Uwiedziona

Tadeusz Boy Żeleński

 

 

Dialog (!) sceniczny

 

Osoby:

ONA, piękna, wykształcona i ozdobnie mówiąca.

ON, naturalnej wielkości, wypchany, uzdolniony wszelako do wykonywania pewnej ilości automatycznych poruszeń.

 

Siedzą obok siebie na kanapce buduaru; za sceną akompaniament gra cichutko jakiegoś marzącego walca.

  

ONA

 

Och, nie, proszę się na mnie w ten sposób nie patrzeć…

Pan ma w oczach dziwnego coś… Och, ja się boję…

Nie, nie, potem zbyt trudno mi w pamięci zatrzeć

Ten wyraz, jaki mają oczy pańskie… twoje…

Kiedy tak patrzysz, patrzysz, coś się budzi we mnie…

Nie zmysły – och, nie, na to warciśmy zbyt wiele –

Ale coś, coś, co schwycić silę się daremnie,

Coś jak ptak, co o klatkę tłucze się nieśmiele

I chciałby hen, daleko, ulecieć w przestworze,

Do jasności, do słońca… Ach, co ja znów baję!

Pana to nudzi, prawda? Nie przecz pan. Mój Boże,

Ja jestem mniej naiwna, niż się panu zdaje;

Wiem, że co dla mnie może stać się życiem nowym,

Mym odrodzeniem, wszystkim, jest dla pana tylko

Epizodem, rozrywką, sportem salonowym,

W najlepszym razie wrażeń migotliwą chwilką…

Ale co mi tam: mniejsza! Dość bogata jestem,

By chociażby na marne rzucić duszy kawał –

To ma gest! Pan uśmiecha się? Pan gardzi gestem?...

Pan jest mniej zajmujący, niż się pan wydawał –

Ach, jakie to banalne, ta ironia pańska!

Jakie to łatwe, tanie! Jakie nowoczesne!

Lecz we mnie jakaś dusza czai się pogańska,

Umiłowanie życia namiętne, bezkresne,

Co mi pozwala płynąć wśród waszych małostek

I niesie mnie ku szczytom, niby pieśń świetlana,

Że mi szarzyzna wasza nie sięga do kostek!

Co panu? Pan posmutniał… czy dotknęłam pana?...

Nie, ja tak nie myślałam… pan przecież jest inny,

W tobie nie ma małego nic – pan mnie rozumie –

No, proszę mi darować ten wybryk niewinny –

O, dać rękę, popatrzeć, tak jak pan to umie…

Ja chcę wszystkiemu wierzyć – ja wszystkiemu wierzę –

Och, tak, przytul, przygarnij dzieciaka… twojego…

Tak, czujesz moje serce przy twoim?...

……………………………………………………………

                                                           Och! - - zwierzę!!!

……………………………………………………………

Zdaje się, że pan wziął mnie za kogoś innego?!

Moja wina, wyznaję: zapomniałam o tem,

Że mimo wszystko w panu tkwi zawsze – mężczyzna.

Pan mnie orzeźwił. Dzięki serdeczne. Tym zwrotem

Oddał mi pan ogromną przysługę. Pan przyzna,

Że najlepiej, jeśli zapomnim oboje,

Żeśmy się kiedykolwiek znali. Żegnam pana.

Tak, żegnam.

…………………………………………………………….

                        …zostań…

                                        …ktoś ty?... Ja się ciebie boję…

Och, co się ze mną dzieje… czym ja obłąkana?...

Nie, nie, to nic, to przejdzie… o czyśmy mówili?...

O Xiędzu Fauście, prawda? Cóż pan o tym sądzi?

Co do mnie, to czas spędzam przy książce najmilej,

Gdy mi wypadnie z ręki, a myśl błądzi, błądzi,

Ot, tak, samopas, nisko, niby mgła wieczorna,

Co snuje się w księżycu przez ściernie, ugory,

To jak dzwonek kapliczki wioskowej pokorna,

To znów żałosna niby cmentarne upiory…

To dziwne, jak mi dobrze się rozmawia z panem…

Pan tak umie rozumnie słuchać. Mam wrażenie,

Że choćbym się wyrwała, ot, z czymś niesłychanym,

Z czymś potwornym, wariackim, zawsze przebaczenie

Znalazłabym u pana…

                                   Och, mów do mnie jeszcze…

Ukołysz mnie jak do snu… oczy mrużę senne,

Pragnę twych słów, a w myśli usta twoje pieszczę

Mymi ustami, w myśli całuski płomienne

Składam na nich…

                              …w tej chwili naga jestem cała,

Kołyszę się na fali jakichś grań anielich

I otwieram, ach, tobie, kwiat mojego ciała

Niby jakiś upojny, przenajczystszy kielich…

Ach, jakam bardzo twoja…

                                          Ha, com ja wyrzekła!

Pan to zapomni, musi pan zapomnieć o tem…

I ja zapomnę, choćby wszystkie moce piekła

Ciągnęły mnie do ciebie… Co potem, co potem?...

Potem? Och, prawda, potem… umrzeć można przecie!

Czyż to cena zbyt wielka za szaleństwa chwilę?...

Pan się zawahał… słusznie – pan widzisz w kobiecie

Obiekt, z którym przepędzić czas można dość mile,

Lecz dla której nic więcej poświęcić nie warto.

Pan jest człowiek praktyczny. Tym lepiej dla pana.

Cóż, kiedy na istotę pan trafił upartą,

Co nie chce panu służyć za kubek szampana –

Chyba że potem strzaskasz na miazgę ten kubek!

No… zabijesz mnie, powiedz?... twój dzieciak tak prosi,

Patrz, sam do ciebie oto wyciąga swój dziubek…

Będziemy tak szczęśliwi… ludziom się ogłosi,

Żem sama się zabiła… uwierzą z pewnością:

„Taka wariatka, pewnie, to wygląda na nią” –

I tak odejdę, cicha, z mą wielką miłością,

I zostanę dla ciebie twą słoneczną panią –

Tak mi jest dziwnie, nie wiem, co się dzieje ze mną,

Zdaje mi się, jak gdybym już gdzieś w dal leciała;

Trzymaj mnie, trzymaj mocno, och, w oczach mi ciemno,

Dusza moja jak gdyby już odeszła z ciała –

Nic nie wiem, co się dzieje… gdzie jestem w tej chwili…

Czy ja cię kiedyś znałam… czym istniała w tobie…

Czyśmy gdzieś, na planecie jakiejś, wspólnie żyli…

Czekaj… czekaj… ja muszę… och, przy… po… mnieć sobie…

…………………………………………………………………..

…………………………………………………………………..

Pan jest człowiek nikczemny.