Zapach pizzy, być może wyczuwany tylko przeze mnie, tak samo jak adrenalina i wiszące tu i ówdzie podniecenie, przypomniał mi o zbliżającym się, mającym odbyć się właśnie dzisiaj wieczornym wydarzeniu. Tydzień temu zostałem zaproszony na spotkanie do centrum kulturalnego w naszym powiecie, w którym wezmą udział największe nadzieje literackie powiatu, czyli, łącznie ze mną, cztery osoby. Dodatkowo mógł przyjść każdy, kto był zainteresowany literaturą i chciał porozmawiać z głównymi aktorami imprezy lub po prostu spędzić wieczór w kulturalniejszy niż zazwyczaj sposób, można było przy okazji zdobyć zawczasu autograf być może przyszłego laureata literackiego Nobla lub przynajmniej Nike. Zostałem wyróżniony za napisaną i wydaną własnymi pieniędzmi książkę, a właściwie zbiór opowiadań, który ukazał się kilka miesięcy temu. Pojawieniu się mnie na rynku nie towarzyszyły żadne oczekiwania osób trzecich, ponieważ dopiero debiutowałem, w dodatku sam wyłożyłem zaoszczędzoną sporą sumkę na początek, byłem sobie sterem i okrętem, ale, to wiedziałem na pewno, nie powiedziałem ostatniego słowa w tej dziedzinie - kiedyś wielki świat o mnie usłyszy (nawet nie zdawałem sobie sprawy, że po dzisiejszym wieczorze będzie mnie znała cała Polska), tym bardziej że pierwszy krok do przodu już uczyniłem.
Dzień zapowiadał się zatem na bardzo długi i, jak później się okazało, obfitujący w niespotykane dotąd emocje. Zacząłem go jednak od czynności powtarzanych co dzień; nic niezwykłego: śniadanie, mycie się, przeglądnięcie wiadomości z kraju i ze świata i tak dalej. Mieszkałem sam, więc miałem spokój, nikt mi nie przeszkadzał, czego bardzo nienawidziłem, gdy zbliżało się jakieś ważne wydarzenie; wolałem być sam na sam z moimi myślami, w skupieniu, wiedziałem bowiem, że od tego dnia i tego spotkania bardzo dużo zależy. Chciałem spróbować sobie wyobrazić, minuta po minucie, jak będzie wyglądała impreza, czy będę musiał coś wygłaszać i dziękować wylewnie za dostrzeżenie mojego skromnego talentu na bezbrzeżnej pustyni literackiej tandety. Oby nie, obym nie musiał nic mówić, bo nie mam do tego predyspozycji, zżera mnie przeważnie trema i nic z mojego wystąpienia nie wynika, a przynajmniej nie to, co chciałbym, żeby wynikło. Niech za mnie mówią moje opowiadania, ja nie mam nic do dodania, pomyślałem. I dokładnie tak zamierzałem spuentować krótką wypowiedź, jeżeli już musiało, na moje nieszczęście, do takowej dojść.
*****
Około południa zadzwoniłem do Aurelii, mieliśmy się dokładniej umówić w związku ze spotkaniem, a po kilku czułych słówkach do słuchawki od razu człowiekowi robi się lżej na sercu. Aurelia miała mi towarzyszyć; od miesiąca byliśmy razem, więc nie mogło być inaczej. Chciałem, żeby poszła ze mną, bo wolałem mieć ją koło siebie, gdyż sam sobie nie za bardzo ufałem, a że była to dla mnie całkiem nowa sytuacja, lepiej więc zaufać komuś innemu, kto w razie czego poprowadzi za rękę przez nieznane. Poznałem ją w pizzerii, dokładnie tej samej, z której wydobył się dziś rano zapach pizzy i wpadł do mojego pokoju. W przeszłości wiele razy przychodziliśmy tam z kolegami, chcieliśmy zjeść coś dobrego, napić się i rozwiązywać przy rozmowie wszelakie problemy dręczące nas i nasz młodzieńczy świat.
