęła śmiechem.

- Twój znajomy miewa czasem napięcie przedmiesiączkowe?

- Przecież mężczyźni też do was należą.

- Nie wiem, jak frakcja powstała i przez kogo, ale jednego jestem pewna - nigdy nie było i nigdy nie będzie w niej żadnego mężczyzny. Oszukałeś mnie, nic o nas nie wiesz. Ale to nieważne. Nawet jeśli nas ujawnisz, mnie już tu nie będzie. Żegnam.

Aleks nie wiedział, co ma myśleć. Ogarnął go jakiś niewyrażalny niepokój. Czy dobrze wszystko zrozumiał? Co do niektórych wrażeń nie miał pewności, czy wydarzyły się naprawdę, czy tylko je sobie wyobraził, ale nie tym razem. Zbyt mocno zapadł mu w pamięć modulowany głos Ireneusza; tu, na tych ramionach czuł jego dłonie. Nie. To naprawdę miało miejsce. Sekretarce nie brakowało pewności. Więc jak? Ktoś z nich się mylił, tylko każdy go przekonał.

Nagle uświadomił sobie, że musi strasznie głupio wyglądać stojąc tak pośrodku holu. Czas wracać. Obarczony dawką alogiczności i sprzecznych zeznań z trudem pokonywał kolejne piętra.

Dlaczego istnieją dwie frakcje, o odrębnych funkcjach i tej samej nazwie? Dlaczego obie stosują te same symbole rozpoznawcze? Przecież to idiotyzm, utrudnienie dla nich samych. Sami się proszą o pomyłkę.

Starał się rozgryźć ten problem i jednocześnie pracować. Sprawa Ireneusza, zepchnięta nieco na bok, teraz powracała z nowym problemem.

Jak mam go przygwoździć, jeśli nie mogę go dokładnie umiejscowić we frakcji? Muszę mieć na niego jakieś argumenty. Jak mam wytłumaczyć, do której frakcji on należy? I komu miałbym to wytłumaczyć? Jaką mam gwarancję, że nie przedstawię sprawy innemu członkowi? Za dużo tego wszystkiego...

- Masz już tego buga? - dopytywała się Kasia.

- Prawie.

- Pospiesz się.

Wydaje się, że ta męska frakcja jest lepiej zorganizowana, choćby te wizytówki. I zera. Nie, zera nie, na aktówce do Ani też były i to postawione dwoma różnymi długopisami, odpisała jej. Czyli to obowiązuje w obu, ten sam motyw. Jak to możliwe, skąd taka zbieżność? To przecież niemożliwe. Coś u podstaw musi je łączyć; coś co musiałem przegapić...

- Mam, naprawiony.

- Przetestowałeś?

- Za moment.

Kasia to jest jednak szczwana bestia. Od wczoraj chodzi na spotkania, dlatego się spóźnia, a już zadbała o awans. Choć czy to aby na pewno lepsze miejsce? No tak, zawsze to bliżej przewodniczącego rady... Może jednak planuje się z nim przespać? Czasem odnoszę wrażenie, że mogłaby to zrobić. Albo to jest właśnie jej taktyka - pozostawianie mężczyzn w seksualnej niepewności?

- Działa.

- U mnie też. W porządku. Ja się już zwijam, chłopcy. Wy sobie jeszcze posiedźcie. Pa.

Kiedy został sam z Markiem, w jego głowie wykiełkował pomysł, by wykorzystać ten moment i otworzyć się przed nim.

Przecież zawsze byliśmy kumplami, zrozumie mnie. Ma tu jeszcze kilku znajomych, może sam się coś dowiedział. Prawie mi szkoda, że nie dbam o plotki tak jak reszta, wtedy pewnie obyło by się bez tych nieporozumień... Spytam.

- Marek.

- No?

- Chciałbym cię o coś spytać.

- Wal.

- Tak na poważnie, przestań na chwilę pisać.

- Dobra. Słucham więc.

- To co ci teraz powiem lepiej żeby zostało między nami. Jest taka sprawa, o której muszę z kimś pogadać, a ciebie znam najlepiej. Nie wiem, czy słyszałeś, w firmie tworzą się pewne układy, grupy. Nazywają się frakcją...

- Aleks, przestań.

- Co?

- Nie chcę już słyszeć ani jednego słowa.

- Dlaczego? Mógłbyś chyba chociaż mnie wysłuchać?

- Powiedziałem już. Rozmowa zakończona.

- Słuchaj, jak to zbyt wiele poświęcić kumplowi pięć minut, to bardzo cię przepraszam. Myślałem, że mogę na ciebie liczyć.

- Nie w tej sprawie.

- Niby czemu?

- Bo ja nie chcę nic wiedzieć! Rozumiesz? Nic. W nic się nie angażować i mieć święty spokój. Pracować. Robić, co mi każą. Nie wtrącać się w te śmieszne gierki. Nie wychylać. Myślisz, że nie pojmuję, co się tu wyrabia? Wcześniej od ciebie wiedziałem, czemu Kasia codziennie się spóźnia. Zbyt mocno zależy mi na pracy, by ją stracić przez jakieś głupie plotki. Dlatego, proszę cię po raz ostatni, skończ ten temat.

Aleks posłuchał. Marek w ponurym milczeniu ubrał się i wyszedł. Po jego ostatnich, wyduszonych z siebie słowach poczuł się jednocześnie oszukany i zdziwiony, choć nie potrafił sam przed sobą wytłumaczyć się z tych uczuć. Płynęły innym nurtem. Bardziej niż zwykle uświadomił sobie, jaki jest samotny. I zmęczony. A jeszcze ten blondyn z kucykiem przeczesywał dywan przedpotopowym odkurzaczem koło jego stóp nie dając mu się skupić. Kiedyś mu wygarnie. Ale już nie dziś, nie ma na to siły.

Jest tyle rzeczy, które kiedyś zrobię... - obiecywał sobie wychodząc.

Środa. Centrum roboczego tygodnia. Oś rutyny, jądro codzienności. Najwyższy punkt paraboli. W środę, obojętnie w którą stronę patrzeć, najdalej do weekendu. Naprawdę przykry dzień. Popychając drzwi Aleks przypomniał sobie, o nie skończonej sprawie z Ireneuszem. Tkwiła w nim jak cierń. Takie czekanie powoli rozmywało problem i odbierało tę rzadką u niego odwagę, by kimś manipulować. Praktycznie wszyscy, których znał, a kobiety szczególnie, stanowili tak wysoką wartość, taką świętość, że nie znajdował w sobie sił, by kogoś zagiąć, choć często dobrze wiedział, że ma rację. W holu zauważył Kasię w grupce kobiet stojących pod ścianą. Znów nie był pewien, czy widział wśród nich Marię, czy tylko mu się wydawało.

W kwestii Marka nic drastycznego nie postanowił. Podejrzewał, że sprawa rozejdzie się po kościach. Jego przyjaźń okazała się jednak tylko kolejną iluzją, która rozpadła się w tym tygodniu.

Traktował mnie tak tylko dlatego, bo byłem pracownikiem na stanowisku obok niego. Tylko po to, by się nie wychylać, by mieć spokój.

Takie brutalne zejście na ziemię mocno podłamało jego wiarę w ludzi. Nie wiedząc dlaczego, zawsze na pierwszym miejscu stawiał na to, co w człowieku dobre, sam w sobie tego poszukiwał i oczekiwał od innych. Taki stan rzeczy uznawał za naturalny.

Marek już siedział na swoim miejscu. Powiedzieli sobie tylko: "Cześć". Jak gdyby nigdy nic. Wszystko po staremu, żadnych zmian.

I po co ja się tym tak przejmowałem? Czemu wciąż upieram się przy przeświadczeniu, że kłótnia musi prowadzić do jakiś zmian? Jakiż ze mnie głupiec...

Napięcie powoli opadało. Po nabraniu dystansu, nieco trzeźwiejszym obrazie sytuacji Aleks ocenił, że obaj zachowują się jak dzieci. W ogóle, zawiódł się na dorosłości; oczekiwał samoistnej dojrzałości, wzbogacenia percepcji, poczucia pewności siebie i duchowego spokoju, a tak naprawdę nie zmieniło się prawie nic. Większość ludzi, których znał nabrała dorosłości bardziej w cechach zewnętrznych niż w zachowaniu. Wciąż miał jakieś dziwne poczucie odosobnienia, chaosu myśli. Przeszłość wcale nie nauczyła go życiowości; cały czas, z uporem maniaka zderzał się z banalną rzeczywistością, próbując ją jakoś uskrzydlić, nadać głębszy sens. Nie pogodził się z wszechobecną pragmatyką zachowań. Wszystkim bardzo się przejmował.

To infantylność, nadwrażliwość czy głupota?

- Cześć.

Kasia już uruchamiała komputer. Obaj z Markiem wyprostowali się i żwawiej ruszyli do pracy. Aleks rzucił jej ukradkowe spojrzenie. Dziś miała włosy rozpuszczone, ale dopiero za uchem rozchodziły się w postrzępioną deltę. Wśród fałd białej bluzeczki prześwitywały fragmenty koronki biustonosza. A spódniczka...

- No co?

- E, nie, nic. Tak tylko.

Z tym też się chyba nigdy nie pogodzę - wnioskował po tym, co zobaczył. - że kobiece piękno może być tak zdradliwe. To cios poniżej pasa.

Dlaczego tak uparcie wierzył, że uroda jest domeną ludzi szlachetnych? Był estetą, jak każdy mężczyzna. Kobiety stanowiły dla niego sztukę - artyzm proporcji, kompozycja gestów, niedoścignione piękno, które aż chce się wchłaniać. W męskim pożądaniu jest jakby chęć bycia kobietą - to dlatego mężczyźni kobiety wąchają, smakują, dotykają. Zgłębiając ten temat powrócił do tych kobiet, które przewinęły się przez jego życie. Nigdy nie stworzył stałego związku, zawsze tylko jakieś przelotne znajomości. Przypomniał mu się pierwszy pocałunek pod starą gruszą z dziewczyną o włosach jasnych jak żyto. Mówiła mało, jej oczy przemawiały za nią. Czemu się więcej nie spotkali? Już nie pamiętał. Jej imię też zapomniał, ale kojarzyło mu się ze słońcem.

Potem nie myślał już o niczym. Kontemplował poranną erekcję.

Nie istniało żadne rozsądne wytłumaczenie, dlaczego przez noc ginęły niektóre dokumenty. Zdarzało się to nieregularnie, chaotycznie, odrzucono możliwość sabotażu. Po pewnym czasie dziwiło to tylko nowo zatrudnionych. Reszta godziła się, uznając to za nieuniknione. Nazwano to biurokradem, nieuchwytnym złodziejem szalejącym w ciemnościach.

Aleks nie znalazł paru kartek z biurka. Pożyczył kopię od Franka i poszedł ją skserować.

- Hej, a ty co tu robisz? - spytał go doganiający Marcin.

- Biurokrad.

- Aaa, rozumiem. Słyszałeś? Robią już zakłady, czy zdążycie z projektem.

- Postawiłeś?

- Pare groszy.

- Że zdążymy?

- Bądźmy poważni.

