Fala

Zdziko

 Beton twardy, stały było czuć jego zapach, jego siłę, a słońce paliło z  całej siły, nikt nie patrzył w górę, nikt nie miał tyle odwagi, ani chęci,  trzeba było biec, wciąż  biec  przed siebie. Teraz idziemy powoli,  uważnie beton nie jest już  taki charyzmatyczny, ledwie wyłania się  spod góry gruzu i pyłu, tylko ja  pamiętam o nim i o jego dawnej chwale. Słońca  też nie ma, zakrywa je pył  i czarne chmury, które niszczą wszelką nadzieje. Krzyki były radosne,  szczęście nas wypełniało, chciało się żyć,każdy  miał swoje zadanie , ja niosłem  wiadra z wodą, drugi układał  zapory z piasku, które przynosił trzeci, czwarty i piąty wieźli piasek, a szósty ustawiał żołnierzy. Nigdy nie poznałem takich wojowników byli dumni, silni, nie mieli wątpliwości i wiedzieli o co walczą, jeden wznosił swoja  szablę  ku górze wyznaczając zenit, reszta miała karabiny wycelowane w falę. My teraz też mamy swoje zadania, mamy karabiny, lecz nie mamy do  kogo celować, każdy idzie bez celu, bez znaczenia, śni już nie wie czy śni czy jest w piekle. Fala przelewała się przez kolejne zapory, niosąc ze sobą muł i dumnych żołnierzy, jeden za drugim  ginęli w otchłani, umierali z honorem, w pełni chwały. Mokry piasek zostawiał ślady na ulicy,w tamtych chwilach byliśmy silniejsi od betonu, mieliśmy moc panowania nad kataklizmem, nie czuliśmy strachu ani nie widzieliśmy konsekwencji. Woda pędziła coraz szybciej, a my ją wzmacnialiśmy dolewając ją  z butelek, żywioł był naszym tworem. Nie piłem  wody od rana, zresztą jej smak odrzucał,  jakieś trzy miesiące temu widziałem  strumyk, był żałosny, niczym nie przypominał naszej fali, śmierdział swymi wnętrznościami, rozkładającymi się zmutowanymi zwierzętami, człowiek  mógł zobaczyć w nim tylko zło. Powiedzieli nam 200 lat, tyle tylko trzeba abyśmy przetrwali, 200 lat to przecież kupa czasu wszyscy wszystko zrozumieją ,  pogodzą się i nie dojdzie do tego. Fala się  tym nie przejmowała płynęła dalej niszcząc wszystko na swej drodze a my ja wspieraliśmy, nie  obchodziły nas zniszczenia, umierający żołnierze, liczył się tylko kataklizm, emocje, pragnienia, nasza siła 200 lat to przecież wszystko będzie posprzątane,  zrobimy to nawet wcześniej. Patrzę na pnie ogołocone z gałęzi, wracają do mnie wspomnienie,  stoję w potoku myśli, a mali chłopcy go tylko wzmacniają, jeden moment, jedna chwila dzielą mnie o porwania przez nurt, nie mogę  się  utrzymać, czuję  wilgoć w oczach, łzy same napływają, próbuję to powstrzymać tak jak wtedy, gdy to wszystko zniknęło, lecz fala jest silniejsza. Przegrałem, odchodzę na bok nie chcę, aby oni to widzieli, nie chcę, aby oni do tego wracali. Powroty zawszę były ciężkie, nie chcieliśmy sprzątać po sobie,  zmuszali nas, abyśmy niszczyli świadectwo naszej woli i potęgi,abyśmy niweczyli naszą pracę, zaprzedawali serce i  podporządkowywali się reszcie, martwym zasadom. Nauczyli nas tego, każdy z każdym dniem był coraz bardziej taki sam, aż  zrobiliśmy sobie coś takiego. Zastanawiam  się  czy jestem ostatnim światkiem tamtego szaleństwa,  jedyną osoba, która pamięta naszą moc, nic  po niej nie pozostało, tamte chwile były niewinne, radosne, naturalne. Próbowaliśmy stworzyć kolejne fale, ale nie były one tym samym, czas nas wypaczył, za każdym razem z pod naszych rąk wychodziło coś bardziej odrażającego i morderczego, twory chaosu, pustki naszych serc, aż  stworzyliśmy Lewiatana, który pochłonął  cały świat. Nikt nigdy go nie kontrolował, chociaż każdy był jego częścią, nie jednoczył on nas tylko dzielił, rozszarpywał na części, po kawałku niczym resztki jedzenia. Jego świadectwem byliśmy my reszta, która ospale przetrwała w beznadziejności, beznadziejnie szukająca sensu życia, jakiegoś celu, którego  można się uchwycić. Otacza nas pył i zgliszcza naszej przeszłości  i wciąż  myślimy, że kontrolujemy ta falę, że  to my trzymamy te butelki, że potrafimy powiedzieć stop. Stoję i patrzę w  dal a widzę tylko jego dzieło, bezmierny pył, przykrywający wszystko na swojej drodze, każdy szczegół, każdy mały kawałek układanki,  nic tylko prochy naszych wspomnień. Powiem szczerze, że już dawno zwariowałem, nie stało się to, gdy wszystko straciłem, mogłem sobie poradzić ze wszystkim, z każdym okazem  przemijania, który napotkałem  na swojej drodze, lecz  nie śpię od wielu dni, tylko dla tego , że pamiętam jak było dawniej, mam poczucie winny, że zaprzepaściłem  swoja szansę, wszystko zniszczyłem i pogrzebałem w pyle. Wiem czekają na mnie, czuję ich spojrzenia na swoich plecach, jednak, nie chcę stąd ruszać, to jest moje rozgrzeszenie, moja pokutą są te chwile, gdy fala wypełniona przeszłością, zabiera mnie wraz z sobą w głąb mułu. Co poradzę, nie jestem w stanie jej powstrzymać, najchętniej bym się  zabił, ale oni mnie powstrzymają. Siadam na schodach, zaczynam zgarniać piasek, biorę go do ręki i usypuje z niego zapory na betonie, jedną drugą, trzecią, każda jest większa, ciekawszą bardziej mistyczna, usypuje groby moich przyjaciół, nie wiem czy wystarczy mi wody z przybornika, aby pokonać sześć zapór, ale się postaram nie mam innego wyjścia, muszę to zrobić, bo nic innego po mnie nie pozostanie, nie będzie innego mojego świadectwa, jedynie te zapory i nasza fala.  