Od samego początku zwróciłem uwagę na pewną kelnerkę, to była właśnie Aurelia. Nie była typem modelki, lalki barbie. Zachwyciła mnie przede wszystkim swoją zwykłością i naturalnością. Jak mało obecnie spotyka się takich ludzi, nie próbujących kreować się na nie wiadomo kogo, zostających lekko w cieniu rzucanym przez ociekające seksem panienki. Aurelia stanowczo zatrzymywała mój wzrok, gdyż miała coś, co można było zgłębić, podczas gdy tabuny identycznych dziewcząt wywalają na wierzch jedyną rzecz, którą mogą i chcą zaoferować - swoją nagą pretensjonalność. Dlatego tym bardziej Aurelia zdominowała mój świat i życie. Ze wszystkich sił pragnąłem się do niej zbliżyć, ale panicznie bałem się odtrącenia i wyśmiania, toteż bezustannie toczyłem walkę z samym sobą. Nie godziłem się z losem i próbowałem coś zrobić, co już kosztowało mnie nie lada wysiłku.
Zdarzało się nieraz, że nie będąc specjalnie głodny, z jej powodu chodziłem do pizzerii, zamawiałem byle co i wpatrywałem się w nią jak w święty obrazek czy inny cud objawiony. Dokładnie wiedziałem, w które dni pracuje, a w które nie, i przychodziłem tylko wtedy, gdy stała za ladą. Aurelia nie zwracała na mnie uwagi większej niż na każdego innego z klientów, nasz kontakt ograniczał się do czysto sklepowej transakcji, całkowicie pozbawiony jakiejkolwiek formy emocjonalności, jednak z mojej strony, którą uśpiłem głęboko w sobie, było inaczej - serce w piersi mocniej biło, gdy to ona podawała mi pizzę czy wydawała resztę, czułem, że wykonuje wszystkie te standardowe czynności specjalnie dla mnie, z szczerszym niż zazwyczaj oddaniem dla klienta, nawet jeżeli jej świadomość daleka była od takich szaleństw i głupstw, bo przecież w ogóle nie zdawała sobie sprawy, że ma przed sobą skrytego wielbiciela, na wpół tylko ujawnionego. Byłem nieśmiały, z tego powodu nie potrafiłem się nigdy przemóc i zaryzykować. Siedząc przy stoliku i udając, że jestem zajęty swoimi sprawami, po kryjomu rzucałem na Aurelię pełne błagań spojrzenia, jakbym chciał zmusić ją, żeby to ona podeszła i odezwała się pierwsza, żeby ona zrobiła przysłowiowy pierwszy krok. Byłem cierpliwy, to fakt, zacząłem nawet powoli podejrzewać, że orientuje się w mojej prymitywnej grze - tylko idiota by się niczego nie domyślił - aż w końcu nastąpił nieoczekiwany zbieg wydarzeń.
Pewne okoliczności sprawiły, że któregoś chłodnego dnia odezwała się do mnie, wcale nie mając na myśli wydania reszty czy podania jedzenia, chodziło o coś zgoła innego. Siedziałem z dwoma kolegami przy ostatnim stoliku pod oknem, dyskutowaliśmy jak zawsze, a ja wypatrywałem mojej ukochanej anielicy. Podeszła do nas, żeby podać posiłki i zwróciła się wprost do mnie, ale ściszonym głosem:
- Przepraszam bardzo, czy ty się nazywasz Eliasz Rogucki?
- Tak - odpowiedziałem niepewnie, bo nie za bardzo wiedziałem, o co chodzi.
Pomyślałem, że skoro użyła mojego pseudonimu, pod jakim wydałem opowiadania, to można przypuszczać, że odezwała się do mnie właśnie w związku z tym. Nie myliłem się.
- Przeczytałam niedawno twoją książkę, bardzo mi się spodobała, i chciałabym, żebyś do mnie wieczorem zadzwonił - mówiąc to, rzuciła mi na stolik serwetkę i odeszła. Pewnie bała się szefa, który nie akceptował urządzania sobie takiej prywaty w miejscu pracy.
Zbaraniałem. Koledzy również byli w nie mniejszym szoku niż ja. Na białej jak śnieg serwetce było krwawym, czerwonym kolorem wypisane jej anielskie imię Aurelia i numer telefonu. A więc o to cały czas chodziło, pomyślałem. Ileż to razy próbowałem nakłonić jakąś dziewczynę do spotkania i zawsze kończyło się tak samo: a to brak czasu, a to wypadek losowy, a to siła wyższa, wymówki sypały się jedna za drugą, nie mając przy tym końca. Teraz widzę, że wystarczyło napisać cholerną książkę, kilka opowiadań, wydać to za, co prawda, ciężkie pieniądze i one same proszą o telefon, a potem być może spotkanie, bo w przeciwnym wypadku nie dawałaby mi swojego numeru. Rozochoczony tą perspektywą, nie potrafiłem tego dnia nic zjeść, nawet małej margheritty, którą przygotowała mi Aurelia. Koledzy starali się zachowywać zwyczajnie, ale wiedzieli, że wszyscy jesteśmy świadkami przełomowego dnia. Pytanie brzmiało: dokąd to mnie zaprowadzi?
