Młyn szalonego Henryka

Tomasz Szczech

Po długiej podróży gromada wędrowców stanęła nad rzeką. Jej nurt lśnił pięknie w promieniach wschodzącego słońca, co było zwiastunem radosnego i pogodnego dnia. Wędrowcy z okrzykami zachwytu pobiegli ku rzece, aby zanurzyć się w krystalicznie czystej wodzie.

Rozbili obóz. Po latach tułaczki wśród piasków i skał znaleźli się wreszcie w miejscu obfitego i

bujnego życia. Rzeka była spełnieniem marzeń, ucieleśnieniem nierealnych snów czasu pustyni. Ekscytowała niewiarygodnym, szlachetnym pięknem i soczystymi kolorami roślin rosnących po obu brzegach. Wędrowcy żywili się rozmaitymi owocami, które znajdowali w otaczających rzekę gęstych lasach; łowili też ryby. Po pewnym czasie wykarczowali część lasów, obsiali pola zbożem i zebrali żniwo. Ziarna było w bród!

I właśnie wtedy postanowili zbudować młyn.

Pracami kierował Jakub. To on sporządził projekt, wyznaczył nadzorców poszczególnych robót oraz koordynował ich współdziałanie. Młyn wkrótce stanął - okazały, jednobryłowy budynek, wyposażony w ogromne koło, obracane przez wartki nurt rzeki. Jakub obmyślił konstrukcję w najdrobniejszych szczegółach, aby osiągnąć wydajność i bezawaryjność pracy młyna. Dzięki temu wkrótce całe ziarno, zebrane przez wędrowców, zamieniło się w śnieżnobiałą mąkę. Sława wybudowanego urządzenia rozeszła się daleko. Z odległych rejonów przybywali doń wieśniacy, aby tu właśnie mleć swoje zboże, a przy okazji podziwiać imponującą konstrukcję, w przemyślny sposób wykorzystującą wartki prąd rzeki. Kontaktem z cudzoziemcami zajął się Henryk. Znał on wiele obcych języków i interesował się obyczajami innych ludów. Wśród wędrowców znany był z tego, że nosił się po cudzoziemsku. Dzięki tym cechom łatwo było mu dojść do porozumienia z przybyszami. Pewnego razu Henryk poprosił Jakuba o rozmowę. Jego oczy zdradzały niepokój i rozgorączkowanie.

- Czcigodny Jakubie - powiedział - dlaczego nie pobieramy od cudzoziemców opłat za mielenie zboża?

- Cóż, Heniu - odpowiedział nieco zdziwiony Jakub - jesteśmy wędrowcami, i naszym zwyczajem jest bezinteresowna dobroczynność. Poza tym nie wkładamy niemal żadnej pracy w mielenie – wszystko sprawia moc nurtu rzeki, z której korzystamy.

- Ale przecież eksploatacja młyna kosztuje - upierał się Henryk- musimy natrudzić się, wyrabiając części zamienne, nosząc worki z ziarnem i mąką ... Uważam stanowczo, że powinieneś pozwolić mi pobierać opłaty od obcych.

Jakub spojrzał badawczo na Henryka, po czym zaczął odwodzić go od zamiaru pobierania opłat,

odwołując się do tradycyjnej bezinteresowności wędrowców; tamten jednak był nieustępliwy.

Po długiej rozmowie Jakub ze zniecierpliwieniem machnął ręką:

- A niech tam - rzekł - pobieraj sobie te opłaty, skoroś taki uparty. Byleby tylko nie za wysokie!

Uradowany tym Henryk niezwłocznie zasiadł na taborecie przy wjeździe do młyna i zaczął od

przybyszy żądać uiszczenia należności za korzystanie z jego usług. Wieśniacy płacili chętnie i bez ociągania, toteż po pewnym czasie Henryk podniósł opłatę, którą odtąd pobierać miał jego najstarszy syn. Henryk przeniósł się wówczas do drewnianej szopy, nad którą przybił tablicę z napisem w kilku językach informującym, że w szopie znajduje się ośrodek rozliczeniowo - administracyjny.

