[Kolejne senne popołudnie. Powietrze jest przesycone spokojem, wokół panuje cisza, ludzie są zmęczeni i rozleniwieni, nic im się nie chce, niektórzy nawet źle się czują, większość jednak ma ochotę tylko na jedno – położyć się wygodnie i odpocząć.]
- Hej, czas na chwilę odpoczynku, wykorzystajmy wolny czas, możemy się położyć i zapaść w popołudniową drzemkę...
- Ale ja nie mogę zasnąć w dzień. Nie potrafię, nawet nie opłaca mi się próbować, bo i tak wiem, że nie zasnę, a jeśli nawet mi się to uda, to obudzę się godzinę później w sto razy gorszym nastroju niż byłem przed zaśnięciem...
Staruszek z grymasem bólu na twarzy podniósł się z łóżka, na którym przeleżał kolejne bezbarwne popołudnie, jedno z niewielu jakich mu pozostało w życiu.
Wstał i dzielnie wyruszył w stronę kuchni, gdzie miał zamiar napić się wody. Ostatnio pił tylko wodę z kranu, ponieważ nie miał sił, by zrobić sobie herbatę czy kawę.
Artretyzm. Ostatnie, najgorsze stadium, kiedy człowiek krzywi się z bólu, nieopatrznie ruszając którąkolwiek częścią swojego ciała.
W momencie w którym sięgał już po szklankę, do której chciał nalać sobie wody, rozległ się drażniący dźwięk dzwonka u drzwi. To spowodowało, że staruszek – wytrącony z kontemplowania swojego bólu, oraz powtarzania sobie w głowie mantry złożonej z najgorszych przekleństw pod adresem tego nieznośnego łamania w kościach - podskoczył zaskoczony. To z kolei spowodowało nową falę przeszywającego bólu, dzięki czemu jego twarz stała się przerażająco podobna do twarzy umierającego na krzyżu, konającego w największych męczarniach, cierpiącego Jezusa.
No cóż, jak mawiają ludzie – starość nie radość.
Dzielny staruszek wykonał więc zgrabny w tył zwrot, i popędził na spotkanie przeznaczeniu.
Ciekawe, kogo tam znowu licho niesie – pomyślał zrezygnowany.
Szedł teraz powolnym, dostojnym krokiem, starannie przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę. Jego twarz wyrażała najgłębsze skupienie, co podkreślały jeszcze krople potu spływające mu po czole i po skroniach.
Szczęśliwie dobrnął do drzwi i delikatnie nacisnął klamkę. W drzwiach ujrzał twarz młodego człowieka, który z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy zapytał:
- Przepraszam, że niepokoję, ale czy mógłbym skorzystać z telefonu? Chyba się zgubiłem.
- Niestety, nie mam telefonu. Nie stać mnie. – odparł przepraszającym tonem starszy z rozmówców.
- A, to najmocniej przepraszam.
- Nie ma za co.
- W każdym razie dziękuje.
- Nie ma pan za co dziękować.
- A czy w takim razie mógłbym o coś poprosić?
Młody człowiek wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu, po czym splunął w stronę na pół przymkniętych drzwi. Ozdobił je solidną ilością śliny, która zaczęła leniwie spływać po starych, odrapanych drzwiach. Staruszek kurczowo ściskał klamkę, bojąc się odezwać. Wreszcie wydusił z siebie przestraszonym głosem:
- Jest pan żebrakiem? Chodzi pan od domu do domu i każdego o coś prosi?
- Właśnie! – wykrzyknął młodzieniec, podskakując do góry z uniesioną pięścią, po czym wybuchnął szaleńczym, piskliwym śmiechem.
- Przykro mi – stwierdził smutnym tonem staruszek – Niestety nie mogę panu pomóc.
- Ależ może pan. Oczywiście, że pan może. Przecież mówiłem, że się zgubiłem. Zapomniałem powiedzieć tylko, że szukałem właśnie pana.
- Mnie? – staruszek nie potrafił ukryć zdziwienia w głosie – A po co?
- Możemy porozmawiać spokojnie u pana w mieszkaniu? Boję się, że tu ktoś może nas podsłuchać.
- A jaką mam gwarancję, że nie jest pan psychopatycznym mordercą, który wbije mi nóż w plecy, ukryje ciało w szafie, okradnie mieszkanie i pójdzie sobie jak gdyby nigdy nic?
- Ma pan moje słowo. Musi to panu wystarczyć.
Staruszek zaczął powoli zamykać drzwi, zdając sobie sprawę z tego, że młodzieniec może jednym ruchem ręki sprawić, że drzwi staną przed nim otworem, a on sam wyląduje na podłodze. Jednak tak się nie stało; zamknął drzwi, przekręcił klucz w zamku i stał bez ruchu, nasłuchując. Starał się wychwycić każdy najcichszy odgłos, najlżejszy szmer, ale za drzwiami panowała niczym nie zmącona cisza. Po chwili ruszył w stronę pokoju, z zadowoleniem zdając sobie sprawę z tego, że ból jaki mu wcześniej dokuczał, minął. Coraz odważniej poruszał ciałem, zaczął machać rękami i udawać, że kopie niewidzialną piłkę. Wyglądał teraz jak kilkunastoletni chłopczyk, rozgrzewający się przed zajęciami z wychowania fizycznego. W ciągu tych paru minut, jakie minęło od podjęcia przez niego decyzji o zakończeniu rozmowy z nieznajomym i zamknięciu drzwi, odmłodniał. Nie był już tym samym człowiekiem. Człowiek któremu jeszcze niedawno każdy ruch sprawiał ból, teraz podskakiwał, robił pajacyka i krzyczał w radosnym uniesieniu: juu – huu, juu – huu.
Gdy już dostatecznie nacieszył się swoim zwycięstwem, jego głowę zaczęła coraz uporczywiej drążyć myśl, że ból może powrócić. Powrócić tak samo gwałtownie, jak gwałtownie minął. Postanowił więc wykorzystać okazję i zrobić coś, czego z powodu cierpienia jakiego doznawał w ostatnim czasie, zrobić nie mógł. Pomyślał o kawie, ale dymiącą, aromatycznie pachnącą filiżankę w jego głowie, po chwili zastąpiła wanna – również dymiąca, aromatycznie pachnąca płynem do kąpieli o zapachu truskawek. Pobiegł więc czym prędzej do łazienki, odkręcił nad wanną kurek z ciepłą wodą i zaczął wlewać do niej płyn do kąpieli. W powietrzu rozeszła się cudowna, oszałamiająca woń truskawek. Pieściła jego zmysły, napełniając go błogością i spokojem, który rozlewał się przyjemnie po wszystkich częściach jego ciała.
Ale szczęście staruszka nie trwało długo.
Czuł, jak łamanie w kościach powraca, a zanim zdążył zastanowić się co robić, ból szalał już na całego. Grymas cierpienia powrócił na jego twarz, gdy pochylał się nad wanną, niezdarnie próbując zakręcić wodę.
Niech to cholera – pomyślał – kąpiel odwołana.
Zrezygnowany dowlókł się do łóżka, delikatnie pozbył się swojego domowego obuwia, i położył się. I właśnie wtedy...