Zrównali kroki. Trudno nazwać rozmową to, co działo się między nimi. Marcin cały czas opowiadał o najnowszych plotkach, Aleks tylko mu przytakiwał. Z czasem robił to już tak machinalnie, że wyłączył się.

Z Markiem mi się nie udało. A z nim? On nie boi się wsadzać nos w nie swoje sprawy, to zupełnie inny człowiek. Tyle wie, co się dzieje za drzwiami gabinetów, musiał słyszeć i o tym.

- Słyszałeś kiedyś o Frakcji Zero? - spytał nagle, przerywając kolejną opowieść przyjaciela.

Marcin nie wydawał się zaskoczony.

- No pewnie. - przyznał spokojnie, a widząc żywszą reakcję Aleksa, dodał: - Przerwa na faję.

- Co?

- Na papierosa. Ktoś to chyba zaproponował, tak słyszałem.

- Nie rozumiem.

- Posłuchaj, chcesz się na moment urwać, to szepnij Frankowi o frakcji. Nie zatrzyma cię. Ba, nawet złego słowa ci nie powie!

- Dlaczego?

- Nie wiem - Marcin wzruszył ramionami. - ale wszyscy palacze tak robią. Najpierw frakcja, potem dymek. Prawda, panie Zdzisiu?

Boy nic nie odpowiedział, odebrał tylko kopię z rąk Aleksa i uśmiechnął się pod wąsem.

Aleks milczał.

- Na mnie już czas. Nie łam się, paru na was postawiło. Trzymaj się.

Jak to możliwe? On, taki zorientowany by się pomylił? Nie... Istnieje pewna szansa, by dwie grupy nazywały się tak samo. Jeśli grupy są trzy, szansa spada do jakiejś astronomicznej minimalnie liczby. We frakcji jest coś nierealnego, jakby nie istniała do końca...

A potem przypomniał sobie, jak Kasia spóźniła się wczoraj, szepnęła coś Frankowi, a ten dał jej spokój. To nie było w jego stylu.

Czy Kasia wykorzystuje frakcję? Czy to szeptanie o niej jest częścią jej frakcji, czy to zupełnie nowa odmiana? Czemu góra nic z tym nie robi? Tyle pytań, skąd brać odpowiedzi...?

Kiedy wrócił do biura, Frank już na niego czekał.

- Masz to wreszcie?

- Tak. Proszę.

- Dobra, zabieraj się do roboty. Chciałbym, żebyś jeszcze sprawdził...

- Frank.

- Co?

- Jestem we frakcji.

Frank zesztywniał na te słowa. Nagle z górującego nad Aleksem, charyzmatycznego szefa uszła cała energia. Zmalał, odwrócił się i odszedł. W połowie drogi spojrzał za siebie z wyrazem, jakby się na nim zawiódł. Aleks nie był pewien, czy nie rozumiejąc sytuacji powinno mu być przykro. Chyba tak.

Co to dla niego oznacza? Jakie wpływy może mieć frakcja, jeśli mogę nią sterroryzować własnego szefa? Więc to chyba ma większy wymiar, niż się spodziewałem. Frakcja może działać w całym mieście, może w kraju nawet. Możemy być tylko komórką wchodzącą w rewir jej wpływów. Może to masoni, może mafia...

Czy ja śnię, czy to się dzieje naprawdę?

Usiadł na fotelu. To prawda, że się przestraszył, nieczęsto jest się świadkiem pokory Franka, nie mógł sobie nawet wyobrazić, jakie to siły musiały na niego oddziaływać.

Ale jeśli to prawda, co mówił Marcin, że wszyscy stosują tę metodę, to znaczy, że działa na każdego szefa. Czymkolwiek tak naprawdę jest frakcja, ma nas wszystkich w garści.

Coraz mocniej wierzył, że to co dotąd się dowiedział, nie wyczerpuje tematu.

Kasia przyglądała mu się, jakby widziała go po raz pierwszy.

- No co? - spytał w końcu rozdrażniony.

- Ty też? Nie podejrzewałabym.

- A widzisz. Ja też...

Cokolwiek oznaczała ta deklaracja, od teraz, choć tylko formalnie, on też należał do frakcji. Pewna część jego osobowości tego potrzebowała. Samotność myśli wciąż podsuwała mu obawę, że to co się dzieje w jego głowie może być patologią i wymaga ciągłej korekty ze strony reszty społeczeństwa. Nie potrafił i nie chciał się wynaturzać, zależało mu jedynie na zyskaniu poczucia jedności ze zwykłymi ludźmi. Coś go od nich różniło, jakaś niewyjaśniona inność. Dlatego uszczęśliwiały go te chwile, kiedy okazywał się podobny do innych, kiedy robił to nieświadomie. I choć tym razem była to jedynie atrapa, podleczył nią nieco swoje lęki.

Marek nie zareagował na ich rozmowę.

Do południa praca szła dosyć sprawnie, potem opadł kofeinowy zapał. Aleks dosyć późno zdał sobie sprawę, jak ważną funkcję powierzono im w projekcie. Stabilność całego systemu zależała od ich kontroli i testów. W komputerach lubił klarowność. Tu wszystko było proste i logiczne. Bezpieczne. Pierwszy raz zetknął się z nimi w ogólniaku, dzięki kumplom z klasy. Szybko wyrósł z gier, znacznie bardziej pociągało go surfowanie po sieci. Internet to znakomite miejsce dla samotnika. Szczęście, że od wejścia do Unii tak staniał. Właśnie tym zamiłowaniem kierował się wybierając studia. Marketing i zarządzanie. Potem studium informatyczne. Ojciec nie zrozumiał jego wyboru, choć ostatecznie go zaakceptował. Chyba liczył, że przejmie po nim gospodarstwo. Żyjąc po studencku może nie zintegrował się z ludźmi aż tak bardzo, ale przynajmniej zrozumiał, że nie on jeden ma swój własny świat, własne przestrzenie wyobraźni. Tylko dziewczyn brakowało. Te kilka, które uczyły się razem z nim poznał dobrze, zawsze się wahał, czy są wolne, czy zajęte. Dręczony niepewnością wystawiał kolejne argumenty za i przeciw, zbierał się lecz nie potrafił ich spytać. Nie tylko dlatego, że bał się niewygodnej odpowiedzi, sama próba wydawała mu się profanacją, obdzieraniem związku z ulotnej mgiełki niewinności. Wydawało mu się, że potrafiłby kochać swoją kobietę bardziej, głębiej niż inni. Zresztą prawie każdy gest, każde zdanie i myśl w jego wykonaniu wydawały mu się bardziej ambitne, niż innych.

Ale to chyba ma każdy - własne, głębsze, nieuzasadnione mniemanie o wyższości własnych zachowań. To nic nadzwyczajnego. Kasia czy Marek też zapewne tak sądzą o tym, co robią, jakie postawy przyjmują; inni pewnie...

- Aleks...

- Przepraszam.

Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, im bliżej piątku, tym rzadziej ktoś z niej żartował. Aleks sam chciałby zdyscyplinować swój umysł, jednak nigdy nie udało mu się złapać tego momentu, kiedy rodziła się kolejna myśl. Trudno mu było pogodzić się z tym, że takie rozmarzenie to coś złego.

- Hej, czy to nie Tomasz? Myślałam, że Aleks zaspokoił już jego żądzę wiedzy statystycznej.

- Gdzie? A, faktycznie.

Pulchna postać przeszła obok nich pingwinim krokiem i zatrzymała przed Frankiem. Wymienili kilka zdań, przez szum biura Aleks nie usłyszał nic z tej rozmowy. Frank podszedł do niego, stuknął go w ramię pobrudzonym od nikotyny palcem i szepnął:

- Strasznie nalegał na rozmowę. Tłumaczyłem, jaki jesteś zajęty. Macie trzy minuty.

Wszedł za Tomkiem do biura Franka. Przez głowę przeleciały mu tysiące możliwości, w jaki sposób ten pulchny figurant zamierza go ukarać po wczorajszej filipce.

Widać potrzebował czasu, by się na to zebrać.

Niewygodnie przeciągającą się ciszę rekompensował po trosze miękki fotel wolno ustępujący pod jego ciężarem.

Jak ruchome piaski....

- Pan zapewne pamięta naszą wczorajszą rozmowę?

Nagły przypływ adrenaliny rozgrzał go od środka.

- Pamiętam.

- Muszę...chciałbym się z panem podzielić pewną wiedzą. Niech pan zrozumie jakie...jakie to dla mnie trudne.

Niełatwo jest prowadzić szczerą rozmowę, co? Zwłaszcza jeśli się dotąd ukrywało pod płaszczykiem formalizmu. Ale czego on właściwie chce?

- Postaram się.

- Po tym, jak mnie pan wczoraj zrugał, że nie zajmuję się czym trzeba poczułem się...urażony. Myślałem, że wymyślił pan tę historyjkę na poczekaniu. Jednak chciałem się upewnić. Spytałem parę osób. Zareagowali... różnie. Każdy mówił coś innego, ktoś z nich musiał się mylić. Wtedy...wtedy użyłem swoich...wpływów, mam tu kogoś bliskiego w firmie...

- Zna pan już prawdę o frakcji?

Chwila dłuższa niż zwykle.

- Tak.

- Niech mi pan powie! O co tu chodzi?

- W tej chwili nie zdążę, mamy mało czasu. Pański przełożony był nieugięty. Muszę się podzielić z kimś tą wiedzą, to zbyt wielkie brzemię. Po pracy, dobrze? Będę czekał w holu.

- Proszę mi powiedzieć, choćby w największym skrócie. Głęboko to sięga?

- Głębiej, niż się panu śniło. Resztę wyjaśnię panu później.

- Ale, zaraz, to chociaż tak w skrócie: czym ona jest naprawdę? Kto się myli?

Pukanie Franka.

- Wszyscy. Wszyscy się mylą. Do zobaczenia.

Po takich słowach nie mógł usiedzieć spokojnie.

Teraz dopiero czas zacznie mi się dłużyć! Ale warto poczekać. Czuję, że to, co chce mi przekazać nareszcie okaże się prawdą o frakcji. Skąd on to wie? Mówił coś o wpływach... A, pewnie ten jego wuj, sekretarz Rady. No tak, odpowiednie źródło. Muszę uzbroić się w cierpliwość. Nie, kogo ja oszukuję? Prędzej piekło zamarznie, niż ja okażę się cierpliwy.

- I czego chciał ten wieprzyk? - ciekawił się Marek.

- Jakieś drobne błędy w ankiecie.

- Co za tuman, potrzebował całego dnia, by je znaleźć?

- No, tak...

- Aleks, dobra, ale już koniec obijania. Sprawdź te dane - Kasia wtrąciła się do rozmowy.

Ten jeden raz, chociaż jej uległ, poczuł się na nią zły za jej dyscyplinę. Poczuł się ofiarą jej ambicji.

Ale skoro mylą się wszyscy, to ona również. - pocieszał się.

Euforyczne poczucie wyższości dzięki wiedzy, którą już wkrótce miał poznać utrzymywało się przez kolejne kwadranse. Świat wydawał mu się teraz jaśniejszy, bardziej pogodny i optymistyczny. Uwierzył nawet, że wyrobią się z projektem, jeśli się postarają. Na dodatek do biura weszła...