W tym czasie nurt rzeki zwęził się nieco i zmętniał, a najszlachetniejsze gatunki drzew w lasach ją otaczających zaczęły powoli usychać.

Mijały lata. Sława młyna rosła, i każdego roku w porze żniw ustawiały się przed nim długie kolejki wieśniaków chętnych do skorzystania z jego usług. Młyn pracował bez przerwy, ale nie rozbudowywano go. Nieustannie rósł natomiast budynek centrum rozliczeniowo- administracyjnego, który w niczym nie przypominał owej drewnianej szopy sprzed lat.

Pewnego razu do Jakuba przyszli wzburzeni wędrowcy.

- Jakubie!- krzyczeli jeden przez drugiego - Ten łobuz Henryk zaczął pobierać od nas opłaty za mielenie zboża! Mówi, że to konieczne, żeby zapewnić działanie młyna. Poza tym uważa, że młyn powstał dzięki jego zasługom!

Jakub podrapał się w głowę, a potem poszedł w stronę centrum rozliczeniowo - administracyjnego. Wszedł do ogromnego gmachu, dalece okazalszego niż sam młyn i zapytał pierwszego napotkanego skrybę o to, gdzie można znaleźć Henryka.

- Chodzi panu o prezesa Henryka? - poprawił go skryba - A czy jest pan umówiony?

- Nie - zniecierpliwił się Jakub - Gdzie jest Henryk?!

- Pan prezes Henryk rezyduje na drugim piętrze, na końcu korytarza, zaraz za salą kolumnową. Ale chyba pana nie przyjmie.

Jakub skierował się w stronę gabinetu prezesa. Wszedł do środka, odepchnął szorstko sekretarki i otworzył drzwi prowadzące do pokoju Henryka. Prezes centrum rozliczeniowo - administracyjnego siedział za wielkim biurkiem, na którym piętrzyła się sterta rozmaitych dokumentów.

- Ooo ... witaj, Jakubie - Henryk z trudem ukrywał zakłopotanie. - Co cię tu sprowadza?

- Co ty wyprawiasz?! - Krzyknął rozgniewany Jakub. Dlaczego pobierasz opłaty od swoich?!

- No, cóż ... Współczesne liberalne koncepcje polityki ekonomicznej są w dużej mierze egalitarne. Niemożliwe jest utrzymanie przywilejów jakiejś grupy kosztem innych. To przeżytek feudalizmu.

- Bredzisz! - Uciął krótko Jakub - Zacząłeś od okradania cudzoziemców, a teraz okradasz swoich.

- No, no! Wypraszam sobie! Wziąłem na siebie trud administrowania młynem i oto jak mi się

odwdzięczają - zniewagami i niezrozumieniem.

- Heniu! Czyś ty upadł na głowę? Jesteś jednym z nas - wędrowców. Dlaczego przyjąłeś sposób myślenia obcych? Kto cię tego nauczył?

- Jakubie! Opuść mój gabinet, proszę. Za chwilę mam konferencję dyrektorów. I proszę cię, żebyś w obecności pracowników nie mówił do mnie po imieniu, gdyż to podważa mój autorytet.

Jakub pokręcił z niedowierzaniem głową i szybko wyszedł z gabinetu. Z trudem znalazł wyjście z okazałego gmachu centrum. Ukojenie znalazł dopiero nad rzeką. Jej nurt był nadal olśniewająco piękny, ale już nie tak, jak przed laty. Rzeka była znacznie węższa; zniknęły też ryby. Część drzew po obu jej stronach uschła, a tylko nieliczne owocowały tak obficie jak dawniej.

Patrząc na piękno przyrody, Jakub myślał o rozmowie z Henrykiem. Powinien był zwrócić mu uwagę wcześniej, kiedy jego szaleństwo dopiero się zaczynało. Powinien był zabronić pobierania jakichkolwiek opłat i surowo upomnieć, gdy tylko w jego oczach zabłysła złowrogim płomieniem tęsknota za bogactwem, prestiżem i władzą. Teraz było już za późno. Henryk oszalał, i tylko Bóg mógł otworzyć mu oczy.