To za was przyjaciele znów zaleje osiedle, pokaże kto  tu rządzi i kogo trzeba się bać. Rzucają mnie na ziemię,  krępują, nie chcą jej, lecz nic nie mogą już zrobić woda  płynie z przybornika, tworzy falę. Próbuję się wyrwać, aby nalać jej jeszcze, do diabła muszę ją wzmocnić to moje zadanie, to mój cel, na moich oczach ona słabnie, wylewa się powoli, jest jej zbyt mało dotknęła tylko zaporę pierwszego i się zatrzymała. Tym razem żołnierze zwyciężyli nie znikną w  odmętach wody, w mule, który zalewał całą ulicę. Nikt nie będzie musiał ich szukać godzinami,licząc, że nie spłynęli do studzienki, gdzie przepadną na zawszę. Jeśli oni wygrali, to kto poległ, kto tym razem pozostawi swoje świadectwo. Sam nie wiem czym się przejmuj, przecież to już przeszłość, straciłem znów panowanie nad sobą, znów straciłem ich zaufanie, co tym razem o mnie pomyślą. Wiedzieli, kogo dostali,kto będzie nimi dowodził,że to będzie stary dziwak, który pamięta tamte czasy. Pewnie zastanawiają się czy dawniej wszyscy ludzie tacy byli, płakali każdego dnia, nie spali, umierali za życia, a my po prostu byliśmy wtedy tacy szczęśliwi i nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Wstaję i idę dalej  doprowadzam  się do porządku,  mijam domy bez ścian i drzwi, gruzy i resztki cywilizacji, znów staram się być twardy mimo tego co widzę. Oni i tak wiedzą swoje i nic nie zmienię, widzieli już dużo  mają  zdanie na mój temat, nie  mogę bardziej już buntować ich przeciwko sobie, wiedzą, że jutro jeden z nich będzie musiał mi  oddać część swojej wody, takie są zasady. Przystaje przy pokoju, cały jest pokryty pyłem,  zalany zniszczeniem, na środku stoi stół, wchodzę w głąb pomieszczenia ostrożnie, rozglądam się na boki, już nie raz budynki zabiły człowieka, one są zdradliwe, nie to co bunkry przytulne i mroczne, neutralne. Budynki są świadectwem, przytłaczają, każdy jest rożny pomimo zniszczeń, nie chronią tylko się zawalają, bo nikt już o nie nie dba, ani o nich nie myśli, kiedyś tu mieszkałem.  Uciekając zostawia się wszystko, nawet takie pudła drewniane, które bez celu leżą na stole, może ktoś je kiedyś znajdzie, otwieram je wszystko jest w pyle, jak każda rzecz z  tamtych czasów nie można na pudle polegać, nie ochroniło zawartości, pozwoliło się wedrzeć do środka piaskowi. Powoli rozróżniam kształty wydobywające się z wnętrza, to są żołnierze, tutaj się schronili, im się udało. Nie mam  czasu biorę jednego reszta niech zostanie, niech ktoś inny ich znajdzie, postawi na zaporach z piasku. Mój ma szablę, wskazuję nią słońce, zawsze ginął pierwszy, prowadził  resztę wyznaczał im cel, jego pierwszego uderzała fala . Jest teraz moją własnością, zazdroszczę  mu męstwa, pewności  siebie, on zawsze wiedział dokąd iść,  co robić. Życie nigdy nie było tak wyraźną struną  jak dziś pomiędzy, rzeczywistością i marzeniami. Stąpam  po niej ostrożnie, nie wymagam rzeczy nieosiągalnych, tych które niszczą ludzkie życie, każą mu wciąż za nimi gonić. Tylko dlaczego przez cały mój marny żywot tak mało dostałem, tylko ten pył, już wcześniej mi towarzyszył, fala go nie zmyła, wszystko czego dotknąłem pokrywał się nim, bezkarnie wlatywał w każdą szczeliną,w każdy zakamarek mnie i nie szukał wyjścia  tylko przykrywał mnie pod górą rozpaczy. Dziś czuję, że gdzieś tam jest napisane zakończenie, zbliżam się do niego, ile można  mieć szczęścia, ile razy wybierać właściwy zakręt na tej trasie. Gdybym jutro umarł nie ma nic do pozostawienia,  nikt nie będzie mnie wspominał, moje rzeczy przejmie inny lub rozpłyną  się w tęczy. Przed tym wszystkim spotkałem człowieka, starca, był słaby, wydawało  się, że podmuch zachodniego wiatru go wywróci, stał na wzgórzu i modlił się , całymi dniami  patrzył w dal, zaciskając różaniec i  pytając wciąż Boga. Pytał czemu uczynił go takim słabym, czemu świat  tak się  zmienił i co  z nim będzie.  O co ja mam teraz pytać, świata nie ma , sam też niedługo zniknę, ale to chyba najlepsza rzecz, która mnie spotka. Też patrzę w dal i wyczekuję na odpowiedzi, które przyjdą z powrotem fali.
   - Padnij – krzycz żołnierz po prawej, nagle ogarnia mnie panika  i momentalnie rozdziela na dźwięk tłuczonego szkła, pękającej butelki w twojej głowie , nie wiem czy to świetlówki, czy jednak  pociski większej siły rozdzielają ziemię. Jestem oszołomiony, wszystko stanęło, wszystko zwolniło, nie mogę się ruszyć, zastanawiam się czy to strach,  czy jakieś chemikalia paraliżują mnie. Próbuje dopełzać do jakiejś zasłony, wszystko wiruje, ale pomimo chęci nie ruszam się, widzę tęcze, która pokrywa całe niebo.  Czuję rozpacz , nadchodzi śmierć, powinienem to przewidzieć, wysłałem ich na pewną śmierć. Czuje na twarzy wilgoć, zamieniam się wielokolorowe krople, nadszedł już czas.  Fala ogarnia mnie, nie ma znaczenia, na której zaporze byłem, odchodzę a wraz z nią moje marzenia, po raz ostatni widzę niebo, tęcza wydaje się  prawdziwa, naturalna, a deszcz, który z niej pada jest jak ze wspomnień ciepły, cieszy mnie. Uśmiecham się wśród krzyków i rozpaczy,  jej ręce  oplatają  moje ciało, unosi mnie ku górze, czuję w sercu życie uchodzące wraz  z falą, jej usta mnie całują, zawsze byłem wierny, od kiedy widziałem jak niszczy barykady, po dzień  dzisiejszy wciąż  ją kocham. To  dopiero początek , tak  przynajmniej myślę,mam dosyć już dej wojny wewnątrz i zewnątrz umiera, nie poddaję się, straciłem  już wszystko i po prostu idę odpocząć, płynę ku rozwiązaniu. Całe życie zmierzałem,aby z nią popłynąć.