Serwetkę zostawiłem sobie na pamiątkę i trzymam ją do dzisiaj, na szczęście, chociaż minął zaledwie miesiąc od tamtego zdarzenia. Zadzwoniłem, tak jak prosiła, umówiliśmy się i tak zaczęła się nasza przygoda. Na początku opowiadałem jej o kulisach powstania mojej książki, o inspiracjach i przeszkodach, byłem zdziwiony, że kogoś to interesuje. Aurelia była moją pierwszą fanką, która dała mi odczuć zaczątki przyszłej popularności. Gdy minął pierwszy okres poznawania się, zaczęło się wzajemne dopasowywanie. Kilka razy zostawałem u niej na noc, wtedy kochaliśmy się namiętnie, wysysaliśmy z siebie nawzajem energię i ten krótki czas, w którym jesteśmy ze sobą, stał się moim najlepszym czasem w życiu. Miesiąc zagubienia w romansie, jaki przeżywa się jeden jedyny raz, nie został poskromiony i ani na chwilę nie podupadł na sile, cały czas rozwijając w sobie nowe płomienie fascynacji i żądzy. Zakochałem się do szaleństwa, ale zdawałem sobie sprawę, że sprawcą zawirowania uczuć była książka, którą dzisiaj wieczorem, wraz z moją Aurelią, miałem przedstawić na swoim debiutanckim spotkaniu z grupą czytelników, być może jedną z moich pierwszych i nie ostatnich.
*****
Swoje opowiadania pisałem przez kilka lat, a w wydaniu zebrało się ich w sumie siedemnaście. Zacząłem pisać we wczesnej klasie liceum, by wyrzucić z siebie nagromadzoną frustrację i bunt dorastającego człowieka. Pisałem pamiętnik, na ogół dotyczył mnie i tego, co było mi dane zobaczyć, przeżyć lub poczuć. Z czasem jednak próbowałem eksperymentować i wymyślać pewne historie, co zaowocowało pierwszymi ciekawymi pomysłami, a te, przelane później na komputer, stały się żywymi opowiadaniami, zrodzonymi w egzystencjalnych niewygodach lub chwilach tępego uniesienia. Wiele z tego, co napisałem, nie ukazało się w ostatecznej wersji książki, a to dlatego, że niektóre opowiadania były albo za bardzo krwawe i brutalne, albo za bardzo erotyczne lub nawet pornograficzne - będąc nastolatkiem, ciężko jest wypośrodkować emocje. Jak większość, lubiłem popadać ze skrajności w skrajność, opisując swoje perypetie związane z wchodzeniem w dorosłość. Kilka lat to trwało, z wiekiem ustatkowałem się w poglądach i już tak nie rzucało mną każde wynioślejsze wydarzenie, stałem się wewnętrznie bardziej opanowany, stonowany. Szukałem złotego środka we wszystkim, co robiłem.
Na kartach książki zbudowałem własny świat, którym rządziły demony, potwory z lasów, mordercy, dziwki. Na przeciwległym biegunie znalazł się wyidealizowany obraz rzeczywistości, którą wypełniała miłość i współczucie, a nienawiść zostawała zawsze pokonana. Było i miejsce na pośrednie doznania, gdyż chciałem, by to, co pokażę innym, zawierało w sobie znacznie więcej kolorów niż tylko czarny i biały. Głównym opowiadaniem, wokół którego w pewien sposób oscylowały pozostałe, była trudna historia człowieka, który dowiedziawszy się o zdradzie swojej ukochanej, postanawia zemścić się na całym świecie i zaczyna mordować każdego podejrzanego o ten czyn. Nazywał się Kordian i całkowicie zaprzeczał wizerunkowi Kordiana wyniesionego z lektur szkolnych w liceum. Stworzyłem także opowiadanie o pewnej wyspie, zamieszkiwanej przez nieco zacofanych ludzi, była również historia o człowieku, który musiał walczyć z armią demonów. Jednym słowem, w wydanej książce znajdowało się niemalże wszystko.
