Miał sześć lat, gdy odkrył dziurę. W tym wieku ciekawość świata zobowiązuje, więc gdy wsunął swojego GI Joe pod łóżko, a ten zniknął, zaczął wsuwać tam inne zabawki. Znikały wszystkie, jedna za drugą, i nigdy nie wracały. Nie powiedział rodzicom z oczywistego powodu – przypuszczał, że wszystko zepsują. Bo jak wiadomo dorośli są głównie od tego. Zamiast tego zaczął wsuwać różne inne przedmioty, w tym porcelanę matki. Dostała szału, ale nie przyznał się. Dziura była tylko jego.
Zaczął ją badać. Była niewidoczna i prowadziła do nie-wiadomo-dokąd, sąsiedzi z dołu ani razu nie przyszli ze skargą. Czasami go to zastanawiało, ale długo jeszcze nie odważył się do niej wczołgać. Gdy wracał sfrustrowany ze szkoły, wrzucał do dziury zeszyty. Koniec końców i tak musiał je przepisywać.
Z biegiem lat jego ciekawość, co właściwie dzieje się z rzeczami, wzięła górę. Późną nocą wsunął głowę i po chwili zobaczył swoje łóżko, spod którego wystawały jego własne nogi. Idąc dalej, postanowił poeksperymentować – pomyślał o pokoju sąsiadki, która chodziła z nim do klasy, i która śniła mu się po nocach, po czym wsunął głowę. ujrzał ją w jej własnym łóżku – pomimo roztrzepanych włosów tak samo, a może i jeszcze bardziej, piękniejszą niż za dnia. Następny eksperyment pozwolił mu zobaczyć wnętrze sypialni Avril Lavigne, której muzyka służyła jako piękne tło do rozmyślań o sąsiadce. Sama Avril również spędzała mu sen z powiek, ale pomimo kilkunastu lat był na tyle mądry, by wiedzieć, iż jest poza jego zasięgiem finansowo-geograficznym.
Dziura w podłodze zaczęła mu służyć do różnych celów, głównie sprośnych. Pozwalała na podglądanie wszystkich dziewczyn, jakie mu się podobały. Potem, gdy odkrył, że pieniędzmi można kupić nie tylko przychylność dziewczyn, w których się podkochiwał, ale i zyskać odwagę, zaglądał do sejfu banku narodowego, wracając do pokoju z plikami stuzłotówek.
Nigdy go nie złapano i nikomu nie zdradził się ze swoją dziurą. Dzięki niej zyskiwał mnóstwo pieniędzy w gotówce, którą wydawał na lewo i prawo, kupując to, na co miał akurat ochotę, a co niekoniecznie było mu potrzebne.
Kupił sobie dom, samochód, potem drugi dla żony – jej akurat nie kupił, ale i tak duża była w tym zasługa pieniędzy – a potem trzeci dla syna. Tak, dla syna, bo teraz był już dorosły i obrzydliwie bogaty. Jego rezydencja posiadała pomieszczenie w piwnicy, zamknięte na trzy zamki i wpisywany elektronicznie kod. Dom, w którym się wychował, również był teraz jego własnością. Rodzicom się umarło – zdarza się – a fakt, iż nie zostawili domu dla jedynego syna, był dla niego jak cios w przeponę. Ale nic strasznego, bo odkupił go zaraz od ciotek i pociotek, którym ów dom się należał, po czym zabezpieczył go systemami alarmowymi tak skomplikowanymi, że w połowie próby ich zrozumienia poniósł sromotną klęskę. Poprzestał na zapamiętaniu kodów.
Życie było wspaniałe. Urzędnicy, którzy pojawiali się co jakiś czas z podejrzanie grzecznym pytaniem, skąd on właściwie ma na to wszystko pieniądze, znikali równie szybko z bagażnikami wypchanymi dolarami i funtami.
W wieku dwudziestu pięciu lat miał wszystko, czego pragnął, ale szybko odkrywał istnienie nowych pragnień. Oczywiście kupował je natychmiast, jedna za drugą, w trybie natychmiastowym, w związku z czym nie miał nawet czasu się nimi cieszyć. Nawet własna wyspa w Ameryce Południowej, na którą latał prywatnym samolotem ze swojego prywatnego lotniska, przestała go interesować, gdy okazało się, że może kupić sobie Las Vegas. Kupił je zatem, przelicytowując wszystkich konkurentów, doprowadzając ich do szewskiej pasji. Kilku z nich wynajęło nawet płatnych morderców, by usunęli dziwnego konkurenta z kraju trzeciego świata, jakim była dla nich Polska, ale sami mordercy szybko zmienili zleceniodawców, gdy otrzymywali ofiarowaną im kwotę za zabicie tych, którzy kazali go zabić.
Gdy dobił trzydziestki, czuł się niezniszczalny. Nic dziwnego. Każdy, kto kupuje Facebooka, Microsoft i Apple jednego dnia, w dodatku z nudów, może się tak czuć. Jedynie założyciele Google dzielnie trzymali się swoich stanowisk, ale im większe liczby im oferował, tym bardziej ulatywało z nich powietrze.
Miał więcej niż jakikolwiek człowiek na trzeciej planecie od Słońca. Miał wszystko i jeszcze trochę. Z czasem przyszedł mu do głowy pomysł kupienia Ziemi, ale nie wiedział, do kogo miałby się zwrócić. Pozostało liczyć mu na następny kryzys i czekać, aż państwa same się do niego zgłoszą, oferując swoje ziemie za hojne sumy długością przypominające numery kart kredytowych.
Pewnego dnia popadł z podły nastrój spowodowany posiadaniem wszystkiego, co można posiadać. Nawet kupowanie ludzi nie przynosiło już takiej frajdy jak wcześniej. Dla zabawy sprzedawał to, co miał, by zaraz potem odkupić to po czterokrotnie wyższej cenie. Postanowił wrócić z jednej ze swoich wysp swoim prywatnym samolotem. Wylądował na lotnisku, z którego odleciał helikopterem w stronę swojego dawnego domu. Gdy dotarł, przypomniał sobie, że nie pamięta kodów zabezpieczających, ale nic się nie stało, ponieważ już dawno temu zapłacił grube miliony sąsiadowi, którego jedynym zadaniem było ich pamiętanie. Sąsiad wpuścił go do domu. Udał się do swojego dawnego pokoju, spoglądając pod łóżko. Przyszło mu do głowy, iż nigdy nie był na księżycu, a bardzo by chciał, głównie dlatego, bo teraz o tym pomyślał. Wskoczył do dziury. Minutę później jego ciało, zabite przez brak tlenu i próżnię, lewitowało w kosmosie.