Z zadumy wyrwały Jakuba pełne ekscytacji głosy biegnących w jego kierunku młodych ludzi:

- Jakubie! Jakubie! Rzeka zmieniła koryto!

- Co takiego?! - Jakub nieco się przeraził - Czyżby wszyscy oszaleli?

- Ależ posłuchaj nas!- Wołali młodzieńcy- Rzeka zmieniła koryto. To pewne! Widzieliśmy na własne oczy, jak porzuciła dotychczasowe i skręciła w stronę pustyni.

- Ale przecież ciągle widzę ją tutaj- powątpiewał Jakub, wskazując na wijący się przed nimi potok.

- To ledwie resztka wody, która wkrótce zupełnie zniknie. Prawdziwa rzeka płynie teraz gdzie indziej.

Jakub postanowił zbadać prawdziwość zasłyszanej informacji i wraz z grupą ludzi wyruszył w górę rzeki. Po kilku dniach dotarli do miejsca, o którym mówili młodzieńcy. Wszystko wskazywało na to, że z niejasnych powodów rzeka zmieniła bieg i popłynęła tam, gdzie dotychczas rozciągała się pustynia i jałowy step. Starym korytem rzeki płynął słaby strumyk i jasne było, że i on wkrótce zaniknie, a obfita dotychczas roślinność po obu stronach rzeki uschnie.

Jakub zamyślił się.

- Musimy wrócić do osady i zawiadomić wszystkich o sytuacji - rzekł po namyśle- a potem spakować dobytek i poszukać nowego miejsca na osiedlenie się. Rzeka jest naszym życiem. Musimy uszanować jej decyzję i podążać tam, gdzie ona nas prowadzi.

Wiadomość o zmianie miejsca pobytu była dla wielu trudna do przyjęcia. Zadomowili się w tym

pięknym miejscu, przeżyli tu wiele miłych chwil, a teraz trzeba było odejśc i podążać za rzeką.

Większość przyjęła jednak ze zrozumieniem mądre argumenty Jakuba. Spakowali dobytek, opuścili swoje domy i przygotowali się do podróży. Także ci, którzy pracowali w młynie opuścili miejsce pracy. Jedynie z budynku centrum rozliczeniowo - administracyjnego nie wyszedł ani jeden człowiek. Jakub udał się tam z pytaniem o przyczynę zwłoki. Drzwi otworzył zmęczony skryba.

- Proszę nie przeszkadzać - rzekł cicho - Trwa właśnie posiedzenie kolegium dyrektorów młyna.

- Kiedy się skończy? - Spytał Jakub.

- Nie wiem. Trwa już kilka dni.

Nie zważając na protesty skrybów i sekretarzy, Jakub wszedł do sali, w której obradowało kolegium.

Przemawiał właśnie Henryk:

- Wkrótce produkcja osiągnie niespotykany dotąd poziom. Jesteśmy w przededniu wielkiego sukcesu ekonomicznego naszego młyna. Dlatego wnioskuję, by dotychczasowi dyrektorzy przyjęli tytuły managerów. Słowo "dyrektor" źle się kojarzy naszym kontrahentom. Znacznie więcej respektu wzbudza słowo "manager". Kontrahenci tak wielkiego młyna, jak nasz, muszą zdawać sobie sprawę z szacowności instytucji, z którą mają do czynienia. Słucham waszych opinii odnośnie wniosku.

Rozległy się wiwaty i owacje. Dyrektorzy z niesłychanym entuzjazmem przyjęli nowy tytuł. Jedynie dyrektor działu historii młyna proponował, by pozostawić stary tytuł z dodaniem do niego słowa "manager". Jego wniosek nie został jednak przyjęty.

