To nie był zwykły dzień tygodnia,
choć zaczął się całkiem zwyczajnie.
Śniadanie – kawa i papieros,
a potem prysznic w kucki w wannie.
Przystanek, tłoczny autobus
i osiem godzin w szarym biurze.
Po pracy ktoś w markowym aucie
rozbryzgał na mą twarz kałużę.
Obiad – jak co dzień z mikrofali,
herbata podła, jak sąsiadka,
potem jak zawsze mycie naczyń,
aż tu mi nagle zlew się zatkał.
Kolacja – nie ma nic w lodówce,
tak samo jak w telewizorze,
więc jeszcze tylko mycie zębów
i choć nie usnę, się położę.
A leząc jeszcze puszczę dymka,
policzę stare dziury w ścianie
pogadam z Bogiem, w pamiętniku
napiszę dnia podsumowanie.
Ten dzień piękniejszy był od innych
szarych i smutnych dni tygodnia,
bo zlew nie co dzień się zapycha
i twarzy w błocie nie mam co dnia.