Pod dziewięćdziesiątkę, i jeszcze z nadzieją,
Że powiem, wypowiem, wyksztuszę.
Jeżeli nie przed ludźmi, to przed Tobą,
Który mnie karmiłeś miodem i piołunem.
Wstydzę się, bo muszę wierzyć, ze prowadziłeś i chroniłeś mnie,
Jakbym miał u ciebie szczególne zasługi.
Podobny byłem do tych z łagru, którzy dwie gałązki sosnowe
Wiązali na krzyż, i mamrotali do nich nocą na pryczy w baraku.
Zanosiłem prośbę egoisty, i raczyłeś ją spełnić,
Po to, żebym zobaczył, jak była nierozumna.
Ale kiedy z litości dla innych błagałem o cud,
Milczały, jak zawsze, i niebo, i ziemia.
Moralnie podejrzany z powodu wiary w Ciebie,
Podziwiałem niewierzących za ich prostoduszny upór.
Jakiż to ze mnie tancerz przed Majestatem,
Jeżeli religie uznałem za dobrą dla słabych, jak ja?
Najmniej normalny z klasy księdza Chomskiego,
Już wtedy wpatrywałem się w wirujący lej przeznaczenia.
Teraz pięć moich zmysłów powoli zamykasz,
I jestem stary człowiek leżący w ciemności.
Wydany temu, co mnie tak udręczyło,
Że biegłem prosto przed siebie, w układanie wierszy.
Uwolnij mnie od win, prawdziwych i urojonych.
Daj pewność, że trudziłem się na Twoją chwałę.
W godzinie mojej agonii bądź ze mną Twoim cierpieniem,Które nie może świata ocalić od bólu.