- Ludzie!!!- Wrzasnął Jakub na całe gardło - Opamiętajcie się! Rzeka przestała płynąć. Młyn czeka bankructwo. Wyruszamy, aby podążać za rzeką.

- Kłamstwo! - krzyknął w odpowiedzi Henryk - Nie słuchajcie tego zwodziciela! Rzeka nie może przestać płynąć. Płynęła, płynie i będzie płynąć zawsze, a nasz wspaniały młyn będzie rozwijał się i prosperował. A ty - Henryk zwrócił się do Jakuba - wynoś się razem z całym tym motłochem, nieznającym zasad gospodarki rynkowej ani prawidłowej administracji.

Po burzliwej dyskusji Jakuba usunięto z sali. Jeden z managerów wyszedł z nim.

- Czy to prawda, że rzeka płynie innym korytem?- Spytał nieśmiało.

- Jak ci na imię?

- Tomasz.

Jakub zerwał z ubrania Tomasza wszystkie insygnia władzy dyrektorskiej, a potem popatrzył na niego z ojcowską miłością.

- Teraz wyglądasz jak człowiek. Chodź za mną. Wkrótce ruszamy.

- A oni? - Spytał Tomasz, wskazując na salę obrad, zza drzwi której co chwila rozlegały się stłumione oklaski.

- Zostaw ich. Może kiedyś Bóg przywróci im rozum.

Gdy wyszli na zewnątrz, koło młyńskie przestało się obracać. Rzeki praktycznie nie było już w tym miejscu. Na znak Jakuba wędrowcy ruszyli w górę wysychającego koryta.

Wkrótce Henryk i jego managerowie zorientowali się, że młyn stoi. Za zgromadzone pieniądze

zbudowali więc wokół koła młyńskiego staw z wodą. Stojąca woda nie poruszała jednak kołem. Po namyśle Henryk wpadł na proste rozwiązanie problemu. Nakazał niektórym z managerów zakasać rękawy i poruszać mechanizmem od środka, aby koło młyńskie obracało się. Dzięki temu znów rozległ się swojski i kojący odgłos chlupotu wody, któremu towarzyszyły jęki i stękania ludzi wprawiających młyn w ruch. Młyn nie mógł jednak już nic zmielić, toteż budynek zamieniono w muzeum. Jego surowe kształty sterczały wśród pustyni jako nieme świadectwo dawnej obfitości i życia.

Tymczasem ...

 

... gromada wędrowców stanęła nad rzeką. Jej nurt lśnił pięknie w promieniach wschodzącego słońca, co było zwiastunem radosnego i pogodnego dnia. Wędrowcy z okrzykami zachwytu pobiegli ku rzece, aby zanurzyć się w jej krystalicznie czystej wodzie.

Tomasz Szczech
Tomasz Szczech
Opowiadanie · 8 września 2009
anonim
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    podoba się

