Idę przez miasto. Moje miasto. Nic szczególnego: trzy Biedronki, największy kościół na Dolnym Śląsku, parę obdrapanych kamieniczek. I tłumy zjaranych gówniarzy w za luźnych ciuszkach.
Moje miasto śmierdzi zaściankiem. Cuchnie nieuprzątniętym psim kałem, zarzyganymi i oszczanymi przez sen pijaczynami, uśpionymi denaturatem z chemicznego za trzy złote. Nad moim miastem unosi się nieznośna woń słodowni i moheru, szamba i małomiasteczkowości. Tak bardzo nie do wytrzymania, że muszę iść się porzygać.
Mam wobec niego masę obowiązków. Choć raz w życiu należy się najebać, naćpać i jeszcze zawinąć coś z wybranej Biedronki. Muszę spróbować być zdemoralizowanym chujem. Tak, zdemoralizowanym. To miejsce ma wysoce wygórowane wymagania wobec zameldowanych wiele wyższe niż jakiekolwiek inne. Najlepiej jeszcze pójść do klasy wielozawodowej w miejscowej pseudoszkółce i zjebać sobie życie. Na starcie.
Moje miasto wystawia mnie na próbę. Próbuje się ze mną siłować na rękę, wbić nóż pod żebrem głębiej niż na wylot. Usiłuje spuścić mi wpierdol, jakiego nigdy wcześniej nie zaznałem. Chce pokazać mi ramy, w których mam prawo się poruszać, wyznaczyć trasę obok niekolidującą z drogami „anonimowych” przechodniów.
Najłatwiej byłoby je zerżnąć. Pierdolić się z każdą kostką na chodniku. Uprawiać swoje własne poletko hipokryzji w przydomowym ogródku. Choć małą grządkę między marchewką a burakami. Potem tylko serwować, jako dodatek do obiadu w miejsce sałaty ze śmietaną.
Moje miasto musi cię rozczarować. Koniecznie zjebać dobry humor. Nasrać w miejscu, gdzie akurat masz ochotę postawić nogę. Zwalić na łeb cegłówkę, podczas gdy przechodzisz obok stromego dachu. Moje miasto musi cię wkurwić.
Nie chcę tu żyć i nie chcę stąd odchodzić. Mam betonowe buciki i nie mogę się z nich odkuć. Czekam, aż ktoś spuści mnie do pobliskiej rzeki. I tak nie utonę, co najwyżej zaprawa się rozkruszy. Woda sięga po kolana i nie ma szans, by balast pociągnął mnie na dno. W najgorszym razie zostanę kaleką.
"ech życie, życie - żeby ty dupę miało
to by cię jebało"
w powyższym; nasrałeś, narzygałeś.....................nabiadoliłeś mizerny peel`u - a co ty zrobiłeś w tym "mieście"?
poza tym produkcji "moje miasto" lub "nie-moje miasto", albo "miasto" ewentualnie "w moim mieście".....................powito już miliony - 99% biadoleniem...
,,wielo zawodowej'' - łącznie
Co się z Tobą dzieje?........:))
Tak sobie myślę, że nie możemy nie spodziewać się jakichś tam tekstów, po konkretnych twórcach portalowych, bo przecież nie znamy dogłębnie swojego pisania. Pisze się różne rzeczy, kiedy jest się szarganym przez emocje [które ponoć nie służą literaturze, ale śmiem się z tym nie zgodzić, albo może przypomnieć, że od każdej reguły są wyjątki]. Wstawiamy tutaj tylko część swoich dzieł.... i jeśli wstawiamy, to przecież wstawimy kolejne, inne..... niewielu jest pisarzy, którzy piszą wciąż tak samo i o tym samym (i za chwała Temu Na Górze, Krisznie, Buddzie, czy w kogo kto tam wierzy!)
Ad rem! Krystian [''Krystek'' kojarzy mi się z kostką, choć nie wiem czemu], kiedy sugerowałam, żebyś napisał tekst stylizowany, tj. oparty na konkretnym sposobie wyrażania myśli, nie sądziłam, że wybierzesz właśnie taki.... no, ale... miałeś prawo.
Jak na mój gust i odbiór - tekst jest mocny, chyba nawet za mocny. Tyle tu frustracji, buntu i zagubienia. Jakby ten obywatel, o jakże kwiecistej ( ;]) mowie sam nie wiedział co ze sobą zrobić....