Jeszcze wczoraj byłem twoim brakiem. Zbędną literą w wykreślance. Prywatnym znakiem zapytania, który dopasowuje się do składni zdania niczym ciecz do kształtu naczynia. Dodatkowym guzikiem, który latami czeka na przyszycie do garderoby, lecz najczęściej kończy jako element hałdotwórczy na wysypisku śmieci. Wszystkim tym, co jest na potem, na jutro, na czarną godzinę, na niedoczekane zaraz.
Kiedyś dojdę do siebie, zawrócę do punktu wyjścia. Znajdę nowy cel; celowanie powoduje zmianę nastawienia przymusu na dobrowolność, zmianę percepcji z wrażliwości efektorów na wrażliwość receptorów.
Nie będę czekał. Pójdę za chwilę do apteki i poproszę o jakiś dobry zamiennik. Będzie miał najgorszy smak, bo to lek, a lek ma działać, nie smakować. Ma zabić wszystko, co mądre, dobre, piękne i irracjonalne; podnieść z ziemi niczym garstka przechodniów wychłodzonego człowieka na przystanku. Ewentualnie można zadzwonić po pogotowie, ale raczej nie ma co liczyć, że nadjedzie – pewnym można być tylko pogłębiającej się hipotermii.
Na szczęście, jak ktoś kiedyś zaśpiewał, jutro będzie dobry dzień i nie ma innej alternatywy.
Same dołujące teksty ostatnio czytam, to pewnie przez tę zimę. Tę hipotermię czytam sobie jako umieranie i jeszcze mi smutniej.
To raczej niezbyt dobrze.
Może spróbuj inaczej, co?