    · Zgłoś · 15 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    "zanurzyć się w jej krystalicznie czystej..." - bez "jej". Jest już w tym akapicie
    "spełnieniem ich marzeń" - bez "ich"; wiemy to z wcześniejszego zdania
    "Ekscytowała swym niewiarygodnym" - bez "swym"
    "rosnących po obu jej brzegach" - bez "jej"
    "Młyn wkrótce stanął-" - "Młyn wkrótce stanął -"
    "zebrane przez wędrowców zamieniło się w śnieżnobiałą mąkę" - "zebrane przez wędrowców, zamieniło się w śnieżnobiałą mąkę"
    "z obcymi przybyszami" - może po prostu "z przybyszami"
    "Henryk przeniósł się do wówczas do drewnianej szopy" - "Henryk przeniósł się wówczas do drewnianej szopy"
    "- Ooo ... witaj, Jakubie - Henryk z trudem ukrywał zakłopotanie - co cię tu sprowadza?" - "- Ooo ... witaj, Jakubie - Henryk z trudem ukrywał zakłopotanie. - Co cię tu sprowadza?"
    "zniknęły z niej też ryby" - bez "z niej", bo zaraz jest "jej"
    "Patrząc na piękno przyrody Jakub myślał o rozmowie z Henrykiem." - "Patrząc na piękno przyrody, Jakub myślał o rozmowie z Henrykiem."
    "zabronić mu pobierania" - bez "mu"; już raz jest, więc wiemy, o kogo chodzi.
    "Teraz było już za późno. Henryk oszalał, i już tylko Bóg mógł otworzyć mu oczy." - "Teraz było już za późno. Henryk oszalał i tylko Bóg mógł otworzyć mu oczy."
    "Widzieliśmy na własne oczy, jak porzuciła dotychczasowe koryto i skręciła w stronę pustyni." - "Widzieliśmy na własne oczy, jak porzuciła dotychczasowe i skręciła w stronę pustyni." - koryto jest już wcześniej, więc wiemy, o co chodzi.
    "Starym korytem rzeki płynął słaby strumyk i jasne było, że i on wkrótce przestanie tędy płynąć" - bez "tędy płynąć"
    "po obu stronach koryta uschnie i zaniknie" - może zamiast "koryta" - "rzeki", bo pierwsze jest wcześniej

    Jeszcze wrócę, bo mam kilka uwag.

    · Zgłoś · 15 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    c.d.
    "a teraz przyszło im je opuszczać i podążać za rzeką" - sugeruję "a teraz trzeba było odejść, by podążać za rzeką"; zaimki.
    "Także ci, którzy pracowali w młynie opuścili miejsce swojej pracy." - "Także ci, którzy pracowali w młynie, opuścili miejsce pracy."
    "o przyczynę ich zwłoki" - bez "ich"
    "Drzwi otworzył mu zmęczony skryba" - bez "mu"
    "Nie zważając na protesty skrybów i sekretarzy Jakub wszedł do sali" - "Nie zważając na protesty skrybów i sekretarzy, Jakub wszedł do sali"
    "Kontrahenci tak wielkiego młyna jak nasz muszą zdawać sobie sprawę" - "Kontrahenci tak wielkiego młyna, jak nasz, muszą zdawać sobie sprawę"
    "- Kłamstwo! - Krzyknął w..." - "- Kłamstwo! - krzyknął w..."
    "w górę jej wysychającego koryta" - bez "jej"
    "Nakazał on niektórym" - bez "on"
    "zamieniono go w muzeum" - "zamieniono budynek w muzeum"; potem jest "jego", więc źle się czyta "go" - "jego"

    Drogi Tomaszu, piękne i mądre opowiadanie. Jestem jak najbardziej za publikacją. Dostrzegam jedynie momentami nadmiar zaimków, stąd powyższe moje uwagi. Myślę, że doskonały pod względem treści tekst wart jest też ładnej formy. To już Twoja decyzja, czy skorzystasz z moich sugestii. Moim zdaniem masz piękny, swobodny, naturalny styl i bardzo przyjemnie czyta się Twoje opowiadania.

    A jako osoba zajmująca się w pewnym sensie rzekami i skutkami ich oddziaływania, szczególnie ulubiam sobie fragment: "Musimy uszanować jej decyzję i podążać tam, gdzie ona nas prowadzi." ;) Piękny obraz symbiozy człowieka i przyrody, której jest częścią, a którą wziął we władanie.

    A jeżeli chodzi o całość, uniwersalny to przekaz, pasujący właściwie do każdej epoki, piętnujący rządzę władzy i posiadania za wszelką cenę. I pięknie jednocześnie osadzony na motywach biblijnych: odwiecznym podążaniem człowieka (człowiek w drodze) za źródłem (szeroko pojmowanym). Czy wreszcie końcowy fragment (kojarzący się z powoływaniem uczniów przez Jezusa) - symbolizujący wybór właściwej drogi do celu. Tak ja to postrzegam i tak sobie interpretuję.
    Cóż, tyle z mojej strony. Pozdrawiam.

    · Zgłoś · 15 lat