- Maria?

- Uuuu, niezła. - Marek zmrużył oczy, by lepiej się jej przyjrzeć. - Znasz ją?

- Tylko z widzenia. Ciekawe, co tutaj robi?

- Widać ma jakąś sprawę do Franka.

Rzeczywiście, drobna postać Marii zmierzała płynnym, pewnym krokiem do biura ich przełożonego. Zanim zniknęła za drzwiami, Aleks zdążył jeszcze zauważyć czarną wstęgę jej precyzyjnie ułożonych włosów podskakujących przy każdym kroku. Chyba była zdenerwowana.

- Ma swój urok, trzeba przyznać - oceniła Kasia.

Ani Aleks ani Marek nie zdawali sobie sprawy, że ich przyjaciółka przygląda się całej sytuacji. Zdziwił ich jej obiektywizm, obaj to zauważyli. Nawet na niej musiała zrobić wrażenie, mimo permanentnej kobiecej konkurencji zmysłowości.

Kiedy Maria wychodziła z biura i Aleks robił to, co każdy mężczyzna robiłby na jego miejscu, Kasia zaskoczyła go celnym spostrzeżeniem:

- Nawet na mnie się tak nie gapisz, jak na tę małą.

Ktoś nagle zamienił jego głowę w rozżarzony węgielek.

Oczywiście, że mu się podobała. I to bardzo. Tylko co on o niej wiedział? Utartym zwyczajem szybko przeniósł punkt ciężkości uczucia w swój wewnętrzny, bezpieczny i wolny od błędów i wstydu świat, gdzie ich związek rozkwitał w najlepsze. Kolejny konformistyczny unik. Stanowiło to tak przyjemną odskocznię od jego codziennej niezaradności i braku inicjatywy, że nie potrafił już bez tego żyć. Zaplątał się w tę sieć.

Kawa zmusiła go do wizyty w toalecie. Jakoś nie dumał nad niczym. Dopiero podstawiając ręce pod suszarkę, pocierając ręce w prawie modlitewnym układzie nasunęły mu się sprawy wiary. Niepokoje wieczności. Czy był wierzący? W dzieciństwie na pewno, chłonął z zapałem katolicką indoktrynację. Chrzest, komunia, bierzmowanie, nawet ministrantura, choć bardziej z woli rodziców niż jego. Wiele sakralnych wspomnień ze świąt, procesji, kazań, nieszporów, pasterek, różańców. A ile rozważań! Przeciągające się msze nadawały się do tropienia dojrzewających myśli. Jakże on kochał to przesiadywanie w blasku łzawiących stearyną świec, w zacisznym kącie prezbiterium, gdzie nikt mu nie przeszkadzał!

A potem odciął się od wiary.

Ładnych kilka lat później, już w szkole średniej coś przekonywująco podpowiadało mu, że cały katolicyzm jest jednym, z trudem utrzymywanym kłamstwem. Długo zwlekał z przyznaniem się przed rodzicami, oczekiwał burzy z piorunami. Kiedy wreszcie się zdecydował, powiedział im. Ojciec go nie uderzył, matka nie płakała. Nie zrobili nic. Milczeli. Milczeli w smutku. Była to najgorsza chwila w jego życiu. Ich zmęczone, zranione spojrzenia rozrywały kolejne twierdze zhardziałej duszy, aż pękł ostatni bastion, stanął nagi i pokonany. Zamknął się w pokoju i płakał, ile tylko miał łez. Następnego dnia rodzice nie poruszyli tematu. Ani nigdy później. Może naumyślnie, może z braku sił, nieumiejętności, swej prostoty, co do tego nie zyskał pewności do dziś. Ten charyzmatyczny zryw ( zaliczył ich w życiu jedynie kilka ) w pogoni za własnym szczęściem mógłby być dla niego prawdziwym powodem do dumy, gdyby nie oczekiwania rodziców, które okrutnie przy tym okaleczył. Nieustabilizowana ocena własnego wyboru rozrywała go od środka przez lata.

Obecnie bywało różnie. Generalnie odrzucał całą małostkową otoczkę, nachodziło go jednak czasami wrażenie jakiejś niezgłębionej, metafizycznej tajemnicy odbijającej się potężnie zniekształconym echem w tych obrzędach. A i to tylko czasami. Sangwiniczna nietrwałość jego nastrojów wykluczała jakąkolwiek konsekwencję postawy, wszystko zależało od chwili.

Ale czyż Jezus nie był największym sangwinikiem świata?

Przejęty głębią własnej myśli wyszedł z toalety. Zdziwił się, co tu robi Marcin i dlaczego Kasia i Marek słuchają go z takim przejęciem.

- Cześć, co się dzieje?

- Aleks, słuchaj, jaka afera!

- No?

- Wywalili sekretarza rady.

- Żartujesz!

- Nieźle, nie? Góra milczy co do powodów, pewnie znowu poszło o jakieś zakulisowe intrygi. Całe biuro aż huczy od plotek.

- Nabijasz się z nas.

- Naprawdę! Mnie też trudno było uwierzyć. Ale spytaj kogokolwiek, jeśli mi nie ufasz.

Marcin go przekonał. Wiadomość faktycznie była zaskakująca, aczkolwiek nie czuł się aż tak zaangażowany w sprawy korporacji, by się przejąć. Nagle coś wpadło mu do głowy.

- Czy to nie on był wujem Tomasza?

- A właśnie, bym zapomniał. Tego też zwolnili. W trybie natychmiastowym.

Musiał usiąść.

- Jesteś pewien?

- Sam widziałem. Podobno jeszcze dzisiaj z tobą rozmawiał?

Nie odpowiedział. Świadomość rykoszetowała po pustce ogarniającej jego umysł. Niewyklarowane myśli chowały się przed powagą sytuacji.

- Zwolnili obu naraz? To trochę podejrzane - zauważył Marek podszczypując się po brodzie.

- Trochę? - parsknął Marcin. - To mało powiedziane. Sprawa śmierdzi na kilometr. Musieli razem maczać palce w jakichś brudnych sprawach. Dałbym sobie rękę uciąć, by się dowiedzieć, o co poszło.

- Tomasz? Ten poczciwy dureń? Nie wierzę.

- A jeśli on właśnie chciał, żeby wszyscy tak o nim myśleli? Pomyślałeś o tym? Mógł być sprytniejszy, niż nam się wydawało. Cały czas udawał.

Bzdura. Wiedział się za dużo. Dowiedział się, czym jest frakcja i dlatego go usunęli. Chryste, oni mogą z nami robić, co im się tylko podoba!

Frank dołączył do grupki. Przewyższał wszystkich o głowę.

- Frank, słyszałeś?

- Słyszałem. Ale pracuję dalej. Wam radzę zrobić to samo. Aleks, u mnie ze wstępnym raportem za dwadzieścia minut, jasne?

- Przecież to Kasi...

- Jasne?

- Jasne, szefie.

Uniesiony głos Franka podziałał na wszystkich jak bat. Aleks uważał się za niesprawiedliwie pokrzywdzonego. W takich chwilach tracił pewność, że jego spokojna, łagodna natura pozwoli mu przejść przez życie bez większych zgrzytów. Ale teraz nie miał czasu na analizowanie własnej filozofii.

- Kasiu, masz ten raport?

- Mam - westchnęła. - Zaraz skończę. Jeszcze zdążysz go przeczytać.

- Musiałeś nieźle zajść mu za skórę.

- A kto go tam wie...

Denerwował się. Niby miał nad Frankiem przewagę dzięki frakcji, a jednak nie mógł powstrzymać rąk od drżenia. Zaschło mu w gardle. Czemu on? Dlaczego on jeden ma takiego pecha?

Gdybym tylko wiedział, co mnie różni od reszty, jak się tego pozbyć...

A jeśli to przypadek? Może Frank nie miał w tym żadnego celu, nie chciał się tylko wycofać z raz podjętej decyzji, by nie podupadł jego autorytet? Odegrał się za tę wymówkę o frakcji? Niepewność napędzała tłoki jego wyobraźni, aż trudno mu było usiedzieć w miejscu. Przeglądał kolejne strony raportu i nie rozumiał, co czyta. Czas minął, zanim się obejrzał. Wstał.

Maszerując starał się wyglądać na pewnego siebie, ale bardziej przypominało to nerwowy pośpiech. Frank siedział za biurkiem z głową podpartą na rękach. Tysiące stresogennych spraw, których istnienia Aleks ledwo się domyślał, musiały przygnieść nawet takiego kolosa, jak jego szef.

- Raport - położył aktówkę na biurku.

- Co z zawieszaniem systemu?

- Procedura kontrolna wpadała w nieskończoną pętlę. Razem z Markiem chyba już to rozwiązaliśmy.

- Chyba?

- Tam jest wiele zmiennych...

- Wiem. Gdzie raport z podłączenia kodu graficznego?

- Jeszcze go nie podłączyliśmy.

- Dlaczego?

- Bo go nie dostarczyli. To nie nasza wina. Daliśmy im pełną rozpiskę więc teoretycznie wszystko powinno działać, gdy go podłączymy. Niech przyniosą kod z rana, zdążymy to zrobić.

- Sprawdzę, czemu się spóźniają. Masz jeszcze...

- Frank...

- Tylko spróbuj! - uderzył kościstą ręką w blat. -Tylko spróbuj mi wyjechać z tymi bajkami o frakcji! Jeszcze mogę zmienić zeznania, wylecisz na bruk.

- Zeznania?

- No, a co ty myślisz, że mnie nie pytano, czy Tomasz z kimś rozmawiał? Odwiedziła mnie dziś jakaś szpila.

- Maria?!

- Tak... Tak chyba miała na imię. Osłaniam twój tyłek rozumiesz?

- Ty...Frank, ty jej nie powiedziałeś?

- Nie.

- Dlaczego?

- A jak inaczej mielibyśmy skończyć projekt do piątku? Nie zdążymy bez ciebie - spojrzał w bok i dodał: - A poza tym, to dobry chłopak jesteś. Tylko.. - powróciła typowa dla niego oschłość. - tylko dałeś się wplątać w jakieś głupstwa. Nigdy więcej nie odstawiaj przede mną tej szopki, zrozumiałeś? Inaczej cię wydam.

- To jest szantaż...

- Żebyś wiedział, że jest! Ale w dobrej wierze. Inaczej nie zdążymy.

- To po co ty w ogóle dajesz tak sobą manipulować? Frank, czemu odpuszczasz wszystkim członkom frakcji?

Frank zakrył dłońmi twarz, długie palce wystawały ponad szczecinę włosów.

- Takie dostałem wytyczne. Z samej góry. Jeśli ktoś do nich należy, nie mam się wtrącać - jego głos brzmiał bardziej ochryple niż zazwyczaj.

- Nawet jeśli przez to nie zdążymy z projektem?

- Nawet wtedy.

Aleks milczał. Nanosił kolejną poprawkę na wizję frakcji.

- Boże, jaki jestem przemęczony tym wszystkim - Frank odsłonił twarz, oczy miał zaczerwienione. - Chodźmy, Aleks. Czeka nas jutro ciężki dzień.