*****
Szczerze powiedziawszy, przerażało mnie to, co mnie dzisiaj czeka. Żebym przynajmniej wiedział, jak będzie wyglądać wieczór, od razu mniej bym się nim stresował. Powiedzieli tylko, że zostałem wyróżniony, że powinienem przyjść, że to dla mnie szansa. Dzika niepewność przyszłości doprowadzała mnie czasem do szału. A dziś jeszcze miałem być jednym z głównych bohaterów, to wokół mnie będzie się toczyła cała akcja, ja będę w centrum, w oku cyklonu, jakkolwiek by tego nie nazwać, zawsze kojarzy mi się nienajlepiej i podnosi ciśnienie. Całe szczęście, że będzie tam ze mną Aurelia.
Obawy przed wielkimi zmianami są pozostałością po niezbyt udanej miłości z przeszłości, na wieczne potępienie została mi zapisana w genach skłonność do przesadnego negowania. Bałem się, co ze mną będzie, gdy czekała mnie zmiana w życiu, czy dam sobie radę w nowej rzeczywistości, czy udźwignę ciężar, który spada na mnie znienacka. Budziło mój wielki lęk odkrywanie nieznanych mi wcześniej rejonów życia, trzymałem się od tego z daleka, bo wyobrażałem sobie, jak w każdym zaułku niepewnych dni czai się coś niebezpiecznego, co nie da mi spokoju ani chwili wytchnienia. To był główny powód moich obaw i stresów, jakie znosiłem dzisiejszego dnia, oczekując na spotkanie z uzdolnionymi literatami i naszymi czytelnikami. Gdybym to nie ja był obiektem, który będzie oglądany i komentowany jak zwierzęta w zoo, nie czułbym się źle, to pewne.
Na lekcji polskiego w szkole wystarczająco dużo się nasłuchałem i naczytałem o samobójstwach bohaterów książek, pisarzy, którzy ich stworzyli, i wszelkiej maści artystów, nie umiejących poradzić sobie z ciężarem oczekiwań. Czy zabijali się właśnie z tego powodu, że kiedyś zdecydowali się na pokazanie światu osobliwych talentów? A może gdyby siedzieli cicho ze swoim możliwościami, żyliby długo i szczęśliwie gdzieś w sennym miasteczku, pielęgnując ogródek, od czasu do czasu kochając się z piękną żoną i zajmując się wychowywaniem ich dwójki potomków? Albo od urodzenia mieli ciąg, świadomy bądź też nie, do unicestwiania siebie samych i niszczenia swojego życia alkoholem czy narkotykami, na samobójstwie kończąc? Tego się właśnie bałem, że pewnego dnia nie będę umiał sobie poradzić z tym, co zrobiłem - z moim debiutem literackim, który jest nieśmiałym i ledwo słyszalnym krzykiem na ośnieżonej górze, ale i tak może wywołać lawinę, na początku powolną, a z czasem potrafiącą rozpędzić się do ogromnych szybkości, której zatrzymać nie sposób. Drżałem na myśl, że potem śmiertelna lawina porwie mnie ze sobą i uwięzi, dając alternatywę: żyć w przerażeniu i niezrozumiałej zgryzocie czy skończyć z sobą dla świętego spokoju.
Reakcji łańcuchowej w pewnym momencie nie da się zatrzymać, można tylko swobodnie obserwować, co robi z człowiekiem, i, chcąc nie chcąc, godzić się z jej następstwami. Trzeba zatem dokładnie przemyśleć każdy krok, zastanowić się ze dwa razy, nie łapać za wszelką cenę każdej okazji, bo może się to skończyć różnie. Choćbym nie wiem jak demonizował, zauważam naturalnie też i pozytywne strony. Gdyby nie książka, w życiu nie poznałbym Aurelii, bez której nie wyobrażam sobie teraz przyszłości. Być może Bóg chciał, żebym ją poznał, bo ona pomoże mi wytrzymać stany napięcia nerwowego, nie pozwoli mi się poddać, nigdy nie zostawi mnie samego. Przed pisaniem każdego opowiadania marzyło mi się, że pewnego dnia drzwi do raju, wypełnionego pięknymi kobietami, wolnością i spokojem, zostaną otwarte na oścież. Teraz, gdy mam Aurelię, pieprzę ten zasrany raj, chcę tylko jej, żeby zawsze była, nic więcej.
