W końcu Bokser popełnił ten błąd. Musiał go popełnić, kiedyś trzeba zostać człowiekiem. Było nam ze sobą tak dobrze, tak bezproblemowo, że przytulił się do mnie w tramwaju. Żadnego całowania, żadnego pożądania, po prostu bliskość, bezpieczeństwo i jedność. Jego intymność stała się widoczna, albo chciał się nią podzielić ze światem, albo o świat nie dbał. To już nieistotne. Nie miałem śmiałości odebrać mu tej chwili. Po prostu nie mogłem.
Nie wiem, dlaczego nadal mogę patrzeć w oczy lustrzanemu odbiciu. Może dlatego, że uszanowałem jego chwilę, która trwała i była piękna? Pierwsza i ostatnia w jego życiu, chwila której nie zapomni już do śmierci. Może dlatego, że po raz pierwszy byłem świadkiem czyjegoś końca niewinności i początku końca?
Nie byłem jednością, w której myślał, że współuczestniczę. Ja już znałem tę chwilę. Rozpoznałem ją, jak głodny szczur odległy zapach słoniny. Chwilę, która bezpowrotnie odeszła. Twarz tego, w którego wtedy tak się wtuliłem, już dawno temu zatarła mi się w pamięci. Pamiętam tylko, że dzięki niemu ta chwila potrafi nadal trwać i być piękna. Na przekór wszystkiemu czym potrafią być ludzie, odradza się jak feniks z popiołów. Już dawno temu wybaczyłem mężczyźnie z przeszłości, że chociaż wiedział, co po tej chwili nadejdzie, to trwał obok mnie, pozwalając mi na zapomnienie. Dopiero teraz zrozumiałem, że ten moment i dla niego był niezapomniany. Bokser jeszcze nic nie wiedział, trwał ufny i wtulony. A tramwaj jechał dalej. Nie musiałem obserwować pasażerów, żeby czuć jak unosi się nieodwracalna fala niedowierzania, ekscytacji i szyderstwa. Zawiść nosi tak wiele masek. W świecie wyznawców wojny, taki pokój jaki Bokser stworzył i jaki wybrałem z nim chronić, jest niedopuszczalny. Nie ma prawa istnieć chwila, kiedy czas, który płynie dalej, udaje się dwóm mężczyznom zatrzymać. Jej zgody na to nie ma.
Nawet nie byli na mnie źli, w końcu mi mogli przynajmniej otwarcie zazdrościć. Kiedy nas rozdzielali, nawet się nie bronił. Spokój w jakim trwaliśmy był zbyt głęboki, żeby bezcześcić go agresywną reakcją. Ubrany na czarno Oficer lokalnej cywilizacji przeprosił mnie za kłopot. Nie chciałem czekać pod więzieniem, pocieszać go jak wyjdzie, lepić iluzję z tego, co tylko mogło by być prawdą, gdyby nie to, że czas płynął dalej. Pamiętałem go, jak młodszego siebie. Chciałem oszczędzić jego godność. Okazać mu przynajmniej minimum szacunku, na jaki zasługiwał nasz wybór.
Tułałem się zalanymi deszczem ulicami, starannie omijając tramwaje, a miasto, litościwie, nie zwracało na mnie żadnej uwagi. Moja samotność powróciła, podobnie jak moja niewidzialność. Jakim cudem ich nie dostrzegł, kiedy mnie zauważył, nie wiem. Pewnie tak miało być, pewnie za to przepraszał mnie Oficer. Ci ubrani na czarno lubią mówić o przeznaczeniu. Widziałem Boksera potem tylko raz. Prowadzili go na ring. Znam ten sposób patrzenia się przed siebie. Na jego miejscu też wolałbym siebie nie zauważyć. Nawet nie poczuł, kiedy zerwałem mu rękawicę. Zrobiłem to odruchowo, tak, jak omija się tramwaje.
Nasze miasto jest najspokojniejszą stolicą. Pojawia się w światowych serwisach informacyjnych tylko przy okazji prognozy pogody.
Opowieść jest objęta ochroną prawa autorskiego. Wszelkie udostępnianie osobom trzecim, upowszechnianie i upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Zdarzenia i osoby przedstawione w tej opowieści są fikcyjne, a ich jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób i sytuacji jest przypadkowe.
Copyright © Filip Moroz, 2024