 

Zdziko
Zdziko
Opowiadanie · 3 czerwca 2009
anonim
  • .
    tego się nie da czytać!
    nie dość
    że małe (literki)
    to jeszcze brak akapitów

    z tego co się zorientowałem
    (po przeczytaniu fragmentu)
    zdania wystrzeliwane są jak z karabinu maszynowego
    liczne powtórzenia i błędy interpunkcyjne

    nie wiem czy 'stały'
    w pierwszym zdaniu odnosi się do betonu
    (wtedy brak przecinka)
    czy do zapachu
    (wtedy jeszcze gorzej)

    temat o tyle interesujący
    że żadko pojawiający się na wywrocie
    chce Ci się poprawiać?
    bo roboty mnóstwo!

    · Zgłoś · 15 lat
  • Jacek
    A ja tego tekstu nie puszczę. Jeśli chcesz, popraw i wstaw nowy, bo po edycji nie byłby to ten sam tekst. Ni będę Ci wyszczególniał wszystkich błędów, bo to bez sensu i zajęłoby mi cały czerwiec najprawdopodobniej. W tym tekście jest przede wszystkim masa rażących powtórzeń. Słowa używane są niezgodnie z ich znaczeniami. Zdania nie łączą się w jakikolwiek cią przyczynowo skutkowy,a co za tym idzie- brak tu logiki w budowaniu świata przedstawionego. Zbytni chaos, odbiegający od tematyki teksu, stanowiącej jego jedyny plus. Niestety na nie.

    · Zgłoś · 15 lat