Znaczącą chwilą w życiu każdego poety, co wiadomo powszechnie – są wieczory. Wieczorami bowiem wyobrażam sobie takie różne bardzo szybko przelatujące mi przed oczami sytuacje. I wtedy myślę też jak łatwo można spaść z piedestału, że to są czasami wręcz kwestie rozminięcia się o kilka banalnych milimetrów z jakąś tam tendencyjną przepaścią, czy czymś.
Ukonkretniając – wieczory dla nich są ważne wcale nie dlatego, że piszą, ale dlatego, że ich zrzucam.
Ostatnio nad brzegiem urwiska zobaczyłem niewysoką, siwą, lekko przygarbioną postać mężczyzny; jego twarz wyglądała jakby chwilę przedtem przeprasowano mu ją gazetą, doklejając do tego groteskowe brwi. Długo nie trzeba było się zastanawiać, podchodzę.
I mówię do niego w te słowa: Czesławie Miłoszu, pierdolony wierszopisie, jak śmiesz być lepszym ode mnie, po czym walę go wtedy tą siekierą, co to ją trzymam przez cały czas w ręce, w głowę, a ona się rozbryzguje i chuj, i nie ma już Miłosza, bo Miłosz robi się płynny. Ale nie chodzi o to, żebym ja wszedł na jego miejsce czy coś, tylko żeby jego nie było i żeby mnie nie deprymował.
Tylko co mi po tym, skoro tuż za nim stoi Dorotka M. z krainy Czarnoksiężnika i tak se drapie nogę, tak szyderczo drapie, że ja szmatę za fraki zaraz i drę ryja w jej lico, i uświadamiam ją, że konieczne jest absolutnie, by się wypchała, bo miała tyle lat, co ja i odniosła sukces, ale ja widzę, że nieszczera, bo ja na takie rzeczy mam słuch absolutny i wcale, kurwa, nie chciałbym być nią, tylko bez cycków i dziecka i zrzucam ją z kolei w tę oto przepaść. Zastanawiając się przy okazji, po co marnowałem siekierę na Miłosza.
A potem stwierdzam, kiedy już się nazabijam znaczy, że skoro Jacuś tak zwinnie wszystkich naśladował, to można było uniknąć babraniny i zabawić się z nim, chociaż już jest martwy trup, no i nie wiadomo, czy tym rakiem bym się nie zaraził od niego, bo on pewnie rośnie, ten jego rak. Natomiast na sam koniec zostawiam sobie wniosek, że jak będzie niebo i piekło, to ja mam przejebane, po czym głowa mi eksploduje jak temu kolesiowi w openingu do Miliarda w rozumie. Przedtem powie mi jeszcze kojącym głosem – to nie twoja wina, że potykasz się przy pisaniu jak ociemniały i że zamiast sonaty z rytmu twoich kroków wyłania się chamskie techno – a potem, tym samym - Ellezza 1to maska peelingująca. Kosmetyk powstał na bazie aktywnych składników regenerujących, pochodzących z wydzieliny ślimaków, specjalnie hodowanych na farmach w Chile - i pogłaszcze po głowie. A ja już będę wiedział, że to nie żaden sen, tylko zwyczajne telezakupy Mango, bo to na mojej twarzy hoduje się te ślimaki na krem.
jak dla mnie świetny tekst, dobrze te wszystkie przekleństwa wybrzmiewają. wyobraźnia również do pozazdroszczenia. :) no i co by tu nie pisać, fragment z Miłoszem wymiata. jakby mi ktoś żywcem kilka wizji z głowy wyciągnął ;)
Ciekawe jest to przejście z czasami we fragmencie z Miłoszem.
Aha, i jeszcze, gdy zmieniasz wątki, zmieniasz język wypowiedzi, chociaż przekleństwa pozostają :) Wyczuwa się inny stosunek do każdej z postaci.
Jak hayde powiedziała, wyobraźni pozazdrościć. Nieobliczalna.
jak dla mnie świetny tekst, dobrze te wszystkie przekleństwa wybrzmiewają. wyobraźnia również do pozazdroszczenia. :) no i co by tu nie pisać, fragment z Miłoszem wymiata. jakby mi ktoś żywcem kilka wizji z głowy wyciągnął ;)
Wielki poeta, będąc wielkim i będąc poetą, nie może nie budzić w nas zazdrości, więc budzi w nas zazdrość.
Aha, i jeszcze, gdy zmieniasz wątki, zmieniasz język wypowiedzi, chociaż przekleństwa pozostają :) Wyczuwa się inny stosunek do każdej z postaci.
Jak hayde powiedziała, wyobraźni pozazdrościć. Nieobliczalna.