Wyszli z biura. Marek właśnie podawał Kasi płaszcz.

- Wychodzimy, a ty?

- Za moment, idźcie beze mnie.

Usiadł. Nie słyszał już nikogo, chyba został sam. I dobrze, potrzebował chwili samotności. Trawił to, co usłyszał parę minut temu. Trawił widok zaczerwienionych oczu Franka. Wydawało mu się, że tego człowieka nie da się złamać, górował nad Aleksem trudną do uchwycenia przewagą. Tak do tego przywykł, że nie wyobrażał sobie innego obrotu sprawy. A tu nagle jego szef chowa twarz.

Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, dopiero teraz to widzę: Frank to człowiek, który sprawdza się doskonale, ale tylko w określonych sytuacjach. Poza nimi jest jak pingwin wyjęty z wody...

Ktoś wszedł i wcale nie starał się zrobić tego po cichu. To ten młody chłopak z kucykiem. Nie zważając na Aleksa włączył odkurzacz i jeździł nim po dywanie tuż obok jego stóp. W dodatku nie starał się o dokładność.

Nie wytrzymam!

- Czy ty nie możesz posprzątać gdzieś indziej?!

- Dlaczego? - spytał niewinnie.

- Zastanawiam się.

- Jasne, zapewne nad niezwykle poważnym, zawodowym problemem?

Chłopak zlekceważył go ironicznym tonem. Aleks rzadko kogoś atakował w rozmowie, jednak czuł sporą wyższość nad sprzątającym.

- Jak ci na imię?

- Maciej.

- Zgłoszę na ciebie zażalenie.

- Zgłoś - zachęcał go. - Tu czy tam, w tej czy innej firmie zawsze ktoś musi po was sprzątać.

- Często zmieniasz pracę, co?

Wzruszył ramionami.

- Dla ciebie to byłby pewnie powód do wstydu. Pracujesz z pełnym zaangażowaniem, zostajesz po godzinach. Praca to całe twoje życie. Ale nie moje. Mnie to nie przeszkadza.

- I jest ci dobrze sprzątając po innych?

- To kwestia priorytetów. Co ty masz z życia, z tych pieniędzy, które zarabiasz? Co ci daje satysfakcję? To że ludzie w firmie cię rozpoznają? Żałosne. Ja mam przynajmniej czas dla siebie. Mam czas na książki.

Aleks zrezygnował z dalszej dyskusji. Wiedział, że ma rację, tylko nie potrafi jej wysłowić.

- Nieważne - wstał. - Zresztą, już wychodzę.

Przeszedł przez biuro. Świadomość przegranej w słownej potyczce drażniła jego ego, aż zacisnął szczękę. Gdy zamykał za sobą drzwi mimowolnie wpatrzony we wnętrze biura, Maciej, nie odrywając się od pracy, rzucił na do widzenia:

- Zastanów się nad tym.

Zamknął za sobą drzwi.

Nie.

Nie chciał się nad tym zastanawiać.

Dziś muszą skończyć projekt.

Zdawali sobie z tego sprawę od samego rana. Kasia ograniczyła poranny mityng frakcyjny do kilku minut nieobecności. Nawet Aleks, znany ze swego rozkojarzenia, pracował sprawnie i bez przerw. W chwilach powagi udawało mu się przezwyciężyć chaotyczną naturę. W piątek z rana miał się stawić odbiorca. Projekt przeszedł długą drogę od zgłoszenia zamówienia, poprzez wstępne założenia, fazę główną, uzupełnienia, a kończąc na betatestach i ostatnich poprawkach. Tym zajmowała się ich trójka od kilku tygodni. Korporacji bardzo zależało na tej umowie. By wygrać przetarg zaoferowała najkrótszy czas realizacji, stąd goniące ich terminy. Zresztą, tak bywało za każdym razem.

Poranną sumienność przerwało tylko ogłoszenie Kasi, że za tydzień zmienia stanowisko. Aleksa oczywiście nie zdziwiła ta wiadomość, był na nią przygotowany. Za to Marek z trudem to akceptował:

- Jak to, już cię przenieśli? Przecież dopiero co się tu dostałaś.

- To było sześć miesięcy temu.

- Ja tu siedzę dziewięć lat, od założenia filii!

Ale nie mieli czasu na dalszą dyskusję. Naiwność pytań Marka wydała się Aleksowi zbędnym zachowaniem formalności.

Ja się odpycham od rzeczywistości, bo nie podoba mi się to, co prezentuje; on nawet jej nie rozumie.

Z trudem godził się z myślą, że zanim zjawi się ktoś nowy na stanowisko Kasi, będą pracowali tylko we dwóch.

Południe zastało ich szybciej, niż się spodziewali. Popijając kolejną kawę zaczęli wreszcie dostrzegać, ile zostało do końca.

- Trzeba nanieść poprawki na tabelę zmiennych...

- Zaraz, najpierw skończmy z tym wykresem wydajności...

- A potem jeszcze tylko przetestować procedurę...

- I to chyba będzie wszystko.

Aleks nie chciał wyprzedzać faktów, bo wtedy przechodziła mu ochota, by męczyć się z teraźniejszością.

Muszę przestać myśleć, jak przyjemnie będzie odpocząć, gdy skończymy. Tylko tu i teraz, Aleks, tylko tu i teraz...

Czas płynął. W przerwie na lunch zjawił się Marcin, by zainfekować go najnowszą porcją plotek.

- Aleks, chłopie - frakcja! Czego się dowiedziałem! Jak ci opowiem, to nie uwierzysz, ile ich jest w całym biurze!

- Nie mogę, Marcin. Projekt.

- Ach... To kiedy indziej. Cześć.

Później znowu pracowali. Pełne zaangażowanie. Kasia była w swoim żywiole, dyrygowała nimi jak chciała. Nie po raz pierwszy wykazała się wrodzonym talentem organizacyjnym.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jej skrywana nad wyraz wysoka samoocena. Ona nami gardzi. Czuję to. Jeśli tylko mógłbym...

- ...a wtedy zamknij program - nagle Kasi udało się przekrzyczeć jego myśli. - i sprawdź. Jeśli działa, to problem z głowy, zrozumiałeś?

- Tak, tak.

Trochę się nagłowił, co miał zrobić, na szczęście doszedł do tego. Zaczynał go już męczyć ten umysłowy reżim. Zanim jednak opozycyjne roztargnienie zadało mu ostateczny cios, opadł na fotel z głośnym westchnieniem ulgi.

Zdążyli.

Przybili piątkę z Markiem, Kasia zaproponowała:

- Zaparzę kawę.

- Poczekaj - zatrzymał ją Frank. - Mam złe wiadomości.

- O co chodzi?

- Słuchajcie, pracowaliście dzisiaj wzorowo, jestem z was dumny. Ale to jeszcze nie wszystko. Graficy nie skończyli jeszcze obróbki kodu graficznego, mają awarię systemu. To jeszcze trochę potrwa.

- Ile?

- Sami nie wiedzą. Może godzinę, może więcej. Wiesz jak jest z Windowsem. Podpięcie kodu nie trwa długo, ale tylko wy potraficie to zrobić. Ktoś z was będzie musiał zostać, aż skończą. Pytanie tylko kto?

- Ja - powiedział Aleks.

I aż sam się zdziwił, że to zrobił.

Kasia zniknęła za drzwiami.

- Na pewno dasz sobie radę? - upewniał się Marek.

- Na pewno. Podpięcie kodu to bułka z masłem.

- No dobra, to cześć. Zobaczymy się jutro.

Frank zamknął swoje biuro na klucz i stanął obok niego.

- Chodźmy, Aleks. Zobaczymy, jak im idzie.

Biuro grafików mieściło się piętro niżej, schodzili po schodach. Aleks złościł się.

Dlaczego ja to powiedziałem? Mogłem być już w domu. Sam nie rozumiem, dlaczego się tak zachowałem. To już nie pierwszy raz, Aleks. Po co to robisz? Tak bardzo ci zależy, by się wpasować? By twoje rozmowy były zgrabne, męskie, zdecydowane? Nie wiem. Nie mogę siebie zrozumieć...

Frank pchnął drzwi. Mimo późnej godziny panował tam jeszcze spory ruch, kilkunastu pracowników wpatrywało się w migoczący ekran monitora, głośno przy tym dyskutując. Aleks znał tych ludzi z imion, razem współpracowali już nie raz. Uważał ich za mocno hermetycznych, w ten sam sposób jak oni manifestujących powagę i wysokie znaczenie zleconych zadań, jakby bez nich świat nie mógł się obejść.

Na widok Franka dyskusja ucichła.

- No i jak, panowie?

- Dupa, szefie. Stoimy w miejscu.

- Cały projekt weźmie w łeb przez ten złom.

- Więc jeszcze nie ruszyliście? Ile to jeszcze potrwa?

- Więcej niż przypuszczaliśmy. Dwie, trzy godziny. Najmniej.

Frank zaklął ostro pod nosem. Spojrzał na zegarek.

- Aleks, słuchaj. Ja nie mogę zostać tak długo. Jutro oddajemy projekt, muszę się przygotować. Dasz sobie radę?

Jakbym miał wybór!

- Poradzę sobie.

- Świetnie, tu masz klucze od biura.

Frank poinstruował go, by zadzwonił, gdy tylko skończy podpinanie kodu. Potem wyszedł.

Aleks czuł się głupio. Tuzin osób obok niego dyskutowało zażarcie, a on siedział bez słowa. Poprosił, by go poinformowali, gdy skończą i wrócił do biura.

Nie zapalił światła. W zapadającym mroku coraz mniej wyraźnie ciągnęły się w głąb rzędy stanowisk. Lubił to. Lubił ciszę, spokój, samotność. Czuł się nieco bardziej pewny siebie.

Gdyby nie presja tych wszystkich ludzi, znacznie zgrabniej radziłbym sobie w życiu.

Dwie godziny. Co on ma robić jeszcze przez co najmniej dwie godziny? Usiadł w fotelu. Okręcił się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Postukał opuszkami palców w blat.

Żeby chociaż napłynęły jakieś myśli, mógłbym się w nich zatracić na ten czas, aż by się zdał ledwie chwilą.

Ale czego miałyby dotyczyć te myśli? On ich raczej nie kontrolował, wyzwalały się same, przypadkowo. Wewnątrz był chaosem, zagadką dla siebie samego.

Każdy człowiek ma w sobie szczyptę szaleństwa. Najwidoczniej ja mam jej odrobinę więcej.

Momentami napadało go niskie ambicjonalnie uniesienie, że w ogóle potrafi w społeczeństwie funkcjonować. Jego nieprzystawalność stała się skrytą tajemnicą, której nikomu, nawet najbliższym nigdy nie wyjawił.

Niby robię to samo co wszyscy, a jednak coś mnie różni.

Kiedy jednak rozeszły się drogi między nim a resztą? Co to spowodowało? Nie wiedział. Może urodził się taki, może to przyszło z wiekiem. A może to właśnie substytut dorosłości, niepisana prawda, cząstka tej wiedzy, której nikt nie uczy?