I tak pozostają jeszcze te natrętne spojrzenia ludzi, którzy się pofatygują na spotkanie, chociaż nie rozpędzałbym się w podawaniu przypuszczalnej liczby chętnych, bo w dzisiejszych czasach wtórnego analfabetyzmu niczego nie można przewidzieć, jeżeli chodzi o literaturę. Wystarczy, że ktoś czyta książki, i już może bez większych problemów być krytykiem literackim, bo zna się na tym lepiej niż zdecydowana większość społeczeństwa, która słowa pisanego w życiu do ręki nie weźmie, bo po co. Od głupich pytań też się raczej nie uwolnię. - A co pan zamierza robić teraz, po swoim debiucie? - zapyta ktoś. - Albo sobie strzelę w łeb, albo będę jakoś żyć dalej - odpowiem mu jak najbardziej szczerze.
*****
W budynku, w którym miało się odbyć spotkanie, zjawiliśmy się o wiele przed ustalonym z organizatorami czasem. Aurelia nie rozumiała, dlaczego wychodzimy tak wcześnie, przecież mieliśmy jeszcze tyle czasu. Odpowiedziałem jej, że najchętniej to ja bym w ogóle tu nie przychodził, w ostatniej chwili miałem myśli, że świat chyba zdoła obejść się bez mojej twórczości, ale dziwnie byłoby się z tego tak nagle po prostu wypisać, a poza tym lepiej przyjść pół godziny przed i spokojnie się przygotować, niż lecieć jak głupi na ostatnią chwilę i ledwo zdążyć. Ubrałem się w zamszową marynarkę i czarną koszulę. Marynarkę kupiłem dawno temu za czternaście złotych w sklepie z używaną odzieżą. Była jeszcze całkiem dobra, a że ja jej również nie zniszczyłem nic a nic, to nawet teraz była w sam raz.
- Pechem byłoby, gdybyś spotkał tam jej poprzedniego właściciela - wystrzeliła Aurelia.
- Gdybym spotkał tam jej poprzedniego właściciela, to byłaby zdecydowanie kara boska, a nie pech; to byłby znak, że powinienem zając się czymś poważnym, a moje pisanie rzucić w cholerę - odpowiedziałem.
Aurelia nie przesadzała w wyborze kreacji i ubrała się bardzo skromnie, w końcu to tylko niewiele znaczące spotkanie jakich wiele jeszcze przed nami. Żartowała, że ubierze się jak królowa balu dopiero, gdy będę odbierał Nobla. Na godzinę przed imprezą mało mnie to śmieszyło, ale co zrobić. Zręcznie odparłem tylko, że dla mnie zawsze będzie królową balu, bez względu na to, co na siebie nałoży bądź ściągnie.
Na kwadrans przed rozpoczęciem zaczęli się powoli schodzić ludzie. Podeszła do nas pani, która dbała o każdy element imprezy, i wyjaśniła, na czym będzie polegać spotkanie. Na samym początku odbędzie się krótka prezentacja książek, którą wygłoszą członkowie kółka literackiego. Nie wiedziałem nawet, że takie coś u nas istnieje, ale tym lepiej dla mnie, nie będę musiał sam występować z nudnawą przemową. Następnie będzie okazja do zdobycia naszych podpisów z dedykacją na książce, bo organizatorzy zatroszczyli się i o darmowe egzemplarze wyróżnionych dzieł dla wszystkich chętnych, pod warunkiem, że tych nie będzie za dużo. Na samym końcu przewidziany jest skromny poczęstunek, podczas którego będzie możliwość udzielenia krótkich wywiadów, gdyż na spotkaniu ma pojawić się kilku dziennikarzy z lokalnych gazet, telewizji i rozgłośni radiowych. Całość nie powinna trwać więcej niż pięć godzin. Pięć godzin to już dla mnie za dużo o co najmniej cztery. Przeszkoda trudna do pokonania, ale czego się nie robi dla sztuki.
