Wyrzucił do kosza zmięte perwersje, wyświechtane przeświadczenia poukładał w szafie na skos. Za każdym razem przechodząc obok odpryskanego z farby, malutkiego okienka piekarni przy La Defense, musiał przystanąć, choć przez moment wpuścić między wargi opary ciasta zagniatanego smukłymi palcami. Opary skóry, na którą przelewał cały pot pragnienia jeszcze całkiem niedawno pragnąc prawdziwie, nie, jak to bywało dziś. Udawane napięcie, sztucznie produkowana chemia za zasłonką monotonii. Croissant od roku smakował tym samym tłustym masłem, tanim masłem, którego chcąc nie chcąc stał się osobistym szoferem.
Wypełniała go teraz ogromna chęć rozlania tłuszczu, świętego namaszczenia podłoża codzienności, ogromna chęć zmiany, zmiany, zmiany.
reszta znakomita!
te celowe powtórzenia:
'opary ciasta' - 'opary skóry'
'pot pragnienia' - 'pragnąc prawdziwie'
nie robią w takim krótkim tekście dobrze
nic na to nie poradzę
że mi się nie podoba :(