Ktoś powinien napisać o tym książkę i wysłać każdemu mieszkańcowi tej planety. Wszystkim żyłoby się łatwiej.

Jakież to frustrujące - jednoczesne zauważanie wyraźnej różnicy w sobie i niemożność jej wysłowienia.

Czy może wszyscy to mają, tylko ja się za bardzo na tym skupiam. Można się z tym jakoś pogodzić, czy innym się udało, a ja zostałem w tyle?

Nie wyobrażał sobie spytać kogoś o to. Rzucał argumenty za i przeciw: sytuacje, gesty, postawy, charaktery...

Może tylko niektórzy. Tylko w nagrodę, czy za pokutę?

I ta loteria, nieprzewidywalność człowieczej koniunkcji wydała mu się największym tabu, jakie znał.

Czemu nikt o tym nie mówi? Czemu zagłuszamy ten temat czym tylko się da?

Westchnął. W środku targały go jakieś niewyrażalne, entropijne ciągoty. Pragnął, tylko nie bardzo wiedział czego.

Coś powinno się dziać. Jakieś ważne, życiowe momenty, jakieś uczucia, namiętności, doświadczenia. A to życie jest jedynie trwaniem, marnotrawieniem danego nam czasu. Jeszcze jeden dzień, z którego nie zachowam żadnego wspomnienia. Przecież należy nam się coś więcej.

A tymczasem świadkami jego życiowych decyzji było tak niewielu. Często nikt. To też bolało.

Życie powinno mieć rozmach, znaczenie, sens. A mnie rzuca tylko same tęsknoty, zniewala w niepewnościach wewnętrznych przestrzeni.

Jak mu łatwo przychodził w ciszy dobór słów! Gdyby teraz mógł postawić się jeszcze raz w tych wszystkich sytuacjach, gdy język wiązł mu w gardle, wybroniłby się nieprzerwanym potokiem elokwencji.

Tylko że w moim przypadku obecność drugiej osoby wyklucza bycie tym, kim chciałbym być. Stoję na granicy dwóch wykluczających się światów bez przekonywującego świadectwa przynależności do któregokolwiek z nich.

Jak być konsekwentnym bez utraty choćby jednego? A tak bardzo by chciał taki być - człowiek reguł, człowiek praw. Jego męskie spełnienie.

W pewien sposób czuję się bardziej rozgarnięty niż wszyscy ludzie, których znam. Dopiero, gdy w grę wchodzą te wszystkie pozy, dwuznaczności ludzkich zachowań okazuję się zupełnym...

Nie dokończył. Przyspieszający nurt strumienia świadomości urwał się nagle, gdy do biura wszedł Maciej. Gdy zobaczył Aleksa uśmiechnął się z satysfakcjonującego potwierdzeniu wczorajszych wywodów.

- Znowu nadgodziny?

- Kończymy bardzo ważny projekt.

- A który wasz projekt nie był wyjątkowo ważny? Okłamujesz się uważając każde codzienne ustępstwo za wyjątek.

Aleks nie miał ochoty na ciągnięcie tego tematu, był w zupełnie innym nastroju. Spojrzał na zegarek. Od jego przyjścia do biura minęło czterdzieści minut. Co on robił przez ten czas? Nie potrafił przypomnieć sobie, o czym myślał. Gdyby nie Maciej, mógłby tak przesiedzieć resztę czasu, ale jego obecność zakłócała główne połączenie z samym sobą. Przypatrywał się, jak pośpiesznie wyciera okna szarawą ścierką. Wcale nie chciał z nim rozmawiać, tylko coś ze środka - być może wskutek tych czterdziestu samotnych minut - popchnęło go do podzielenia się odrobiną intymności.

- Miałeś kiedyś wrażenie jakiejś wyższej, nienamacalnej siły kierującej twoim życiem poprzez swych przedstawicieli tak, byś nie mógł uwolnić się od nieustającego niepokoju? Jakby twoje istnienie, niezależnie od tego, co zrobisz, miało zawsze tragiczny wymiar?

Maciej odwrócił się powoli. Uśmiechał się krzywo, widocznie nie dowierzając, że Aleks mówił to na poważnie. Jednak spokój naturalności, z jaką teraz oczekiwał na odpowiedź, przekonał go.

- Jasne - odpowiedział po chwili zastanowienia. - Kilkakrotnie. W "Procesie" Kawki, "Pamiętniku znalezionym w wannie" Lema...

- A we własnym życiu?

- Nigdy.

- A ja czuję to przez cały czas.

- Uuu, no to masz poważny egzystencjalny problem, stary - stwierdził Maciej jednocześnie sprawdzając, czy drzwi do biura są zamknięte. - Ale zaraz coś zaradzimy. Zapal to.

Wręczył mu dobrze ubitego skręta.

Aleks nigdy nie palił marihuany. Jasne, słyszał o niej w szkole średniej, ale nigdy nie brał, omijał imprezowe towarzystwo, nawet nie wiedział, jak się ją zażywa. A teraz nagle spróbował. Powód, dla którego to zrobił dorabiał później: że może to osamotnienie, podrywające jego wnętrze bardziej niż zazwyczaj, może to osoba Macieja, tak różniącego się w poglądach ( fakt, że inni widzą ten sam świat zupełnie inaczej niż on nie przestawał go fascynować ), albo sposób, w jaki padła propozycja wymusił to na jego słabej woli. W tamtej chwili jednak, wcale się nad tym nie zastanawiał; przeciwnie, umysł miał pusty, jak rzadko kiedy. Po prostu rejestrował to, co robił: patrząc w dół dostrzegał żar skręta wystającego z ust.

- Teraz wypuść.

Aleks zakrztusił się, gdy drażniący gardło dym wracał z płuc.

Gdyby rodzice mogli mnie teraz zobaczyć.

I choć ów głos sumienia wydał mu się wstydliwie dziecinny, nie mógł się go pozbyć. Spróbował go zwalczyć.

A może oni właśnie chcieli, bym umęczał się tą myślą? Cały czas terroryzowali mnie swoją szlachetnością, swoją prostotą oczekiwań. Na ileż więcej bym sobie pozwolił, gdyby nie te prostoduszne spojrzenia, gdyby nie to ciągłe traktowanie mnie jak małe dziecko. Gdybym nie odziedziczył po nich tyle szlachetności, gdybym częściej umiał ich zranić, w pewien sposób byłbym znacznie szczęśliwszy. A tak czuję się podły, że w ogóle myślę w ten sposób.

- Starczy.

Oddał napoczętego skręta Maciejowi, który dopalał go swobodnie przy otwartym oknie. Aleks wstał, by nawdychać się świeżego powietrza. Po marihuanie pozostał mu przypominający cynamon posmak w ustach. Nie chciał się wygłupić pytaniem, co mu teraz będzie. Czekał więc. Przypuszczał, że narkotyk zdetronizuje go z własnych przestrzeni, obserwował więc bacznie, co dzieje się z nim w środku, jak odbiera rzeczywistość.

Jeśli tylko zduszę wszelkie anomalie, wszystkie nieprawidłowości percepcji, przetrwam to bez szwanku.

Skronie pulsowały mu regularnie, głowa stawała się coraz cięższa. Jakaś jego część zaczynała panikować, ale na poziomie, który wstydził się okazać. Postanowił się na czymś skupić, by uspokoić rozedrgane myśli.

Jaka cisza...

Wsłuchał się w nią. To był dobry pomysł. Jeśli tylko nie słyszy nic to znak, że nie jest z nim źle. Jakikolwiek dźwięk będzie sygnałem alarmowym.

- No i jak tam? - spytał Maciej, odrywając się od okna.

Aleks aż podskoczył. Prawie zapomniał, że nie jest tu sam.

Czy to już przez marihuanę?

- Dziwnie.

- Odpręż się, bo zaliczysz bad tripa.

Maciej spojrzał na zszarzałą od brudu ścierkę, potem na smugi na oknach.

- A pierdolę to - skwitował, a przyglądając się minie Aleksa, dodał: - Ty i tak mnie dzisiaj nie wydasz.

Po czym wyszedł. Aleks nie chciał zostać sam. Nie w takim stanie. Maciej, z pewnością bardziej doświadczony w reakcjach ponarkotycznych, dodawał mu spokoju. Teraz nie będzie miał już pewności, co się z nim dzieje.

Cisza, pamiętaj o ciszy!

Znów skupił się na niej z całych sił. Spokój. Wyraźnie coś oblegało jego wrażenia, szukało sposobu, by w nie przeniknąć, a mury jego medytacyjnej techniki nie wytrzymywały naporu.

Ale ja mam moją ciszę. Co niby mogłoby się z nią stać?

Niemożność ingerencji w jej trwanie dodawała mu sił. Nigdy nie miał omamów słuchowych i nie wyobrażał sobie, żeby mógł je mieć.

To musi być bardzo dziwne.

Cisza. Wielka i nieprzebrana jak ocean. Wyobraził sobie, jak tonie w jej odmętach, jak pogłębia się z każdą chwilą.

Zaraz osiągnie dno, absolutny koniec i ja tam spocznę i przeczekam tę burzę.

Myśląc o oparciu, które zaraz osiągnie, poczuł się szczęśliwy. Jeszcze tylko moment, już prawie go dosięgnął i... Nie, minął je! Spada dalej! To była sztuczka, wybieg narkotycznych sił, by się wedrzeć! Pułapka! Spada! Wciąż spada głębiej i głębiej. Tam, poza granicę normalnej ciszy, w jej ezoteryczne tonie, w nieistniejące spektrum. Czuł, jak rozszerza się jej pasmo, odbiera coraz to nowe częstotliwości. Szok odbiorczy wcisnął mu dech w płuca. Zaraz potem adrenalina rozlała się po ciele z nieprzyjemnym ciepłem na granicy dreszczy. Wielkie połacie brakujących dźwięków wciskały mu się do pęczniejącego mózgu. Wydało mu się, że ma dwie wielkie tuby po bokach głowy, które wsysają ciszę niczym trąby powietrzne. Przerażony tą wizją odruchowo chwycił się za uszy. Zasłonił je kurczowo, zaciskał w palcach aż do bólu.

Dość już, dość!

Rzucił się z krzesła, ale w połowie gestu jakaś niespodziewana siła, punkt grawitacyjny za jego plecami zmusił go, by usiadł z powrotem. Bał się. Bał się odwrócić i ujrzeć coś okropnego i jednocześnie bał się siedzieć do tego tyłem. Wyobraźnia podrzuciła mu całą galerię ohydnych kształtów, które mógłby za sobą zobaczyć. Trwał tak w paraliżującym strachu, aż znów pojawiła się grawitacja, tym razem gdzieś z boku. Przechylił się razem z krzesłem, prawie się przewrócił, zdążył jednak oprzeć dłonie o biurko. Znów chciał wstać i znów mu się nie udało. Gorączkowo szukał, co tym razem go powstrzymuje, a kiedy to znalazł, chciał krzyknąć, ale wydobył z siebie tylko cichy jęk przerażenia. To dłonie. Zbrązowiały po nadgarstki, stwardniały jak drewno. Jeśli teraz chciałby je oderwać, złamałyby się jak spróchniałe gałęzie. Starał się więc utrzymać w ekwilibrystycznej pozycji, siedząc na przechylonym, stojącym tylko na dwóch nogach krześle i podpierając się o mebel. W końcu przedramiona zaczęły mu drgać ze zmęczenia. Wibracje ciała przeszły na krzesło, które przewróciło się po przekroczeniu dopuszczalnego kąta. Nabrał powietrza ale nic nie zdążył z siebie wydobyć. Uderzył szczęką w stół, a potem jeszcze potylicą o podłogę. Dywan zamortyzował drugi cios. Nie zdążył się otrząsnąć, kiedy nowa fala grawitacji odturlała go pod ścianę. Głowa pulsowała. Nie miał odwagi się poruszyć.