Gdy rozpoczęło się przedstawienie, było jakieś pięćdziesiąt osób, tak na oko, głównie członkowie wyżej wspomnianego kółka literackiego. Siedzieliśmy z Aurelią w pierwszym rzędzie, obok pozostałych wyróżnionych i ich osób towarzyszących. Na środek wyszła prowadząca i oficjalnie otworzyła spotkanie. Tak jak było zaplanowane, rozpoczęło się przedstawienie książek młodych twórców. W życiu się bardziej nie nudziłem. Podczas omawiania drugiej książki rozejrzałem się po sali, nie odnalazłem tam żadnych oznak znudzenia, przeciwnie - na twarzach były wymalowane szczere wyrazy zaciekawienia słowem mówcy, nawet Aurelia słuchała z zainteresowaniem. Coś ze mną jest nie tak, kolejny dowód na to, że ja nie nadaję się do takich rzeczy, nie byłem w swoim świecie, żywiole i wydawało mi się dziwne słuchanie opisu jakiejś książki, lepiej byłoby, gdyby jeden z drugim wzięli tę pozycję i zaczęli po prostu czytać. Moje opowiadania były opisywane na samym końcu, to jest po jakichś dwóch godzinach siedzenia i słuchania o dziełach szanownych towarzyszy w talencie. Człowiek, który podjął się tego zadania, wyglądał na dosyć obytego w świecie książek, był w podeszłym wieku, siwe włosy ledwo przysłaniały łysinkę, nosił okulary, ale za nic w świecie nie mogłem wytrzymać jego pieprzenia. Ględził coś o zjawach i pożeraczach czasu ukrytych na kartach moich opowiadań, które po zbudzeniu nie dają czytelnikowi chwili odpoczynku, zmuszają do wytężania zmysłów i nerwów, zaspokajają potrzeby obcowania z czymś więcej niż z książką. Cudownie, pomyślałem, jeszcze kilka takich tekstów i z dniem dzisiejszym zakończę działalność pisarską.
Zdałem sobie sprawę, że po części popełniłem błąd, wydając opowiadania i zgadzając się na przyjście na tę imprezkę. Bardzo przyjemne było dostać od Aurelii numer telefonu, bo przeczytała moją książkę i chciała mnie poznać, to naprawdę było niezmiernie miłe i radośnie łechtało moje poczucie własnej wartości, ale to, czego świadkiem stałem się na spotkaniu z kółkiem literackim, przeszło moje pojęcie. Być może tak wygląda życie sławnych pisarzy, nie przeczę, ale w takim razie ja nim nie chcę być. Warto pisać dla pojedynczych, cichych wzruszeń, nienatarczywych i wyrozumiałych, dla każdego z osobna, jak choćby słodka Aurelia, ale nie dla wszystkich razem, dla brudnej masy spragnionej słowa na papierze nie chciałem tworzyć. Miałem ich wszystkich gdzieś, pragnąłem, żeby zeszli ze mnie i zapadli się pod ziemię, bo ja nie jestem dla nich, a oni nie są dla mnie. Ta grupa dyszących i sapiących stworzeń nie powodowała we mnie chęci napisania kolejnej książki, wyzwalała jedynie zniechęcenie, deptała mnie, gwałciła mój talent. Niech to wszystko się skończy jak najszybciej, póki mnie szlag nie trafi.
Pierwszy etap przeżyłem, ucierpiałem przy tym psychicznie, ale jakoś przeżyłem. Aurelia dostrzegła moje zażenowanie wywołane przebiegiem wydarzeń, próbowała mnie podnieść na duchu i szepnęła do ucha, że ani się obejrzę, a wszystko się skończy i pójdziemy do domu kochać się jak jeszcze nigdy wcześniej. Przynajmniej najbliższa przyszłość jawi mi się w przyjemnych kolorach, pomyślałem. Następnie poproszono nas, wyróżnionych, o zajęcie miejsc za rzędem stołów, a reszta mogła dostać nasze książki i podejść po autograf lub by wymienić kilka zdań czy poglądów. Siedziałem z lewej strony przy samym brzegu. Po kolei podchodzili ludzie, gratulowali, tak jakby napisanie kilku opowiadań i wydanie na nich całych swoich oszczędności było powodem do dumy, niektórzy - ci, co byli już po lekturze - dzielili się swoimi szczerymi uwagami i spostrzeżeniami. Rozdawałem autografy, nie ukrywam, że sprawiało mi to przyjemność, ale jestem w stanie sobie wyobrazić bezsilność wobec takich częstszych spotkań, moje rozdrażnienie nie miałoby wtedy końca. Prędzej czy później zwariowałbym, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.
*****
W kolejce po autograf stał pewien chłopak, wyglądał zbyt nietypowo jak na człowieka, który znalazł się w takim miejscu. Był to zwyczajny blokers z pobliskiego blokowiska, z nieobecnym, suchym wyrazem twarzy, jakby przed chwilą zażył jakieś gówno, i ostatnią rzeczą, o którą bym go podejrzewał, było zamiłowanie do literatury, a o chęć poznania młodych talentów tejże dziedziny sztuki to już w ogóle, ale każdemu trzeba dać szansę. Podszedł do mnie i nazbyt grzecznie odezwał się:
- Mogę prosić o autograf?
