Owca idzie spać

Redakcja

 

             Był majowy wieczór, a ja starałem się nie przewracać z boku na bok, by nie zbudzić śpiącej plecami do mnie mojej małżonki. Po około czterdziestu minutach ograniczania zmagań do swojego wnętrza łagodnymi, niewprawiającymi łóżka w kołysanie ruchami przeniosłem swoje ciało w pozycję siedzącą, stopy umieściłem w kapciach i najciszej, jak potrafiłem, opuściłem sypialnię.

              Otworzyłem drzwi sąsiedniego pokoju i włączyłem w nim światło. Syn mój, Józef, lat 14, leżał w łóżku. Nie zareagował na moje wejście. Zamknąwszy za sobą drzwi, kucnąłem obok niego.

               Synuś  potrząsnąłem nim delikatnie.  Śpisz?

               Daj spokój, tato  odpowiedział niewyraźnie, machając na oślep ręką.

              Potrząsnąłem nim ponownie, a raczej szturchnąłem i gwałtownie się wycofałem, żeby przypadkiem nie dostać od niego po głowie ani innej części ciała.

               Spadaj!  Odsunął się dalej od tej krawędzi łóżka, przy której się znajdowałem.

               Synku

              Nagle odwrócił głowę i spiorunował mnie spojrzeniem.

               Co jest?  parsknął po chwili.

               Nie mogę zasnąć  odpowiedziałem słabiutkim głosikiem, w którym pobrzmiewało błaganie o litość.

               Dlaczego nie możesz?

               Nie mogę się doliczyć jednej owcy.

               Dlaczego nie możesz?  drążył.

               Oddzieliła się od reszty.

               Niemożliwe. Owce zawsze trzymają się w stadzie. Bez psa pasterskiego ich nie rozdzielisz.

              Widząc, że po wygłoszeniu tej mądrości chciał się już odwrócić z powrotem, co dla mnie mogłoby oznaczać utratę ostatniej deski ratunku, chwyciłem go szybko za ramię.

               Ale ja wiem, gdzie ją znajdziemy! To nie zajmie nam długo  wyrzuciłem z siebie w nagłym przypływie odwagi albo rozpaczy.

              Przypatrzył mi się.

               Dobra. Gdzie ona jest?

               W tamtych krzakach, pod drzewem  pokazałem mu na oko 85-letni wiąz szypułkowy gęsto obrośnięty wokół dwumetrowej wysokości maliną właściwą.

              Rozejrzał się, jakby zniechęcony miejscem, i podrapał w podbródek.

               Ale to już jest na pograniczu jawy i snu.

               Bo to ostatnia owca.

              Wyraźnie nie kwapił się do udawania w krańcowe rejony mojej świadomości i szukał innego wyjścia.

               A nie możesz jej policzyć w tym krzaku, skoro i tak wiesz, że ona tam jest?

               Nie. Muszę ją zobaczyć.

               To idź tam i zobacz  poradził triumfalnie, jakby nie było nic prostszego, niż pójść tam i zobaczyć, co rozwiązałoby wszystkie problemy świata.

               Ale tam jest wilk.

              Spojrzał na drzewo jeszcze raz, akurat w chwili, gdy wyłonił się zza niego drepczący w kółko basior. Zwierzę nie wyglądało agresywnie, nie zwracało na nas uwagi, ale ciarki mnie przechodziły na myśl o tym, co by zrobiło, gdybym się zbliżył.

               I co? Mam ci go jeszcze przegonić? Aaaaa  odwrócił się do mnie plecami, najwyraźniej zamierzając olać sprawę.

              – Synuś…

              Nie dał się długo prosić. Zniecierpliwiony stanął raptownie na łóżku i sięgnął po leżący na szafie kij baseballowy. Do drugiej ręki wziął poduszkę i tak uzbrojony postąpił kilka kroków w stronę drzewa. Ja wolałem kryć się za łóżkiem.

               Poszet!  Machnął kilka razy kijem.  No!

              Wilk stanął w miejscu, jakby lekko zdezorientowany, i wpatrzył się w Józka. Ten rzucił w niego trzymaną dotychczas jak tarcza poduszką. Zwierzę odskoczyło, ale nie uciekło.

               Co to za hałasy?!  Drzwi pokoju nagle się otworzyły i stanęła w nich moja małżonka w podomce.  Albert! Co robisz u Józka?!

               Już, skarbie  próbowałem ją uspokoić, zerwawszy się na wyprostowane nogi.  Zaraz kończymy i idziemy spać.

               Macie trzy minuty!  Zamknęła za sobą drzwi.

              Józek, zaskoczony najściem, lecz ani trochę nie skonfundowany, odwrócił się ponownie w stronę drzewa, po czym rozejrzał się nerwowo. Dopiero teraz poczuł się niepewnie.

               Gdzie ten wilk?  spytał.

               Nie ma. Mama go przestraszyła.

               Mama to twarde babsko.  Opuścił kij i skierował się do łóżka.  Licz tę owcę i idź spać.

               Ale ten krzew ma kolce.

              Zawrócił w pół kroku, wzdychając przy tym ostentacyjnie.

               Skaranie boskie z tobą.

              Schylił się i zaczął odgarniać pędy kijem. Drugą ręką zasłonił twarz i stopniowo wgłębiał się w krzew, aż straciłem go z oczu.

               Mmm, dobre maliny  usłyszałem po chwili.

              – Synuś, owca…

               Zara, nie pali się.

              Pożaru nie dostrzegał jeszcze przez kilkanaście mlaśnięć i dwie serie moich nerwowych tupnięć przednią częścią prawej stopy.

               Skubana  usłyszałem wreszcie  przykuła się do drzewa łańcuchem. Tato, daj młotek.

               A gdzie masz młotek?

               W skrzynce, w szopie.

              Otworzyłem lekko spróchniałe drzwi, za którymi szybko zlokalizowałem pudło z narzędziami. Jedyny znaleziony młotek włożyłem w dłoń, która wysunęła się z krzewu, gdy tylko do niego podszedłem. Kilka metalicznych odgłosów później z malin wygramolił się mój dzielny syn z owcą w rękach.

               Czy wyście podurnieli?! Co wy wyprawiacie?!  usłyszałem z przeciwnej strony. Moja małżonka powróciła.  Obaj spać!

               Tylko wystawię tę owcę na korytarz  rzucił Józek, taszcząc meczące zwierzę w stronę drzwi wyjściowych.

               Zwariowali!  Małżonka moja złapała się za głowę.  Gdy wrócę z łazienki masz być już w łóżku i spać!  wykrzyczała w moją twarz, wskazując ręką naszą sypialnię. Udałem się do niej biegiem zaraz po tym, jak wymaszerowała z pokoju.

              Leżałem już potulnie w ciemnościach i czekałem na moją małżonkę, gdy uchyliły się drzwi. W szparę wsunął głowę Józek.

               Zdążyłeś policzyć tę owcę?

               Tak, synku  a oczy ze szczęścia mi błyszczały.

               To dobranoc.


Redakcja
Redakcja
Opowiadanie · 15 czerwca 2010
anonim