Znalazł się w szoku, o istnieniu którego przypominał sobie tylko, gdy go przeżywał: operacja na wyrostek, otwarte złamanie uda, wszystkie chwile, kiedy bał się, że umrze. Ponad ćwierć wieku uczył się zasad świata tylko po to, by jeden wieczór obalił ich pewność. Każda sekunda rodziła niewiadomą. Skulił się do pozycji embrionalnej. Dygotał. Z bardzo daleka dobiegał głos obowiązkowości o jakimś projekcie, o odpowiedzialności i innych sprawach, których teraz nie pojmował.

Czy to bad trip, czy tak miało być?

Gdyby Maciej nie odszedł! Gdyby go pocieszył, że nie on jeden przeżywa coś takiego, nie bałby się aż tak. Nieznane w samotności zwielokrotnia swoją siłę.

Robi się trójwymiarowo...

Ale skąd nagle taka myśl? Która część jego podświadomości to podyktowała?

Wibracje klowna, balkon wojenny, migdałki oczne...

Znowu? O co tu chodzi? Jakaś wielka tajmenica...

Tak można ją zapisać. Całą kremową chropowatość życia.

Ostrożnie wstał, w każdej chwili oczekując anomalii. Nic się jednak nie stało. Wszystko po staremu. Biuro zalegało w ciszy. Jedynie przewrócone krzesło dysharmonizowało to miejsce. Podniósł je. Usiadł. Chwycił najbliższy papier i długopis.

Co powinienem zapisać? Wszystkiego nie zdołam. Może chociaż oddać sens samym pismem.

Zaczął stawiać przypadkowe znaki, całe linijki, akapity zygzaków, łuków i prostych. Dziwne litery przemawiały do niego niewysławionością, szczelinami w przestrzeniach znaczeń. Ręka chodziła sama, autonomicznie po kolejnych kartkach. Zafascynowała go ta metoda i pochłonął się w niej bez reszty.

Telefon. Dźwięk dzwonka dochodził ze wszystkich stron i dobrą chwilę zajęło mu odnalezienie aparatu. Zawahał się. Czy przez telefon ktoś rozpozna, że jest na haju, czy może już jest normalny?

A czy ty kiedykolwiek byłeś normalny?

Parsknął ze śmiechu. Podniósł słuchawkę.

- Halo?

- Aleks? Tu Franciszek. Graficy jeszcze nie skończyli?

- Nie.

- Cholera. Mówili, ile jeszcze im na tym zejdzie?

- P-p-przenośny obwarzanek!

- Proszę?

- Mówię... że nie wiem. Będę czekał, ile będzie trzeba. Cześć.

O Boże, co to było?! Takie nierealne, jakby nie z mojego życia... Dlaczego ja to powiedziałem, co to za siła?

Nieprzebrana chęć podzielenia się najniezwyklejszymi tworami języka, które wreszcie wyzwoliły go spod nienazwanych potrzeb po latach po omacku prowadzonych prób silnie go podekscytowała. Działały teraz w nim dwa obiegi, jeden zwykły i codzienny, drugi, uzupełniający, dziki, swawolny i nieskrępowany, szukający jakiegoś sposobu, by się spełnić. Przez wciąż otwarte okno wleciał odległy sygnał klaksonu skutecznie oddając czyjąś irytację. Spojrzał na miasto. Wyjść? Tak, wyjdzie! Po co? Po cokolwiek, coś zjeść chociażby, zdążył zgłodnieć. Ubrał płaszcz i wyszedł.

Miasto kwitło. Ruchliwe kompozycje świateł odcinały się promieniującym połyskiem od ciemniejącego tła. Samochody z oślepiająco białymi gałkami reflektorów przemykały obok niego jeden za drugim niczym egzotyczna, nocna karawana. Czarna siatka, ostatnia rzecz oddzielająca go od nieba wybuchła nagle reklamowym różem w swej najjaskrawszej odmianie. Do tego jeszcze ludzie wyłaniający się z mroku w enklawach działających latarni. Chłonął wszystko bardziej niż kiedykolwiek, z nieznanym mu dotąd natężeniem.

Wszedł do baru szybkiej obsługi, gdzie każdy wdech rodził ekstazę powonienia. Zamówił coś szybko, nie potrafił znieść czekającego wzroku sprzedawcy. Nawet w takim stanie. Z dymiącym od ciepła pakunkiem niespiesznie udał się do biura, napawając się każdą chwilą.

Po drodze, choć się bał, musiał wstąpić do grafików - minęły dwie godziny. Bał się, ale nie miał wyboru. Dwóch z nich spało z głową na blacie, jeden stukał w klawiaturę. Aleks spytał, o co tu chodzi.

- Nie masz się co spieszyć, to może zająć nam całą noc. Będziemy się zmieniać.

- A co ja mam robić przez ten czas?

Wzruszenie ramion.

Wyszedł.

Już we własnym biurze złączył dwa krzesła dla komfortu i rozsiadł się wygodnie. Hamburger już nieco wystygł. Uwielbiał smak miękiszu przesyconego tłustym sosem. Żuł i wpatrywał się w tętniące poniżej miasto.

Uspokoił się zupełnie. Gdyby zatrzymał ten stan na stałe, wówczas może zburzyłby gmach oddzielający go od reszty społeczeństwa. Skończył jeść. Oparł się wygodniej, ręce splótł za głową. Zamknął oczy.

Każdy z nas ma myśli, z których nie potrafi się wytłumaczyć, czuję to bardzo wyraźnie. Najwidoczniej marihuana działa na nie jak pożywka na bakterie.

Potrafił już zdystansować się do tego, co przeżył. Z tej perspektywy zapalenie skręta nie wydawało mu się już tak poważnym czynem, mocno straciło na znaczeniu.

Nie uwierzyłbym, że to zrobię, gdyby ktoś powiedział mi to dzień wcześniej.

Westchnął.

A gdyby ktoś w niedzielę przepowiedział mi, co zdarzy się w najbliższym tygodniu, uwierzyłbym? W tyle nieprzewidzianych zdarzeń? Czy uwierzyłbym we frakcję?

Frakcja - na to słowo myśli rozbiegły się promieniście do wielu punktów wspomnień: twarz Franciszka schowana za kopułą złączonych dłoni, smukła postać Kasi włączająca się w feministyczny tłum w holu, niepozorną wizytówkę, od której wszystko się zaczęło oraz...

... no tak, przejście z Ireneuszem. Boże, kiedy to było! Tyle zdarzeń, ostatnie dni rozciągnęły się na spore odległości.

Po raz kolejny starał się złożyć obraz frakcji w spójną całość, ale każdy element wykluczał pozostałe. To z kolei przywiodło go do niepokojącego stanu, jakoby nie potrafił sprostać temu, co go otacza. Coraz dalej odchodził od głównego wątku, przeskakiwał z jednej myśli na drugą w nienasyconym pędzie. Odpływał.

Nieważne, co będę robił, jak się zachowam, co powiem, jakie pozy przybiorę, co o mnie ludzie pomyślą, jak będą mnie odbierać, z czym będą kojarzyć - i tak na zawsze pozostanie we mnie wyzerowany poziom mojego "ja", wewnętrzne spojrzenie na siebie, odbiór własnej osoby, który kreśli się w głowie w okolicy oczu. Tam teraźniejszość oczyszcza mnie jak prysznic, tam nic o sobie powiedzieć nie potrafię, tylko jestem, tylko odbieram, wszystko mnie zadziwia, sprawia, że czuję się wędrowcem z odległego kraju, pielgrzymem, obcą istotą.

Życie jest takie monoperspektywiczne.

I w niepewności, czy to przebłysk geniuszu, łącznik z resztą świata czy też ostatni narkotyczny podryw, zasnął.

Śniły mu się strzępy myśli i wypowiedzi, dziwaczne zlepki wrażeń.

...frakcja jest jak plotka...

...wszyscy się mylą...

...więc ty też Aleks...?

...takie nierealne...

...skąd ta trauma...?

...to wyższa siła kierująca życiem...

...w nagrodę czy za pokutę...?

...poważny, egzystencjalny problem...

...dość już, dość!

Zbudził go jakiś dźwięk. Podniósł się z oparcia. Co to mogło być? Rozejrzał się po biurze. Przeskakiwał po rzędach stanowisk, wszystko wydawało się w porządku.

Wtedy kątem oka dostrzegł Marię.

Stała tyłem przy oknie w czarnej, wieczorowej sukni z podłużnym kieliszkiem szampana w prawej dłoni. Mrugnął parę razy oczami, by się upewnić, czy mu się nie przewidziało. Stała nadal, nieruchoma. Nie wierzył, żeby to działo się naprawdę. Niby skąd miałaby się tu wziąć w środku nocy w takim stroju? I jeszcze ten szampan... Nie, to tylko jego wyobraźnia. Marihuana? Dziwne, wydawało mu się, że już wyzwolił się spod jej wpływu. I dlaczego teraz wydawało mu się, że go przewyższa? A, to te obcasy. Speszył go jej wzrost.

Jakie to głupie - być onieśmielonym przez halucynację.

Zbliżył się do niej po cichu. Z bliska owionął go orientalny zapach jej perfum i to go przestraszyło. Czy to też mogło mu się wydawać? Przecież wyczuwał go całkiem realnie.

Chaos myśli rozkręcał się. Stał tuż za nią. Na powierzchni szyby, w nocnej, pełnej kolorowych punktów panoramie miasta odbijała się jej półprzezroczysta twarz. Wycięcie z tyłu sukni odsłaniało delikatne ramiona i plecy, białą skórę bez jednego znamienia. Z czarnej klamry spinającej jej włosy wystawały dwa symetryczne strąki opadające po skroniach. Chyba jeszcze go nie zauważyła.

Chciał ją dotknąć. Egzotyka kobiecego ciała sprawiała, że chciał znaleźć się jak najbliżej. Ale, zakładając, że stała tu naprawdę, czy miał prawo? Czy mógł?

W noc, taką jak ta - mogę.

Tylko jak? Wytarł spocone dłonie o nogawki. Poczuł się winny za swoją niezdarność, za swój brak poziomu. Mimo to, nie zrezygnował. Płaszczyzny łopatek emanowały ludzkim ciepłem, gdy zbliżał do nich swoje dłonie.

Dotknął jej.

Wciągnęła powietrze z cichym szmerem. Nie obejrzała się, odnalazła jego odbicie na szybie. Wydała z siebie krótki dźwięk, jakby go rozpoznała.