- Ależ oczywiście, bardzo proszę - żeby nie być gorszym, odpowiedziałem równie grzecznie. - Dla kogo ten autograf?
- Dla Kordiana - pewnie odpowiedział chłopak
- Dla Kordiana - powtórzyłem po cichu i podpisałem książkę. - To tak jak bohater mojego opowiadania, też nazywa się Kordian.
- Dokładnie - powiedział i wyciągnął spod bluzy pistolet, wymierzając go prosto we mnie.
Ludzie dookoła wpadli w panikę, kilku mężczyzn rzuciło się, by go obezwładnić. Zanim go obalili, padł strzał. Kolejne, co pamiętam, to jak leżałem na ziemi i czułem potworny ucisk na klatce piersiowej. Ciężko mi się oddychało, słyszałem na około piski i krzyki. Próbowali mnie ratować, coś do mnie mówili, ale nie rozumiałem, wśród tłumu ludzi nade mną rozpoznałem z trudem przerażoną twarz Aurelii. Przebiła się przez zebranych wokół ludzi z niespotykaną siłą i odgoniła wszystkich, żeby zrobić mi więcej miejsca. Uklęknęła koło mnie i mówiła z płaczem w głosie, że wszystko będzie dobrze. Jej głos rozumiałem, wybijał się dźwięcznym echem z kakofonii dźwięków, która docierała do mnie ze wszystkich stron. W jej oczach widziałem, że śmiertelnie się boi, cała się trzęsła, podczas gdy ja nie czułem żadnego strachu.
To była ostatnia rzecz, którą widziałem w życiu. Potem wszystko przed oczami zaszło mgłą, a uszy zatkały się, jakby ktoś wlał mi do nich wodę, bo słyszałem jedynie jej szum. Wydawało mi się, że znajduję się we wnętrzu ogromnej muszli, którą na brzeg wyrzuciło morze, a mnie wraz z nią. Oddychałem z coraz większym trudem, każde, nawet najdelikatniejsze poruszenie płuc sprawiało mi trudność i szło w parze z ostrym kłuciem. Dlaczego on do mnie strzelił? Pytałem w myślach sam siebie. To przez moją książkę, stwierdziłem, usprawiedliwiając Kordiana, gdybym jej nie wydał, nie leżałbym tu teraz. Siedziałbym pewnie w domu i spędzał spokojnie wieczór przed telewizorem, ale nie, mi zachciało się kariery pisarza. Z drugiej strony patrząc, ona dała mi Aurelię, cudnego anioła, któremu właśnie umierałem w ramionach. Chociaż zatraciłem już aktywność zmysłów, jestem pewien, że teraz trzyma mnie z całych sił i nie pozwala odejść, a jej łzy spadają mi na twarz. Aurelia to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Mimo wszystko warto było napisać tę pieprzoną książkę, napisać i oddać światu, który zrodził przez nią naćpanego syfem i brudem mordercę, zrodził także dla mnie miłość Aurelii. Ustawiając moje doznania na jednej szali, bez wątpienia stwierdzam, że było warto. Śmierć nie jest aż tak straszna, nie teraz, gdy leży się zakrwawionym, w trzęsących się rękach ukochanej. Jedynie oddycha mi się trudno i robię się senny, niewyobrażalnie senny. Czuję, że gdy tylko przestanę na chwilę myśleć o Aurelii, zasnę na wieki, już się nie przebudzę, nie poczuję zapachu jej nagiego ciała, nie dotknę jej gładkiej skóry. Ale warto było, warto było żyć tylko ponad dwadzieścia lat, napisać byle co i przez miesiąc mieć Aurelię. Chciałem powiedzieć jej, że będę na nią czekał w następnym życiu, wydobyłem z siebie resztki siły, żeby wymamrotać parę słów. Mam nadzieję, że mnie usłyszała, bo chwilę później coś mnie poderwało z mojego ciała i poczułem się bardzo lekki.
*****
Aurelia słyszała jego ostatnie słowa. Eliasz Rogucki zmarł w karetce w drodze do szpitala. Strzał był oddany z tak niewielkiej odległości, że nie dało się nic zrobić.