Opowieść miłosna cz. 28 (opowiadanie)
Krzysztof Kowalski.
Następnego dnia Mateusz dostał wiadomość z Chin, że jego bliski kuzyn mieszkający w klasztorze, zostanie mnichem i zaprasza go na uroczystość. Kasia nie chciała polecieć, więc Mateusz musiał polecieć sam, było mu smutno, no, ale pomyślał, szybko obróci tam i z powrotem i jakoś to minie. Kiedy przyleciał na miejsce, nie mógł jednak znieść rozłąki i tęsknił za Kasią, nie wiedział, co robić samemu w pokoju, który mu dali, nie mógł się do uroczystości spotkać też z kuzynem. Siedział w samotności i pomyślał sobie, zamówi sobie wino, może humor mu się trochę polepszy, więc zadzwonił, aby mu przywieźli pod tylne drzwi, aby nikt z mnichów nie widział. Kierowca przywiózł mu jednak dwadzieścia beczek wina, kiedy to zobaczył, pomyślał sobie, co to jakiś żart, przecież zamawiał tylko jedną butelkę. Kierowca jednak żle go zrozumiał, bo myślał, że to zamówienie dla klasztoru na święto świecących balonów, więc doszło do nieporozumienia. Mateusz kiwnął tylko ręką i powiedział do kierowcy, niech już to zaniesie po cichu do spiżarni, aby nikt nie zauważył i zapłacił i wziął sobie butelkę i poszedł do pokoju. Po godzinie jednak usłyszał dzwonek, pora na obiad, więc poszedł do sali, nareszcie mógł też zobaczyć kuzyna. Uścisnęli się i usiedli do stołu, podano ryż w miseczkach i do tego, jakiś sos, apetycznie to nie wyglądało. Przełożony kazał, ze spiżarni jednemu z mnichów przynieś do obiadu kompotu w dzbanach. Wszyscy jedli i pili kompot i im smakował i donosili jeszcze kolejne dzbany i humor im dopisywał, Mateusz zrobił się czerwony, pomyślał sobie, że to może być wino, które przywiózł kierowca. Nie pomylił się, wszyscy już byli w klasztorze pijani, a on dalej myślał o Kasi, co teraz robi. Poszedł, na tył klasztoru wyszedł trzecim wyjściem, ale zobaczył, że tam same zarośla i jakiś opustoszały teren, więc nie chciał się za bardzo oddalać. Przeszedł parę kroków i nagle z zarośli wyskoczył ogromny krokodyl, o mało go nie złapał, a z daleka zobaczył również lwa, pomyślał sobie, gdzie ja jestem, o mało bym nie został pożarty przez tę okropną bestię, szybko poszedł z powrotem do klasztoru. Wszyscy szukali jednego mnicha, okazało się, że goły leżał na dachu świątyni, pierwszy raz tak dużo wypił i film mu się urwał. Na szczęście na drugi dzień kuzyn jego został mnichem, więc mógł się spakować i wracać do domu, dał mu czek na milion dolarów na wydatki i pojechał taksówką na lotnisko. Pech jednak chciał, że odwołali wszystkie loty i musiał lecieć z przesiadką, musiał po drodze zatrzymać się w Bangkoku. Kiedy jednak był już w samolocie, był już zadowolony, że wraca do domu, gdy samolot unosił się do góry, widział przez okno tego ogromnego aligatora, jak szedł w kierunku wody, jak pomyślał, że mógł być jego przysmakiem, aż ciarki przeszły mu przez całe ciało. Po wylądowaniu w Bangkoku postanowił pójść trochę na miasto, bo kolejny lot dopiero miał, za cztery godziny.
Zaloguj się Nie masz konta? Zarejestruj się