- Dlaczego? - spytał po chwili najciszej jak potrafił.

Zaryzykował. Mogła nie zrozumieć, co ma na myśli, mogła wcale nie dzielić jego nastroju, magii nocy, zepsuć to jednym słowem. Niecierpliwie oczekiwał reakcji. W przedłużającej się ciszy wyłapał szum bąbelków szampana.

W odpowiedzi uśmiechnęła się lekko, mrużąc przy tym powieki.

Z całych sił pragnął, a jednak nie rozszyfrował znaczenia tego gestu. Mógł oznaczać wszystko. Sytuacja pozostawała więc niejasna. Nie chciał już jej sprawdzać. Jeśli mógł się rozczarować, wolał przedłużać tę iluzję.

Dewaluacja dotkniętych miejsc popychała go do śmielszych prób. Chciał zrobić coś jeszcze, tylko nie bardzo wiedział, co.

Kobiety są jak gołębie. Jak szaro - granatowe miejskie gołębie, plączące się między nogami. Przez obnoszenie się ze swoją nieuchwytnością, wciąż mam ochotę je złapać, opanować, ujarzmić dotykiem.

Zdziwiła go koncepcja porównania. O czym on myśli w takiej chwili?

- Człowiek to istota nieprzenikniona - podzielił się na głos spostrzeżeniem.

Nie zareagowała. Stała dalej niema, wpatrzona w dal. Podniósł wzrok z jej pleców. Dobrze mu się zdawało, przewyższała go o kilka dobrych centymetrów.

Żebym nie był taki niski...

Ze zdziwieniem zauważył kilka nieskoordynowanych ruchów głowy.

Taka pijana? Nie, to niemożliwe. Jej nie mogłoby przydarzyć się coś tak głupiego.

Nagle zebrał się. Choć bezskutecznie próbował to zrobić od dłuższej chwili, teraz znalazł na to siłę jakby znikąd. Położył palec na jej karku, a potem wolno, najwolniej jak tylko potrafił zjeżdżał opuszkiem po sinusoidzie kręgosłupa.

- Nie dotykasz Marii. Marii nie ma. Nigdy nie istniała.

Miała dosyć niski głos, lekko dźwięczący w zakończeniach zdań. Skojarzył mu się z purpurowym jedwabiem.

Jak to nie ma? Jeśli nie istnieje, kogo dotykam? Czy to możliwe? Jeszcze jeden paradoks, zupełnie jak... jak...

- ...jak frakcja. - wyszeptał sam do siebie.

Nie odwróciła się, ale drgnęła i lekko przekrzywiła głowę w bok, poświęcając mu więcej uwagi. Zauważył to.

- A czym jest frakcja? - spytała..

- Każdy, kogo znam widzi w tym coś innego. Dla Kasi to feministyczne kółko wzajemnej adoracji, sposób na przyspieszenie awansu, dla Marka groźna nowość, od której stara się trzymać się jak najdalej, dla Marcina jedynie powód do plotek, a dla Franka zmora niesubordynacji.

- A dla ciebie?

Teraz już nie mógł się wymigać. Zestresował się, czy nie wyjdzie na durnia, jeśli nie udzieli wystarczająco dobrej odpowiedzi. Musiał się wykazać, zaimponować jej. Z taką motywacją mózg zerwał się do biegu, potrafił to wyczuć. Pewne fakty od razu zlały się w całość, może niezbyt klarowną, jednak w tamtej chwili dla niego - ostateczną.

- Dla mnie frakcja jest... - odpowiedział, zanim sam zrozumiał sens wypowiadanych słów. - ... podziałem. Podziałem między nami wszystkimi.

Jego palec właśnie dotarł do końca łagodnego wąwozu na osi symetrii ludzkiego ciała. Zatrzymał się na krótkim, neutralnym odcinku. W tym momencie Maria odwróciła się gwałtownie. Odnalazła jego wzrok. Z lekko przekrzywioną głową, z przymrużonymi oczyma szukała w nim czegoś, analizowała jego podskórność, a on stał nieruchomo jak okaz do badań, nie potrafił zrobić nic innego. Wreszcie spuściła oczy i powiedziała:

- Żebyś ty wiedział, jak wielkim.

Ruszyła do drzwi. Aleks zerwał się, by ją zatrzymać, ale równie szybko zrezygnował. Nie potrafił wykrzesać z siebie tyle drastyczności, jakaś odgórna siła amortyzowała jego ruchy.

Wyszła.

Nie pamiętał, jak długo spoglądał na wpół otwarte drzwi.

- Zdążysz?

- Jasne, góra w pół godziny.

Dwóch grafików nerwowo spoglądało mu przez ramię. Nie orientowali się w programowaniu, ale po prawie całonocnym poświęceniu się projektowi, mocno angażowali się w jego wykończenie.

- Ale jestem zmęczony - stęknął jeden chrapliwym głosem.

- Ja też. Całe szczęście, że nam dziś odpuścili.

- Co znaczy: odpuścili? - zaciekawił się Aleks.

- Mamy dziś wolne za tę nockę.

No tak, a co z nim? Frank chyba nie zamierza zatrzymać go dzisiaj w pracy, też przesiedział tu noc. Może i by nie musiał, mógł zostawić swój telefon i wrócić do domu, przespać choć ze dwie godziny, mieszkał niedaleko, ale po wyjściu Marii wpadł w stan, w którym było mu wszystko jedno. Zmęczenie, nadmiar wrażeń, otępienie po narkotyku - nie miał siły na nic. Nie wdawał się nawet we własne przestrzenie. Najmniejsza myśl nie przeszyła jego głowy. Trwał w całkowitym, półsennym otępieniu, aż zjawili się graficy.

Poszło gładko. Projekt był gotowy. Kameralność chwili, na którą czekał z takim utęsknieniem wzbudzała lekką konsternację. Po chwili podeszli zaciekawieni graficy.

- Już?

- No już.

- Jesteś pewien?

- Absolutnie.

Odetchnęli.

- My spadamy. Trzymaj się.

- Na razie.

Znów został sam. Odsapnął. Pozbył się z barków wielkiego ciężaru. Cykl dobiegł końca, w poniedziałek przydzielą ich do nowego projektu. Co będzie robił przez weekend? To samo co zwykle: odpocznie, poczyta, poogląda telewizję. W mieście nie miał wielu znajomych. W poniedziałek Marek spyta go: "Jak weekend?", a on swym zwyczajem odpowie "Jak zwykle."

Jak zwykle, jak zawsze, weekendy, tygodnie, miesiące i lata. Te, które minęły i te, które nadejdą, a już potrafię je opisać... Jestem słabym człowiekiem. Bardzo słabym.

Spojrzał na zegarek. Szósta trzydzieści. Jeszcze pół godziny i biuro zapełni się ludźmi. Czekał już tylko na Franka. Pierwsze promienie słońca wychylały się nad bloki.

Wszedł Maciej.

Aleks zaraz pomyślał, że to całkiem oczywiste, sprzątający zawsze zjawiają się wcześniej. Mimo to, nie mógł powstrzymać się od zdziwienia na jego widok, świadomość naprężyła się jak struna.

- Ooo, kogo ja widzę? - Maciek wyglądał na rozbawionego.

Nawet nie starał się już ukrywać swojej wyniosłości. W momencie, kiedy się poznali, Aleks nim pogardzał, ale Maciej szybko przeszedł do kontrofensywy. Inicjatywa przeszła w całości w jego ręce, Aleksowi pozostało jedynie pogardzanie nim w myślach.

- No i jakie wrażenia? Doszedłem do wniosku, że nie powinienem był cię zostawiać samego. To był hot stuff. Sporo chemii.

- Nie przypominaj mi. Nigdy więcej tego nie zrobię.

- Co, nie podobała się odrobina obłędu?

- Dla mnie rzeczywistość jest wystarczająco obłędna.

Maciej uniósł brwi słysząc to z jego ust.

- Cóż, przynajmniej wiesz, co cię omija.

Zaczął sprzątać, uchylił okno. Na korytarzu dało się już słyszeć kroki pierwszych gorliwców. Do jego biura jeszcze nikt nie przyszedł. Aleks czekał.

- Uuu, ale mnie przycisnęło.

Maciek wybiegł w pośpiechu. Nie domknął drzwi. Poranek o tej porze roku wiązał się z nagłym skokiem temperatury, a więc również - z podmuchami wiatru. Chłodny zefir wbił w jego ciało lodowe kolce ( po nieprzespanej nocy chłód przeszywa aż do kości ), a potem potańczył po stołach zbierając z nich wolne arkusze papieru i roznosząc je po całym biurze niczym szalony listonosz. Wszystko zakończyło się tak szybko, jak się zaczęło. Maciek wszedł, zatrzasnął za sobą drzwi. Pomiędzy biurkami nadepnął przypadkowo na jedną z leżących na ziemi kartek. Westchnął. Pozbierał wszystkie, zmiął, a potem koszykarskim rzutem umieścił w śmietniku.

- Biurokrad. Jak żyję, najprawdziwszy w świecie biurokrad. - skomentował Aleks w uniesieniu.

- Co?

- Nic, nic. Tylko się przypatruję, z jak wielkim zapałem dbasz o czystość.

Maciej wzruszył ramionami. Po chwili zabrał się i wyszedł. W drzwiach minął się z Frankiem.

- Aleks!

- Cześć Frank. Nie zgadniesz, co przed chwilą widziałem.

- Projekt, chłopie, projekt! Co z nim!?

- Gotowy. Leży na twoim biurku.

Frank prawie po niego biegł. Po chwili, już trochę spokojniejszy, zjawił się z powrotem.

- Ci twoi graficy męczyli się z nim do piątej.

- A ty co, przesiedziałeś tu całą noc?

- A co niby miałem zrobić?

- Dobrze już, dobrze. Najważniejsze, że projekt mamy gotowy.

Frank dał mu wolne na ten dzień, potem poszedł do biura przygotować się na prezentację. Aleks przeciągnął się. Noc dała się we znaki stawom, odezwały się pół przyjemnym, pół odrętwiającym uczuciem. Nie miał zamiaru czekać na Kasię i Marka; był wolny, chciał już iść do domu, wyspać się. Już napiął mięśnie, by podnieść się z krzesła, gdy w drzwiach pojawiła się Maria i momentalnie opadł, tak przejął go ten widok.

Bo to nie była Maria, jaką znał.

Szara sukienka, szara bluzka. Brak makijażu, kolczyków, włosy spięte w pragmatyczny kok. Wyglądała teraz zupełnie inaczej, bardziej wtapiała się w codzienność, upodabniała do reszty. Zbuntował się na taki widok mając w pamięci wciąż świeże wspomnienie ostatniej nocy. Usiadła naprzeciw niego.

- Dzień dobry, Aleksandrze. Miałam nadzieję, że cię tu znajdę.

Złożyła ręce w fałdzie sukienki między udami, jedną zaciskając w piąstkę, a drugą ją okrywając. I poczciwość tego gestu zadecydowała, że nie bał się spytać:

- Kim ty jesteś, Mario?

Kiwnęła głową z uznaniem. Wyjawiła mu swoje prawdziwe imię i nazwisko. Powiedziała, że pracuje jako psycholog w filii pewnego amerykańskiego instytutu.

- Ale dalej możesz mnie nazywać Marią. Przyzwyczaiłam się do tego imienia przez całe miesiące udziału w projekcie.

- W projekcie...?

- Tak, Aleksandrze, w projekcie. Ty bierzesz udział w swoich projektach, a ja w swoich.

- To znaczy?

- Pięć lat temu grupa amerykańskich naukowców opracowała system badań behawioralnych w naturalnych, urbanicznych subśrodowiskach. Projekt wymagał zatwierdzenia wyższych władz, którego nie otrzymał ze względów etycznych. Zamrożono go. Trzy lata później reaktywowano go w nowowybudowanych filiach Europy Wschodniej, w krajach byłego Bloku Wschodniego, dopiero doganiających Zachód, gdzie prawo nie jest jeszcze tak ustabilizowane. W zeszłym roku ruszyło u nas. Zaangażowano mnie jako obserwatora. W sumie dziesięciu na budynek tej wielkości. Nowe imię, nowy image, wszystko z góry ustalone. Miałam zbierać dane. Nie podobało mi się, ale cóż robić? Taka praca.

- O co ci chodzi?

- O frakcję, czy to nie oczywiste? Frakcja Zero. Wystarczyła niewielka manipulacja, lekka wzmianka w rozmowie, potem akcja rozwijała się już samoistnie, lawinowo. Badaliśmy was. Tendencje behawiorystyczne. Uwarunkowania instynktu stadnego. Systematyka mutacji. Wszystko chcieli wiedzieć.

- Zaraz...chcesz powiedzieć że...że oni...?

- Dobrze ci się wydaje. Frakcja nie istnieje, to tylko wymysł grupy amerykańskich badaczy.

- Boże, to to wszystko... jeden wielki pic? Homoseksualiści, awanse, szantaże... Tak się przejmowałem.

- Całkiem niepotrzebnie. A Amerykanie napiszą o tym książki.

- Przecież oni traktują nas jak... jak świnki doświadczalne!

- Nie od dziś.

- Skąd wytrzasnęli tę nazwę?

- A wiesz, to ciekawe. Dali wszystkim wyjście awaryjne, to jest podobno wymagane prawnie, ale jakoś nikt na nie trafił. Co to jest frakcja?

- Odłam organizacji.

- Zgoda. Albo?

- Albo...takie... takie małe...a! Już pojmuję. Przewrotne.

- Prawda? Odpowiedź jak na dłoni. Każdy ma własną frakcję. Nikt się nie domyślił.

- Jednego jeszcze nie rozumiem: jak nasza firma mogła się na to zgodzić?

- Nie miała wyboru. Pamiętasz ten zeszłoroczny kryzys? Amerykanie ratują tego typu firmy w zamian za możliwość przeprowadzenia projektu. Do jego zakończenia obowiązywała nas ścisła tajemnica. O wszystkim wiedziało tylko kilka osób: prezes, rada...

- I o tym się dowiedział Tomasz od sekretarza?

- Za to ich wyrzucono. Jeśli cała rzecz by się wydała, umowa traciłaby znaczenie, a z nią wycofano by pieniądze, bez których czekała was upadłość. Teraz, kiedy projekt dobiegł końca, mogę ci to już wytłumaczyć. Firma sama poinformuje was o wszystkim w najbliższych dniach, frakcja hamowała pracę.

- Frank chyba skicha się ze szczęścia.

- Ten twój szef? Nerwowy człowiek.

- Szantażował mnie. Rozmawiałem z Tomaszem i on o tym wiedział. " Nigdy więcej nie odstawiaj przede mną tej szopki, inaczej cię wydam. ", tak powiedział. Gdyby to zrobił, wyleciałbym?

- Z pewnością.

- Cholera, Frank...

- Frank to od imienia? Od Franciszka?

- On jeden przy tym obstaje.

- A reszta?

- Że od Frankensteina.

Roześmiała się naturalnym, perłowym śmiechem.

- Więc ty mnie cały czas...

- Nie ciebie nie. Skupialiśmy się na najbardziej podatnych jednostkach.

- Więc co to było wczoraj w nocy?

Maria spuściła oczy, a jednocześnie uniosła lekko kąciki ust.

- Wstyd mi za siebie. Mieliśmy wczoraj... małą uroczystość kilka pięter wyżej. Zakończyliśmy projekt. Prawie trzy miesiące badań dobiegły końca. W pewnym momencie miałam dość tłumu, szukałam samotności - jestem pewna, że ty potrafisz to zrozumieć - i przez przypadek wybrałam wasze biuro. Nie miałam pojęcia, że ktoś tu jest.

Kciukiem pokręciła obrączką na palcu serdecznym. Jeszcze wczoraj jej nie miała.

- ...więc to tak.

- Wolałam ci to wytłumaczyć, zanim wyjadę. Za dużo wypiłam. Tak się głupio złożyło. Może tak: niech to pozostanie naszą małą tajemnicą, zgoda?

- Zgoda...

- Muszę już iść. Wracam do swojego miasta. Aha, i to nieprawda, co wczoraj powiedziałeś. Człowiek to nie jest istota nieprzenikniona.

- Udowodnij to - rzucił wyzwanie, kiedy odchodziła.

- Te twoje problemy z tożsamością... - powiedziała to niby do siebie, ale tak, by on też usłyszał. Odwróciła się. W jej oczach błysnęło coś kociego. - Wcale nie jesteś taki niski.

Wyszła. Aleks spuścił głowę. Rozpoczynał się zwykły, roboczy dzień. Znów jaśniały oczy monitorów, podnosił się szum, zapełniały sale. A tymczasem on zamknął się od środka. Dla niego czas na moment zwolnił.

Jak ona dostała się tak łatwo tu, do moich przestrzeni? - pytał gorączkowo sam siebie w napięciu.

Coś zwróciło jego uwagę. To odbicie twarzy w wyłączonym monitorze. Prosty, długi nos wcinający się klinem między parę brązowych, chłopięcych oczu. Krótkie, ciemne włosy delikatnie wycofujące się z czoła. Lekko odstające uszy. Mała blizna na podbródku.

Jego własna twarz.

Bo ty jesteś czytelny. Czytelny, przewidywalny, prosty człowiek. Zabudowujesz się w swojej samotni starając się uczynić ją oryginalną, lecz to tylko przykrywka dla smutnego życia.

Rozejrzał się dookoła na ludzi, na wszystko, co go otaczało. Zdobył się na spojrzenie z wyższej perspektywy na to miejsce, na osoby, które tutaj znał, na siebie samego.

Zrozumiał.

Nigdy nie był stąd. Nigdy tu nie należał. Wciąż tylko się starał udawać, że tak jest, że nic go nie różni.

To, co cały czas nie dawało mu spokoju, to nie był brak zaangażowania. To był podświadomy bunt przeciw sztuczności.

- Aleks, nic ci nie jest? - spytał go Marek zdejmując płaszcz. - Aleks?

Każdy ma własną frakcję. Moją jest człowiek do potęgi zerowej.

- Aleksander - poprawił go.

Podniósł głowę.

- Aleksander - powtórzył. - I nie jestem jednym z was.

Żółto - niebieski wagon drugiej klasy świecił matowymi refleksami popołudniowego słońca w zabrudzonych szybach. A jeszcze bardziej świecił pustkami. Być może nawet w całym wagonie nie było nikogo poza nim. Nie przeszkadzało mu to. Małą, podręczną walizkę, swój jedyny bagaż położył obok siebie, tak nie powinien o nim zapomnieć, wysiadając. Nastawiał się psychicznie na podróż.

Kiedy ruszyli i nieskładną, urbanistyczną architekturę zastąpił monotonny przekładaniec z pól i lasów, zagłębił się w bezkształtnych, ledwo wyczuwalnych zawirowaniach myśli. Potrafił tak trwać całe godziny.

Rzucam tę pracę - powtórzył sobie w chwilowym wynurzeniu, by oswoić się z tym faktem - Zostanę z tydzień na wsi. Z moimi kwalifikacjami raczej nie znajdę nic innego ale... ale tu nie o to chodzi. Nie o to.

Powrót nie dowodził wygranej, wręcz przeciwnie, raczej wycofywał się na upatrzone pozycje dla przegrupowania. Oczywiście, nie pierwszy raz wracał na weekend do rodziców, jednak tym razem chodziło o coś więcej. W swym geście odnajdywał symbolikę, zapowiedź większych zmian.

Trochę jakby... ponowne narodziny.

Czy aby starczy mu sił, jak zwykle, nie wiedział. Jak na razie to tylko chwilowy optymizm.

Wysiadł na zarośniętej ostem, malutkiej stacyjce. Obrócił się na zachód. Tam, w krwawych ostatkach dnia majaczyły ledwie odstające od ziemi, niedbale porozrzucane zabudowania. Ruszył. Dróżka z kocich łbów rozcinająca złote, nagrzane słońcem pola wiła się serpentyną aż do wsi. Całe dzieciństwo przyzwyczajał nogi do długich marszy, nie miał z tym problemów. Znał tu każde miejsce, każdy zakątek. Potykał się o te kamienie, spadał z tych drzew. Przeżył tu całą swoją młodość. Tyle wspomnień...

Jak to powiedziała Maria? A, tak: " Te twoje problemy z tożsamością... "

Samotność to stan bardzo skomplikowany w doświadczaniu i jednocześnie prosty dla obserwatora. Jeśli tylko ktoś w porę cię w tym uświadomi, jeśli nie zdążysz zabudować się w niej jak w twierdzy, możliwe, że nie zdążysz otworzyć swoich przestrzeni na tyle, by samemu przez nie przejść.

Tak - przyznał się w końcu w krótkiej przerwie między pukaniem a otworzeniem drzwi. - To te moje problemy z tożsamością.

Zawiasy jęknęły niczym źle nastrojone skrzypce. Dwie sekundy później Aleksander znalazł się wreszcie w miejscu, do którego należał.

W domu.

Grudzień 2004


niczego sobie+ 5 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
sVirus 29 pazdziernika 2006, 14:57
Ciekawy...
Osobom, które nie czytały tekstu radzę nie czytać komentarza bo mogę coś niechcący zdradzić ;)

Odlot zafundowany przez Macieja trochę popsuł całość (w moim mniemaniu;)
Zakończenie też chyba warto było by dopracować.
PS, z tymi podziałami to nie do końca jest tak, że zmniejszają produktywność ;)
W ramach danej grupy nawet zwiększają - były robione na dzieciach badania. Mówiono im, że blondyni są inteligentniejsi i wtedy ta grupa radziła sobie lepiej, potem, że jednak się pomylili i, że to dziewczynki są najlepsze... Człowiek potrzebuje przynależności do jakiejś grupy - dopiero wtedy jest w stanie się samorealizować (piramida Maslova).
Pucca
Pucca 8 stycznia 2007, 18:17
Tekst jest nawet dobry:P
ddd
ddd 8 stycznia 2007, 21:46
głupie
nudne i osrane
przysłano: 28 pazdziernika 2006

Inne teksty autora


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca